Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Gdy jawa miesza się ze snem cz. II


Stark siedział zamknięty w swojej pracowni, zresztą kolejny raz w tym tygodniu. Próbował pozbierać myśli, ustalić plan działania, a to miejsce mu to umożliwiało. Zresztą, skoro miał się wybrać do Helheimu, to musi stworzyć nową zbroję. Specjalnie dostosowaną do panujących tam warunków. Chciał jak najlepiej przygotować się do operacji.

Zamaszyście uderzał stalowym młotem o rozżarzone żelazo. Usiłował skupić się na pracy, aby odgonić swoje obawy. Minęły trzy tygodnie, odkąd wraz z resztą drużyny omawiali ekspedycję do krainy umarłych, a Strange do tej pory nie dał znaku życia.

Tony'ego zaczynało to coraz mocniej martwić. Coś musiało faktycznie być na rzeczy, skoro czarodziej tak długo nie odpowiadał.

Wziął głęboki wdech. Bez dodatkowych danych nie powinien wyciągać wniosków. Jeszcze dziś napisze do Fury'ego, by zaangażował kilku swoich agentów do namierzenia Stephena. Szkoda tylko, że zdecydował się na to tak późno...

Metal zasyczał złowrogo, gdy zanurzył go w pojemniku z lodowatą wodą. Niewielki kłąb pary uniósł się nad powierzchnią cieczy.

Radio, które dotychczas grało sobie gdzieś w tle, ucichło. Jego ulubiony kawałek zespołu AC/DC właśnie się skończył. Nastała na krótką chwilę cisza.

Przerywamy, aby nadać ważny komunikat. Kolejne ataki w Bostonie, Chicago oraz Salem. To już czwarta inwazja na te miasta w tym tygodniu. Szkody oszacowano na pięćdziesiąt milionów dolarów. Według danych podanych przez tamtejsze służby ratunkowe liczba ofiar nie jest znana — poinformowała kobieta, prowadząca część informacyjną. — Do ilu jeszcze do takich dojdzie? Kto za tym wszystkim stoi? Czy Avengers są w stanie nas wszystkich uratować? Na to i na wiele innych pytań odpowie nasz ekspert tuż po dwunastej.

— Akurat — mruknął pod nosem Stark, przysłuchując się wiadomościom. Nawet w takiej chwili obecnej wydarzenia nie dają mu wytchnienia. Prychnął pod nosem. Ekspert. Kim on niby był? Nawet jego tytułów naukowych nie podali. Pewnie kolejny pozer, który powie kilka wyświechtanych regułek wyuczonych na pamięć, udając, że wie coś więcej o obecnej sytuacji. A radiowcy chętnie na tym skorzystają, żerując na strachu i ciekawości Bogu ducha winnych cywili. To obrzydliwe. — F.R.I.D.A.Y wyłącz to — rozkazał swojej sztucznej inteligencji. Nie zamierzał tego dłużej słuchać.

— Już się robi sir. — odpowiedziała mu, wykonując posłusznie jego polecenie.

I znów cisza. Błoga cisza... I w takich warunkach mógł pracować.

Niestety, spokój nie trwał zbyt długo. Nie minęło nawet piętnaście minut, a sztuczna inteligencja odezwała się ponownie:

— Pańska córka wróciła. Przyprowadziła ze sobą gości.

Zaskoczony mężczyzna spojrzał na zegar wiszący na ścianie. Przyszła o wiele później niż pierwotnie zakładał.

Nie zwlekając, dokończył robotę i wyszedł z pracowni. 

— Cześć, dzieciaki — powiedział Stark, widząc córkę w towarzystwie przyjaciół. Siedzieli przy aneksie kuchennym, pijąc gorącą herbatę. — Jak tam w szkole? Wróciłaś później, niż zazwyczaj — dodał, kierując wzrok na Doreen.

— Wszystko po staremu — stwierdziła zmieszana dziewczyna. — Po prostu poszliśmy na szarlotkę. Niedaleko naszej szkoły jest spoko kawiarnia, a że dawno nie byliśmy... no cóż, postanowiliśmy wykorzystać okazję — skłamała, bez zawahania.

— O, to świetnie — rzekł, podchodząc do ekspresu. Miał ogromną ochotę na kubek mocnej kawy. Nim się obejrzał, pomieszczenie wypełniło się zapachem świeżo parzonej kawy. Wziął łyk. — Też chcesz? Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zasnąć.

— Nie lubię kawy — odpowiedziała, podnosząc się ociężale z krzesła barowego. — Ale i tak dzięki za propozycję.

I nim zdążył się obejrzeć, wsiadła wraz z przyjaciółmi do windy. Westchnął. Liczył na to, że uda mu się spędzić więcej czasu z Doreen. A teraz, gdy w końcu udało mu się znaleźć wolną chwilę, ona miała inne sprawy na głowie.

Jednak to nie był największy problem. Zdecydowanie tym, co nie dawało mu spokoju, było zachowanie jego dziecka w ostatnim czasie. Nocne koszmary, problemy ze snem, a i coraz częściej na jej twarzy dostrzegał przygnębienie. Stała się cieniem dawnej siebie. A on nie potrafił nic na to poradzić.

To o tyle go dobijało, iż sam musiał się mierzyć z podobnymi problemami. Wziął kolejny łyk napoju.

— Sir. Nick Fury chce się z panem widzieć. Natychmiast — obwieściła mu sztuczna inteligencja.

— Powiedz mu, że będę do godziny — rozkazał niechętnie mężczyzna. Dopił kawę i włożył kubek do zlewu. Miał złe przeczucia co do spotkania. 

Dowell rozsiadła się wygodnie na łóżku, otwierając przy tym paczkę chipsów.

— Ej, mogę zagrać mecz na twoim koncie? — zapytał Nick, niemal od razu odpalając komputer przyjaciółki. Zanim zdążyła odpowiedzieć, ten już wpisał odpowiedni PIN i włączył klienta gry.

— Wiesz, wydaje mi się, że nie po to tu przyszliśmy — stwierdziła z przekąsem Katherine, biorąc głębszy wdech. — Dor, martwimy się o ciebie...

— Wiem. — Doreen kiwnęła energicznie głową, po czym zamilkła na moment. Zastanawiała się jak ubrać w słowa to, co chciała jej przekazać. — Proszę, nie owijaj w bawełnę. Widzę twoją minę. Jeśli chcesz coś powiedzieć, to po prostu to zrób. Nie chcę się bawić w jakieś podchody.

Nastała cisza. Nick udawał pochłoniętego wyborem postaci. Chciał bowiem włączyć się do rozmowy w odpowiedniej chwili. Rosario natomiast wpatrywała się w przyjaciółkę z pewną dozą troski i współczucia.

— Nie traktuj tego oczywiście jako prawdy objawionej, ale jeśli nasze przypuszczenia są słuszne... masz problem. Spory — zaczęła niepewnym głosem, jakby bała się reakcji rówieśniczki. — Podejrzewamy, że twoje sny są tak naprawdę wizjami. To najpewniej dlatego są tak realne.

— Nie znamy jednak ich przyczyny — kontynuował chłopak ani na ułamek sekundy nie odrywając wzroku od ekranu. — Po prostu przyjmij je jako wskazówkę i próbę komunikacji.

— Mogę się ich jakoś pozbyć?! — zapytała z nadzieją. Może była dla niej szansa?

— Problem tkwi w tym, że nie — zaprzeczyła Rosario, obejmując ją ramieniem. — To nie worek ze śmieciami. Że wyniesiesz i będzie po kłopocie.

— Krótko mówiąc masz przejebane — skwitował wszystko Kelley.

— A wy skąd to wszystko wiecie? — dociekała nastolatka wyraźnie zaciekawiona. To, co mówili, pomimo iż dla zwykłego człowieka wydawało się szalone i dziwne, to potrafiła im w to uwierzyć. Przecież znała czarodzieja, nie tak dawno odbyła podróż do krainy elfów, a nordyckie bóstwo uczy ją po nocach, jak posługiwać się magią. Przy czymś takim rewelację, które usłyszała, to był pikuś.

— Oj stara, uwierz, że sporo się działo, jak ciebie nie było. — Chłopak nerwowo uderzał palcami w klawiaturę. Nagle uderzył pięścią w stół. — Kurwa, prawie go zdjąłem. Widziałaś to? Został z dwoma HP.

— Nick...

— No co? — Odwrócił się w stronę Kate, która spiorunowała go spojrzeniem. Przewrócił oczami. — Mniejsza. Nie tylko ty masz swoje tajemnice. Od pewnego czasu interesujemy się witchcraftem.

— Czym? — Zdziwiona podniosła brew. Owo sformułowanie nigdy wcześniej nie obiło jej się o uszy. — Co to jest?

— Witchcraftem. To rodzaj magii połączony z mitologią, astrologią i wieloma innymi. To tak w największym możliwym skrócie. Witchcraft jest mocno rozbudowanym zagadnieniem, a nie sądzę, żeby była potrzeba to teraz roztrząsać — wytłumaczyła Katherine. Doreen kiwnęła głową, zgadzając się z nią. Miała teraz inne problemy na głowie. Kiedy sytuacja się ustabilizuje, zainteresuje się tym bardziej. Zapamiętała jednak wszystko. To będzie kolejne, o co zapyta Strange'a, gdy w końcu się z nim spotka. No właśnie... Stephen.

Jeśli to wszystko okazałoby się prawdą, to czarodziej znajdował się w poważnych tarapatach. Tylko jak mu pomóc? Przecież nawet nie wiedziała, czy jeszcze żył.

Musiała działać. Nie miała jeszcze co prawda kompletnego planu, lecz to ją nie zniechęcało. Nie mogła poddać się przy pierwszej przeszkodzie. Stephen potrzebował pomocy. I to pilnie.

Niespodziewanie telefon w jej kieszeni zaczął wibrować. Nie czekając, wyjęła go i sprawdziła powiadomienia. To Peter wysłał do niej SMS o treści: "Dzisiaj o siódmej spotkanie? Nie zgadniesz, czego się dowiedziałem". Dziewczyna śledziła wzrokiem krótką wiadomość z trudną do ukrycia ekscytacją. Znów się spotkają. No i w dodatku ma dla niej jakieś wieści. Co to mogło być?

"Luzik. Nie mogę się doczekać UwU ❤️" odpisała mu, czując przyjemną falę ciepła na swoim ciele. Raptem dwie minuty później otrzymała odpowiedź: "Będę na ciebie czekać przy Empire State Building".

Nie umknęło to rzecz jasna, uwadze Rosario. Ta patrząc przez ramię przyjaciółki, uśmiechała się szeroko.

— Nie chwaliłaś się, że znalazłaś sobie chłopaka.

— Stara, co to za nieszczęśnik? — zapytał Nick, rzucając Doreen podejrzliwe spojrzenie. — Nawet mi nie mów, że to ten skater. Chyba do reszty stracę resztki wiary w ciebie.

— Nie, to nie on — stanowczo zaprzeczyła. — Ja... od pewnego czasu chodzę z Peterem. On mieszka w Queens.

— To dla niego kupowałaś wtedy prezent, prawda? — Dopytywała wciąż zaciekawiona Kate. Dowell jedynie przytaknęła. — Spodobała mu się figurka?

— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Na samą myśl o nim, na jej ustach zaczynał gościć uśmiech. — Chyba nigdy nie widziałam go tak szczęśliwego.

— Musisz nam go przedstawić — oznajmił stanowczo chłopak, klaszcząc z zadowolenia w dłonie. Przed jego oczami ukazał się ekran końcowy. — No i wbiłem ci te achievementy do Ash. To nie było takie ciężkie. O dziwo.

— Jasne, czemu nie. Zgadalibyśmy się w jakiś weekend i posiedzieli u mnie — zaproponowała Dor, zachwycona tym pomysłem. — Dzięki, stary. Jedziesz jeszcze jednego? 

Gdy przyjaciele opuścili jej pokój, prawie wybijała godzina siódma po południu. Nikt nawet nie zauważył, kiedy słońce schowało się za horyzontem. Nic dziwnego, skoro przez niemal cały dzień kryło się za chmarą gęstych chmur o ciemnej barwie. Wyglądały, jakby lada moment miały lunąć deszczem.

Doreen przyglądając się zza okna niebu, zastanawiała się, czy brać ze sobą parasol. Już za niedługo miała spotkać się z Peterem i zupełnie nie wiedziała, jak się ubrać. Dokąd idą? Do parku? Jakieś knajpki? A może będą siedzieć u niego? W wiadomości dostała jedynie miejsce spotkania i godzinę.

Nie zwlekając, nałożyła na siebie bluzę, grubą kurtkę oraz ciepły szalik i czapkę. Pod pachę natomiast wzięła parasol. Wolała nie ryzykować. Zupełnie nie uśmiechała jej się perspektywa przemoknięcia do suchej nitki.

Żwawym krokiem ruszyła na spotkanie. Od umówionego miejsca dzieliło ją około piętnastu minut pieszej wędrówki. Szła chodnikiem ani na moment nie spoglądając się za siebie. Blaski sygnalizacji świetlnej, kolorowych neonów i wystaw sklepowych atakowały ją ze wszystkich stron. Chociaż nadszedł wieczór, to miasto jaśniało.

Naciągnęła mocniej czapkę na uszy. Mroźny wiatr świszczał nieprzyjemnie, przynosząc ze sobą przenikliwy chłód. Lekko potarła policzek. Zaczerwieniona od zimna skóra szczypała ją niemiłosiernie. W tej chwili byłaby gotowa zabić za kubek gorącej herbaty.

Przeszła przez pasy. Pomimo zbliżającej się późnej pory, samochodów nie ubywało na ulicach.

Już raptem kilka metrów pozostało jej do przejścia. Zza wieżowców wyłaniał się Empire State Building. Przyspieszyła. Po przedarciu się pomiędzy sporą grupką turystów w końcu dotarła na miejsce.

Rozejrzał się wokół. Peter powinien gdzieś tutaj być. Nie myliła się zresztą.

— Pete! Jak miło cię widzieć — zawołała piskliwym głosem na widok chłopaka stojącego nieopodal. Niemal od razu rzuciwszy się mu w ramiona, ucałowała go w policzek. Parker nie pozostał dziewczynie dłużny. Odgarnął opadające na jej czoło loki, po czym złożył na nim pocałunek. Wydawał się jednak czymś przybity, co nie umknęło uwadze Doreen. — Pete, co się dzieje? Wyglądasz na nieźle zdołowanego — zapytała zaniepokojona.

— Ja? Nie... ja... — jąkał się, nie mogąc pozbierać myśli. — Aż tak to widać?

Przytaknęła.

— Przecież nie może być aż tak źle — stwierdziła, próbując go pocieszyć. — Prawda?

Ten jedynie nerwowo zaczął przyglądać się swoim butom. Dopiero po chwili odpowiedział ściszonym głosem:

— Nie tutaj. Znajdźmy jakieś miejsce z dala od ludzi.

I nie czekając, objął ją w pasie i przy pomocy wzniósł się razem z nią w powietrze. Szybując z zawrotną prędkością nad głowami mieszkańców, zmierzali w kierunku dachu pobliskiej kamienicy. Nastolatka przez cały ten czas, tuliła się do jego piersi, obawiając się upadku. Serce biło jej jak oszalałe.

Odetchnęła z ulgą, dopiero gdy jej stopy dotknęły stabilnego podłoża. Przysiadła na brzegu dachu i przymknęła na krótki moment powieki. Chłodne, wieczorne powietrze napełniało płuca dziewczyny, a wiatr targał lokami na wszystkie strony. Byli z daleka od tego całego zgiełku, pośpiechu i tłumów. Tylko oni.

— Dor? Ja... muszę ci coś powiedzieć — zaczął niepewnie Peter. Dziewczyna otworzyła oczy. — Ja... jak wracałem wtedy od ciebie, widziałem jak pan Stark i Happy wchodzą do sali konferencyjnej. I wiesz... tam niedaleko znajduje się kratka wentylacyjna, która biegnie nad tą salą. No i ja tak jakby... podsłuchałem ich rozmowę.

Doreen milczała przez pewien czas, nie wiedząc, jak zareagować. Z jednej strony obawiała się, że ktoś go mógł zauważyć i będzie mieć poważne kłopoty. Wiedziała aż za dobrze jakie konsekwencje wynikły z ich ostatnich przeszpiegów. Z drugiej jednak... nie potrafiła ukryć, że niezmiernie ciekawiło ją to, czego mógł się dowiedzieć.

— Byłeś ostrożny, prawda? Nie dałeś się złapać? — spytała z wyraźną troską, łapiąc go delikatnie za dłoń. Była tak ciepła, tak delikatna...

— N...nie wiem. Raczej nie — stwierdził, kręcąc głową. — Dor, pan Stark chce z pomocą Strange'a wysłać grupę do Helheimu. No wiesz, w związku z tymi atakami...

— Wiadomo, kto zostanie tam wysłany? No i kiedy zamierzał nam to przekazać?

— Ekhm... mieliśmy się w ogóle nie dowiedzieć. Reszta dostała polecenie, by przed nami to ukrywać.

— Świetnie. Po prostu świetnie — mruknęła pod nosem Doreen, spoglądając beznamiętnie w dal. Z tej wysokości świetnie było widać panoramę miasta. A o tej porze wyglądało wprost zjawiskowo. Bijący blask neonów, wesoły gwar na dole, a do tego potężne wysokościowce sięgające aż do nieba.

Milczała. Była zła, że ojciec im nie ufa i wciąż przed nimi ukrywa prawdę. Dlaczego? Pytanie to kołatało w jej głowie, nie dając spokoju. Może uważał, że są zbyt słabi, aby im pomóc? Nie zdziwiłoby jej to.

— Dor, jak się czujesz?

— Źle. Jak zawsze — odparła, wzdychając ciężko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro