Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pod wieczór Jason razem z Piper, Leonem, Nico i Annabeth zostali wyznaczeni do pójścia na Olimp do bogów. Reszta Wielkiej Siódemki została na prośbę Valdeza i di Angelo pilnowała Rachel i Kalipso w ich powrocie do zdrowia. Syn Hadesa, tak samo jak syn Hefajstosa niechętnie ruszyli się z miejsc i poszli do Empire State Building tylko dlatego, że Piper użyła Czaromowy, a Annabeth swoich argumentów.

Gdy byli już przy recepcji blond sekretarka spojrzała na nich jak na idiotów, bo większość z nich miała takie same koszulki z napisami „I <3 NY" zakupione wcześniej przez Jasona w sklepie pamiątkowych. Wtedy pomysł z kupieniem dla wszystkich jednakowych koszulek nie wydawał się tak głupi.

- Dzień dobry. Winda na sześćsetne piętro. Pielgrzymkę mamy! - rzucił ze śmiechem Leo. Na jego bluzce były ślady smaru od mechanicznego kwiatka i jakaś niezidentyfikowana plama.

- Takie piętro nie istnieje. Pielgrzymujcie sobie do kościoła a nie tu. Ludzie muszą pracować, ale takie dzieciaki jak wy pewnie tego nie rozumieją. - znudzona zdmuchnęła kosmyk włosów sprzed jej mętnych, brązowych oczu. Wystukała coś na komputerze, a gdy znowu podniosła na nich głowę była zirytowana. Usta miała zaciśnięte w prostą linie, a jej okrągła twarz zrobiła się czerwona.

Nico pochylił się nad blatem i tym samym zrównał swoją twarz z jej. Jego oczy przedstawiały ledwo hamowaną irytację.

- Nie mamy czasu na takie sprzeczki. - warknął – Piętro sześćsetne, panno Brins.

Di Angelo na powrót stanął prosto i poprawił swoją czarną bluzkę z czaszką. Mimo, że miał on mało rzeczy, to jednak nie był na tyle zdesperowany, by uciekać się do „grupowych" bluzeczek.

Jason nie mógł się nadziwić jak chłopak urósł. Jeszcze niecałe trzy miesiące temu musiał chodzić na codzienną stabilizację mocy i zażywać lek nasenny, a teraz? Całkowicie się zmienił. Można powiedzieć, że wydoroślał.

- Pff, no dobrze. Powiedzmy, że istnieje takie piętro... - zaczęła blondynka, której twarz z czerwonej stała się kredowo-biała. Tymczasem Nico wyglądał tak, jakby miał zamiar uderzyć głową w blat, więc Jason chwycił go za łokieć, ale zaraz potem puścił. - Kogo odwiedzacie?

- Bogów, a kogóż by innego? - powiedziała Annabeth. Obracała w dłoni długopis, a z kieszeni jej dżinsów wystawał notatnik, na którym miała spisane wszystkie kwestie o których chciała porozmawiać ze swoją matką, czy Zeusem. - Mamy do nich ważną spra...

- Och, błagam, zlitujcie się nad nami! – wymamrotał do siebie Leo tym samym przerywając Chase – Słońce, my tu marzniemy! Nie wiem, czy wiesz, ale na dworze jest minus piętnaście stopni, a my nie mamy kurtek. Nie licząc Nica, oczywiści, bo on w swojej podejrzewam, że śpi. Czy nie mogłabyś w końcu łaskawie udostępnić na drzwi do windy, zanim Chione umieści nas w swoim pałacu lodowym? Jeszcze trochę, a będziemy się nadawać na jej rzeźby. Ja wiem, że jestem boski, ale niekoniecznie chcę spędzić resztę życia patrząc jak boginka śniegu ślini się i wzdycha na mój widok. Sorry, ale mam już dziewczynę.

- O – okej. - burknęła i kliknęła jakiś guziczek pod ladą, a winda za jej plecami się rozsunęła. Wsiedli.

Jason chwycił za rękę swoją dziewczynę i przyciągając ją do siebie przytulił. Nico kurczowo chwycił się poręczy, Annabeth stała w rogu i oglądała się w lustrze nucąc pod nosem beznadziejną piosenkę świąteczną „Christmas Time", a Leo uznał za odpowiednie wciskanie wszystkich możliwych przycisków tym samym zaskarbiając sobie złowrogie spojrzenie di Angelo, który już po dwudziestym piętrze miał ochotę pokazać wszystkim swój dzisiejszy obiad.

- Przestań. W tej chwili przestań. - mamrotał. Po najbliższych dziesięciu minutach w trakcie których większość zdążyła się zirytować, a Valdez znudzić piosenka zmieniła się na coś bardziej wybiegającego w przyszłość, czyli utwór zatytułowany „Holiday" Green Day'a.

- Może podgłośnię? - zapytał sam siebie Leo i zaczął rozkręcać tabliczkę, na której wyświetlony był tytuł aktualnej piosenki. Wyjął z swojego pasa śrubokręt i paczkę miętówek, które podsunął pod nos Nicowi dobrze wiedząc, że on ich nie lubi, a w tym momencie zajęty był wstrzymywanie swojej choroby lokomocyjnej.

- Błagam, koniec tych tortur. - wymamrotał brunet zsuwając się na podłogę najwyraźniej uznając, że tak będzie bliżej lądu. Przymknął oczy i tak już został z głową opartą o ściankę, podczas gdy Valdez śmiało majstrował przy głośnikach. A gdy już się zatrzymali na szczycie, Latynos podgłośnił piosenkę tak, że z głośników buchnął niespodziewanie głos Billi'ego Armstronga wszyscy wytrzeszczyli oczy (oprócz Leona), a Annabeth podskoczyła. Nico zresztą też tyle, że on trafił głową w poręcz i to chyba zaważyło na jego wytrzymałości, bo gdy tylko drzwi windy się rozsunęły wybiegł blady na twarzy i oparł się o barierkę będącą obok, ale nie zwymiotował tylko głęboko oddychał z zamkniętymi oczami, nie patrząc na widoki w dole od których mogło mu się zrobić tylko gorzej.

- Valdez – zaczął ostrzegawczo – Zabiję cię, rozumiesz? Zginiesz. Załatwię ci piękny pokój w Tartarze. - warknął.

- Och, nie musisz mi tak dogadzać. Bo się zarumienię. - rzucił ze śmiechem wspomniany i pobiegł w stronę wielkiej budowli nie patrząc na kogo wpada, a Annabeth za nim wykrzykując do niego ostrzeżenia, a do przechodniów przeprosiny. Jason zdążył jej jeszcze powiedzieć, że spotkają się przy sali obrad, a zaraz potem razem z Piper i Nico'em, który niemal na wszystko patrzał z mordem oczach, ruszyli na polowanie na nektar i ambrozję, które bardzo przydadzą się w ich „szpitalu".


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro