Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

002. HOLMES VS TOWNES.


𝟎𝟎𝟐. | 𝐇𝐎𝐋𝐌𝐄𝐒 𝐕𝐒 𝐓𝐎𝐖𝐍𝐄𝐒


       ─ Nie, ja nie chcę poznać Sherlocka Holmes'a! ─ To była moja pierwsza reakcja na to, jak Mycroft oznajmił mi, że zamierza przedstawić mnie, jako swoją narzeczoną swojemu młodszemu bratu. Z wielu opowieści o nim i krótkich wywiadów w gazecie, nie chciałam go poznać. Wydawał się jeszcze większym mizantropem i zadufanym w sobie dupkiem, niż go sobie wyobrażałam. Nawet, jeśli należał do rodziny Mycrofta, na moje nieszczęście, musiałam go znosić. ─ Może jesteście adoptowani? Nie?

       ─ Gracie. ─ Westchnął ostentacyjnie, a jego ręce znalazły się na moich ramionach, masując je delikatnie. ─ Próbowałem dowieść prawdy na to pytanie już od bardzo dawna. Myślę, że moja matka już dawno by się skapnęła. A uwierz mi, jest bardzo inteligentną kobietą.

       ─ Nie wątpię w to ─ rzuciłam, uśmiechając się w jego stronę, gdy założył mi pasmo moich ciemnych włosów za ucho. W momentach takich, jak te, żałowałam, że nie byłam bardziej śmiała. Nie wiedziałam, jak reagować, by nie przesadzić. Albo wyjdę na cnotkę, albo na jakąś kobietę lekkich obyczajów i jeszcze będę zmuszona pożegnać się z moim panem idealnym, zanim w ogóle dojdzie do ślubu.

       ─ Chodźmy, gdyż zaraz się ściemni ─ polecił, chwytając mnie pod mankiet i wyprowadził przed posiadłość do wysokiej czarnej dorożki. ─ Spotykamy się z Sherlockiem na dworcu. Stamtąd pojedziemy pierwszą linią do Chaucerlea. To najbliższe miasto z dworcem kolejowym, dzieliła od Kineford odległość dziesięciu mil.

       ─ Czekaj, nie mówiłeś wcześniej, że poznam całą twoją rodzinę! ─ zaprotestowałam, ale było już za późno na podjęcie nowych decyzji.

       ─ W porządku, przyznaję. Zastawiłem na ciebie małą zasadzkę, ale to było konieczne ─ zaznaczył, podnosząc wskazujący palec. ─ Inaczej byś nigdy się nie zgodziła, znając twój uparty charakter.

       Bywały momenty, w których Mycroft Holmes nie wydawał się wcale lepszy od mojego ojca, ale właśnie, gdy wracałam do niego myślami, wiedziałam też, że i u niego była możliwa zmiana. Nie znałam go może jeszcze tak dobrze i dlatego właśnie zgodziłam się na tę wycieczkę. Żeby się bliżej poznać. A czy istnieje lepszy sposób niż poprzez zjazd rodzinny?

       ─ Jak pan już dobrze mnie zna, panie Holmes ─ Wywróciłam wymownie oczami, opierając głowę o jego ramię. Ten nieznacznie się poruszył, chrząkając cicho. Czyżbym za daleko się posunęła? Do licha ciężkiego z tą całą etykietą i zasadami!

       Wtedy Mycroft, jak gdyby nigdy nic, chwycił za poranną gazetę leżącą zgiętą na pół obok i zaczął ją studiować wzrokiem.

       ─ Spróbuj trochę odpocząć, moja droga. Przed nami jeszcze długa podróż ─ polecił automatycznym głosem, lecz zdołałam w nim usłyszeć również dozę zmartwienia. W końcu przyznałam mu rację, gdy mój organizm sam zaczął się ubiegać o dodatkową dawkę snu w postaci długiego ziewnięcia, po czym ułożyłam się wygodniej na jego ramieniu, wczytując się w nagłówki w gazecie, próbując usnąć. Ostatni z nich, który zapamiętałam, głosił o ważnej ustawie o reformie dotyczącej podatków i jaka to ona jest ważna dla kraju, nim całkowicie odpłynęłam.


***

       Mycroft powiedział mi, że minęła godzina, od kiedy zasnęłam i miał czelność wspomnieć o tym, że chrapię! Nie ładnie z jego strony.

       Gdy opuściłam karetę i stanęłam prosto przed halą dworcową, czekając aż Mycroft do mnie dołączy, pozwoliłam sobie na chwilę zadumy i rozejrzałam się wokół, gdzie otaczały mnie tłumy ludzi. Budynki tak wysokie, jak nigdzie indziej. Z każdej strony dobiegał jakiś innych charakterystyczny odgłos, czy to gwizdek maszynisty odjeżdżającego już pociągu, czy nastoletniego chłopaka, krzyczącego na całe gardło, by kupili od niego dzisiejszą gazetę jedynie za szylinga, czy też po prostu głośne rozmowy kupców i mieszkańców. Od razu wiedziałeś, że znajdujesz się w Londynie. Dodatkowo ten typowy smród, pochodzący z rzeki...

       I uwierzcie, mi nie chcecie chodzić w tych czasach nad brzeg Tamizy. Przede wszystkim z powodu cuchnącego zapachu wszystkich zanieczyszczeń, jakie przychodzą wam do głowy. Zaiste, nie były to ładne czasy.

       Mycroft wyszedł w końcu na zewnątrz i chwycił mnie pod mankiet. Wreszcie skierowaliśmy się w stronę docelowej stacji, gdzie każdy pospiesznie rwał w swoją stronę z ciężkimi bagażami. Gdybym wiedziała, że spotkam całą jego rodzinę, zabrałabym więcej ubrań!

       ─ No chodź, już na nas czeka, o dziwo ─ powiedział, a ja mimowolnie zaczęłam się stresować, rozglądając się na boki i zastanawiając się, czy już przypadkiem nie napotkałam jego brata swoim wzrokiem.

       I oto stał ON. Sherlock Holmes we własnej osobie. Mężczyzna, wyprostowany jak struna i chudy jak chart, przystanął obok niego w antracytowym garniturze i czarnych butach z cholewami. Wyglądał... inaczej niż go sobie wyobrażałam z opowieści Mycrofta. Chyba trochę go przerysował. Oboje mieli na sobie stroje, w jakie zazwyczaj ubierają się dżentelmeni, udający się na wieś: ciemne tweedowe garnitury obszyte lamówką, miękkie fulary, meloniki na głowie. I rękawiczki z koźlęcej skóry. Tylko szlachetnie urodzeni nosili w pełni lata rękawiczki. Oboje byli tak samo wysocy i dobrze zbudowani. Sherlock jednak... miał w sobie coś innego. Jakby stwarzał wokół siebie taką aurę, ale jeszcze do końca nie potrafiłam go opisać. Podobno rodzina nigdy go nie obchodziła i sam nie wiedział, co tu właściwie robił. Bez żony, bez przyjaciół, zupełny ignorant. Nie interesował się ludźmi, chyba że byli wskazówkami. Innymi słowami: Holmes to zdystansowana maszyna analityczna, która nigdy nie zazna prawdziwego uczucia.

       Jego ciepły uśmiech i sam fakt, że tu się zjawił, świadczyły jednak o czym innym.

       ─ Ah, panna Grace Townes, jak przypuszczam ─ powiedział rozpromieniony i nachylił się, gdy podałam mu dłoń, a ten musnął jej wierzch wargami.

       Przypuszczać to ty możesz mój wiek.

       ─ Urocza narzeczona mojego brata ─ dodał z mniejszym entuzjazmem i posłał obrzydzające spojrzenie Mycroftowi, które dostrzegłam.

       Halo, ja stoję obok!

       Posłałam Sherlockowi przeszywające spojrzenie, a ten jakby odbił piłeczkę i otaksował mnie od dołu do góry, parskając pod nosem na koniec.

       ─ Co to niby miało być? Też chcę wiedzieć, może pośmiejemy się razem ─ wypaliłam odważnie, jak nie przystało na tak ułożoną damę. Może miałam już dosyć grania takiej.

       ─ Nic, ja tylko... ─ zaczął młodszy z Holmes'ów, spuszczając zmieszany wzrok i znów parsknął śmiechem. No, nie mogę. On znowu. ─ Nie powiedziałeś jej?

       Spojrzałam pytająco w stronę Mycrofta.

       ─ To jego sposób dedukcji i obserwacji innych ludzi. Nie bierz tego do siebie, moja droga ─ wyjaśnił, jednak to dużo mi nie dało.

       ─ Chcę wiedzieć ─ odparłam stanowczo, splatając ramiona na piersi. ─ Chcę wiedzieć, co cię tak rozśmieszyło.

       Detektyw ponownie przerzucił na mnie swój wzrok, wytężając go coraz bardziej.

       ─ Jesteś adoptowana. Twoja karnacja i rysy wskazują na pochodzenie z któregoś z krajów Bliskiego Wschodu, ale mieszkasz w Londynie i zajmujesz wysoką pozycję w arystokracji. Twoi rodzice ze względu na pochodzenie, nigdy nie zostaliby przyjęci do społeczeństwa z otwartymi ramionami, więc to oznacza, że zostałaś adoptowana przez wysoko cenioną rodzinę, która była na tyle zdesperowana, by adoptować dziecko twojego pochodzenia. Widać to po twoim stylu ubioru i wypchanych walizkach. Pewnie nie szczędzili ci złotej biżuterii. Chcieli wydać cię za kogoś równie bogatego i wpływowego, jednak coś się stało. Coś... poważnego. Jakaś tragedia. Twój wiek na to wskazuje ─ powiedział na jednym wydechu.

       ─ Mój wie- przepraszam co?! ─ oburzyłam się, lecz ten ani nie śmiał się zreflektować. Doprawdy z niego chodząca bezuczuciowa maszyna analityczna. ─ Opowiadałeś mu o mnie! ─ wrzasnęłam oskarżająco na Mycrofta, a ten w obronie uniósł wyprostowane dłonie. Tylko on mógł znać tyle szczegółów o mnie.

       ─ Nie zdradziłem mu ani słowa ─ wyznał niewinnie.

       ─ Jak? ─ zdziwiłam się.

       ─ Dedukcja, moja droga. Elementarna dedukcja. ─ wyjaśnił, jakby to było coś oczywistego. ─ A rozśmieszyło mnie to, że ze wszystkich dobrych partii w Londynie, wybrałaś akurat mojego brata. Co cię zmusiło, żeby to zrobić? Jakiś powód, musi być, tylko... jeszcze go nie widzę.

       ─ Może dlatego, że uczucia są ci obce. To nie musiał być żaden zwyczajny powód, dla którego się zgodziłam wyjść za twojego brata. To było uczucie ─ wytłumaczyłam wkurzona, a Mycroft sięgnął dłonią do mojej, by spleść razem nasze palce. Oh, chyba ktoś tutaj się wzruszył.

       Wreszcie detektyw zrobił nam przejście do pociągu, który właśnie nadjechał na stację, a ja wciąż czułam na sobie jego ciężkie spojrzenie. W końcu weszliśmy do pierwszego wolnego przedziału i przez minutę znajdowaliśmy się sami.

       ─ I jak? Co o nim sądzisz? ─ zdążył zapytać, odkładając swój bagaż na półkę nad siedzeniami.

       ─ Doprawdy czarujący ─ sarknęłam, wywracając oczami.

       Diabeł wcielony. Gdybym jeszcze tylko wierzyła w diabły i piekło.

       ─ Poczekaj aż poznasz resztę rodzinki.

       Oh, już nie mogę się doczekać.


***


       Jechaliśmy pociągiem już od dłuższego czasu w niezręcznej ciszy. Kątem oka zerkałam na Mycrofta, wtedy on zerkał na mnie, lecz szybko się peszył i odwracał na swojego brata, a ten z kolei spoglądał na mnie. Byłam więc zmuszona do końca drogi wyglądać przez okno, podziwiając urokliwy wiejski krajobraz. Był taki spokojny i sielankowy. Im bardziej oddalaliśmy się od Londynu, widoki stawały się coraz bardziej naturalne i rzadsze. Lejące się pagórki, gęste świerkowe lasy, złociste pola uprawne, połyskujące od słońca...

       ─ A więc czym się pani zajmuje na co dzień, panno Townes? ─ zagaił nagle Sherlock, który zaskoczył nas.

       ─ Co proszę? ─ Powstrzymałam się przed parsknięciem, zaciskając usta. Musiałam przyznać, że nawet Mycroft wyglądał na mocno zdziwionego tym pytaniem swojego brata. ─ Nie zamierzasz użyć tej swojej dedukcji?

       ─ Pomyślałem, że dam pani szansę na odpowiedzenie. Nie wszystko muszę dedukować ─ oznajmił.

       Proszę, proszę. Wielki arcymistrz rozumowania dedukcyjnego nie zamierza wykorzystać swojej magicznej sztuczki na mnie? To jak niewykorzystanie swojego potencjału w jakiejś dziedzinie, tylko dlatego, że ktoś boi się obrazić lub umniejszyć drugiego człowieka, a przecież takie zachowanie nie było podobne do słynnego detektywa.

       ─ Przyznaj się, nie masz pojęcia! Dlatego nie potrafisz tego wydedukować. Ha! Sherlock Holmes nie potrafi czegoś wydedukować! To ci dopiero! ─ zaśmiałam się gorzko.

       ─ Wiem. Doskonale wiem. Chciałem dać pani szansę, ale skoro panna nalega. ─ Złożył razem ręce i poprawił się na swoim siedzeniu, po czym wbił we mnie intensywne spojrzenie, jakby studiował całą moją sylwetkę. ─ Pozwólcie, że najpierw rzucę luźnymi propozycjami, zanim je wykluczę.

       Oho, to już nie zwiastowało niczego dobrego. On naprawdę miał z tym problem! Sherlock Holmes czegoś nie wie!

       ─ Jesteś bardzo utalentowana artystycznie. Masz drobne, zadbane dłonie, lecz nie zauważyłaś drobnych plam na wewnętrznej stronie rękawa żakietu. Jesteś też bardzo błyskotliwa i spostrzegawcza. Już sobie wyrobiłaś zdanie o mnie, opierając się wyłącznie o opowieści mojego brata lub musiałaś wyczytać z gazet. Masz mocne feministyczne poglądy, prawdopodobnie łączyła cię mocna więź z matką, której się coś stało. ─ Zatrzymał się na moment, błądząc swoim wzrokiem po mnie, a ja mimowolnie złączyłam razem swoje dłonie. ─ Jeśli chodzi o zainteresowania sama nie znasz konkretnej odpowiedzi, bo gdy już odrzucisz jeden pomysł, do głowy wpada ci kolejny.

       Cholera. Rozgryzł mnie.

       ─ W porządku. Jest pan niezły, panie Holmes. Ale nadal pan nie powiedział, czym się zajmuję. Które z tych wszystkich najróżniejszych kobiecych zainteresowań i okupacji mogłam wybrać, by codziennie się tym zajmować.

       ─ Malarka. Zgadłem? ─ spytał od razu pospiesznie, jakby się niecierpliwił.

       Uśmiechnęłam się szczerze. Moja matka była malarką.

       ─ Pudło, drogi braciszku ─ rzucił tryumfalnie Mycroft.

       ─ Pianistka ─ odparł stanowczo i klasnął w dłonie, jakby tym razem był pewny swojego domysłu. Pokręciłam natychmiast przecząco głową, by wyprowadzić go z błędu.

       ─ Ty naprawdę nie wiesz ─ ponownie parsknęłam śmiechem. On się nawet nie starał. Myślałam, że słynny Sherlock Holmes to prawdziwy geniusz.

       ─ Poddajesz się? ─ podpytał niewzruszony Mycroft, lecz po jego lekko uniesionych kącikach ust domyśliłam się, że musiała mu się spodobać nasza gra, w której młodszy z braci Holmes nie był taki dobry.

       Detektyw podrapał się po brodzie, wyglądając przez okno na biegnące polany, a za nimi lasy.

       ─ Oh, to przecież tylko gra. Nie musi się pan od razu obrażać, jeżeli pan czegoś nie wie. Nie zawsze musi pan być najmądrzejszym dżentelmenem w pomieszczeniu ─ dogryzłam mu zarozumiale, choć prawdopodobnie w takiej sytuacji powinnam ugryźć się w język.

       ─ Co moja droga narzeczona miała przez to na myśli, Sherlocku ─ wtrącił podniesionym i rządzącym się głosem Mycroft, posyłając mi upominające spojrzenie, następnie odwrócił się do brata. Ten podniósł brwi, zerkając lekceważąco. ─ To, że czasami zachowujesz się dziecinnie. I trochę dramatyzujesz.

       ─ Trochę? Ha! ─ Prychnął i znów klasnął w dłonie. ─ To ci dopiero niedopowiedzenie roku.

       Czyli był świadomym imbecylem. Dobrze wiedzieć.

       Wytężyłam swoje skupione spojrzenie na detektywa, by sprowokować jego do spojrzenia w moją stronę.

       ─ Mogłabym się z panem założyć, że byłabym równie dobrym, jak nie lepszym detektywem, panie Holmes ─ powiedziałam podniośle, zadzierając do góry podbródek. Starszy Holmes tylko obserwował bezinteresownie naszą wymianę zdań, która robiła się tylko coraz bardziej interesująca. Bez urazy, ale Mycroft był do znudzenia prosty. Mniej... skomplikowany. W przeciwieństwie do jego młodszego o całe siedem lat braciszka.

       ─ Jest pani gotowa zaryzykować na tyle, by poświęcić na to nieco swojego cennego czasu i obstawić pieniądze? ─ zaproponował. Zaczęło się. Słyszałam już wcześniej od Mycrofta, że Sherlock miał również delikatne problemy z hazardem i nie potrafił się oprzeć żadnej okazji do zakładania się. Zwłaszcza jeśli chodziło o jego rację i intelekt.

       ─ Nie słuchaj go, Grace ─ sprzeciwił się natychmiast najstarszy Holmes swoim pouczającym głosem. ─ To jego typowe zagranie, wyciągnie tylko z ciebie pieniądze. Nie musisz się na nic zgadzać.

       Znalazł się mój obrońca. Gdyby tylko przejmował się rzeczywiście mną, a nie moim pokaźnym posagiem, który miał się znaleźć w jego portfelu wraz z dniem naszego ślubu. Niestety w takich czasach wszystkie małżeństwa były zawierane na zasadzie transakcji. W grę wchodziły duże pieniądze.

       ─ Jak się nie zgodzę, będzie to oznaczało, że wygrał ─ szepnęłam w stronę Mycrofta, nachylając się. W końcu powróciłam do poprzedniej pozycji, oznajmiając głośno i wyraźnie: ─ Nie zamierzam żyć w świecie, w którym on myśli, że jest lepszy, bo to nie jest prawda. I zamierzam to udowodnić. Wam wszystkim.


***


       Usłyszałam niebawem ryk, pisk i hurgot wtaczającej się na stację lokomotywy. Pociąg wjechał na peron, gwałtownie hamując. Wagony opuściła zaledwie garstka pasażerów. Mycroft wysiadł pierwszy i podał mi rękę, pomagając w pokonaniu przerwy pomiędzy metalowymi stopniami wagonu, a brzegiem peronu. Zaraz za mną wysiadł również Sherlock, niosący nasze bagaże podręczne. W końcu ruszyliśmy całą trójką w stronę najbliższego dworca, mijając po drodze ewidentnie czekającą na kogoś młodą dziewczynę w długiej nieco poplamionej i przekrzywionej niebieskiej zwiewnej sukience z falbankami. Jej brązowe falowane włosy opadały w nieładzie na jej ramiona. Posłałam jej krótki uśmiech i poszłam dalej, gdy niespodziewany dziecięcy głos nas zatrzymał.

       ─ Pan Holmes? ─ spytała i cała nasza trójka po kolei odwróciła się w stronę tej samej skromniutkiej dziewczyny. ─ I pan Holmes?

       ─ Tak? ─ spytał wyraźnie zbity z tropu Mycroft.

       ─ Wezwaliście mnie. Wysłaliście telegram ─ wyjaśniła bez zająknięcia, wciąż promiennie się uśmiechając. ─ Miałam tu na was zaczekać ─ dodała już lekko zdezorientowana, jakby to sobie wymyśliła. Żaden z dżentelmenów nie zamierzał jej poprawić, dlatego ja wykonałam pierwszy ruch i podeszłam do niej bliżej.

       ─ Ty musisz być Enola, młodsza siostra Mycrofta i Sherlocka ─ zaczęłam, unosząc lekko kąciki ust. ─ Ja nazywam się Grace Townes. Za dwa tygodnie wychodzę za mąż za twojego brata, Mycrofta.

       Panna Holmes spojrzała po naszej trójce z niemałym szokiem w jej piwnych oczach i rozchyliła nawet delikatnie swoje pełne, lecz popękane usta.

       ─ Dobry Boże ─ wciął się starszy z braci Holmes z pogardą. ─ Spójrz na siebie, jakaś ty potargana i niechlujna ─ skomentował z oburzeniem, a nastolatka spojrzała po sobie, odgarniając na moment swoje potargane włosy na bok, by przyjrzeć się poplamionej gdzieniegdzie błotem sukni. ─ Gdzie masz kapelusz i rękawiczki?

       Całe szczęście, że sama w ostatniej chwili spakowałam dodatkowy kapelusz, a białe rękawiczki wsunęłam na swoje dłonie dopiero na moment przed spotkaniem się z Mycroftem, inaczej bym zwariowała, gdyby na każdym kroku miałby mi to wypominać jeszcze z taką pretensją i spojrzeniem w oczach, jakbym go zawiodła na całej linii.

       ─ Cóż... Miałam kapelusz, ale drapał mnie w głowę. A rękawiczek, no niestety nie posiadam ─ skwitowała krótko, lekko parskając. Musiałam przyznać, w jej wieku nie zachowywałam się lepiej. Doskonale rozumiałam więc jej powody, dla których wciąż starała się zatrzymać tę cząstkę dzieciństwa jak najdłużej.

       Przerzuciłam swój rozbawiony wzrok na najstarszego Holmesa, a ten wyglądał, jakby przechodził załamanie nerwowe i złapał się za cylinder, manifestując swoje wewnętrzne oburzenie.

       ─ Nie ma rękawiczek ─ wymamrotał rozgoryczony, jakby nie wiadomo jaka katastrofa się stała.

       ─ Najwyraźniej ─ skomentował tylko Sherlock drwiąco.

       ─ Lepiej zaczekajmy wewnątrz ─ powiedział Mycroft. ─ Na tym wietrze fryzura Enoli zaczyna się coraz bardziej upodabniać do gniazda kawek.

       Dopiero po jej rozczarowanej minie zrozumiałam. Było już nieco za późno, żeby oni powiedzieli: „Miło cię znów zobaczyć, moja droga siostro", albo na wymianę przyjaznych uścisków dłoni czy coś w tym rodzaju. Ale zaczęło do mnie docierać, że „WYJEDŹ PONAS NA DWORZEC" oznaczało prośbę o zapewnienie nam środka transportu, a nie o jej osobiste stawienie się na peronie, co musiało być dla niej bardzo dotkliwe. Że też musiało trafić akurat na tę dwójkę najbardziej oziębłych i zarozumiałych pacanów, jakich znałam, by byli jej braćmi. Tak bardzo marzyłam kiedyś o siostrze i nawet próbowałam ją sobie wyobrazić – to jakby wyglądała z genami odziedziczonymi po oboju moich przybranych rodzicach i to jakby się zachowywała w różnych sytuacjach, ale chyba nigdy nie osiągnęłaby takiego potencjału, jaki uzyskała już panna Holmes, mimo iż dopiero ją poznałam.

       ─ Nie posłaliśmy po ciebie, tylko po powóz. Powiedz, że na nas czeka ─ rzucił stanowczo Mycroft. Bawiły mnie jego wyolbrzymione wymagania. Tak samo, jak pozostałych mężczyzn angielskiej arystokracji, a najbardziej śmieszyło mnie to, jak dużo mieli do powiedzenia starsi dżentelmeni w kobiecych sprawach. Oczekiwał po nastolatce dyscypliny i posłuszeństwa, choć nigdy nie postawił się na jej miejscu.

       ─ Powóz? ─ upewniła się, uśmiechając się niezręcznie. ─ A jakiego powozu sobie życzysz? Mam kilka pomysłów ─ rzuciła z rozbawieniem panna Holmes. Widzę, że dziewczyna też lubiła sobie z nimi pogrywać. Już sobie zaskarbiła moją sympatię. Po zmarszczonej minie Mycrofta zdążyłam zrozumieć, że nie jest szczególnie zadowolony, a Sherlock jedynie parsknął. Oh, widzę, że mamy podobne poczucie humoru, jeśli chodzi o doprowadzanie najstarszego z rodzeństwa do szewskiej pasji.

       ─ O ten powóz, za który zapłaciłem ─ sprostował oburzony, przejeżdżając wyprostowaną dłonią po twarzy. Lepiej nie drażnić dużego niedźwiedzia.

       ─ Jasne, ale wiesz – istnieje możliwość, że pomyliłeś posiadłości ─ zaznaczyła i wtedy przebrała się miarka. Dotknęłam go w ramię, by nieco ostudzić jego temperament, a Sherlock w tym czasie przywołał władczym tonem wałęsającego się chłopaka, by wynajął nam powóz jednokonny, rzucając mu złotą monetę. Dzieciak uchylił czapki i pobiegł w podskokach. Mycroft tylko dodatkowo go pospieszył.

       W oczekiwaniu na nasz środek transportu, Sherlock zwrócił się do Enoli i oświadczył swoim władczym tonem:

       ─ Panienki noszą długie spódnice od dwunastego roku życia. Co też sobie twoja matka wyobraża? Tak, domyślam się, że sufrażystki przekabaciły ją do reszty.

       ─ Nie wiem, dokąd się udała ─ odparła i niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Dalsze wzmianki o pani Holmes zostały odłożone na czas, gdy wszyscy znaleźliśmy się w wynajętym powozie i ruszyliśmy w stronę Kineford.

       ─ Ale z was para bezdusznych brutali ─ mruknęłam w stronę braci, podając jej dużą, sztywno nakrochmaloną chusteczkę, za którą panienka Holmes mi podziękowała, po czym doprowadziła się do porządku.

       Wtedy stało się coś najdziwniejszego. W jej dużych piwnych oczach ujrzałam jakby samą siebie sprzed lat, gdy po raz pierwszy usłyszałam od papy o nagłej poważnej chorobie, na którą zapadła moja matka i że już nigdy miałam się z nią nie zobaczyć. Nie ma dnia, w ciągu którego o niej nie myślę czy za nią nie tęsknię.

       W tym momencie ujrzałam w Enoli pokrewną i zranioną duszę, która jako jedyna z trójki specyficznego rodzeństwa mogła mnie zrozumieć. Może wreszcie nie musiałam się czuć tak samotnie na tym świecie. Może wreszcie stanę z powrotem na nogi i pokażę wszystkim, do czego jestem zdolna i do czego mogę być.

       Ale będę mogła w stanie to zrobić, tylko jeśli otworzę się na świat. Z niewielką pomocą.

       Być może spotkanie Enoli Holmes było mi pisane? Być może to właśnie spotkanie jej, ma mi pomóc w staniu się lepszą osobą. Swoją osobą reprezentowała wszystko to, co utraciłam z wiekiem. Była wspomnieniem moich nastoletnich czasów, walki o swoje zdanie, siły i przekonania, że możemy zmienić wszystko.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro