Rozdział 7~"Czekaj, zaraz Ci opowiem"
Aleksandra obudziła się z krzykiem, zrzucając z siebie stos polarów, kurtek, bluz i prześcieradeł. W pokoju było gorąco jak w piekle. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu, próbując przyzwyczaić wzrok do egipskich ciemności. Dopiero po chwili mogła rozróżnić zarysy mebli i przedmiotów porozrzucanych po sypialni – na biurku leżało pełno papierków i ołówków oraz plastikowych opakowań, drzwi sporych rozmiarów szafy były otwarte na oścież. Nieco bliżej, na obrotowym krześle kuliła się młodsza od niej dziewczyna o długich, rudych włosach sięgających niemal do pasa. Aleksandra przeczesała palcami swoje równe kosmyki, sięgające nieco za ramiona – tam, gdzie kiedyś żyła, żadna dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na dłuższe. Dziewczęta wyglądały prawie identycznie, widywały się niemal od urodzenia, jednak piętnastolatka nie zdołała zapamiętać żadnego z imion. Dlaczego?
Mirror wstała z łóżka i podeszła do drzwi, aby włączyć światło. Uśmiechnęła się na widok oliwkowo zielonych ścian pokoju i wiszących na nich, oprawionych w ramki szkicach ptaków leśnych – w jej sypialni nie było miejsca na takie ozdoby. Gdyby skusiła się na oryginalność, zapewne zostałaby surowo ukarana. Mimo wszystko nawet nie ciągnęło jej do jakichkolwiek dekoracji – została wychowana, by ślepo spełniać rozkazy, nieznane jej były wzruszenia.
Rudowłosa dziewczyna otworzyła szare oczy i spojrzała na puste łóżko. W mig zerwała się na równe nogi i odszukała Aleksandrę wzrokiem. Przez dłuższą chwilę walczyły na spojrzenia. Aleksandra uśmiechnęła się nieśmiało.
- Wybacz, że cię przestraszyłam. Nie chciałam... Nie pamiętałam niczego... – urwała. – Ale teraz pamiętam. Wybacz, że sprawiłam kłopot. Już się wynoszę – Aleksandra odwróciła się na pięcie i położyła rękę na klamce.
- Czekaj! – wykrzyknęła rudowłosa, stając między nią, a drzwiami. – Proszę. Nie... Nigdy nie widziałam – zająknęła się. – Jak ty to zrobiłaś?
Piętnastolatka zaśmiała się cicho.
- To trochę skomplikowane... Dość długo się opowiada, a ty pewnie nie uwierzysz. Ale skoro chcesz...– cofnęła się od drzwi. – Jestem ci to winna.
- No to dajesz – szarooka wygodniej rozsiadła się w fotelu.
Starsza dziewczyna uśmiechnęła się szerzej.
- Powiedz mi najpierw, który mamy rok – oznajmiła z powagą.
- Dwa tysiące czternasty – mruknęła nieco zaskoczona ruda. – A co?
Aleksandra pobladła.
- Dwudziesty szósty marca – uzupełniła szarooka z dozą nieśmiałości. Nagle zrozumiała. – Hej, w którym roku po raz ostatni, no wiesz... patrzyłaś w kalendarz?
- Pięćdziesiąty siódmy – wymamrotała. – Dwudziestego wieku. Cholera – zaklęła pod nosem. – Jak ci na imię? – zmieniła temat.
- Sabina – odparła nieco zaskoczona. – I mam trzynaście lat. W sumie, to trochę dziwne, masz na sobie mundur, a wojna zakończyła się...
- Nie wszędzie – przerwała jej piętnastolatka. – Istniały dwie tajne organizacje, wiesz, był konflikt, wojna dalej trwała w kilku miastach. Dobre kilka lat... O ile nasi przeciwnicy korzystali ze świetnej broni, my potrafiliśmy zmieniać postać. Jeśli to robisz świadomie, trochę boli- wyjaśniła, przełykając ślinę. – Ale czasem po prostu się tego nie czuje.
- Więc... zmieniłaś się w lusterko? – powiedziała Sabina z ironią w głosie.
- Nie? – Aleksandra westchnęła. – Przez naszych szefów byliśmy nazywani widmami bądź zmiennokształtnymi. Nasze DNA zostało nieco zmienione, jakby ci to wyjaśnić... zachowywaliśmy się jak lustra. Jeśli jakiś żołnierz miał pieprzyk na lewym policzku, mój kolega, który był jego odbiciem, miał to znamię na prawym. Rozumiesz?
- Mniej więcej – przyznała Sabina. – Ale nadal nie rozumiem, jak wydostałaś się z tego lusterka.
Aleksandra umilkła na chwilę i spuściła wzrok na zielony dywan. Odetchnęła głęboko.
- Byliśmy stworzeni do odbijania ludzi, jednak niektórzy z nas... nazywali ich buntownikami... uzyskali kontrolę nad materią. Podczas gdy my wypełnialiśmy rozkazy, oni tylko udawali, że słuchają się naszych zwierzchników. Dzięki temu przeżyłam.
- Masz kontrolę nad materią?! – wykrzyknęła Sabina, wytrzeszczając oczy.
- Nie... mój przyjaciel... uratował mnie – oczy dziewczyny zalśniły od łez. – Nie wiedziałam, że był... Uratował mnie, sam dał się zabić... to głupie – usiadła na podłodze i schowała twarz w dłoniach.
Rudowłosa bez wahania przykucnęła koło niej i położyła jej rękę na ramieniu.
- Skoro potrafił się uratować, czemu tego nie zrobił? Był jakiś limit?
Aleksandra ożywiła się.
- Nie. My też możemy zmieniać postać teoretycznie co chwilę. Zapewne wzięli go do niewoli, zawsze tak robią, a wtedy... Sabina, co to za miasto? W jakim kraju?
- To... Francja. Szkoła Kadic.
- Jasne. Ta buda stała tu pewnie siedemdziesiąt lat temu. Moja siostra się tu uczyła – wyjaśniła. – Była starsza o kilka dobrych lat. Posłuchaj – klasnęła w dłonie, jakby sobie coś przypomniała. – Widma mogą wydostać się z przedmiotów, jeśli wokół przebywa ktoś, kto umie je rozpoznać. Musimy znaleźć tę osobę! – wykrzyknęła.
- Cicho, spokojnie, spokojnie – uciszyła ją rudowłosa, nerwowo spoglądając w szparę pod drzwiami. – Pamiętaj, że jest trzecia w nocy i nikt nie ma pojęcia, że tu jesteś... oprócz Kary.
- Kary?
- Długa historia. Czekaj, zaraz ci opowiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro