8
Minęło kilka dni Jackson nie pokazywał się wcale. Niekiedy go z okna widziałam jak wysiadał z limuzyny i szedł do domu. Raz go widziałam z jego nową kobieta szli trzymając się za ręce. A we mnie się aż gotowało. Wszystkie te moje podglądania zaobserwowała mama. Która właśnie stała w progu kuchni obserwując mnie.
- Tęsknisz za nim? Nie chcę ci nic mówiąc ale Susane widzi twój niepokój - odezwała się.
- Wiem, że zauważyła.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Bo nie mam na nie odpowiedzi.
- Jak to ? Była pani redaktor nie ma odpowiedzi to ci ciekawe.
- Mamo przestań okej? Wiem, że z ojcem nie lubicie mojej pracy ale to ja kieruje swoim życiem zawodowym tak samo z prywatnym..
- Prywatnym ? Właśnie widzę jak łamiesz sobie kark by zobaczyć mężczyznę którego kochasz z inną.
Tego było już za wiele za wiele szpilek mi wbiła w jednej wypowiedzi. Wyszłam z domu trzaskając drzwiami za sobą. Ruszyłam przed siebie obejrzałam się za siebie widząc matkę w oknie pokiwałam jedynie głową. Wtedy wpadłam na coś lub na kogoś.
- Przepraszam - mówię odwracając głowę.
Spojrzałam na mężczyznę przede mną mogłam się domyśleć dlaczego matka się tak szczerzyła.
- Jackson..
- Wiesz moi rodzice ochrzcili mnie Michael ale skoro wolisz po nazwisku Gomez.
- Ech - pokiwałam głową i chciałam go wymknąć.
Złapał mnie za ramię cofając spowrotem.
- Co się stało ? Że wyszłaś taka oburzona.
- Pytasz jak by cię to interesowało.
- Wierzysz czy nie ale interesuje mnie wszystko co dotyczy mojej córki i ciebie.
- Pokłóciłam się z matką.
- Poważne.
- Taa..
- Pamiętaj jestem dobrym słuchaczem.
- Twój słuch zostaw sobie twojej nowej kobiecie.
Mówię idąc przed siebie jednak zatrzymał mnie jego głos.
- Więc o to chodzi.. zazdrość to zły doradca.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego podchodząc bliżej.
- I ciebie to bawi? Z czego się cieszysz? Że cierpię każdego dnia nie będąc obok ciebie ? - dopiero po chwili doszło do mnie co właśnie powiedziałam dodałam szybko - Susanne cię potrzebuje pyta o ciebie ja już nie mam wymówek na jej pytania.
- Tylko Susanne potrzebuje czy tu tez by choć z daleka mnie widzieć ? - mówi podchodząc niebiezpieczne blisko.
Cofnęłam się opierając plecy o drzewo za mną a on podchodził bliżej zatrzymał się kilka centymetrów od moich ust. Poczułam jego zapach, perfumy jego ciepły oddech.
- Wiem, że mnie kochasz tylko bronisz się przed tym jak tylko potrafisz.. - powiedział oddalając się podniósł rękę i przejechał palcami po moich ustach - Nie wiesz jaką mam ochotę cię pocałować.
- Bredzisz - mówię wracając na ziemie spuszczając wzrok z jego ust.
- Ile jeszcze będziesz się mną bawić ? Widzisz, że kocham cię jak wariat.
- Mi to nie wystarczy nie jestem teraz sama mam córkę o której muszę myśleć.
- Co chcesz przez to powiedzieć ?
- To, że nie chce by się zawiodła. Michael spójrzmy na to logicznie jesteś sławną osobą. Zaczną się trasy koncertowe ciebie nie będzie rok, dwa a co ja w tym czasie mam mówić córce? Co z tego, że cię kocham ? Miłość nie sprawi, że to wszystko rzucisz bo ty to uwielbiasz...
- Starczy... - przerwał mi patrząc na mnie gniewnie - Nie chce nic więcej słyszeć - mówi po czym po prostu odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro