009. HORROR W BASILWETHER.
𝟎𝟎𝟗. | 𝐇𝐎𝐑𝐑𝐎𝐑 𝐖 𝐁𝐀𝐒𝐈𝐋𝐖𝐄𝐓𝐇𝐄𝐑
Lekcja do zapamiętania na przyszłość: nie dać prowadzić Enoli żadnego automobilu. Była w tym niesamowicie kiepska, podobnie jak w jeździe na rowerze, o czym mi wspominała w jednym liście. Przynajmniej miałam kolejny pretekst do spędzania z nią więcej czasu. Mogłabym zabierać ją każdego sobotniego popołudnia na wycieczki krajoznawcze rowerem...
Ach, i znowu to samo! Za bardzo się rozmarzyłam, tracąc skupienie, podczas gdy nami trzęsło, a cały pojazd aż podskoczył. Musieliśmy najechać na jakiś większy kamień. I choć na początku jechaliśmy trochę zygzakiem, wjeżdżając w każdy możliwy krzew, to z czasem panna Holmes opanowała technikę trzymania prosto kierownicy i wywiozła nas daleko poza teren pensji. Silnik turkotał głośno, produkując gęste kłęby dymu za nami.
─ Dziękuję. To było... ─ Enola z trudem potrafiła rozmawiać i prowadzić jednocześnie albo zwyczajnie szukała odpowiednich słów. ─ Uratowaliście mnie.
Lord Tewkesbury, który siedział z drugiej strony dziewczyny, uśmiechnął się w jej stronę. Było mi niesamowicie niezręcznie w tym momencie, ale nic lepszego nie mogłam wymyślić. Ten automobil to był nasz jedyny najszybszy transport. Słyszałam gdzieś, że to cudeńko techniki potrafiło wyciągać nawet maksymalnie do 62 mil na godzinę.
─ Nie ma za co ─ odpowiedział za nas dwóch. ─ Rozumiem, że pomysł z koszem należał do ciebie ─ powiedziała, zerkając na krótką chwilę na markiza, a ten skinął głową. ─ Tam było strasznie. Nigdy więcej się na to nie piszę.
─ Oczywiście, rozumiem. Raz jeszcze przepraszam ─ odpowiedział prędko, jakby przyjmując całą winę na siebie. Kochany był.
─ Ale okazało się to skuteczne ─ przyznała, unosząc kąciki ust.
─ Teraz wracajmy do Londynu i znajdźmy porządną kryjówkę ─ postanowił zestresowanym głosem Tewkesbury. Chyba ktoś tu nie przywykł do spontanicznych pomysłów, a takie są najlepsze.
─ Mogę wam z tym pomóc ─ dorzuciłam podekscytowana. ─ Mam parę znajomych, którzy mogą nam coś znaleźć.
Nagle Enola ostro przyhamowała, nie zwracając nawet uwagi na swoich pasażerów, czyli mnie i lorda, gdy polecieliśmy do przodu, wpadając na siebie. Spojrzałam z pretensją na dziewczynę, a ona wydawała się niewzruszona swoim aktem, wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt przed sobą.
─ Co się stało? ─ spytałam z pretensją i wreszcie spojrzałam w tym samym kierunku, co ona i ujrzałam rozwidlenie drogi oraz drogowskaz pośrodku.
Na twarzy panny Holmes z każdą sekundą rosła determinacja połączona chyba z chęcią zemsty. Jej palce nasunęły się z powrotem na dźwignię, która przyspieszała pojazd.
─ Cokolwiek planujesz Enolu... ─ ostrzegł ją lord, przyglądając się jej. ─ Enola...
─ Jedziemy do Basilwether ─ oznajmiła stanowczo i nie tracąc ani chwili dłużej ruszyła dalej.
─ Co?! ─ wykrzyknęliśmy razem z markizem.
─ Dopuszczono się niesprawiedliwości. Czas to naprawić ─ stwierdziła, po czym podała mu gazetę, którą wciąż ze sobą nosiła. ─ Szukasz sprawcy? Znajdź motyw.
Mimowolnie również zerknęłam na gazetę, która głosiła na pierwszej stronie wielkimi literami: „IMPAS W KWESTII USTAWY".
─ Nie rozumiem ─ wymamrotał zdezorientowany markiz.
─ Ja również ─ rzuciłam, słysząc już to pełne rozczarowania westchnięcie Enoli.
─ Od kiedy miałeś zasiadać w izbie? ─ spytała wprost pewnym głosem, jakby od początku znała na to odpowiedź.
─ Wkrótce.
─ Jak głosowałbyś nad reformą? ─ zadała szybko kolejne pytanie.
─ Tak samo, jak mój ojciec. Byłbym za ─ wypalił luźno, wzruszając ramionami.
─ Kto o tym wiedział? I kto miałby otrzymać posiadłość po śmierci twojego ojca i twojej?
I wtedy, proszę państwa, zostałam olśniona. Geniusz, po prostu geniusz. Enola Holmes była cholernie dobrym detektywem. To jej należą się wszelkie nagrody i bonusy za jej inteligencję, szybkie łączenie faktów i fantastyczną dedukcję.
─ Mój wuj ─ wypalił z przerażeniem i zaskoczeniem lord Tewkesbury. ─ Więc to jego sprawka?
─ Nie ma to sensu? ─ zapytała, jakby chciała rozwiać wszelkie wątpliwości.
Wymowna cisza odpowiedziała za nas.
─ To wpływowy człowiek, co my możemy zrobić? ─ spytał bezradnie markiz.
─ Rozwiążemy zbrodnię, oczywiście ─ wypowiedziała z błyskiem w oku i charakterystycznym uśmieszkiem, który gościł na jej twarzy za każdym razem, gdy była na dobrym tropie.
─ Dobry Boże, zginiemy ─ szepnęłam, gdy nagle zaschło mi w gardle. Stres nie działał na mnie dobrze, lecz na pannę Holmes wręcz przeciwnie – zdawał się ją jeszcze bardziej napędzać i dodawać energii.
─ Enola, mamy ogromne szczęście, że jeszcze żyjemy, a ty nas wieziesz w samą paszczę lwa ─ wypalił szczerze markiz, po którego minie widziałam, że był równie przestraszony, co ja.
─ Czasami, drogi lordzie, trzeba samemu zmącić wodę, żeby zwabić cholerne rekiny! ─ krzyknęła gorączkowo, a w moim oku zakręciła się pojedyncza łezka. Gdyby Sherlock mógłby to usłyszeć... byłby z pewnością dumny. Muszę mu o tym później koniecznie opowiedzieć. Pod warunkiem, że wrócimy z tego wszyscy w jednym kawałku.
─ Czemu miałabyś zwabiać rekiny? ─ wykrzyczał chyba jeszcze bardziej chaotycznym i piskliwym głosem Tewkesbury. Napięcie pomiędzy tą dwójką stawało się nie do zignorowania.
Enola w końcu odwróciła od niego twarz, skupiając się z powrotem na drodze i westchnęła ciężko.
─ Słuszna uwaga ─ skwitowała już spokojnym głosem i nie odezwała się już do końca drogi.
***
Zrobiło się już niemiłosiernie ciemno, gdy dojechaliśmy do Basilwether Hall, siedziby rodowej książąt Basilwether, położonej na obrzeżach prężnie rozwijającego się miasteczka Belvidere. Latarnie gazowe mrugały na mnie z dala jak uwięzione na ziemi gwiazdy, połyskując między pniami rosnących na wzgórzu drzew. Moim oczom ukazały się podjazd i dom, który pomieściłby dziesięć takich dworów jak Ferndell Hall. Enola zaparkowała przed ponurą rezydencją, po czym skierowaliśmy się na szerokie marmurowe schody. Nie było zbytnio czasu na podziwianie tego zadbanego dworu i jedyne, na co udało mi się jeszcze zwrócić były otaczające go wymuskane ogrody, pełne strzyżonych misternie krzewów i rosnących równiutko róż.
─ To jest beznadziejny pomysł ─ wymamrotał pełen przerażenia Tewkesbury. ─ Im bliżej jesteśmy, tym bardziej tak czuję.
─ Zgadzam się. Enolu, naprawdę podziwiam twoją odwagę i to, jak uparcie dążysz do prawdy, ale pomyśl, co zrobimy, jeśli tamten nożownik, który miał za zadanie zabić lorda może tu na nas czekać? Mógł to zaplanować od samego początku. To może być pułapka ─ wypaliłam drżącym głosem, kładąc rękę na ramieniu Enoli, dając jej do zrozumienia, że sprawa jest poważna.
─ Czemu to robimy? ─ spytał w końcu. Choć znałam doskonale jej powód albo przynajmniej się domyślałam, znając jej rodzinne zapędy i zamiłowanie do zagadek, to jednak wciąż się łudziłam, że sobie odpuści i razem byśmy wrócili do spokojnego życia w Londynie.
─ W przeciwieństwie do wychowanych dam nie umiem haftować ─ opowiadała, gdy w międzyczasie podeszliśmy do potężnych drzwi. ─ Nie wyszywałam, nie robiłam róż z wosku ani ozdób z muszelek. Uczyłam się obserwować, słuchać i walczyć. ─ powiedziała pełna determinacji, mierząc lorda przenikliwym spojrzeniem. Och, jaka była natchniona! ─ Do tego wychowała mnie mama. Zaufajcie mi. Znajdziemy odpowiedzi.
─ Nie umiesz haftować? ─ spytał po tym wszystkim markiz, co mnie mocno rozbawiło i aż parsknęłam szczerze śmiechem. TO było jego jedynym pytaniem i wątpliwością?
Enola również nie potrafiła w to uwierzyć, gdy na moment odwróciła głowę, wzdychając. Wyglądała, jakby czuła się z tego powodu zawstydzona, choć mogę się mylić, bo było bardzo ciemno.
─ Musimy to zrobić. Ty musisz to zrobić. I to zrobimy ─ postanowiła na jednym wdechu, po czym zwróciła się do mnie. ─ Ty, Grace, pomogłaś mi i wspierałaś już wystarczająco, za co bardzo dziękuję, ale nie musisz dla nas narażać swojego życia.
Zamrugałam, niedowierzając. Czy ona naprawdę właśnie to powiedziała?
W tle rozlegały się pohukiwania sów i szelest liści na koronach drzew, otaczających dwór.
─ Zaszłam już tak daleko, nie porzucę was. Nigdy cię nie porzucę, Enolu ─ przyznałam, unosząc kąciki ust.
Dziewczyna posłała mi szczery i ciepły uśmiech, po czym wszyscy wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i razem weszliśmy do środka.
Dwór Basilwether wydawał się w środku wyglądać jeszcze bardziej złowieszczo i upiornie niż z zewnątrz. Hol, w którym staliśmy, przeładowany był ciemnym drewnem i ciężkimi rzeźbami. Przyciemniały go również ogromne schody umiejscowione na drugim końcu. Nad nimi najwidoczniej znajdował się jeszcze jeden korytarz, ciągnący się wzdłuż całego domu. Z daleka widziała szerokie wejście, a dalej, po przeciwnej stronie schodów, szereg zamkniętych drzwi w górnym holu. Po obu stronach drzwi wejściowych znajdowały się ogromne, dwuskrzydłowe podwoje z wyrzeźbionymi nań owocami, zbożem i żywymi stworzeniami.
„Mam wrażenie, że się za chwilę rozpłaczę" – pomyślałam. „Jak małe dziecko, zaraz zacznę szlochać i zawodzić. Nie podoba mi się tutaj..."
Wzdłuż ciemnego korytarza ciągnął się rząd prawdziwych średniowiecznych zbroi, co musiało świadczyć o majętności właścicieli tego dworu.
─ Gdzie podziała się służba? ─ spytał Tewkesbury, rozglądając się po pustym korytarzu.
─ Witaj w przyszłości ─ odparła tylko Enola, zamykając za nami zdobione drzwi.
─ Matko? ─ zawołał chłopak.
Rozległo się jedynie echo, ale nikt inny nie zdawał się odpowiadać. Markiz niespodziewanie ruszył na schody, nie zostawiając mi i Enoli innego wyboru, jak podążyć za nim. Hol na piętrze przypominał w dużym stopniu ten na parterze. Był obszerny, ciemny i tak samo pusty, nie licząc bogatej boazerii i innych ozdób.
─ Wiedzą, że przybyliśmy ─ rzuciła panna Holmes, podchodząc do pojedynczego stolika z dużym wazonem pośrodku. Po moich plecach przebiegły dreszcze. Poczułam dziwny chłód, mimo że nie zauważyłam po drodze żadnych otwartych okien ani drzwi.
Nagle rozległ się donośny charakterystyczny dźwięk odblokowywania broni, który poprzedzał piskliwy alarmujący głos dziewczyny:
─ Padnijcie!
Wszystko od tego momentu zaczęło się dziać w zawrotnym tempie, że ledwo rejestrowałam, co się po kolei działo. Wiedziałam tylko, że gdy tylko się schyliłam ku podłodze, usłyszałam wystrzał bardzo blisko ucha, jednak kula trafiła w wazon, który rozbił się w drobne kawałki. Powstały chaos dał nam szansę na szybką ewakuację z tamtego korytarza.
─ Biegnijcie! Szybko! ─ poleciła i całą trójką wybiegliśmy w kierunku schodów. Rzuciliśmy się na drzwi, napierając na nie, lecz ani szarpanie za klamkę ani mocne walenie nic nie dało. No to po nas.
Przełknęłam dużą gulę w gardle, odwracając się z powrotem w stronę korytarza. Nikt nas jeszcze nie dogonił, więc mieliśmy spore szanse się gdzieś ukryć. Padły kolejne strzały, które dodatkowo nas zmotywowały do biegu. Enola z markizem Tewkesburym ruszyli pierwsi, robiąc uniki, a ja poleciałam zaraz za nimi, jednak niespodziewanie potknęłam się o materiał sukni, która była wyjątkowo niefunkcjonalna w takiej sytuacji i wylądowałam twarzą na posadzce. Enola zapowietrzyła się, a ja posłałam jej jednoznaczne spojrzenie, by ratowała siebie. Nie zniosłabym tego, gdyby na mój wzgląd coś jej się stało. Wbrew mojemu ostrzeżeniu, dziewczyna podbiegła do mnie i pomogła mi wstać, gdy kula przeleciała tuż koło mojej głowy, ale trafiła na szczęście w zbroję obok, od której tylko się odbiła. To dało mi pewien pomysł, lecz nie było za wiele czasu na myślenie. Tu trzeba było działać teraz albo nigdy.
Na przemian słyszałam strzały i krzyki Enoli. Ten cholerny zabójca strzelał do nas z prawdziwego karabinu! Gdy nastała cisza, spowodowana prawdopodobnie przeładowaniem magazynku, zdołałam zerknąć między rzeźbami na mężczyznę. Rzeczywiście uzupełniał swoją broń, jednak ani na moment nie zwalniał kroku i wciąż podążał długim korytarzem w naszą stronę. Moje serce biło teraz niczym dzwon.
Padł kolejny strzał. Nie mieliśmy już dokąd uciec, więc usiedliśmy skuleni na ziemi między antyczną rzeźbą z marmuru, a lśniącą zbroją, od której po raz kolejny odbiła się kula. Następnie zabrzmiały już tylko kroki coraz bliżej nas. Ktoś musiał uratować sytuację. Ktoś musiał zostać bohaterem, ale czy tym kimś musiała być akurat Enola? Dziewczyna miała odwagę.
Podniosła walący się obok kawałek marmuru i akurat gdy zabójca był zajęty przeładowaniem broni, ta rzuciła odłamek w kolejną zbroję parę metrów przed nami, robiąc sporo hałasu. Zdezorientowany mężczyzna bez wahania strzelił w fałszywą zbroję, marnując tym swój kolejny nabój, a Enola w tym czasie przekoziołkowała bezszelestnie na drugą stronę korytarza. Tamten nawet się nie połapał.
Podkurczyłam nogi tak mocno, jak się dało, trzęsąc szczęką. Napięcie rosło z każdą sekundą.
Tym razem strzał był czysty i rozwalił pół rzeźby, a części najbliższej zbroi opadły z donośnym hukiem na ziemię.
Zamknęłam oczy, pozostawiając resztę boskiej opiece. Słyszałam tylko jak zabójca zbliżał się do nas nieuchronnie, gdy nagle się zatrzymał i przeładował broń. Poczułam pot na karku. Żegnaj świecie.
Jednak nic się nie stało. A przynajmniej nic, co obejmowałoby kulkę w moim ciele. Otworzyłam szybko oczy, by zastać naskakującą na tego mężczyznę Enolę z bojowym okrzykiem dla wzbudzenia chaosu, gdy tamten znów chybił. Wili się obydwoje w tych ciemnościach, wyglądając trochę, jakby wykonywali jakiś taniec. Taniec śmierci, w którym jedno z nich musiało skończyć tragicznie.
W końcu uderzył nią o ścianę, po czym zrzucił bezwładną na podłogę. Dziewczyna zakasłała, odwracając się szybko, a tamten kopnął ją butem prosto w brzuch, co nie było ładnym widokiem. Chciałam coś zaradzić, ale nie za bardzo wiedziałam jak. To nie ja zostałam wychowana jako wolny i waleczny duch. Byłam za to naiwną posłuszną dziewczyną, która uczyła się głupiego haftowania.
A teraz stałam przyglądając się, jak Enola płaci za moją bezradność.
Och, dobry Boże, dodaj mi odwagi.
Pierwszy rzucił się jednak lord Tewkesbury i oboje upadli na podłogę, ja tymczasem znalazłam się obok Enoli, obejmując jej bladziutką twarz w swoich dłoniach. Po jej skroni zaczęła lecieć strużka krwi.
─ Niedobrze, Enolu. Musisz się obudzić, teraz! ─ błagałam przez łzy, słysząc tylko w tle walkę, która się wywiązała. Zabójca w końcu znokautował markiza, a ten upadł na ziemię. Mężczyzna odwrócił się na moment w naszą stronę i przeszył mnie spojrzeniem, jednak nic ze mną nie zrobił. Być może zdał sobie sprawę z czegoś, o czym ja wiedziałam już dawno. Jestem cholernym nieudacznikiem i tchórzem. Nie umiem się postawić. Nawet przed własnym ojcem. Wolę zasypywać go tymi niewinnymi białymi kłamstewkami, które znacząco łagodziły sytuację. Nie zostałam w końcu stworzona do wielkich czynów.
Dlatego też nie byłam w stanie uratować Enoli Holmes. Mogłam jedynie być przy niej i czuwać.
Obróciłam lekko głowę przez ramię, by zerknąć jak się miała sprawa markiza, lecz nie wyglądało to za dobrze. Chłopak był podduszany przez zabójcę i lada moment mógł zaczerpnąć oddech po raz ostatni w swoim życiu.
─ Obudź się, proszę ─ szeptałam błagalnie i zbliżyłam twarz do jej, stykając razem nasze czoła. ─ Nie bój się. Nie jesteś sama.
Wtem moje prośby zostały najwyraźniej wysłuchane, gdy dziewczyna zaczęła się podnosić, ale szybko przyłożyła palec do swoich ust na znak, żebym nie wydawała z siebie żadnego głosu.
Podałam jej dłoń, lecz dziewczyna objęła inną strategię i poczołgała się po podłodze do wciąż siłującego się mężczyzny, chwyciła go pewnie za nogę na wysokości kostki, po czym płynnym ruchem wykonała przewrotkę, a mężczyzna stracił grunt pod nogami i poleciał jak długi na lewą stronę, gdzie jego głowa spotkała się z mosiężną kanciastą ozdobną gałką, wydając charakterystyczny dźwięk. Wreszcie zabójca osunął się nieprzytomny na ziemię, a mi momentalnie żołądek podszedł do gardła.
Dziewczyna nabrała kilka płytkich wdechów, by powrócić do normalnego tempa, a ja podeszłam do niej ponownie, by sprawdzić czy nic jej nie jest. Była cała poza tym stłuczeniem na czole oraz możliwymi złamanymi żebrami.
─ Zrobiłaś to, Enolu. Jesteś taka odważna ─ szepnęłam, a dziewczyna powoli dochodziła już do siebie.
Usłyszałam nagle stękanie i głośne oddychanie, przez które niemal nie zeszłam na zawał, lecz nie mógł to być Tewkesbury, gdyż on siedział już odwrócony w naszą stronę i to po prostu nie pasowało do niego. Odwróciłam więc wzrok na leżącego mężczyznę, a Enola momentalnie na niego naskoczyła i chwyciła gwałtownie za kołnierz.
─ Dla kogo pracujesz?! ─ wycedziła groźnie, lecz to nie podziałało, więc ponowiła pytanie: ─ Dla kogo pracujesz?!
─ Dla Anglii ─ odpowiedział wreszcie, nim wątły uśmieszek na jego ustach zamienił się w płaską linię, dłonie opadły bezwładnie, a źrenice się rozszerzyły, martwo wpatrując się w jeden punkt przed sobą.
Enola wreszcie odpuściła, wciąż oddychając ciężko.
─ Przynajmniej mamy go już z głowy ─ wypaliłam, wzdychając z ulgą i przejechałam dłonią po czole, ścierając pot.
Znajdując się już w pełni zapewnienia, że już nic nam nie groziło, los wyszedł nam naprzeciw. Chyba z nas sobie drwił. I używał do tego laski, na której się wspierał. A jego wysłanniczką była starszawa kobieta o czarnej sukni i białych polokowanych włosach, okalających jej pomarszczoną owalną twarz.
─ Babcia? ─ spytał dla pewności nastolatek.
─ Tak. Obawiam się, że tak ─ odpowiedziała wyjątkowo łagodnym, ale drżącym głosem, który wcale nie wskazywał na to, by zanosiła się do czynu, który za moment dokonała. Wszyscy już stali o własnych siłach, przyglądając się i wsłuchując uważnie w słowa staruszki, czekając jak na szpilkach na dalszy rozwój. ─ Widać, jeśli chcesz coś załatwić, musisz to zrobić osobiście.
Chłopak zatrzymał dziewczynę ręką, by tym razem się nie wyrwała bohatersko do przodu, a kobieta sięgnęła powoli po strzelbę. Całą trójką staliśmy jak słupy soli, nie poruszając ani jednym mięśniem, a krew jakby zamarzła mi w żyłach. Poczułam ucisk w gardle, lecz zauważyłam, że moje nogi i ręce już nie były takie nie do ruszenia.
─ Gdzie moja matka? ─ zapytał stanowczo markiz.
─ W Londynie ─ odparła melodyjnie z pewnością siebie. Nie podobało mi się to, że to ona trzymała w tym scenariuszu broń. ─ Z twoim stryjem. Szukają cię ─ dodała i zaczęła podchodzić bliżej. Automatycznie wyszłam przed nastolatków, zasłaniając czysty strzał w kierunku chłopaka. Staruszka zaśmiała się gromko. ─ Ah, dzielna i odważna się znalazła. Ale czy taka idealna lalka, jak pani potrafi być też niezniszczalna?
Zacisnęłam dłoń w pięść, oddychając bardzo szybko. Tym razem nie zamierzałam stchórzyć. Prędzej pozwolę, by ta kulka przeszyła moje ciało niż zraniła którekolwiek z tej dwójki.
Kobieta uniosła strzelbę na ramieniu, mierząc lufą prosto we mnie. Wszystko zaczęło się dziać w zwolnionym tempie. Usłyszałam jedynie stłumiony okrzyk Enoli, manifestujący głośne i jednoznaczne: „Nie", po czym donośny huk, wytwarzający echo w mojej głowie. Kula leciała w moją stronę bardzo powoli i leniwie, jakby specjalnie dała mi szansę na wykonanie jakiegoś uniku. Jednak nie zamierzałam z niej skorzystać. Byłam gotowa na śmierć.
Los jednak ponownie zagrał mi na nosie i uchronił w postaci nastoletniego lorda, który jednym pociągnięciem ręki popchnął mnie w bok i sam stanął na moim miejscu. Kula ugodziła go w pierś, a chłopak momentalnie upadł na podłogę, wydając pusty, pozbawiony emocji jęk.
Enola bez wahania wybiegła w stronę kobiety żądna zemsty, a staruszka pociągnęła za spust, jednak nie było żadnej kuli. Huk wywołany wystrzeleniem zatrzymał Enolę w kompletnym bezruchu.
─ Już po wszystkim ─ wypowiedziała zdziwiona babka markiza. Ja w tym całym zamęcie podbiegłam do leżącego i powoli umierającego za pewne lorda, klękając przy nim na zimnej wykafelkowanej podłodze.
─ Ty idioto ─ szepnęłam przy uchu chłopaka. Przyłożyłam wyprostowaną dłoń w miejscu jego rany, jednak zauważyłam jeden dość ważny szczegół. Nie było żadnej krwi. Do tej pory powinnam już znaleźć się w całej kałuży, a jednak jakimś cudem zostałam oszczędzona.
Po chwili dołączyła do mnie również zrozpaczona Enola, trzymająca w ręku strzelbę. Po jej policzku spływało tyle łez, lecz o żadną nie dbała tak bardzo, jak o życie młodocianego lorda. Pochyliła się nad nim, gdy zrobiłam jej miejsca i oparła głowę na jego ramieniu, wtulając się w jego ciało i co jakiś czas szepcąc jego nazwisko.
Nagle dokonał się cud i na naszych oczach markiz Basilwether powstał z martwych, a na zdziwienie Enoli, odchylił marynarkę, by wskazać na blaszany napierśnik zapożyczony od zbroi.
─ Ty myślący idioto ─ palnęłam, płacząc już ze szczęścia. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, by to skończyło się w inny sposób. Po tym wszystkim, co oboje przeszli, należało im się szczęście.
─ Jesteś stworzona do walki ─ skierował te słowa do Enoli, zakładając pojedyncze pasmo włosów za jej ucho, wpatrując się w nią namiętnie. Po chwili wtulili się w siebie, a ja mlasnęłam głośno, wzruszając się. Wtedy odsunęli się od siebie, a markiz machnął ręką, bym dołączyła do grupowego uścisku. W ten sposób już żaden z nas nie był sam.
Po kilku minutach podnieśliśmy się z tej podłogi i każdy z naszej trójki posłał staruszce przeszywające spojrzenie.
─ Twój czas się skończył ─ stwierdził poważnym głosem, a ja się uśmiechnęłam.
─ W życiu nie słyszałam bardziej satysfakcjonującego zdania ─ wypaliłam cała zziajana i pełna wrażeń.
Koszmar w Basilwether dobiegł końca. Sprawa została zamknięta raz na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro