Rozdział 9~Potomkini nieszkolonych
- Skąd masz tyle forsy? – rudowłosa liczyła pieniądze na murku przed sklepem, z którego przed chwilą wyszła Aleksandra.
Piętnastolatka po raz pierwszy w swoim życiu była zadowolona ze Szkoleń*. Nauczyciel – chociaż wyciskał ze swych wychowanków siódme poty – umiejętnie podkreślił ich mocne strony. Mogła biegać ze znaczną prędkością, i to przez dłuższy czas. Dzięki temu w pół godziny zdołała odnieść kobiecie, której odbicie wykorzystała, ukradzione ubrania i wymienić u jubilera złoto na pieniądze. Sabina zajęła się przeliczaniem banknotów, Aleksandra nie znała ich wartości.
- Ile tego będzie? – ponagliła trzynastolatkę. – Starczy na podręczniki?
- No... tak! – wydukała ruda. – Nawet na trzy komplety, może cztery – spojrzała z powagą na koleżankę. – Ale nie ukradłaś tych pieniędzy, no nie?
- Coś ty! – prychnęła Aleksandra. – No, już, zbieramy się. Muszę kupić to, co potrzebne.
Szybkim krokiem podążyła wzdłuż ruchliwej czteropasmówki, co rusz spoglądając na przejeżdżające obok pojazdy.
- Skąd oni mieli pieniądze... co to za auta? – zapytała głośniej, gdy rudowłosa dogoniła ją, upychając plik banknotów do swojego portfela.
- A, tak... – sapnęła dziewczyna. – No jasne. Wiesz, nie znam się na samochodach, wszystkie są z tego wieku. Czyli mniej więcej od dwutysięcznego roku. Fajne, klimatyzacja, radio, najdroższe mają funkcję masażu w fotelach. Niezłe cacka, ale też nieźle kopcą – dodała, zakrywając nos apaszką. – Nie przeszkadzają ci spaliny?
- Nawet nie zwróciłam na nie uwagi – pociągnęła nosem. Rzeczywiście, strasznie śmierdziało. – Zmieniając temat, wzięłaś dziennik?
- Jasne – Sabina poklepała przewieszoną przez ramię torbę. – Co sobie myślałaś? Niech też ma coś od życia – zachichotała nagle. – Poza tym, mam wrażenie, że cały czas chce mi coś powiedzieć.
- Skąd wiesz?
- Jej wypowiedzi są takie... no nie wiem, na „odczepnego". Chyba coś ją martwi.
- Aha – Aleksandra pokiwała wolno głową. Sabina pociągnęła ją w boczną, mniej zatłoczoną uliczkę.
Po chwili zza rogu wyłonił się stary szyld „Księgarnia". Mały sklepik, wciśnięty między spożywczak a bank, sprawiał wrażenie mikrego wróbla, siedzącego cicho przy karmniku, w otoczeniu ogromnych gołębi. Przynajmniej tak wydawało się piętnastolatce, która stanęła przed drzwiami, podpierając się pod boki.
- Wygląda jak znany mi kiedyś antykwariat – mruknęła do towarzyszki. – Przysięgłabym, że kojarzę tę ulicę. Tam była kiedyś bliźniacza świetlica, dla takich jak ja – wskazała ręką na potężny biurowiec. – Byłam tu kiedyś, odwiedzić siostrę. Swoją drogą, ciekawe, gdzie teraz staruszka jest... – zadumała się. – Nic to. Wchodzimy!
Ich wejście do księgarni ogłosił mały dzwoneczek, zawieszony przy drzwiach. Aleksandra uśmiechnęła się – ten sklep wyglądał niemal tak, jak go sobie zapamiętała. Jedynie asortyment był nieco nowszy i mniej zniszczony od starych książek, które kupowała tu kilkadziesiąt lat temu. Byłam w wieku Sabiny – pomyślała szybko. – Może trochę starsza. Cholera, ile tu się zmieniło. Ale przecież minęło tyle czasu... Dla mnie to jak dwa lata, nie sześćdziesiąt.
Starsza, wysoka kobieta o siwych włosach, ubrana w fiołkową sukienkę z kwiecistym motywem przydreptała na dźwięk dzwonka, by powitać nowe klientki. Na widok Aleksandry wydała z siebie cichy okrzyk zdumienia. Piętnastolatka zmarszczyła brwi, namyślając się. To niemożliwe...
- Mirror! – wykrzyknęła kobieta, wyciągając ramiona. – Oczom nie wierzę! Więc ty też... znaczy się... wiedziałam, że tak będzie...
- Gwiazdka? – wymamrotała z niedowierzaniem. – Klaudia, jak to...?! – bez wahania uścisnęła staruszkę, niemal miażdżąc jej kości. – Aleś ty się postarzała!
- Za to ty wyglądasz tak, jakby od Dnia Rewolucji minęło kilka dni – pokręciła głową i wzruszyła ramionami. – Wiemy już, że Kurt był Buntownikiem. Dasz wiarę, że on też przepadł, w dniu egzekucji? I, wiesz co? Nie wykorzystał żadnego z przedmiotów znajdujących się w tej ich katowni... zniszczyli całą salę tortur, podłożyli bombę pod lochy... i nic – dopiero teraz zauważyła obecność Sabiny. – A to kto? – zapytała ostrożnie.
- A... jest wtajemniczona. Mniej więcej – machnęła ręką. – Pomaga mi wybierać książki do Kadic. Kto jeszcze przeżył? – spytała z ciekawością, a w oczach pojawił się dziwny błysk.
- Większość Widm. Agnes i Orion zmarli pięć lat temu w wypadku samochodowym. Kurt, jak mówiłam, podobno przetrwał w ukryciu... tak myślimy, chociaż mogli go przecież zamordować po cichu... a może... ale skoro ty się już wydostałaś, on też długo nie pociągnie. I tak długo wytrzymaliście – najtrwalsze dotąd zaklęcie przetrwało dwadzieścia jeden lat. Byliśmy pewni, że nie żyjecie, ale, jak widać, ustanowiliście nowy rekord – mrugnęła porozumiewawczo do przyjaciółki.
- A Narcyz?
- Ten staruch? – roześmiała się Gwiazdka. – Pojechał po nowe części do naszego samochodu. Śledzi wszystkie nowinki techniczne. Pod tym jedynym względem jest od ciebie do przodu, o prawie sześćdziesiąt lat! Nie uczył się za dobrze... chociaż, tyle się zmieniło... nie znasz wielu zagadnień. Jakby co – wpadła na pomysł. – Jestem siostrą twojej babki. Wytłumaczę dyrektorowi Kadic, że uczyłaś się w domu, na starych podręcznikach. Będzie OK.
- OK? Co to znaczy? – Aleksandra uniosła brew.
- Dobrze. Nawet bardzo dobrze – wyjaśniła kobieta, wzdychając ciężko. – Wiedziałaś, że mając siedemdziesiąt parę lat, mój czcigodny mąż może przemieniać się tylko w osoby, które zna najdłużej, i to jedynie na kilka minut? – pokręciła głową. – Jak kilka miesięcy temu odmienił się w sklepie spożywczym, sprzedawca zemdlał z wrażenia, wyobrażasz sobie? Aha, jeszcze jedno – Klaudia zawiesiła głos. – Możemy się wciąż porozumiewać z Agnes. Przez zeszyt.
- Co?! – wykrzyknęła Sabina, po raz drugi zwracając na siebie uwagę starszej pani. – Ale... jak?
- Narcyz o to zadbał. Podobno można było przez jakiś czas sprowadzić ją na Ziemię, z powrotem... ale ona nie chce. Gdziekolwiek jest, Oriona tam nie ma.
Pamiętnik w torbie rudowłosej zadrżał, próbując się otworzyć. Sabina wyciągnęła zeszyt, który otworzył się ze świstem. Kobieta otworzyła szerzej błękitne oczy.
Jej dusza jest przywiązana do przedmiotu, który wybrała. To tak jak z tymi waszymi zaklęciami. Kimkolwiek naprawdę jesteście... to bardzo dziwne. Wprawdzie XANA zadbał o to, by moi znajomi w ciągu miesiąca znaleźli kamienie, które mogą przywrócić mnie do życia, jednak ja już wcześniej, tuż po śmierci przywiązałam się do tego dziennika. To naprawdę nie do pomyślenia, żeby było prawdą, ale przecież jestem żywym dowodem... no, niezbyt żywym... to jest w sumie na swój sposób wygodne. Może jestem podobna do was. Chociaż nigdy nie próbowałam przemienić się w kogoś innego.
- To Kara Edwards... też nie żyje. Zabił ją... wirus komputerowy...? Minus – mruknęła Sabina, pokazując brulion staruszce. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, mrużąc oczy.
- Niesamowite... Karo, kim byli twoi rodzice?
Nie mam pojęcia**
Gwiazdka zamyśliła się, odgarniając niemal białe włosy z czoła. Sabina zauważyła na jej skórze znamię w kształcie sześcioramiennej gwiazdy, znajdujące się między oczami starszej pani.
- Istnieje teza o ludziach, na których przeprowadzono doświadczenie WIDMO – wyjaśniała szybko. – Jednak ich DNA nie zmieniło się w odpowiedni sposób. Zachowali oni niektóre cechy, które upodobniły ich do nas. Co nie przeszkodziło naszym kochanym władzom wyrzucić ich na zbity pysk – splunęła na podłogę. – Może jesteś potomkinią takich ludzi.
Zapanowała grobowa cisza, mącona miarowym, cichym tykaniem zegara z kukułką, wiszącego przed ladą. Gwiazdka pogrążyła się we własnych myślach, bezgłośnie poruszając ustami.
- Już wiem – oznajmiła nagle. – Przyjdźcie tu za tydzień, z samego rana. Chyba wiem, jak to się stało, że postanowiłaś się ujawnić, Aleksandro-nie-Olu. Niesamowite!... ale przyjdzie czas na wyjaśnienia. No, pokażcie, które książki zamierzacie kupić?
* Szkolenie Widm, trwające od ich najmłodszych lat, by polepszyć ich umiejętności i sprawność fizyczną.
* W tym opowiadaniu mała Kara została podrzucona do kołyski życia. Nie wiem, jak to było u prawdziwej Kary...
UWAGA: Załączony obrazek pochodzi z Google i NIE JEST moją własnością. Link: http://jolanna-midzyziemianiebem.blogspot.com/2011/05/maa-ksiegarnia.html
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro