Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

track three; joji — sanctuary

   Milion przeróżnych myśli zakrzątało głowę Leo w ostatnich dniach, głównie negatywnych, ale wiedział, że mimo to, musiał skupić się teraz na priorytetach w swoim życiu. Finał Finalissimy nastał szybciej, niż się spodziewał. Dopiero co zakończył sezon w Barcelonie i dowiedział się, że jego przygoda z ukochanym klubem najpewniej dobiegła końca, a teraz schodził do szatni wraz z całą drużyną Argentyńczyków po czterdziestu pięciu minutach dominacji nad Włochami. Prowadzili dwoma golami, podczas gdy ich przeciwnicy nie byli w stanie strzelić ani jednego. Przez cały czas trwania pierwszej połowy to Argentyna dyktowała tempo gry. Byli zdeterminowani, głodni zwycięstwa. Pierwszą bramkę zdobyli w pół godziny, naznaczając na Wembley jeszcze bardziej swoje terytorium. Kilka minut później prowadzili już dwa do zera.

Musieliby się mocno postarać, aby w drugiej połowie stracić prowadzenie, do czego Argentyńczycy zdecydowanie nie mogli dopuścić, zwłaszcza po motywującym przemówieniu swojego kapitana w szatni.

Po piętnastu minutach przerwy wyszli znowu na głośny, szalejący stadion wypełniony aż po same brzegi, aby dokończyć zaczętą robotę. Nie mieli zamiaru zatracić swojej dominacji, a jedynie jeszcze bardziej ją utwierdzić. Drużyna Argentyny dawno, a może nawet nigdy nie była w tak dobrej formie, dlatego jedyne, co im pozostało, to to wykorzystać i dać z siebie wszystko. Nawet Leo, który miał teraz mnóstwo zmartwień na głowie, zupełnie o nich zapomniał i skupił się tylko i wyłącznie na grze.

Po cichu chciał zamknąć wszystkim usta na swój temat.

I tak też zrobił.

Dlatego w ostatniej minucie meczu posłał piłkę do Paulo, który kopnął ją w światło bramki, tym samym zdobywając trzeciego gola, a stadion ponownie zawrzał.

Głośne krzyki dobiegły do uszu piłkarzy, którzy ustawili się w rogu boiska, ciesząc się z kolejnego punktu, po którym przeciwna drużyna tym bardziej nie będzie miała szans na odbudowanie wyniku. Przez całą drugą połowę Włochom nie udało się strzelić ani jednego gola, co oznaczało, że Argentyna prowadziła teraz trzy do zera.

   Gra rozpoczęła się na nowo, jednak kiedy tylko Włosi kopnęli piłkę, sędzia niemal od razu zakończył mecz, tym samym oficjalnie uznając wygraną i wynik na korzyść Argentyńczyków. Cała ławka rezerwowych rzuciła się na środek boiska, przytulając się, całując i wykrzykując radosne hasła.

I nic dziwnego, że Messi był tym, który jak zwykle otrzymał najwięcej uznania i miłości ze strony wszystkich. Szczerze powiedziawszy, Leo od zawsze czuł, że mnóstwo osób z jego otoczenia aż za bardzo go doceniało, broniło i chroniło przed nawet najmniejszymi złami świata, ale odkąd Scaloni wymienił większość składu reprezentacji, miał wrażenie, jakby te wszystkie młode twarze patrzyły tylko na niego. Jakby czasami nie grali dla siebie, tylko dla Lionela. Jakby chcieli wygrać coś tylko i wyłącznie dla swojego kapitana.

Piłkarze Argentyny i ich kibice spędzili jeszcze blisko dwie godziny na stadionie Wembley, celebrując zwycięstwo. Cieszyli się, śpiewali, nie odstępowali się na krok, robili sobie mnóstwo zdjęć, nagrywali filmiki, a na środek boiska dołączyły również do nich ich rodziny. Nie zabrakło Antonelli i chłopców, ponieważ Leo i Anto byli w dobrych relacjach. Mimo tego wszystkiego, co wydarzyło się między nimi, Antonella nie mogła zmienić Lionela i jego pragnień. Z czasem zrozumiała, że kobiety nie były już obiektem zainteresowań Leo. Można było powiedzieć, że nadal nie wybaczyła mu zdrady, ale z pewnymi rzeczami zdołała się już pogodzić. Tak czy inaczej, nie chcieli rozstawać się w negatywnej atmosferze, a tym bardziej odcinać mężczyznę od jego dzieci.

I nawet po tym wszystkim, Antonella nadal wspierała Leo.

Głośny ryk ponownie wstrząsł całym stadionem, kiedy Leo uniósł trofeum do góry, odznaczając wygraną Argentyny. Pojawiły się fajerwerki, kolorowe konfetti, tryskający szampan ze wszystkich stron. Wszystko działo się tak szybko, że Messi nawet nie wiedział, w którym momencie został zaciągnięty do środka okręgu, a następnie podrzucony kilka razy w górę. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że był teraz szczęśliwy i nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, że za kilka dni będzie musiał opuścić swój ukochany klub.

Kiedy jego stopy dotknęły murawy, poczuł jak ktoś przyciągnął go do silnego uścisku, a do jego szyi przycisnęły się czyjeś mokre usta.

— Tak się cieszę, Kapitanie. To wszystko dla Ciebie — to był de Paul. Wiecznie wdzięczny Messiemu, wiecznie będący u jego boku i wiecznie go wychwalający.

Czasem się zastanawiał, co takiego w nim było, że Ci wszyscy mężczyźni za nim szaleli? Owszem, może grał trochę lepiej w piłkę od niektórych, ale czy to naprawdę był jedyny powód? Nie wiedział. I wstydził się o to kogokolwiek zapytać.

— To nasze zwycięstwo, Rodri. Zrobiliśmy to razem — powiedział Leo, spoglądając na twarz młodszego Argentyńczyka, kiedy ten odsunął się od niego.

— Tak. Zrobiliśmy to razem dla Ciebie — uśmiechnął się czule, a Messi wywrócił oczami, odwzajemniając uśmiech Rodrigo.

— Wszyscy jesteśmy zwycięzcami, nikt nie jest bardziej albo mniej.

— Mów sobie, co chcesz. Wszyscy tak uważają — zachichotał, puszczając mu oczko.

Tak. Był tego świadom. Ale nadal nie wiedział dlaczego. Jedyne co zrobił, to uśmiechnął się szerzej w odpowiedzi, lekko się rumieniąc i poklepał przyjaciela po ramieniu, po czym odszedł w drugim kierunku.

   Rozejrzał się po innych piłkarzach, którzy nadal celebrowali, rozejrzał się po trybunach i kibicach, którzy non–stop coś skandowali. Zerknął także w kierunku strefy VIP–owskiej, w której przez cały mecz siedział Cristiano, ponieważ Portugalczyk nie wyobrażał sobie nie kibicować swojemu chłopakowi w tak ważnym wydarzeniu. Jednak teraz go tam nie było. Nie dołączył do niego nawet po finale, ale to akurat był w stanie zrozumieć. Razem ustalili, że Cris po prostu spędzi ten czas na trybunach, ponieważ to mogłoby być co najmniej dziwne, gdyby pojawił się wśród samych Argentyńczyków. Nie mogli być aż tak oczywiści, chociaż czasem wydawało im się, że wykraczali poza granicę dopuszczalności ryzyka.

Leo zagryzł wargę, gorączkowo rozglądając się za Cristiano, ale nigdzie go nie widział. Spojrzał na swój telefon, czy aby nie otrzymał od niego żadnej wiadomości, w której napisał mu, że wrócił do hotelu, ale prócz sms–ów z gratulacjami od jego przyjaciół, nie dostał nic od Crisa. Westchnął cicho, blokując ekran telefonu i uniósł podbródek do góry, a wtedy ujrzał znajomą sylwetkę kilka metrów dalej, w tunelu. Jego twarz natychmiast się rozjaśniła i nie spoglądając na innych, podbiegł do Portugalczyka opierającego się o ścianę. Przytulił go bez słowa, a silne ramiona owinęły się wokół jego ciała.

Tego mu było trzeba. Tylko tego potrzebował do szczęścia tego wieczoru.

— Gratuluję, kochanie — usłyszał przy swoim uchu. — Nie zostawiliście na nich suchej nitki — zaśmiał się Ronaldo.

Leo zachichotał. Cóż, musiał przyznać, że jako drużyna zagrali naprawdę bardzo dobrze i zasłużyli na tą wygraną.

— Byłeś jak zwykle najlepszy.

— Przesadzasz — delikatny róż zaatakował policzka młodszego piłkarza. Od kilku godzin cały czas otrzymywał same pochwały, z którymi nie dawał sobie już rady.

— Nie przesadzam, w końcu za coś dostałeś MVP — zauważył Cris, a Messi przewrócił oczami roześmiany.

Mimo że nie strzelił ani jednej bramki, to asystował przy dwóch golach i najwidoczniej według sędziów prezentował się najlepiej na boisku.

— Nie zawsze musisz być taki skromny — dodał Portugalczyk.

Niestety Leo nie umiał inaczej. Taki po prostu był. Z natury był skromny i często uznawał czyjąś wyższość nad sobą. Nigdy wprost nie powiedział, że był najlepszy, że czuł się najlepszy. Non–stop słyszał, że był wręcz definicją tego słowa, a on jedyne, co robił, to rumienił się i zawstydzał. Był dobry, to mógł przyznać, ale czy był najlepszy? Tego nie mógł powiedzieć. Nie umiał.

— Znasz mnie — wzruszył ramionami.

— To czasami pociągające.

— Co? — Leo uniósł brew.

— Że jesteś moim przeciwieństwem — wyjaśnił, a Messi zaśmiał się cicho, tym samym wywołując uśmiech na twarzy starszego mężczyzny.

Oh, tak. Byli przeciwieństwami. Różnili się niemal we wszystkim. Jedynie w sporcie byli zgodni.

Ale przeciwieństwa się przyciągały i byli tego idealnym przykładem.

Lionel otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, kiedy nagle przejście w tunelu zrobiło się ciasne, a głośne rozmowy i wiwaty rozległy się wokół dwóch piłkarzy. Najwidoczniej celebrowanie przenosiło się właśnie do szatni.

— Messi! Messi! Messi! — krzyczało parę osób, które przeciskały się przez tłum.

— Kapitanie! — zawołał jeden z piłkarzy, a chwilę później ktoś objął mniejszego Argentyńczyka od tyłu. — Idziemy świętować. Idziesz z nami, prawda?

Leo spojrzał na Cristiano, ponownie rozchylając wargi, aby coś powiedzieć, ale Cuti, który go teraz przytulał, niemal natychmiast go uprzedził.

— Cudownie! Zaraz wychodzimy, pospiesz się — uśmiechnął się szeroko i musnął szybko policzek Messiego, po czym zniknął.

Lionel zagryzł wargę, odprowadzając Romero do drzwi szatni i zerknął znowu na Crisa. Nie chciał go zostawiać. W końcu przyjechał tutaj dla niego. Ale jednocześnie nie chciał odpuścić celebrowania ze swoją drużyną.

— Woah, kochają Cię — zauważył Cristiano.

Leo parsknął.

— Tak, racja. Bardzo — odparł. Do tego nie miał żadnych wątpliwości.

— Aż za bardzo — zaśmiał się, ale to był... dziwny śmiech. Jakby wymuszony, może nawet trochę ironiczny?

— Huh?

— No... to jasne, że się cieszycie z wygranej, ale oni wszyscy... chyba za bardzo przekładają to na Ciebie — Ronaldo wzruszył ramionami.

Co?

— Nie rozumiem, o czym mówisz? — mruknął Leo. Kto i co niby na niego przekładał? Zdobyli właśnie mistrzostwo; co było w tym takiego dziwnego?

— Oh, przestań — starszy wywrócił oczami. — To jak de Paul kręcił się wokół Ciebie od samego początku świętowania nie wydawało Ci się dziwne?

O czym on, do cholery, mówił? Leo nadal nie potrafił zrozumieć.

— Co teraz Rodrigo ma do tego wszystkiego?

— Nic. Po prostu mam wrażenie, że on najbardziej...

— Jesteś zazdrosny? — przerwał mu niemal od razu. Czy Cristiano naprawdę robił mu teraz sceny zazdrości o to, że ktoś przytulił go więcej niż jeden raz?

— Nie — powiedział, uciekając przy tym wzrokiem i zaciskając usta. Messi mógł zobaczyć tą zaostrzającą się linię szczęki.

Niemożliwe.

— Jesteś zazdrosny — to zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie. W zasadzie to było stwierdzenie.

Co za absurd!

— Nie wierzę, że jesteś zazdrosny o moją drużynę — roześmiał się, kręcąc głową.

— Nie jestem. Powiedziałem, że nie jestem.

— Wiem, że to ja nie jestem najlepszy w kłamaniu, ale Tobie też średnio to wychodzi — parsknął. — Jesteś niemożliwy. Naprawdę przeszkadza Ci to, że ktoś się wokół mnie „kręcił"?

Rodrigo zawsze przy nim był i to nigdy nie wydawało mu się dziwne. Zawsze to doceniał, zawsze mu dziękował, od zawsze lubił jego towarzystwo i lubił spędzać z nim czas. Dlatego nigdy też nie narzekał na to, że Rodri spędzał z nim nieco więcej czasu niż inni jego przyjaciele z reprezentacji. Był jego przyjacielem.

— To był żart, Leo. Żartowałem — Cris przetarł twarz, spoglądając na swojego chłopaka. — Przepraszam — dodał, dotykając jego ramienia dłonią, którą Messi od razu zepchnął.

— Mnie to nie śmieszy — odparł niemiłym tonem głosu. Nie lubił, gdy ktoś wmawiał mu rzeczy, które nie miały miejsca. — Wygraliśmy mecz. Nie mogę się cieszyć z tego z innymi, bo Ty masz z tym problem?

— Nie mam problemu. Ile razy mam Ci powtarzać, że to był żart? — zapytał już nieco zirytowany.

— Mówisz tak teraz tylko dlatego, żeby uniknąć tematu.

— Teraz to Ty jesteś niemożliwy — zaśmiał się ironicznie. — Nie, mówię tak dlatego, bo ŻARTOWAŁEM i nie chcę mi się tego Tobie tłumaczyć, bo najwidoczniej nie potrafiłeś zrozumieć za pierwszym razem.

Właśnie że Leo rozumiał. Do tej pory Cristiano nigdy nie robił mu scen zazdrości, bo nawet nie miał do tego powodów, dlatego nie mógł do końca powiedzieć, że wiedział, kiedy był zazdrosny, ale wydawało mu się, że nie miał problemu, aby rozpoznać niektóre emocje. W tym właśnie zazdrość.

— Dlaczego po prostu nie przyznasz, że to, co powiedziałeś, było nie na miejscu, a nie usprawiedliwiasz to swoim głupim poczuciem humoru? — dlaczego nagle wina leżała po stronie Argentyńczyka?

— Nic nie poradzę na to, że Twoje poczucie humoru jest nudne! — podniósł delikatnie ton głosu, warcząc przy tym na niskiego piłkarza, który najpierw rozchylił swoje usta, a następnie je zamknął, nie mając pojęcia, co mógł na to odpowiedzieć.

Oh.

Oh, a więc był nudny?

Leo spojrzał w rozszerzone oczy swojego chłopaka, a im dłużej w nie patrzył, tym spojrzenie Cristiano stawało się łagodniejsze, aż w końcu jedyne, co Messi mógł z niego wyczytać, to poczucie winy.

— Leo... — zaczął cicho, robiąc krok w stronę młodszego z nich.

— Miłego wieczoru, Cristiano — rzucił jedynie, odsuwając się od mężczyzny i już nic nie mówiąc, skierował się w stronę szatni.

Skoro był taki nudny, za jakiego go uważał, samotna noc na pewno lepiej mu zrobi. Na pewno będzie bawił się lepiej bez niego.

Lionel czuł, jak coś nieprzyjemnego kumulowało się w nim, ale nie mógł teraz dać ponieść się swoim emocjom. Nie chciał wprowadzać negatywnej atmosfery, zwłaszcza teraz, kiedy Argentyna wygrała jeden z ważniejszych turniejów.

Niestety nie potrafił do końca zapanować nad swoimi nerwami i zamykając za sobą drzwi, kiedy wreszcie wszedł do szatni, trzasnął nimi odrobinę za mocno, co natychmiast zwróciło na niego spojrzenia wszystkich. Piłkarz jedynie rzucił przelotnie okiem na swoich przyjaciół i bez słowa podszedł do szafki, w której miał swoje rzeczy. Nie lubił, kiedy reszta Argentyńczyków musiała oglądać go w takim stanie, dlatego też zawsze próbował tego nie okazywać, ale tym razem zwyczajnie nie umiał tego zrobić. Ta krótka, kąśliwa wymiana zdań z Crisem za bardzo ciążyła mu na psychice, a nawet nie miał wystarczająco czasu, by to wszystko przemyśleć. Sam fakt, że Cristiano nazwał go nudnym, w zupełności mu wystarczał. Nie powiedział tego dosłownie, ale poczucie humoru też w jakimś stopniu definiowało Leo.

A on uznał je za nudne.

Westchnął cicho, skopując z nóg korki i poczuł, jak trochę ciężaru z niego spadło, kiedy w szatni wznowiły się rozmowy. To oznaczało, że przestał być w centrum uwagi.

Jednak nie dla każdego.

— Hej, Leo... wszystko dobrze? — usłyszał znajomy głos blisko siebie, a chwilę później poczuł ciepło czyjegoś ciała obok.

Rodrigo. Ten sam Rodrigo, o którego Cristiano był zazdrosny. Jak w ogóle mógł tak pomyśleć? Rodri był jedną z jego najbliższych osób; to jasne, że byli bliżej niż Messi był chociażby z Enzo. Kiedy go poznał, nie był początkowo przekonany co do ich znajomości. De Paul był jego zupełnym przeciwieństwem, był przede wszystkim młodszy, szalony i energiczny; był absolutnie wszędzie. A Leo... Leo był po prostu sobą. Spokojny, wycofany, słabo łapiący żarty. Dopiero później zauważył, że młody piłkarz miał do zaoferowania znacznie więcej niż tylko zabawę. Okazał się być dobrym słuchaczem z jeszcze lepszymi radami. Zawsze go wspierał i doradzał, a także stawał w jego obronie i zawsze, ale to absolutnie zawsze był przy jego boku, aby pomóc mu z jakimikolwiek trudnościami.

Czy nie tak właśnie zachowywali się przyjaciele? Dlaczego Cristiano był zazdrosny o jego przyjaciół? Poza tym, to nie pierwszy raz, kiedy miał z kimś tak bliską relację. Co nagle się zmieniło?

— Tak, tak... po prostu... nie mam zbytnio ochoty na świętowanie — przyznał, wzruszając ramionami. — Jestem zmęczony. Chyba wrócę do hotelu — mruknął. Ale w hotelu miał czekać na niego Ronaldo. Nie miał pojęcia, co było gorszą opcją w tym momencie.

— Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to w porządku, ale nie wmówisz mi, że jesteś zmęczony — powiedział Rodri. — No dalej, Kapitanie, wygrałeś po raz kolejny. Odpoczywać będziesz na emeryturze, teraz jest czas na zabawę — posłał mu pocieszający uśmiech, a Lionel mimo wszystko, nie umiał go odwzajemnić.

Uśmiechnął się słabo i spuścił wzrok.

— Nie, naprawdę lepiej będzie, kiedy...

— Hej, wszyscy razem musimy przekonać Leo do świętowania! — przerwał mu młodszy Argentyńczyk, gdy wzmocnił ton swojego głosu i zwrócił na siebie uwagę całej reszty.

Leo miał ochotę zapaść się pod ziemię. Naprawdę nie miał ochoty na żadną imprezę.

Poza tym, to więcej niż pewne, że będzie na niej zanudzał.

— Nie możesz nas teraz zostawić, Kapitanie! To kolejne trofeum do kolekcji — odezwał się niedaleko siedzący Dibu.

Zanim Messi się obejrzał, cała szatni zaczęła ponownie skandować jego imię, tym samym mając nadzieję, że ich kapitan pęknie i ostatecznie nie odmówi wspólnego świętowania.

Chwilę później poczuł, jak silne ramię objęło go i przyciągnęło do uścisku.

— To jak? — spytał nieco ciszej Rodrigo, a Leo wywrócił oczami lekko rozbawiony.

Co innego miałby zrobić w takiej sytuacji?

— Chyba nie mam wyjścia — odparł, wzruszając ramionami, a jego słowa uszczęśliwiły i de Paula, i wszystkich Argentyńczyków.

Cała reprezentacja wkrótce przeniosła się do jednego z londyńskich klubów, gdzie wszyscy bawili się tak, jakby jutra miało nie być. Wiedzieli, że niektórzy robili im zdjęcia czy nagrywali ich podczas tańczenia, ale nikt nie wciskał im telefonów chamsko przed twarz. W końcu też byli ludźmi, prawda? Może ich status społeczny był inny, ale to nie oznaczało, że całkowicie mieli wycofać się ze społeczeństwa i wszędzie chodzić ze swoimi prywatnymi ochroniarzami. Byli celebrytami, to fakt, ale nie mieli zamiaru aż tak się ograniczać.

Jednak podczas gdy większość niemal robiła ze siebie głupków, szczególnie na parkiecie, Leo raczej siedział z boku i pełnił rolę obserwatora. To nie tak, że w ogóle się nie ruszał, ale wolał zwyczajnie usiąść, napić się drinka i porozmawiać z Di Marią. Poza tym, naprawdę zaczynał robić się nieco zmęczony. Mecz z Włochami go wykończył, a w dodatku alkohol trochę go przymulał. Wiedział, że raczej dłużej tak nie wytrzyma i wreszcie wróci do hotelu szybciej niż pozostali.

Kończąc drugiego drinka, Leo nawiedziły wyrzuty sumienia. Wtedy kompletnie wyłączył się z rozmowy i przestał słuchać swojego przyjaciela, który od tamtej pory zaczął prowadzić monolog. W tym samym czasie Lionel zaczął zastanawiać się nad jego konfrontacją z Portugalczykiem, szybko dochodząc do wniosku, że wina leżała po jego stronie.

W końcu Cristiano żartował, prawda?

Nie miał na myśli nic złego i nie był zazdrosny. To był po prostu nietrafiony żart, którego Messi nie do końca zrozumiał. Przecież nie miał być o co zazdrosny.

Było mu tak głupio, że zareagował w ten sposób. Jego poczucie humoru naprawdę było nudne, skoro nie potrafił załapać, że jego chłopak zwyczajnie się z nim droczył. Dopiero wtedy doszedł do wniosku, że nie mógł mieć niczego Cristiano za złe. Co więcej — powinien go przeprosić.

I tak też postanowił zrobić.

Bez żadnego słowa po prostu wstał od stołu, przy którym siedział z Ángelem i zostawiając go zupełnie samego i zdezorientowanego, udał się do łazienki, gdzie ściany nieco tłumiły głośną muzykę rozsadzającą mu bębenki słuchowe. W kieszeni spodni odszukał swój telefon i wybrał numer do Cristiano, mając nadzieję że za chwilę usłyszy go po drugiej stronie słuchawki.

Ale ani za pierwszym razem, ani za drugim i trzecim nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Cóż, zegar wskazywał godzinę pierwszą w nocy. Ronaldo albo musiał już spać, albo faktycznie bawił się lepiej od niego.

Tak czy inaczej, wystukał w ekran krótką wiadomość, że niedługo wróci do hotelu, ponieważ w jednej sekundzie zdecydował, że jego zabawa już dawno się zakończyła i jedyne, o czym teraz marzył, to ciepłe łóżko, które pomoże mu zregenerować swoje siły przed jutrzejszym wylotem z Wielkiej Brytanii. Miał tylko nadzieję, że Cristiano czekał na niego.

Westchnął cicho, przecierając twarz i schował z powrotem telefon. Jego uwagę przykuło podświetlane ledami lustro, dlatego spojrzał w nie i zagryzł wargę na swój zmęczony wygląd. Jego oczy były już podkrążone, policzka zaczerwienione, włosy lekko rozczochrane, a całe jego ciało wydawało się być obolałe. W zasadzie to tak było. Naprawdę powinien już wrócić do hotelu. Na sam koniec przemył twarz zimną wodą, co było jak zbawienie dla jego rozpalonej skóry, a kiedy sięgnął do klamki, aby opuścić ciasne pomieszczenie, drzwi otwarły się z drugiej strony.

— Tutaj jest! — Paredes stał przed nim, krzycząc do kogoś za plecami.

Świetnie.

— Leo! Wszędzie Cię szukaliśmy — po chwili dołączył do niego Rodrigo.

Jego przyjaciele nadal byli w dobrych humorach i pełni euforii. Lionel czasem żałował, że nie miał ich charakterów i energii. Jego bateria społeczna szybko się wyładowywała i równie szybko tracił czymś zainteresowanie.

— Jak się czujesz? — zapytał Rodri, uśmiechając się do swojego kapitana.

— W porządku, ale chyba będę już...

— To cudownie! Czyli masz jeszcze siłę, żeby potańczyć — to brzmiało bardziej jak stwierdzenie ze strony Rodrigo.

— Nie, właściwie to ja...

— No dalej, Leo, nie przynudzaj i nie daj się prosić w nieskończoność — zachichotał De Paul, poszerzając swój uśmiech.

Oh, nawet oni myśleli, że przynudzał? Więc powinien zignorować swoje zmęczenie, chęć powrotu do Cristiano i wrócić z resztą Argentyńczyków na parkiet? Sam już nie wiedział. Nie chciał być postrzegany przez każdego jako nudziarz, ale chyba to, że Cris również to zauważał, bolało go najbardziej.

— Czy Wielki Mistrz wyświadczy nam przysługę i z nami zatańczy? — zaśmiał się Paredes, a Lionel przewrócił oczami.

— Nie nazywajcie mnie w ten sposób.

— Ale to prawda! — dodał Rodri.

— Wy też jesteście Mistrzami! — jęknął cicho.

— Dlatego trójka Mistrzów musi się razem zabawić — Leandro poruszył wymownie brwiami.

Leo westchnął ciężko. Czasami fakt, że otaczał się samymi ekstrawertykami go dobijał, ale też nie umiał odmawiać. A już szczególnie swoim przyjaciołom.

— No dobra, jeden taniec — mruknął. Po tym jednym tańcu miał zamiar wrócić do hotelu.

Ale kto by pomyślał, że na jednym tańcu się nie skończy?

Argentyńczyk zupełnie stracił poczucie czasu, a klub opuścił około piątej nad ranem z Paulo przy swoim boku. Nadal czuł się lekko wstawiony, ale nie bardziej niż jeszcze kilka godzin temu, jak wzrok rozmazywał mu się na tyle, że nie był w stanie stwierdzić, z kim wtedy tańczył. Dlatego też nie wiedział, czy tańczył z kimś z reprezentacji czy z zupełnie obcą osobą. Miał tylko nadzieję, że przez ten cały czas nie zrobił niczego głupiego, czego mógłby żałować.

Cristiano z wiadomego powodu zatrzymał się w innym hotelu, dlatego też Leo podał jego adres w taksówce. Nie obchodziło go zbytnio to, że kierowca mógł go rozpoznać; był za bardzo zmęczony, żeby się tym przejmować. Chociaż nie mylił się — przed opuszczeniem samochodu, został poproszony o autograf. Dziękował Bogu w głębi duszy, że mężczyzna nie chciał zdjęcia. Musiał wyglądać jeszcze gorzej niż wcześniej.

Czuł się kompletnie wykończony. Jedyne, o czym marzył, to głęboki sen. Martwiło go tylko to, że musiał być gotowy do podróży jeszcze tego samego dnia, za kilka godzin. W końcu reprezentacja Argentyny miała wrócić do swojego kraju. Miał nadzieję, że nie będzie miał większego problemu z powrotem do żywych.

Czas pokaże.

Teraz o tym nie myślał.

Teraz stał przed drzwiami pokoju Cristiano i szperał po kieszeniach spodni i bluzy za kartą, dzięki której miał wejść do środka. Jego organizm domagał się snu, oczy lepiły od zmęczenia, a karta musiała wypaść gdzieś po drodze, ponieważ Leo nie potrafił jej nigdzie znaleźć.

— Kurwa — syknął sam do siebie. Była piąta nad ranem, nie chciał budzić Crisa tak wcześnie tylko dlatego, że nie umiał przypilnować swoich rzeczy.

Ale to zrobił. Jednak nie specjalnie.

Drzwi przed nim otworzyły się, a on nawet nie zauważył kiedy. Muskularna sylwetka Ronaldo mignęła mu na ułamek sekundy, po czym zniknęła w środku pokoju. Lionel tylko zagryzł wargę, a następnie sam wślizgnął się w głąb apartamentu.

Jak się okazało, Cristiano nie spał, co wyraźnie zdziwiło Argentyńczyka.

— Co robisz? — zapytał cicho, zamykając za sobą drzwi. Na środku pokoju zauważył otwartą torbę, a starszy mężczyzna krzątał się po pomieszczeniu i co jakiś czas wrzucał do niej rzeczy. — Jest dopiero piąta nad ranem.

— Właśnie, Leo, jest piąta nad ranem — Cris stanął w miejscu i spojrzał na mniejszego piłkarza z wyraźną złością w oczach.

Messi uniósł brew.

Tak, zdawał sobie sprawę z tego, która była godzina. Właśnie sam to powiedział. O co chodziło Cristiano?

— Nie rozumiem?

— Jest pierdolona piąta nad ranem, a przypomnij sobie, o której wysłałeś mi sms–a, że niedługo wrócisz do hotelu — mruknął poirytowany.

Oh. Kompletnie o tym zapomniał. Faktycznie napisał do Crisa, że zaraz będzie wracał, bo robił się zmęczony, a w rzeczywistości przesiedział w klubie kilka następnych godzin.

— Wiem... wiem — westchnął, przecierając zmęczoną twarz. — Straciłem rachubę czasu, wyładował mi się telefon i...

— Wiem, bo dzwoniłem jak głupi — przerwał mu Portugalczyk. — Ale nawet kiedy wciąż był jeszcze włączony, nie raczyłeś odebrać. Martwiłem się, Leo. Skąd miałem wiedzieć, że nic Ci się nie stało? — zacisnął szczękę, będąc wyraźnie poruszony całą sytuacją.

Messi tak właściwie nie rozumiał, o co dokładnie mu chodziło. Przecież nic się nie stało; był cały i zdrowy, jedynie śpiący.

— Okej, w porządku, przepraszam — powiedział cicho Leo. — Ale uważam, że robisz problem z niczego. Wróciłem i nic mi się nie stało.

— Robię problem z niczego? Uważasz, że to, że tracę zmysły, bo nie mam kontaktu ze swoim chłopakiem to robienie problemu z niczego? — Cristiano zmarszczył brwi, a Argentyńczyk czuł, jak krew powoli zaczynała w nim buzować.

Kłótnia o tak wczesnej porze to ostatnie, na co miał ochotę.

— Po prostu myślę, że mogłeś zwrócić na to uwagę w spokojniejszy sposób, a nie zachowywać się tak, jakbym co najmniej zabił Ci ojca — wywrócił oczami i wyminął Ronaldo, aby podejść do ogromnego, małżeńskiego łóżka. Tak bardzo chciał się już położyć.

Leo złapał za krańce swojej bluzy, będąc gotowy zdjąć ją przez głowę, kiedy głucha cisza w pomieszczeniu za mocno go uderzyła.

W jednej sekundzie uświadomił sobie, jak bardzo jego słowa były nie na miejscu.

— Cris, ja...

— Nie wierzę, że moja troska wywołuje w Tobie tak negatywne emocje — powiedział Cristiano, a ton jego głosu diametralnie się zmienił. Był taki... smutny.

Oh, nie. Co on najlepszego zrobił?

— Przepraszam, Boże... tak bardzo przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć — podszedł bliżej Ronaldo, zagryzając policzek od środka. Czuł się z tym tak cholernie podle.

— Co robię źle, Leo? Czy to wszystko jest warte wytykania mi tragedii rodzinnej i olewania mnie dla innych?

Chwila, co? W którym momencie Leo olał go dla kogoś innego?

— Cris, naprawdę przepraszam za to, co powiedziałem o Twoim tacie, nie przemyślałem tego, ale... nigdy dla nikogo Cię nie olałem. O czym Ty teraz mówisz?

— Wiedziałem, że nic Ci nie grozi, bo skoro z Tobą nie było żadnego kontaktu, zadzwoniłem do Paulo — rzucił. — A potem zobaczyłem zdjęcia na Internecie jak tańczysz z Rodrigo. Czyli ja martwię się jak skończony idiota, a Ty obściskujesz się z kimś w najlepsze — tym razem warknął.

Nie. To absurd. To najgłupsze, co ostatnio usłyszał.

— Nie wierzę, że nadal Ci nie przeszło — parsknął. — Może jeszcze oskarżysz mnie o zdradę, co?

— Jesteś do tego zdolny.

Leo rozchylił usta. W tym momencie zupełnie odjęło mu mowę. Cristiano jest ostatnią osobą, która powinna mu to wypominać, ponieważ zdradzał Georginę przez kilka lat.

— Niedługo mam samolot. Wymelduj mnie, gdy będziesz wychodził — mruknął Cris, nie czekając na odpowiedź Argentyńczyka, która najpewniej nigdy by nie nadeszła, po czym złapał za swoją torbę i zostawił Lionela samego.

Leo nie spodziewał się, że po powrocie do hotelu odbędzie taką rozmowę. Spodziewał się jednak, że teraz już na pewno nie zaśnie.

Był zbyt rozemocjonowany.

_____

no i jak wrazenia? czekam na opowiedzi XD

w ogole, kolejny rozdzial mam napisany w 1/3 i musze sie teraz zmotywowac i go napisac do konca, bo zostawilam go i zaczelam pisac kolejne czesci XD nie mam do niego zadnej weny, ale moze gdy sie wreszcie skupie to cos z tego wyjdzie. tak czy inaczej bede was informowac, jak zwykle!!

ps. przeraza mnie to ze w poprzednim rozdziale napisalam o inter miami, a pisalam go krotko po zakonczeniu pierwszej czesci worldly lie, zeby leo nagle do nich dolaczyl XD wiedzma energy

ps2. kiedy zapanietam, zeby dodawac rozdzialy na czas?

twitter: @ smieszkujemy

hasztag: #pchełkicristiano

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro