010. NIEPRAWDOPODOBNE ROZWIĄZANIE.
𝟎𝟏𝟎. | 𝐍𝐈𝐄𝐏𝐑𝐀𝐖𝐃𝐎𝐏𝐎𝐃𝐎𝐁𝐍𝐄 𝐑𝐎𝐙𝐖𝐈Ą𝐙𝐀𝐍𝐈𝐄
Mycroft Holmes to prawdziwe utrapienie. To z jego powodu byłam teraz zmuszona wyzywać do diabłów czy innych piekielnych mieszkańców, by dali mi święty spokój, ale to jak prosić niebo i chmury, by nie spłodziły już nigdy więcej deszczu, a jednak królestwo Wielkiej Brytanii należało do jednej z najbardziej obfitującej w deszcze krainy. Lecz nawet ulewny dzień nie potrafił być tak bezduszny jak najstarszy z rodzeństwa Holmes.
Dlaczego wciąż pojawiał się w mojej głowie w najmniej odpowiednim momencie, mącąc mi tylko myśli?
Powinnam być przy Enoli i dać jej wsparcie, jakiego nie mogła zapewnić jej w tym momencie jej własna rodzina, ale zamiast tego popadłam w poczucie winy, nie będąc jednocześnie przy Mycrofcie, układając sobie nowe życie. Nie mogłam przecież być w dwóch miejscach naraz, dlatego musiałam pozostać tutaj. Zauważyłam jednak, że lord Tewkesbury świetnie się sprawiał w roli takiego wsparcia, rozmawiając z nią i co jakiś czas przytulając, na co moje serduszko po prostu miękło.
Niedługo po tym całym prawdziwym horrorze, który jakimś cudem przeżyliśmy, Enola wysłała ponaglający telegram do matki markiza, by wróciła do Basilwether czym prędzej wraz z wujem chłopca. Gdy tylko przyjechali, poczułam się o niebo bezpieczniej. Matka lorda okazała się kobietą w średnim wieku o jasnych blond włosach i pięknej urodzie. Nie musiała mnie jednak przekonywać dwa razy, gdy wydała z siebie okrzyk zdumienia i zszokowania na widok prawdziwego sprawcy tego kryminału. Naprawdę nie miała o niczym pojęcia. Wuj Tewkesbury coś tam wymamrotał pod nosem do babki, po czym zaprowadził ją do osobnego pokoju i ją tam zamknął, gdyż z samego rana mieliśmy się udać do Scotland Yardu, by wyjaśnić całą sprawę.
Zaproponowali nam wszystkim nocleg, i choć nie uśmiechało mi się spędzić jeszcze dodatkowo noc w tak upiornym miejscu to jednak nie mogłam zostawić Enoli. Nie mogłam jej porzucić. Przed pójściem do łóżek usiedliśmy wszyscy przy jednym stole i wypiliśmy po filiżance herbaty na ukojenie nerwów, by móc zasnąć. Przez cały wieczór nikt się nie odezwał, poza matką nastoletniego lorda.
─ Całe szczęście, że pani była z tymi dzieciakami, panno Townes. Zaoferowanie noclegu to najmniejsza rzecz, jaką mogę dla pani zrobić ─ powiedziała łagodnym, anielskim głosem. Uniosłam kąciki w odpowiedzi, dopijając swoją herbatkę, po czym odeszłam od stołu, życząc reszcie dobrej nocy.
Zanim udałam się jednak do gościnnej sypialni, która była przeznaczona wyłącznie dla mnie, zatrzymałam się na długim korytarzu, skupiając uwagę na świetle, wydobywającym się zza lekko uchylonych drzwi. Ten pokój został przypisany Enoli, jeśli mnie pamięć nie myli. Skierowałam się więc tam i stanęłam w progu, z rozbawieniem i wewnętrznym spokojem, przyglądając się jak dziewczyna zamiast przeżywać dzisiejsze wydarzenia w najzwyczajniejszy sposób zajmowała się rozwiązaniem kolejnej zagadki, jaką było zaginięcie jej matki. Rozłożyła na łóżku same gazety, które za pewne znalazła tutaj i studiowała dokładnie tekst, wodząc wzrokiem za jej wskazującym palcem.
Parsknęłam cicho pod nosem, a ta wreszcie zwróciła na mnie uwagę i uniosła kąciki ust, po czym zrobiła mi miejsce na łóżku, więc z niego skorzystałam. Szłam w bosych stopach, odczuwając każde najdrobniejsze ziarenko piasku czy miękką teksturę dywanu. Wszystkie zmysły zostały jakby spotęgowane i bardziej odczuwalne niż zwykle. Było to niesamowicie orzeźwiające. Jakbym na każdym kroku doświadczała zupełnie nowych rzeczy, wykonując najprostsze czynności. W tym tkwiła cała magia.
─ Nie martw się. Twoja mama się odnajdzie. Jutro, jak oznajmimy całemu Scotland Yardowi, że to Enola Holmes rozwiązała sprawę markiza przed Sherlockiem to będzie dopiero nowina i z pewnością sama się z tobą skontaktuję, bo ja na jej miejscu byłabym teraz niezwykle z ciebie dumna, Enolu ─ odparłam, nie przestając się uśmiechać.
─ Naprawdę nie miałabym nic przeciwko, gdybyś została dłużej zarówno w moim życiu jak i moich braci. Z pewnością ubarwiasz nasze życie ─ wypowiedziała również z uśmiechem, na co ja położyłam dłoń na jej i ją zacisnęłam.
─ Być może. Gdyby mój świat byłby prostszy... ─ westchnęłam posępnie, spuszczając wzrok.
─ Ale może być! ─ wykrzyknęła nagle podekscytowana. Ja naprawdę zazdrościłam jej tego entuzjazmu czasami. ─ Możesz zostać dla mnie. Jako moja guwernantka! Albo krawcowa! Wiem, że ładnie szyjesz i lubisz haftować. Pomyśl o wielu innych zainteresowaniach, które mogłabyś wykonywać w naszym domu!
─ Enola, to wszystko ładnie brzmi, ale muszę też przemyśleć parę spraw, wiesz? Chciałabym móc z tobą mieszkać, naprawdę, ale wierzę w to, że ty i ja, jesteśmy bardziej wolne niż nam się zdaje, wiesz? Możemy tak wiele zdziałać, pomóc innym... będąc zamknięta w kolejnym domu, w kolejnej rodzinie... z całym szacunkiem, oczywiście. Po prostu byłabym bardziej ograniczona ─ przyznałam, a język mi się niesamowicie przy tym plątał. Było już późno, a ja dodatkowo oszołomiona i pełna wrażeń nie nadawałam się już na wieczorne konwersacje, zwłaszcza o tak poważnych tematach. ─ Rozumiesz? ─ dopytałam po upływie chwili, spoglądając na zamyśloną twarz panny Holmes, jakby analizowała to wszystko, co powiedziałam w swojej głowie.
Dziewczyna w końcu kiwnęła twierdząco głową, a ja nachyliłam się nad nią, by ucałować w czoło na dobranoc i opuściłam jej pokój, by wreszcie po całym ciężkim dniu udać się na zasłużony odpoczynek.
***
Z samego ranka, zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy wszyscy do Londynu. Czekał nas kolejny ekscytujący dzień, jednak może mniej niebezpieczny. Udaliśmy się w pierwszej kolejności do budynku, gdzie urzędował Scotland Yard. Była to wysoka na trzy kondygnacje jasna kamienica o wysokich mocnych drzwiach.
Na posterunku siedział ten sam policjant-detektyw, który wcześniej spiskował z Mycroftem u golarza. Miał na sobie jasnobrązowy płaszcz. Wyglądał na zajętego, ale jednocześnie, jakby brakowało mu motywacji do dalszej pracy. Z pewnością zaraz mu ją dostarczymy.
─ Panie władzo! ─ zawołałam donośnie, a mężczyzna nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Byłam w końcu tylko kolejną bezradną damą w opałach, tak? ─ Panie Lestrade! ─ wykrzyknęłam, gdy nagle przypomniało mi się jego nazwisko. Policjant wreszcie raczył podnieść na nas swój wzrok i zmarszczył brwi. Wstał powoli i ociężale od swojego biurka i powłóczył się przez korytarz w naszą stronę, lecz stanął przed stryjem Tewkesbury'ego, jakby z góry założył, że z nami nie ma o czym rozmawiać. Mężczyźni ucięli sobie pogawędkę, gdy w końcu przeszli do sedna. Z opowieści wyszło, jakby to on wrócił do domu na czas i odkrył tę zdradę, po czym sam odebrał broń babki i ją zatrzymał, bo przecież takie małe podlotki w towarzystwie starszej damy nie mogły brać w czymś takim udziału. To wykraczało poza nasze kompetencje. Tego było już za wiele.
─ To była Enola. To ona rozwiązała zagadkę i wszystko wydedukowała ─ powiedziałam z determinacją i pewnością siebie, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam. „Scotland Yard" zmierzył mnie niedowierzającym spojrzeniem, po czym prychnął kpiąco.
─ Ha! Już wierzę ─ sarknął rozbawiony, a ja mimowolnie zacisnęłam dłoń w pięść, czując jak wzbiera się we mnie złość. Liczę do pięciu i powoli się rozluźniam. To nie miejsce i czas na takie wybuchy złości, a zresztą, nie warto dyskutować z kimś, kto nigdy nie zrozumie czyjegoś innego punktu widzenia.
Zmierzyłam go spojrzeniem, po czym wraz z Enolą zawróciłyśmy do wyjścia. Oparłam dłoń na ramieniu dziewczyny, gdy stanęłyśmy już na ulicy.
─ Chodź, wiem, jak poprawić ci humor ─ rzuciłam i po chwili udałyśmy się parę skrzyżowań dalej aż do wspaniale prezentującego się Pałacu Westminsterskiego zlokalizowanego zaraz nad Tamizą. Była to zapierająca wdech neogotycka budowla, której charakterystycznym punktem była powszechnie znana zegarowa wieża, określana również jako Big Ben.
Stanęłyśmy z Enolą niedaleko głównego wejścia za bramą. Po drugiej stronie ujrzałyśmy młodego lorda żegnającego się z matką. Przelotnie zerknęłam na twarz panny Holmes, na której malował się najpiękniejszy uśmiech, jaki widziałam. Była nim oczarowana.
Wtedy, jak w zegarku, wychwycili się spojrzeniem, które zadziałało niczym magnez i nakazało im się zbliżyć. Sama pozostałam w miejscu, by dać im przestrzeń i trochę prywatności. Upłynęło parę minut, gdy stałam tak na uboczu, ukradkowo im się przyglądając. Wyglądali tak niewinnie. Po moich plecach przebiegły dreszcze, gdy ujrzałam, jak Enola położyła dłoń na jego, zaciskającą pojedynczy pręt w wysokiej bramie. Z tej perspektywy mogłam jedynie podpatrzeć ten zakochany wyraz twarzy młodego lorda, ale domyśliłam się, że panna Holmes miała podobny. Poczułam uczucie gorąca, które rozlało się po całym moim ciele, gdy Tewkesbury uniósł jej dłoń i musnął jej wierzch ustami, nie odrywając od niej namiętnego spojrzenia. Znów się oddałam moim fantazjom i marzeniom o idealnym romansie. Kiedyś wierzyłam, że taki nie istnieje, jednak spoglądając na tę młodą zakochaną parę o gorących sercach znów zaczęłam wierzyć.
Po tym jakże pełnym miłosnych uniesień pożegnaniu z lordem Tewkesburym udałyśmy się z Enolą dalej wzdłuż głównej ulicy, która była dziś wyjątkowo zatłoczona. Szarobure chmury kłębiły się złowieszczo nad miastem, wtapiając się w tło z dymem, pochodzącym z kominów. Co jakiś czas jednak Słońce prześwitywało i dawało przyjemne ciepło.
Enola zatrzymała się nagle, by zakupić gazetę – to był wręcz już jej naturalny odruch. Przejrzała na szybko parę kartek, po czym poprosiła jeszcze ulicznego sprzedawcę o coś do pisania. Chłopaczyna podał jej ołówek, który trzymał nad uchem. Stanęłam obok niej, zaglądając przez ramię, co takiego zaczęła kreślić i wypisywać. Okazało się, że był to kod. Szyfr, a przecież szyfry to jej specjalność.
─ Cyfry zmieniają się w litery, które tworzą zdanie... ─ zaczęła myśleć na głos, spisując po kolei litery ze swojego kieszonkowego łamacza szyfrów z kartoniku. ─ „Spotkajmy się dzisiaj o piątej w Royal Academy. Mama." ─ odczytała i po chwili zamknęła gazetę. ─ Cóż, tego się nie spodziewałam. Od razu naszły mnie trzy myśli. Pierwsza, matka nie podpisałaby się „mama", tylko „chryzantema". To nasz tajny kod. Druga, Royal Academy to instytucja, która uparcie ignoruje kobiety, więc matka nie wybrałaby takiego miejsca. I trzecia, być może odkryłam swoje karty przed Sherlockiem, gdy sprawdzałam gazetę. To sprawka Sherlocka Holmesa ─ stwierdziła w końcu, a ja sama się zamyśliłam i zaczęłam zastanawiać, czy bracia Holmes być może nie zastawili tej samej pułapki również na mnie. Enola oddała gazetę i uśmiechnęła się lekko. ─ A jednak fakty nie odbierają mi nadziei ─ dorzuciła, po czym zaoferowała aż pięć funtów za zamianę ubrań z chłopakiem sprzedającym gazety. Parsknęłam mimowolnie na sam pomysł tej oferty, ale szybko spoważniałam, gdyż sama musiałam też poszukać jakiegoś przebrania. Enola podrzuciła mi pomysł, bym poszła jednak jako ja, grając na czas przed nimi. W końcu musiałam też stawić czoła swoim demonom, a tak się składało, że jeden z nich nosił na nazwisko Holmes.
W ciągu następnej godziny znalazłyśmy się na dziedzińcu Royal Academy. Enola przebrana za małego chłopca siedziała pomiędzy białymi kolumnami przy stosie gazet, udając że je sprzedaje. Nasunęła dodatkowo kapelusz na czoło, by nikt jej nie rozpoznał. Szczerze, nawet ja miałam z tym powoli trudność i ciągle gubiłam ją w tym tłumie.
Nadeszła pora, bym to ja wkroczyła do akcji. Wyszłam na plac pełen ludzi, idących każdy w swoją stronę, zostawiając mnie w tyle. Rozejrzałam się prędko i wtedy ich ujrzałam. Jeden stał w wysokim cylindrze, jakby miał dodawać mu wzrostu, i dzierżył w dłoni laskę. Drugi z nich o postawniejszej sylwetce górował nad innymi, a głowę zdobiła mu burza ciemnych loków.
Zastygłam w bezruchu, analizując jeszcze ewentualną ucieczkę, lecz było już na to za późno w momencie, w którym oboje zlokalizowali mnie długim spojrzeniem, a jeden z nich nawet pomachał. Nie miałam już wątpliwości, że oni również mnie spostrzegli. Nie miałam więc innego wyboru, jak do nich podejść. Raz kozie śmierć.
─ A więc pracujesz jako posłanniczka ─ stwierdził bez żadnego wyjaśnienia Sherlock, a ja zmarszczyłam brwi. ─ Spodziewaliśmy się tutaj naszej siostry. Rozumiem, że dalej ze sobą mieszkacie?
─ Oh, nie. W ogóle nie miałam kontaktu z waszą siostrą, panie Holmes. I tak się składa, że moja przyjaciółka zaoferowała mi doskonałe mieszkanie w bardzo dogodnej lokalizacji ─ wyjaśniłam mu, by nie próbował nawet już nas ze sobą powiązać, choć możliwe, że wzbudziłam w nim tylko większą fascynację. Z tym spojrzeniem to mógłby codziennie niepostrzeżenie kraść kobiece serca i nawet by na to nie zwrócił uwagi.
─ Jeśli by pani jednak miała kontakt z Enolą, proszę, żeby dała mi pani niezwłocznie znać ─ nakazał. Ponownie ściągnęłam brwi w zdezorientowaniu.
─ A czemuż to, panie Holmes? ─ Zaciekawiłam się.
─ Chciałbym, żeby została moją podopieczną, tak jak tego sama chciała ─ oznajmił niespodziewanie, zaskakując mnie.
─ Och, z pewnością ucieszy się na tę wieść ─ odparłam podekscytowana, unosząc kąciki ust.
─ Czyli ma pani jednak z nią kontakt? ─ spytał, a na jego ustach tlił się tajemniczy grymas.
─ Tego nie powiedziałam ─ sprostowałam się, a moje ciało oblał pot. Cholera, chyba mnie przejrzał. Zresztą, wcale by mnie to nie zdziwiło, gdyby to zrobił, to była tylko i wyłącznie kwestia czasu. ─ Ale zaręczam pana, że gdy tylko wstąpi choćby na herbatkę w moje skromne progi przy Baker Street bez chwili zwłoki pana poinformuję ─ zapewniłam go, posyłając dodatkowo uśmiech, za którym mogłam ukryć całe to podenerwowanie tymi wszystkimi kłamstwami.
─ Baker Street? ─ zdziwił się, na co podejrzliwie kiwnęłam twierdząco głową. Nie wiedziałam, czy mam się bać czy jeszcze coś innego. ─ Ach, to w rzeczy samej wspaniała lokalizacja, panno Townes! Wpasuje się tam pani idealnie ─ wypowiedział z zachwytem i zaklasnął w dłonie.
─ Musimy już iść, bracie ─ odezwał się w końcu Mycroft, dotykając lekko młodszego brata w ramię, jednak ani na moment się na mnie nie spojrzał. Jakimś cudem udało mi się pozostać w lepszej relacji z Sherlockiem niż z jego zrzędliwym i niepostępowym bratem, który jednocześnie był moim narzeczonym. Lub nim już nie był. Trochę się pogubiłam. Nie sądziłam, że ta separacja wyrządzi aż takie zło. Myślałam, że dzięki temu zyskamy trochę czasu, by lepiej poznać siebie nawzajem, jednak aranżowane małżeństwo dokonywało się albo w pośpiechu albo w ogóle. Nie istniała trzecia opcja. Więc, co ja tak właściwie jeszcze tu robiłam?
Sherlock rzucił mi ciepłe spojrzenie na pożegnanie, po czym wraz z Mycroftem udali się w swoją stronę przez sam środek placu. Wiatr zawiał niespokojnie, aż poczułam chłód na moich odkrytych ramionach. Stałam tak jeszcze przez jakiś czas, gdy również musiałam powrócić do Enoli i przekazać jej nowe wieści.
Gdy jeszcze tego samego dnia wróciłam z Enolą do mojego nowego mieszkania przy Baker Street 222, okazało się, że otrzymałam zaadresowany do mnie list.
Inicjały C. W.
„Celie Watson" – pomyślałam prędko i zabrałam się za rozdzieranie koperty. Co takiego mogła ode mnie chcieć ta kobieta? I kim właściwie ona była?
Zanim zdążyłam się wczytać w tekst, panna Holmes wyrwała mi list z ręki i podeszła z nim pod okno. Wpatrywała się w niego, jakby doszukiwała się jakiegoś ukrytego tekstu, szyfru.
─ Znalazłaś coś ciekawego? ─ spytałam luźno, jednak dziewczyna wyglądała, jakbym jej tylko przeszkadzała w dedukcji.
─ Hm? Ach, ten list. Nie był do ciebie ─ stwierdziła, wciąż się przyglądając kawałku papieru, obracając nim pod każdym możliwym kontem.
─ Ależ jest. Widzisz? ─ Podeszłam do niej i wskazałam na dole koperty moje dane.
─ To anagram ─ odparła bez wahania. Zaczęła chyba za bardzo upodabniać się do swojego brata – detektywa, ale w ten zły sposób.
─ Oczywiście, że jest ─ prychnęłam ironicznie. ─ Zamierzasz rozwinąć tę myśl, czy zatrzymasz ją dla siebie?
─ Otwórz, a obie się zaraz dowiemy ─ zaproponowała, podając mi kartkę zapełnioną drobnym tekstem. Nie rozpoznawałam tego pisma, ale nie był on aż tak trudny do odczytania.
„Droga bratnia duszo,
Gdziekolwiek to czytasz i kiedykolwiek – choć mam szczerą nadzieję, że robisz to w chwili zaraz po doręczeniu tego listu, powinnaś wiedzieć, że świat, który na ciebie czeka jest bardziej okrutny i bezwzględny niż by ci się mogło wydawać. Nie jest on czarno-biały, ale posiada też różne odcienie. Całą gamę barw nawet. Wierzę jednak, że jesteś gotowa, by wyjść do tego świata z uniesiono wysoko głową, nie zwracając uwagi na przeszkody, bowiem nie jesteś sama. Nigdy nie byłaś. Doskonale znasz swoją wartość. Potrzebujesz tylko pewnego bodźca, który popchnie cię wystarczająco mocno, by obudzić w tobie pewność siebie, którą wiem, że posiadasz. Nie bój się i jej użyj od czasu do czasu, bo to twoja największa broń.
P. S. Zajrzyj do Delgado Refiner. Mają tam wyborne ciasta.
Celie Watson."
─ Wiesz może, gdzie znajduje się Delgado Refiner? ─ spytałam w kierunku Enoli, a ta zmrużyła oczy i ponownie wyrwała ode mnie list. Doprawdy ta dziewczyna nie miała żadnych pohamowań.
─ Chyba chodzi o Greenfield Road. To jest anagram. Nie znam żadnego Delgado Refiner, ale przy Greenfield Road mieści się piekarnia. Może o to chodzi? ─ wysnuła pełna wątpliwości.
Nie istniał lepszy sposób niż sprawdzenie tej teorii na własnej skórze, więc podziękowałam Enoli za pomoc i sama udałam się w dane miejsce. Ulica ta mieściła się na północ od Tamizy, gdzie nie zapuszczało się już tak wiele ludzi. Uznałam jednak to miejsce za całkiem urokliwe i sentymentalne, gdyż obrazy w pobliskiej galerii sztuki przypominały mi o matce. Postanowiłam na moment zboczyć z kursu i wstąpić do środka. Dawno tego nie robiłam. Oglądanie sztuki tak wybitnej wiązało się u mnie z krytycznym stanem emocjonalnym. Popadałam zwykle w melancholię i wielki smutek.
Jeden z obrazów zaintrygował mnie najbardziej. W złotym obramowaniu mieścił się obraz w stylu impresjonistycznym namalowany prawdopodobnie farbami olejnymi. Musiał być świeżo pomalowany i wywieszony, gdyż nawet z dobrych kilku jardów było czuć zapach farb. Na ciemno-bordowym tle znajdowała się porcelanowa lalka, która została posadzona na stole obok kosza na owoce i wazonu z pięknymi daliami, których symbolika jest bardzo zdecydowana w swojej wymowie. Dalia jest symbolem przygody, ale reprezentuje także relaks i znalezienie równowagi w życiu.
─ Intrygujące, prawda? ─ Odezwał się kobiecy głos zza moich pleców. Już chciałam się odwrócić, gdy nieznajoma położyła dłoń na moim ramieniu, kompletnie mnie tym paraliżując. Wolałam więc udać, że z tym samym pełnym skupieniem, co wcześniej analizowałam dany obraz. ─ Co malarka miała na myśli, malując to wszystko? ─ spytała z pewną gracją i pasją w głosie.
─ Że każdy z nas jest tylko pustą lalką, powłoką, którą należy czymś zapełnić, żeby nie została odłożona na półkę i zapomniana ─ wysnułam sama bez zastanowienia się właściwie. Po prostu mówiłam to, co czułam.
─ Zgadza się. Ludzie powinni nieustannie się rozwijać. Jak nie, czeka ich stan biernej stagnacji ─ odparła z bezradnością w głosie, po czym westchnęła głęboko, zabierając rękę z mojego ramienia. ─ To samo może czekać i ciebie, moja droga bratnia duszo ─ dodała tajemniczo, a ja się poruszyłam i prychnęłam nerwowo. Niemożliwe.
─ Czy to pani napisała do mnie ten list? To pani nazywa się Celie Watson? ─ gorączkowo wyrwałam, odwracając się wreszcie, lecz nikogo nie zastałam. Sala wystawowa była pusta.
Możliwe czy nie, nic więcej nie udało mi się dowiedzieć i byłam zmuszona powrócić do swojego mieszkania w zasadzie z niczym.
Miałam wiele do przemyślenia i właśnie temu zamierzałam się oddać przez najbliższy czas i żaden mężczyzna już nie miał zaburzyć mojego porządku. Wystarczyła jednak chwila nieuwagi i cała ta fasada ponownie została zburzona niczym domek z kart, bowiem do kamienicy naprzeciwko właśnie wprowadził się Sherlock Holmes i od tego czasu już nic nie miało być takie proste.
hello, ziomki !
tak w ogóle, opiszcie swoje przeżycia, jak postrzegaliście główną bohaterkę?
a teraz zapraszam do podzielenia się z emocjami, teoriami, opiniami po tej książce
also, to jeszcze nie koniec tej książki!
planuję bowiem jeszcze drugą część, którą będę opierać na wymyślonej przez siebie fabule, mogę wam już zdradzić, że nie zabraknie tu Watsona, pani Hudson oraz Moriartego no i dotychczasowych postaci!
zapraszam do przeczytania świątecznego bonusu!
trzymajcie się cieplutko!
love, cathy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro