prolog
track one; tom odell — wrong crowd
Tegoroczny sezon La Ligi zapowiadał się o wiele lepiej od poprzedniego, co na sam koniec zweryfikowała tabela, na której szczycie uplasowała się drużyna z Barcelony. Radość, jaka opanowała piłkarzy, była nie do opisania. Prawdę mówiąc, tytuł mistrza hiszpańskiej ligi nie był im obcy, ale smak zwycięstwa po roku porażek to coś zupełnie innego. Wszyscy doskonale wiedzieli, że to przede wszystkim zasługa nowego trenera, którym został Xavi, niegdyś reprezentujący barwy Dumy Katalonii. Wiele osób miało jednak z początku pewne zastrzeżenia co do tej decyzji zarządu Barcelony, ale Hernández udowodnił, że Ci, którzy mieli wątpliwości, mylili się. Wprowadził sporo zmian, które przyniosły oczekiwany efekt, a Leo nadal będąc kapitanem Barcelony, po wygraniu ligi mógł wnieść puchar przed tysiącami kibiców na Camp Nou.
Idealny powód do świętowania, prawda?
Dlatego Piqué postanowił być tym, który zorganizuje z tej okazji imprezę.
Dom Hiszpana w rekordowo szybkim tempie został wypełniony piłkarzami Barcelony i ich najbliższymi. Gerard mógł się pochwalić ogromną posiadłością, więc nie musiał martwić się o brak miejsca. Jedynie o szkody. Na pewno jakieś będą. Zawsze były.
Początkowo zapowiadało się spokojnie, były przemowy i żarty, a kiedy w całym domu zabrzmiała głośna muzyka, każdy zajął się sobą, a alkohol zaczął się lać hektolitrami.
Leo stał z Luisem przed drzwiami, które były otwarte na oścież, ponieważ w środku było tak duszno, że Gerard postanowił otworzyć wszystkie możliwe okna i drzwi. Na szczęście mieszkał na prywatnym osiedlu przeznaczonym tylko dla niego samego, dlatego nie musiał martwić się o upierdliwych sąsiadów narzekających na hałasy.
W pewnym momencie pod rezydencję Geriego podjechał samochód, którego rejestrację Leo znał na pamięć. Chwilę później otworzyły się drzwi od strony pasażera, a z pojazdu wyszedł Ramos, który wyglądał wyraźnie na naburmuszonego. Szybkim krokiem skierował się do wejścia, a Luis nie potrafił powstrzymać się od komentarza.
— Co tam, wicemistrzu? — zapytał, uśmiechając się złośliwie.
— Pierdol się — rzucił jedynie, nie patrząc nawet na dwójkę Katalończyków i wszedł do środka.
Leo jedynie zachichotał i spojrzał za Sergio, jak szybko znikał w tłumie reszty imprezowiczów. Real Madryt zakończył sezon na drugim miejscu w tabeli, ale ich kapitan najwidoczniej nie mógł przegapić imprezy Barcelony.
Z wiadomego powodu.
— Cześć — usłyszał nagle portugalski akcent, który natychmiast zwrócił uwagę Lionela.
Spojrzał na Cristiano, który ściskał sobie dłoń z Luisem, uśmiechając się przy tym, a kiedy przeniósł swoje spojrzenie na niższego piłkarza, jego uśmiech znacznie się powiększył.
— Cześć, kochanie — mruknął cicho i pozwolił sobie musnąć krótko usta swojego chłopaka.
Leo niemal natychmiast odepchnął od siebie Portugalczyka.
— Oszalałeś? W środku jest ze setka ludzi — oburzył się. Nadal sporo osób nie wiedziało o nim i Cristiano, a tak naprawdę, to wciąż nikt nie wiedział prócz obecnych tutaj Geriego, Luisa i Sergio. Nie czuł potrzeby spowiadania się ze swojego życia prywatnego.
— Przyjacielski buziak, no co? — parsknął cicho, wzruszając ramionami, a Messi wywrócił oczami. Czasami nadal miał wrażenie, że Cristiano nie do końca poważnie traktował ich sekret. — Pójdę znaleźć Sergio zanim kogoś pobije albo upije się do nieprzytomności. Spotkamy się później — pogładził ramię Leo, po czym zniknął w środku.
Lionel westchnął, kręcąc głową i zerknął na swojego przyjaciela.
— Ohyda. Muszę to przepić — mruknął Luis, który chwilę później sam wszedł do domu.
Argentyńczyk prychnął rozbawiony. Jego bliscy zaakceptowali Cristiano, o ile można było to tak nazwać. Po prostu nie przeszkadzał im jego związek z Ronaldo i przestał słyszeć na każdym kroku, jaki to Cris jest zły. Wiedział jednak, że marzenie o Cristiano i jego znajomych jako przyjaciołach pozostanie tylko marzeniem. I niezbyt się tym przejmował.
Dopił swojego drinka i postanowił ruszyć za Suárezem.
Leo nie miał pojęcia, w którym momencie stracił kontakt z rzeczywistością, ale na szczęście miał przy sobie Crisa, który tej nocy postanowił nie upić ani kropelki alkoholu, głównie dlatego, że był kierowcą. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, na pewno wypiłby chociaż jednego shota z Lionelem na cześć zwycięstwa. Ale może to i nawet lepiej, że tak się nie stało.
Messiemu starczyło alkoholu na dzisiaj.
Gdyby miał do tego głowę, mógłby policzyć, ile razy prawie wywrócił się podczas drogi z samochodu do domu, chociaż zapewne zabrakłoby mu palców. Jego ciało było bezwładne, nogi się pod nim uginały i plątały. Obijał się o Cristiano, który próbował doprowadzić go w jednym kawałku do środka rezydencji, co graniczyło z cudem.
— Jesteś tak nieznośny, kiedy jesteś pijany — rzucił w pewnym momencie Ronaldo, a Leo przez zamazany wzrok nie mógł dostrzec, czy mówił to w żartach czy naprawdę go denerwował.
Wreszcie przekroczyli próg domu. Cris niewiele myśląc, zaczął prowadzić niższego mężczyznę w stronę schodów, które prowadziły do sypialni. Leo jednak nagle zaczął stawiać opór, dlatego starszy z nich spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
— Co? — spytał, dostrzegając jakby zbesztany wzrok swojego chłopaka, który stał w miejscu. Ledwo stał.
— Jesteś na mnie zły? — Lionel zagryzł wargę, pytając całkiem poważnie.
— Co? — powtórzył Ronaldo, unosząc brew.
— No... poedziaeś, że jesem niezośny — wybełkotał z trudem.
Teraz o tym nie myślał, ale wiedział, że jeśli Cristiano wypomni mu cokolwiek z imprezy nad ranem, spali się ze wstydu. Nie lubił takich sytuacji, po pijaku zachowywał się zupełnie jak inna osoba i robił rzeczy, których nigdy nie zrobiłby na trzeźwo.
W pomieszczeniu rozległ się śmiech, który Leo mógł usłyszeć jak przez mgłę. Próbował wyostrzyć swój wzrok, kiedy przyglądał się Portugalczykowi, ale bezskutecznie. Cristiano przetarł twarz.
— Żartowałem, pchełko. Nie jestem zły, a Ty nie jesteś nieznośny — podszedł bliżej niego. — Znaczy, trochę jesteś. Kontrolowanie Cię kompletnie napranego to moja ostatnia ulubiona rzecz na świecie.
— Przepra–aszam — wymamrotał cicho i zbliżył się do wyższego piłkarza, spoglądając mu w oczy. — Nie bądź zły.
— Nie jestem, Leo — odparł i pochylił się nad mężczyzną, muskając krótko jego usta. — Powinieneś pójść spać.
— Pójdziesz ze mną, prawda?
— Oczywiście, ale najpierw przyniosę Ci wodę. I miskę — powiedział. Messi chciał się sprzeciwić, że przecież nie miał zamiaru wymiotować, ale poprzednim razem też tak mówił i było zupełnie inaczej. Poza tym nie miał na to siły.
Dlatego kiwnął głową, a jego powieki powoli zaczynały się zamykać ze zmęczenia.
— Trafisz sam czy Ci pomóc? Albo nie. Zaprowadzę Cię. Nie chcę, żebyś spadł ze schodów — uśmiechnął się Cristiano.
Wchodzenie po schodach mogło się wydawać teraz najtrudniejszym zadaniem dla Leo, dlatego pomoc zdecydowanie mu się przyda.
— Kocham Cię — szepnął niemal Argentyńczyk, kiedy ruszyli w stronę sypialni. Już nie mógł doczekać się tego miękkiego materacu pod sobą i przytulnej w dotyku kołdry. — I przepraszam. Już nigdy więcej nie wypiję alko–holu.
— Słyszę to za każdym razem — parsknął Cris. — Ale też Cię kocham — musnął czubek głowy Messiego i zaczął z nim ostrożnie wchodzić po schodach.
Leo obudził się kilka godzin później z ogromnym bólem głowy. Od razu wepchnął twarz w poduszkę i zajęczał z narastających dolegliwości. Miał wrażenie, jakby zaraz miała mu wybuchnąć czaszka. Nienawidził tego stanu. Zresztą, kto lubił?
Po dwóch minutach katorgii i uczucia, że jeszcze chwila i umrze, Messi uspokoił się i wrócił do żywych. Znaczy prawie, bo doskonale wiedział, że kac będzie go męczył cały dzień, a lepiej poczuje się dopiero pod wieczór albo następnego poranka. Podniósł się powoli na łokciach, spoglądając odruchowo na drugą stronę łóżka, gdzie powinien leżeć Cristiano, ale go tam nie zastał. Westchnął cicho, po czym rozejrzał się za butelką wody, którą znalazł zaraz na podłodze przy nocnej szafce. Nie pamiętał praktycznie nic z wczoraj. Wiedział jedynie, że jak zwykle przesadził z alkoholem, a Ronaldo nigdy nie szczędzi mu wtedy wody i stawia dwie butelki obok łóżka, na wypadek jakby jedna miała nie starczyć.
Mężczyzna szybko opróżnił połowę jednej z nich i westchnął ciężko. Woda o poranku na kacu to najlepszy napój na świecie. Upił jeszcze trochę, dostrzegając niedaleko siebie miskę, prawdopodobnie na jego ewentualne wymioty, ale na szczęście była pusta. I miał nadzieję, że pusta pozostanie.
Po jakichś dziesięciu minutach podniósł się na równe nogi i rozprostował swoje kości. Był ciekaw, co robił teraz Cristiano, ponieważ niedługo również miał rozegrać ostatni mecz w lidze, ale na ten moment miał kilka dni wolnego, co postanowił wykorzystać na zobaczenie się z Leo. Oby tylko nie był na niego zły. Przyjechał specjalnie dla niego, a on skończył całkowicie pijany, nie pamiętając absolutnie nic z imprezy u Geriego. Nie chciał sprawić tym przykrości ani problemów swojemu chłopakowi. Mimo że Cris zawsze go zapewniał, że nie był na niego zły, Leo, nie wiedząc czemu, był zbyt przewrażliwiony na tym punkcie.
Opuścił więc sypialnię i zaczął schodzić po schodach, czując zimną powierzchnię wypolerowanego drewna pod bosymi stopami. Przeszedł przez salon, jednak Cristiano w nim nie było. Spojrzał jeszcze przelotnie przez okno balkonowe, aby upewnić się, że na zewnątrz też go nie było, dlatego pomyślał, że najpewniej musiał przesiadywać w kuchni, jak zwykła to robił. Leo zawsze zastawał obficie bogate śniadanie, nawet jeśli nieraz mówił, że jedzenie czegokolwiek z samego rana po takiej ilości alkoholu, to ostatnia rzecz, na którą miał ochotę. Nie miał zwyczajnie apetytu, ale Cristiano za każdym razem naciskał, że powinien zjeść przynajmniej coś małego.
I cóż, nie mylił się. Cristiano był w kuchni. To, co jednak zdziwiło Messiego, to fakt, że nie był sam.
Widok swojego chłopaka i ojca to widok, na który nie był przygotowany tego poranka. Szczególnie że jego tata wciąż nie był zbytnio przekonany do Crisa i ich związku.
Oczy mężczyzn zostały skierowane na Leo, kiedy tylko przekroczył próg pomieszczenia. Portugalczyk opierał się o kuchenny blat z rękoma założonymi na piersi, a jego ojciec siedział przy stole. Przed nim położony był kubek kawy w połowie wypity i oboje nie wyglądali na ani trochę zadowolonych.
W dodatku nigdzie nie było śniadania.
— Cześć — mruknął po chwili, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza.
O kurwa.
Co w takim razie musiał zrobić poprzedniego wieczoru, że Cristiano przebywał teraz z jego ojcem i ani jeden ani drugi nie był w stanie się z nim przywitać?
— Wszystko w porządku? — zapytał z zawahaniem i zerknął najpierw na Ronaldo, a później na starszego mężczyznę. — Coś się stało, że przyjechałeś? — zagryzł wargę.
— Lepiej, żebyś usiadł — odparł w końcu jego tata, a Leo uniósł brew.
Znowu spojrzał na Cristiano, którego mina nadal się nie zmieniła. Nadal wyglądał na... rozczarowanego? Smutnego? Złego?
Zaczął się stresować.
— Co się stało? — zacisnął szczękę, nie mając zamiaru siadać.
Atmosfera w pomieszczeniu była tak gęsta, że przestał myśleć, że mogło to mieć związek ze wczorajszym świętowaniem.
I znowu cisza.
— Tato? — jego ton głosu był zdenerwowany. O co chodziło?
— Barcelona nie przedłuży z Tobą kontraktu — te słowa obiły się echem w uszach Argentyńczyka, który nie mógł uwierzyć w to, co słyszał.
— Co? — wyszeptał niemal bez tchu.
— Będziesz musiał opuścić Barcelonę, Leo.
_____
WITAM WAS Z POWROTEM!!! w koncu publikuje druga czesc „worldly lie", czyli „wicked game". mam nadzieje, ze prolog mnie zmotywuje do cisniecia rozdzialow na przod, bo aktualnie mam tylko 3 do przodu XD teraz niestety mam duzo nauki i innych rzeczy na glowie (znowu...), ale bede was o wszystkim informowac, a kazdy rozdzial bedzie pojawial sie z zapowiedzia, wiec dont worry🫶
czekam na wasze komentarze, a pierwszy rozdzial przewiduje na za tydzien, o ile nic sie nie wydarzy po drodze haha. do nastepnego!!❤️
hasztag: #pchełkicristiano
twitter: @ smieszkujemy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro