Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tønsberg, Bifrost i Kraina umarłychcz. I


Wyszli na zewnątrz. Rześkie powietrze przepełniało dogłębnie płuca dziewczyny. Zaś zimowe promienie słońca, delikatnie muskały jej podrażnioną od zimna skórę. Założyła kaptur na głowę, by chociaż trochę osłonić się przed chłodnymi podmuchami wiatru. Zacisnęła zęby. Niska temperatura i wiatr dawały porządnie w kość. Energicznie pocierała dłonie o siebie, nieudolnie próbując się ogrzać.

— Kurtek też nie wzięliście ze sobą?! — fuknął do nich Stark. Widząc jednak zziębniętą nastolatkę, natychmiast złagodniał. Zdjął swoją grubą, puchową kurtkę i podał ją córce. — Załóż.

— Ja... nie mogę. To twoja...

— To nie była prośba, tylko rozkaz — przerwał jej stanowczo Tony, wciskając siłą odzienie w ręce dziewczyny. Ta, nie chcąc mu się bardziej narazić, posłusznie wykonała polecenie. W ciągu jednej chwili poczuła, jak przyjemna fala ciepła ogarnia jej ciało. — Nie chcę, byś mi się tutaj pochorowała. Peter, a ty jak się trzymasz? — dodał, kierując tym razem wzrok na chłopaka.

— Dam radę — stwierdził. — Chociaż faktycznie tutaj jest strasznie zimno... Gdzie tak właściwie jesteśmy?

— W południowej Norwegii — powiedziała Natasha, włączając się w rozmowę. — Skąd się wzięli nasi pasażerowie na gapę?

— Udało im się wkraść do samolotu, gdy agenci byli zajęci pakowaniem bagaży — odparł sucho Anthony.

— W tak młodym wieku się już szkolą na agentów? — Romanoff uśmiechnęła się, spoglądając na dwójkę nastolatków. — Nieźle.

Dotarli na miejsce. Przed nimi na wzgórzystym terenie rozciągało się niewielkie, malownicze miasteczko. Kolorowe domki wybudowane z cegły wyróżniały się na tle, surowego norweskiego krajobrazu. Drzew nie rosło tu zbyt wiele, a cała roślinność w oczekiwaniu na wiosnę, leżała uśpiona pod grubą warstwą śniegu. Fale szumiały cicho, uderzając o potężne skały. Pewnie w trakcie sztormu niejedna łódź się o nie roztrzaskała na drobne kawałeczki.

Ciut poniżej osady znajdował się niewielki port rybacki. Większość tutejszej ludności trudniła się właśnie rybactwem. Gdy Doreen intensywnie wytężyła wzrok, dostrzegła nawet kilka kutrów rybackich przycumowanych do nabrzeża portowego.

Szli prostą, asfaltową ścieżką, tuż obok zabytkowego kościółka. Choć niewielkich rozmiarów, miał swój urok. Wzniesiony został z kamienia na modłę budownictwa romańskiego. Pośrodku dwuspadowego dachu, pokrytego szarymi dachówkami, wyłaniała się niziutka wieżyczka ostrosłupowa. W przeciwieństwie do świątyń gotyckich próżno było tu szukać ogromnych, bogatych witraży. Raptem kilka niewielkich okien, wpuszczało śladowe ilości promieni słonecznych do wnętrza środka gmachu.

Coś niespokojnie poruszyło się w krzakach nieopodal nich. Zaniepokojona Doreen skierowała głowę w tamtą stronę. Pusto. Nie uspokoiło ją to jednak. Wciąż czuła, iż coś jest nie tak. Ktoś ją śledził. Zignorowała to jednak. Pewnie to zmęczony brakiem dostatecznej ilości snu mózg plątał jej figle.

Idąc do celu, mijali co jakiś czas pojedynczych mieszkańców. Co bardziej ciekawskie dzieciaki, siedzące w domach, przykładały nosy do oszronionych szyb, chcąc się przyjrzeć przybyszom. Dorośli natomiast przeważnie byli zbyt zaabsorbowani pracą, aby przyjrzeć się nowo przybyłym. Znajdowali się jednak i tacy, co zwracali głowy w ich kierunku, gdy podróżnicy przechodzili tuż obok.

Nie codziennie mieli okazję witać tu gości. Turyści przeważnie wybierali na swój cel podróży znacznie większe i bogatsze w atrakcje miasta turystyczne. Co zatem się stało, że ci ludzie postanowili odwiedzić senne miasteczko, położone na odludziu?

Doreen przyglądała się twarzom miejscowym. Malowało się na nich niepewność i cień nieufności. Jakby się czegoś obawiali. Niektórzy nawet wyglądali, jakby dziwiła ich obecność przyjezdnych. Jednak coś jeszcze zwróciło jej uwagę. Miała nieodparte wrażenie, iż jest w nich coś znajomego. Widziała je gdzieś.

Zatrzymali się dopiero przed białym, dwupiętrowym domem. Czarna Wdowa zapukała ostrożnie w drzwi. Musieli chwilę, nim te się otworzyły. W progu przywitał ich nie kto inny, jak sam Bóg Piorunów – Thor. Wysoki blondyn na widok swoich przyjaciół uśmiechnął się najserdeczniej, jak tylko potrafił.

— Moi mili przyjaciele, witajcie w Nowym Asgardzie! — powiedział aż nazbyt podniosłym i oficjalnym tonem. — Czujcie się jak u siebie!

Zdziwiona słowami mężczyzny Dowell uniosła brew. Nowy Asgard? Momentalnie ją olśniło. Wszystko zdawało się układać w logiczną całość. Ostatnim razem, gdy spotkali się z nordyckim bogiem, ten wspominał, iż szukał domu dla swojego ludu. Temu też zdawało jej się, że skądś kojarzy te wszystkie twarze. Po prostu widziała tych ludzi wcześniej, na statku. Wystraszonych, pozbawionych nadziei i swoich domu...

Tłumaczyło to również zawartość jednej ze skrzyń, którą znaleźli w Quinjecie. Avengers przywieźli pomoc humanitarną dla nowo osiedlonych asgardczyków.

Nie spodziewała się jednak, że ten wybierze Midgard. A już tym bardziej, taką małą mieścinę, położoną z dala od potężnych metropolii.

Dziwiło ją to głównie dlatego, iż zaczytywała się w różnorakich mitach i powieściach, w których to Asgard występował. Piękna kraina pełna bogactw, na której czele stał sam wszechojciec Odyn. Kosztowne pałace o niewyobrażalnych rozmiarach ze strzelistymi wieżami, sięgającymi niebios. Zdobionymi misternie przez najwybitniejszych budowlańców. Niezwykłe ogrody, w których w wolnych chwilach mogli przesiadywać Asgardczycy. Pełne filigranowych rzeźb z białego marmuru, zadziwiające szczegółami i wykonaniem. Roztaczajaca się wokół cudowna woń kwiatów i ziół leczniczych, z czego niektóre z nich były tak rzadkie i unikatowe, iż rosły jedynie tam.

Oczyma wyobraźni widziała podniosłe bankiety odbywające się w Asgardzie. Długie stoły zastawione po brzegi sutym jadłem. Od soczystych pieczeni i różnych wykwintnych rodzajów mięs, po półmiski z egzotycznymi owocami, aż po miód pitny i alkohole. Potrafiła zobrazować sobie panujący podczas takich biesiad gwar. I do tego rozbrzmiewająca wokół skoczna muzyka, grana przez najlepszych muzyków. Zachęcała wręcz do tego, aby ruszyć w tany. 

Wystrojone w klejnoty i suknie panie wirujące w tańcu ze swoimi równie wytwornie ubranymi towarzyszami.

Co zatem się stało, że asgardczycy, którzy dotychczas zamieszkiwali wspaniałe pałace, postanowili wybrać ciche miasteczko, niźli wielką metropolię? Doreen domyślała się odpowiedzi. Chcieli spokoju. Po tym co ich spotkało, czego musieli doświadczyć, pragnęli jedynie własnego miejsca na ziemi. Gdzie mogliby żyć bez strachu o własne życie. A tu mieli ku temu idealne warunki.

— Miło cię widzieć — stwierdził Stark, klepiąc blondyna po umięśnionym ramieniu. — Mamy dla was parę skrzyń z zaopatrzeniem. Mogą wam się przydać.

— Nie trzeba. Radzimy sobie — mruknął wyraźnie urażony Thor. Duma nie pozwalała mu na to, aby przyjąć pomoc. Czułby się upokorzony jako władca, że nie potrafił sam zapewnić dostatku swojemu ludowi. Zwłaszcza teraz, gdy nastały naprawdę ciężkie czasy dla jego narodu. — Dziękuję za dobre chęci, ale panujemy nad sytuacją.

Hawkeye i Czarna Wdowa westchnęli. Doskonale wiedzieli, jak to się skończy. Zbyt dobrze znali swego przyjaciela.

— Chłopie, schowaj dumę. Każdemu czasem przydaje się pomoc — powiedział luźnym tonem Clint, poprawiając kołczan na plecach. — Jeśli chcesz, to po prostu potraktuj to jako nasze podziękowanie za ostatnią pomoc przy ratowaniu Nowego Jorku.

— To niegodne asgardczyka...

— Jak długo już tu jesteście? — wtrąciła się Natasha, próbując zmienić temat konwersacji.

— Będzie już za niedługo półtora tygodnia — rzekł bóg po dłuższej chwili namysłu. Nagle z wnętrza domostwa wyłonił się ktoś jeszcze. Wysoka kobieta o śniadej cerze i postawnej posturze. Długie, ciemnokasztanowe włosy, splecione były w grube warkocze sięgające klatki piersiowej. Gęste czarne rzęsy okalały jej ciemne oczy, którymi bacznie lustrowała przybyszów.

— Kim oni są? — mruknęła podejrzliwie. W każdej chwili gotów była dobyć swój ostry, jak brzytwa miecz.

Dowell z niekrytym zachwytem się jej przyglądała. Kobieta wyglądała imponująco. Stanowcza, sprawiająca wrażenie pewnej siebie, co dodatkowo dodawało jej uroku. I do tego ta piękna, wypolerowana zbroja stalowa. Za nią ciągnęła się peleryna o niebieskiej barwie.

— Spokojnie, to tylko przyjaciele — zapewnił ją Thor. — Tony, Clint, Natasha i dzieciaki — przedstawiał ich po kolei.

— A jak na imię ma ta urocza dama? Ostrzegam z góry, że jestem zajęty — Anthony uśmiechnął się czarująco do towarzyszki blondyna. — Także musiałabyś ostro o mnie zawalczyć. 

Doreen czuła, jak pożera ją zażenowanie zachowaniem ojca. Niby powinna przez ten czas przywyknąć do jego niektórych tekstów, ale zdarzały się momenty takie jak te, gdzie to ją to zwyczajnie przerastało. Westchnęła.

— Podziękuję, nie skorzystam — odparła szatynka chłodnym tonem. Sprawiała wrażenie, jakby miała go ochotę zabić. — Nie gustuję w mężczyznach z napuchniętym ego.

— Spotkałem Brunhildę na Sakaarze — wyjaśnił nordycki bóg, widząc wciąż zdziwione twarze rozmówców. — Niegdyś była jedną z Walkirii walczących dla mojego ojca. Pomagała nawet wtrącić Helę do więzienia, gdy próbowała przejąć tron. Jako jedynej udało się jej ujść cało z tej bitwy. A gdy Hela ponownie się uwolniła i... zaatakowała Asgard, pomogła nam.

Z każdym następnym wypowiadanym zdaniem, twarz Thora posępniała. Nie dziwi to zresztą. W ciągu niedługiego okresu czasu stracił niemal wszystko, na czym mu zależało. Ojca, Asgard, a w dodatku zaczęły dziać się niepokojące rzeczy zarówno w Midgardzie jak i w Krainie Umarłych.

— I jak młoda, dostałaś się w końcu do Avengers? — Tym razem zwrócił się do Dowell, która stała gdzieś z boku, przysłuchując się rozmowie.

— Tak, proszę pana. Nawet nie sądziłam, że mi się to uda — stwierdziła. Mężczyźnie lekko drgnęły w górę kąciki ust, słysząc, że ta znów zwraca się do niego per "pan". — Ehm... proszę pana? Jak obecnie wygląda sytuacja w Alfheim? Wiadomo jak się miewa Annari? Po tym jak... jak... — Przez jej gardło nie potrafiła przejść reszta zdania. Chociaż wszyscy poza Walkirią wiedzieli, co wtedy się wydarzyło, nie umiała powiedzieć, że zabiła Leszego. — Nieważne. W tym całym zamieszaniu nawet nie zdążyłam się z nią pożegnać.

— Niestety, będziesz musiała o to zapytać Heimdalla. To leży poza moim zasięgiem. Jeśli ktoś wie o tym, co dzieje się we wszystkich dziewięciu... ośmiu światach, to tylko on — odparł. Wiatr przybrał na sile. Pete nerwowo zaczął przebierać bogami w miejscu. Jak tak dalej pójdzie, to tutaj zamarznie na kość. — Może wejdziecie do środka? Zaparzę wam herbaty — dodał, dostrzegając zziębniętego nastolatka.

— Nie chcemy nadwyrężać twojej gościnności... — zaczęła Natasha, lecz Stark nie dał jej dokończyć.

— Dzieciaki muszą się ogrzać. Oboje wyglądają, jak dwie sieroty. I to wyjątkowo zmarnowane przez życie. A przydałoby się, żeby odzyskali siły. Ktoś musi pomóc w noszeniu tych skrzyń.

Doreen i Peter spojrzeli po sobie, nie kryjąc zaskoczenia. Te skrzynie ważyły pewnie dobrych kilkanaście kilo. I do tego ten przenikliwy mróz...

— Nie liczyliście, chyba że wam dopuszczę? — spytał beznamiętnie miliarder, wzruszając ramionami. Niezbyt przejął się reakcją nastolatków. — Skoro postanowiliście się przelecieć na gapę, to przynajmniej przydajcie się na coś. 

Dor wzięła głęboki wdech. Chciała zaprotestować, lecz zaniechała tego. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż Stark jest wkurzony, a próba dalszej dyskusji jeszcze bardziej by go podjudziła. A na tę chwilę znajdowali się w i tak nie najlepszej sytuacji. Lepiej było się nie narażać jeszcze bardziej.

Bez słowa weszli do wnętrza budynku. Przeszli przez ciasny przedsionek, aż do pomieszczenia, które stanowiło salon. Niemal wszystkie ściany poza jedną, pokryte były białymi panelami. Centralnie przed nimi stał kamienny kominek. Z racji bardzo niskiej temperatury panującej na zewnątrz, palił się w nim ogień. Dawało to przyjemne ciepło. Malutkie iskierki tańcowały na pochłoniętych ogniem kawałkach drewna. Nie sposób było oderwać od nich wzroku.

Doreen przysiadła na kanapie, tuż koło Petera i Clinta. Z zainteresowaniem przyglądała się nowemu otoczeniu. Tuż nad nią wisiała niewielka półeczka, na której leżały różne bibeloty i kilka książek. Obok niej natomiast stał stoliczek, a na nim nieduża lampa, którą oświetlała pokój. Na wysłużonych już panelach podłogowych leżał ciemnozielony dywan.

Thor natychmiast zniknął gdzieś w pomieszczeniu obok, aby po kilku minutach wrócić. Niósł on ze sobą tacę. Na niej stały kubki, wypełnione po brzegi gorącą, bursztynową cieczą. Nad ich powierzchnią wciąż unosiła się para.

— Loki powiadomił mnie wcześniej, że się pojawicie — przyznał, kładąc tacę na stoliku. Sam wziął jeden z kubków i przy pomocy łyżeczki posłodził herbatę. — Jaki jest cel waszej wizyty? Chodzi o Helę, prawda? — kontynuował, mozolnie mieszając napój.

— Musimy się dostać do Helheimu — rzuciła Natasha, bez zbędnego owijania w bawełnę. Mężczyzna omal nie się nie zakrztusił. Chcieli się udać do Krainy Umarłych? Musiał się chyba przesłyszeć.

— Nie wiecie, o co prosicie. To proszenie się o problemy. Nikt nie wrócił stamtąd żywy. Nigdy. — Zrobił krótką przerwę. Zamyślił się na kilka sekund. — No może poza Brunhildą. Jej się udało cudem wydostać. Jedyne co tam zastaniecie to bezkresną lodową pustynię i potępione dusze zmarłych, które nigdy nie zaznają spokoju. Opowiadali nam o tym miejscu... chociaż pomijali obecność Heli. Gdy Loki i ja byliśmy mniejsi, nasza matka, kładąc nas spać, snuła liczne historie o tej krainie. O śmiałkach szukających skarbów i przygód, którzy się tam zapuszczali i nie powracali do swoich domów. Ginęli najczęściej w heroicznych walkach z tamtejszymi potworami lub dopadnięci obłędem. Ich truchła natomiast do końca świata miały leżeć pod grubą warstwą śniegu, który nigdy nie topniał.

— Całkiem urocze te opowiastki na dobranoc. Aż szkoda, że mi nikt takich nie opowiadał przed snem — stwierdził Clint, udając zawiedzionego. — Ale zapamiętam sobie na przyszłość. Będzie co opowiadać dzieciom.

— Laura raczej nie będzie tym zachwycona — zauważyła Natasha, spoglądając z rozbawieniem na swojego przyjaciela. 

— Nie pierwszy i nie ostatni raz, Nat. Myślisz, że podobało jej się to, że wróciłem do Stark Tower? Albo to, że wyruszyliśmy na samobójczą misję? — Burton wziął łyk napoju. — Spodziewam się, że po powrocie do domu Laura przywita mnie patelnią.

— Nie rozumiesz chyba powagi sytuacji. Musimy się tam dostać. — Stark puścił mimo uszu komentarze Natashy i Clinta. — Strange został najprawdopodobniej porwany przez jej żołnierzy. Zrobili to najpewniej na rozkaz osoby, która teraz siedzi w Helheim i stamtąd dowodzi oddziałami. Ta sama odpowiada również za ostatnie ataki. Nadal chcesz siedzieć bezczynnie? — kontynuował, wpatrując się w oczy blondyna. Liczył, że uda mu się wpłynąć na jego decyzje. Potrzebowali go. I to bardzo. — Ty i Heimdall jesteście jedynymi osobami, mogącymi nam pomóc.

— Strange...? Ten czarodziej? — Thor nie ukrywał swojego zdumienia. Miał już do czynienia z magiem, czy to gdy ten pomógł mu odnaleźć Odyna, czy też później, kiedy to ramię w ramię bronili Nowego Jorku przed Leszym. Nie spodziewał się, iż ktoś tak biegły w sztukach magicznych, zostanie porwany. A już tym bardziej przez żołnierzy Heli.

Anthony jedynie kiwnął głową. Oszołomiony bóg, odłożył ostrożnie kubek i rzekł:

— Pójdę po Heimdalla, by otworzył Bifrost. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro