Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6~"Okruchy przeszłości"

24 XII 1957 r. godz. 5.46

Baza WIDMO

Dystyngowanie ubrany mężczyzna odchrząknął, stukając paznokciami w blat szerokiego biurka. Zgromadzeni wokół stołu nastolatkowie o kamiennych twarzach w milczeniu podnieśli na niego wzrok.

- Moi drodzy! – rozpoczął chrapliwym głosem. – Dziś jest najważniejszy dzień w waszym... naszym życiu. Niedługo rozpocznie się operacja WIDMO, cel, dla którego zostaliście szkoleni. Na razie wszystko jest w fazie testów, jednak musimy czekać na sygnał... – urządzenie leżące pod stołem wydało piskliwy dźwięk. Mężczyzna spojrzał na dzieci i mrugnął do nich. – Właśnie zaczęli. No, już, idźcie na swoje pozycje. Czekajcie na rozkazy – nastolatkowie odwrócili się posłusznie i zbliżyli się do drzwi, niczym jeden organizm. – Ha, czekajcie! – dziesiątki nastolatków zatrzymało się * i spojrzało na mężczyznę pozbawionym uczuć wzrokiem. – Wesołych świąt, kochani!

24 XII 1957 r. godz 13.52

Ruiny Filcowego Miasta*

Aleksandra biegła szarymi od brudnego śniegu alejami, nie oglądając się za siebie. Skręcała w najmniej widoczne zaułki, przebiegała między stertami gruzu, pokrytego białym puchem, wdrapywała się na ruiny domów, by po chwili zmieniać obrany kierunek, uciekając przed prześladowcami. Czuła na karku urywany oddech przyjaciela. Kornel nie mógł tyle biec. Miał złe przebranie.

- Mi-mirror – wydyszał po kilkunastu minutach nieprzerwanego biegu. – Nie-nie mogę. Ukryjmy się. Proszę!

Dziewczyna bez wahania skręciła w kolejny zaułek i zniknęła w dziurze w solidnym murze otaczającym jeden z zawalonych budynków.

- Chodź! – rzuciła przez ramię. – Piwnica. Schron.

Za zasłoną tych dwóch słów, wypowiedzianych oschłym głosem wysportowanej brunetki, krył się niemal niedosłyszalny strach – lęk przed dalszą ucieczką i skutkami zaprzestania biegu. Kornel umiał wykrywać takie rzeczy. Posłusznie potruchtał za nią, łapiąc ją za rękę. Oboje wiedzieli, jak nienaturalnie to wyglądało – kobieta: żołnierz i tęgi czternastolatek, pośród ruin ich dawnej kryjówki.

Kolejna dziura, tym razem w marmurowej ścianie domu, zaprowadziła ich na parter budynku.

- Patrz! To nasza Świetlica! – szepnęła Aleksandra ze łzami w oczach, mocniej ściskając jego rękę. – Zniszczona...

- Nikogo nie oszczędzili – odparł chłopak półgłosem odciągając przyjaciółkę od szkarłatnych plam na meblach. Oprócz kilku zawalonych ścian i śladów po bójce, poprzewracanych stołów i trzeszczącej podłogi, wszystko wokół wydawało się być w nienaruszonym stanie.

Przyjaciele zeszli po schodach do przestronnej piwnicy, licząc, że w schronie spotkają sojuszników. Pomieszczenie wypełniały stosy przytulanek, drewnianych sanek i wózeczków, figurek z różnych materiałów, koników na biegunach, kukiełek, szmacianych lalek, słowem – zwykły składzik na zabawki. Większość wspomnień Aleksandry z dzieciństwa dotyczyła właśnie tego miejsca. Świetlicy.

Piwnica wydawała się nieco za płytka na schron – nastolatkowie mogli się wyprostować, mając nad sobą zaledwie kilkanaście centymetrów zapasu. Stanowiła jednak jakąś kryjówkę – skąpane w półmroku wnętrze dawało ułudę dawnego bezpieczeństwa. Nie byliby zaskoczeni, gdyby natknęli się na kilku rówieśników, ukrywających się przed prześladowcami. Jednak jeśli ktokolwiek tu dzisiaj przebywał, dawno już uciekł, bądź został wyprowadzony.

- Tobie też wydaje się, że zostaliśmy już tylko my? – szepnął Kornel.

- Co? Nie... To niemożliwe – Aleksandra stwierdziła, że jej słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco. Z każdą minutą szanse na powodzenie akcji malały, tak jak możliwości ucieczki. Nie zostaniemy tu długo – obiecała sobie w duchu.

Kornel pokręcił głową w zamyśleniu, nerwowo przygryzając wargę.

- Usiądźmy – zaproponował półgłosem, podchodząc do dwóch wysłużonych foteli w rogu pomieszczenia. – Pamiętasz, jak Muriel sadzała nas tu, gdy mieliśmy kłopoty? Fajnie było.

- Ta... Było – mruknęła dziewczyna półgłosem, siadając naprzeciwko przyjaciela. – Słuchaj, nie sądzisz, że przebrania już nie będą nam potrzebne? Przecież... A jeśli... wiesz... – zająknęła się. – Nie chcę... wyglądając, jak...

- Rozumiem – odchrząknął. – No to...

Ale Aleksandra już nie słuchała. Zamknęła szare oczy, a jej skóra zaczęła pulsować i pokrywać się małymi bąbelkami. Kobieta skrzywiła się z bólu, wbijając zbielałe paznokcie w oparcie fotela. Jej krucze włosy powypadały, na ich miejsce szybko wyrosły nowe – koloru ciemny blond, sięgały nieco za ramiona. Kości zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć, nastolatka ledwo powstrzymywała się od krzyku. Po przybrudzonych sadzą policzkach strugami ciekły łzy, skapując na zieloną marynarkę. Po chwili jej ubranie okazało się dziwnie wielkie, choć kilka minut temu pasowało jak ulał. Aleksandra wreszcie otworzyła oczy – były teraz piwne, prawie złote. Rysy twarzy też się zmieniły. Wyglądała na czternaście, może piętnaście lat. Dziewczyna spojrzała ze smutkiem na przyjaciela – ubrany w za dużą o kilka rozmiarów koszulę, przybrudzoną podejrzanymi plamami, sprawiał wrażenie wynędzniałego, ciemnowłosego stracha na wróble. Sklejone potem kudły sięgały mu niemal do połowy szyi. W tej sytuacji nie wydawał się wyższy od piętnastolatki. A przecież na swój wiek – szesnaście lat, był dość wysoki.

Aleksandra bez słowa podeszła do niego i objęła go ramionami.

- I co teraz? – wymamrotała.

- Nie wiem... – odwzajemnił uścisk. – Jakoś to się ułoży.

- Serio w to wierzysz? – zapytała z ironią w głosie. – Nawet nie udało nam się uciec!

Kornel umilkł, zabrakło mu słów pocieszenia. Odsunął dziewczynę od siebie, patrząc jej z powagą w oczy.

- Pozbawili nas rodzin, Mirror. Pozbawili nas przyszłości – przerwał, przygryzając wargi. – Ale nigdy nie pozbawią nas nadziei. Wydostanę cię stąd – puścił ją i odwrócił się, spoglądając na schody. – Chodź!

Trzymając się za ręce, wbiegli na górę i wydostali się na zewnątrz przez wyrwę w murze. Kuląc się, przemknęli przez podwórze i pomknęli ile sił w nogach w kierunku ich dawnej bazy. Jeśli będą mieli szczęście...

Wokół słyszeli huk strzelaniny, gdy biegli na oślep w kłębach dymu. Sytuacja wydawała się beznadziejna – to był ostateczny koniec ich misji. Całe ich szkolenie, pokładane w nich nadzieje, pragnienia o lepszej przyszłości... prysnęły niczym bańka mydlana. Tak, teraz już wiedzieli – przetrwali tylko oni. Mogli się poddać, przecież i tak nie pociągną zbyt długo, jednak nadal biegli, od tego zależało ich życie.

Nagle chłopak pociągnął przyjaciółkę za rękę i obaj zniknęli w tajnym przejściu prowadzącym do kanałów.

- Ej! – syknęła Aleksandra, nerwowo oglądając się za ramię. Kornel uciszył ją machnięciem ręki i przekazał, żeby usiadła na chłodnej posadzce. Marszcząc nos, usiadła obok niego.

- To bez sensu – jęknęła, opierając się o jego ramię. Nastolatek w milczeniu wpatrywał się w ziemię, myśląc nad czymś gorączkowo.

- Wiesz, niedawno powiedziałem ci, że cię stąd wyciągnę, pamiętasz, prawda? – skinęła głową. – Zawsze dotrzymuje słowa.

Sięgnął do swojej kieszeni, wydobywając małe, zdobione lusterko. Aleksandra spojrzała na niego ze zdziwieniem, marszcząc brwi.

- Nie wyrzucą ładnych rzeczy, są na to zbyt próżni – wyjaśnił, głaszcząc ją po włosach. Piętnastolatka wytrzeszczyła oczy – chciała wyrwać się z jego uścisku, jednak Kornel trzymał ją mocno, zmuszając do patrzenia w lustro.

- Poradzę sobie – wymamrotał. – Może kiedyś się spotkamy, Mirror. Wesołych świąt.

Po czym pocałował ją w czoło i wyszeptał kilka niezrozumiałych słów. Chwycił lustro jedną ręką, a Aleksandra poczuła, jak cały świat zatrzymuje się, zmieniając się w chmurę zielonego dymu.

Ostatnie, co pamiętała, to widok rozmazanej chłopięcej sylwetki i lufy pistoletów, skierowanych w jego pierś.

  ~~~~~~~~~~
* Nie, nie mam zielonego pojęcia, czy takie miasto istnieje i co się tam wydarzyło w 1957 NAPRAWDĘ. Całe to miejsce jest „wyysane z palca".  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro