Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

track two; david kushner — daylight

   To niemożliwe. Leo nie mógł opuścić Barcelony, nie chciał tego. Zawsze mówił, że to ostatnia rzecz na świecie, jaką mógłby zrobić. Przez tyle lat otrzymywał propozycje z wielu klubów, ale za każdym razem je odrzucał, ponieważ nie chciał grać nigdzie indziej. Barcelona była dla niego jak dom; przysiągł, że będzie reprezentował jej barwy do końca swojej kariery. Oddał tej drużynie wszystko i jeszcze więcej, a teraz tak po prostu miał ją opuścić?

Problemy finansowe. To był główny powód, dla którego Barcelona musiała pozbyć się swojego kapitana. Ale Leo nie chodziło o pieniądze; mógłby grać za darmo. Szczerze mówiąc, był ustawiony do końca życia, jego konto powiększało się z każdą minutą. Jeśli straci kilkanaście milionów rocznie, nawet nic nie odczuje. Nie mógł odejść, nie mogli go wyrzucić. Miał zamiar walczyć o ten klub. Gdzie indziej niby miałby pójść? Nie chciał nawet o tym myśleć. Miał tylko nadzieję, że uda mu się zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby zostać w Barcelonie.

   Świat nie wiedział jeszcze o oficjalnej decyzji w sprawie Argentyńczyka. W zasadzie nie było żadnej oficjalnej decyzji, a przynajmniej tak uważał Leo. Nie miał zamiaru dopuszczać do siebie możliwości, że faktycznie będzie musiał opuścić swoją ukochaną drużynę. Nie wyobrażał sobie tego. Grać bez Busiego, Jordiego, Luisa i Geriego? To nawet brzmiało jak nieśmieszny żart. Nie dopuści do tego.

Jedyne informacje, jakie pojawiły się w Internecie, to te o problemach w Barcelonie, o ich problemach finansowych i podejrzenia, że to najpewniej Argentyńczyk będzie musiał opuścić klub w letnim okienku. Leo aż kręciło się od tego w głowie.

To musiał być sen. Niech go ktoś uszczypnie.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że jego ojciec zdawał się już pogodzić z decyzją zarządu, a Lionel miał dosyć wysłuchiwania o kolejnych potencjalnych klubach, z którymi mógłby podpisać kontrakt.

— Słyszysz, jak to w ogóle brzmi? Miałbym grać w Ameryce? — parsknął i przetarł twarz z niedowierzaniem. Co to była w ogóle za propozycja? Nieraz już w swoim życiu słyszał, że miał przejść do Inter Miami, ale teraz, kiedy jego kariera w Barcelonie wisiała na włosku, to brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie.

— Jestem pewien, że wyłożyliby spore pieniądze na stół — odparł spokojnie jego ojciec.

— Nie chcę żadnych pieniędzy! Chcę grać dalej dla Barcelony! — krzyknął niemal. Dlaczego nie potrafił tego zrozumieć? Dlaczego o niego nie walczył? Nie walczył o Barcelonę? Dlaczego nie było go teraz na jakimś spotkaniu, na którym przekonywałby do zatrzymania Leo?

— To niemożliwe, Leo — powiedział, a Messi roześmiał się. Nie, niemożliwe było to, że miał opuścić swój ukochany klub. Nie zrobi tego. — To tylko kwestia czasu, aż wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik. Decyzja zapadła. Barcelona nie przedłuży kontraktu.

Młodszy Argentyńczyk pokręcił głową. Nie mogli go sprzedać. Nie chciał o tym słuchać. Chciał jedynie wybudzić się z tego okropnego koszmaru.

— Nie chcę więcej słyszeć o żadnych innych klubach, rozumiesz? Nie zostawię Barcelony.

— Bo to Barcelona zostawi Ciebie!

W oczach Leo pojawiły się łzy. Jak to w ogóle brzmiało? Barcelona bez Leo Messiego? Kto miał go niby zastąpić? Nie to, żeby uważał się za lepszego od innych, ale nie wyobrażał sobie, żeby ktoś permanentnie zajął jego miejsce. Nie chciał nawet myśleć o tych nagłówkach, które wkrótce miały pojawić się w mediach i na pierwszych stronach gazet.

Nie. Nie pojawią się. Nie mogły się pojawić.

— Wybierz ligę, Leo, a razem wybierzemy najlepszy dla Ciebie klub — Jorge powiedział tym razem nieco cichszym tonem.

— Najlepszy klub dla mnie to Barcelona — wciąż się upierał.

— Synu...

— Wyjdź stąd — westchnął ciężko i przetarł mokre oczy. — Potrzebuję zostać sam.

I tak będzie stał przy swoim. Poza tym, jakakolwiek rozmowa z Leo, podczas gdy był w takim stanie a nie w innym, to nie najlepsza decyzja.

— I tak będziesz musiał wybrać — rzucił jeszcze mężczyzna, zanim trzasnął drzwiami z drugiej strony.

Został sam. Sam w ogromnym domu i sam ze wszystkim, co zafundował mu jego ukochany klub. Skoro jego ojciec nie miał najmniejszego zamiaru o niego walczyć, będzie musiał zrobić to na własną rękę.

   Leo udało się umówić z zarządem Barcelony na rozmowę, podczas której zamierzał przekonać ich do zmiany decyzji. Nadal wierzył, że mógł coś wskórać. Przecież jeśli nie chciał żadnych pieniędzy za grę, to co im szkodziło go zatrzymać?

Dzień przed spotkaniem, wieczorem, Argentyńczyk usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Wiedział, czyjej obecności mógł się spodziewać, ponieważ odkąd Leo mieszkał sam, Cristiano miał klucz do jego rezydencji, podobnie jak Messi do domu Crisa. Ale na dłuższą metę było to męczące. Nie mogli mieszkać razem ze względu na kraje, w jakich grali, dlatego nadal pozostawały im krótkie, najczęściej dwudniowe spotkania podczas trwania ligi. Teraz, kiedy byli parą, wydawało się to być bardziej uciążliwe, ponieważ pragnęli spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Na szczęście to miało się zmienić, a przynajmniej na jakiś czas, ponieważ i liga hiszpańska i włoska dobiegły już końca, co oznaczało tylko jedno dla piłkarzy niemal na całym świecie. Jeśli chodziło o Argentyńczyka, został mu do rozegrania jeden z najważniejszych dla niego meczów, a mianowicie finał Finalissimy, który miał odbyć się za niecały tydzień.

— Leo? — usłyszał portugalski akcent, który za każdym razem wywoływał ciarki na całym jego ciele.

— W salonie — odparł.

Musiał przyznać, że był z lekka zdziwiony, że Cristiano wrócił. Jeszcze kilka godzin temu oglądał jego ostatni mecz w lidze, jak Juventus cieszył się wygraną Serie A. Był pewny, że zostanie świętować, więc dlaczego tego nie zrobił?

— Nie śpisz? — zapytał, wchodząc do pomieszczenia, gdzie zastał mniejszego piłkarza owiniętego w koc, oglądającego jakąś telenowelę. Nic lepszego nie leciało o tej porze w telewizji, a on i tak nawet nie skupiał się na serialu. Myślami był gdzieś indziej, a to, że wciąż nie spał o drugiej w nocy, to tylko wynik stresu, jaki go ogarniał przed nadchodzącym spotkaniem z Laportą.

Pokręcił jedynie głową i bardziej otulił się kocem.

— Skarbie...

— Nie świętujesz z resztą? — przerwał mu natychmiast, nie chcąc znowu schodzić na temat, którego za wszelką cenę pragnął uniknąć, szczególnie w środku nocy.

— Nie, kiedy jesteś sam — mruknął i usiadł na skraju kanapy, na której leżał rozłożony Argentyńczyk. — Jak się czujesz?

— Jest okej, nie musiałeś przyjeżdżać.

— Jestem ostatnią osobą, którą udałoby Ci się okłamać — powiedział, przysuwając się bardziej do swojego partnera.

Lionel westchnął cicho. Cóż, wiedział to. Wiedział, że Cristiano znał go na wylot, a on sam nie potrafił udawać. Chyba ani razu nie udało mu się oszukać Portugalczyka i to była jego zguba.

— Staram się o tym nie myśleć, ale to trudne — przyznał, zagryzając wargę i spoglądając na Crisa siedzącego obok. — To niedorzeczne.

— Wiem, kochanie, wiem, że to dla Ciebie trudna sytuacja — spojrzał na niego ze zrezygnowaniem.

Cristiano go rozumiał, otrzymywał od niego ogrom wsparcia, a na pewno więcej niż okazywał mu jego ojciec. Jego ojciec tak naprawdę go nie wspierał, a przynajmniej tak to odbierał. W końcu, jak w takim momencie mógł proponować mu transfer do Inter Miami? To był atak na jego osobę.

— Co mogę zrobić, żebyś chociaż na chwilę o tym zapomniał? Nie podoba mi się taki widok mojego chłopaka — westchnął również i przyciągnął go do uścisku.

Chciał mieć tylko pewność, że zostanie w Barcelonie do końca swojej kariery. Na ten moment nic innego nie miało prawa go uszczęśliwić, jakkolwiek egoistycznie mogło to zabrzmieć.

— Nie chciałbyś gdzieś wyjechać i odprężyć się przed finałem Finalissimy? Możemy jeszcze teraz czegoś poszukać i zabukować hotel na jutro — zaproponował. — W zasadzie to już na dzisiaj. Prześpimy się chwilę i z rana pojedziemy na lotnisko, hm? Co Ty na to? — musnął czubek głowy Messiego.

— Mam plany.

— Huh? Jakie? — zdziwił się.

— Mam spotkanie z zarządem Barcelony — mruknął cicho i poprawił się w ramionach Cristiano.

— Oh... razem z Jorge?

— Nie — prychnął. — On nie ma zamiaru mi pomóc. Uważa, że klamka zapadła i proponuje mi podpisanie kontraktu z Miami — wywrócił oczami. — Więc muszę to zrobić na własną rękę.

— Cóż... obawiam się, że Twój ojciec może mieć trochę racji. A w zasadzie to na pewno ją ma — powiedział Cristiano.

Że co?

— Nie próbuje nawet rozmawiać z Laportą! — oburzył się. — Skoro nie walczy o to, żebym został w Barcelonie, to jasne, że może powiedzieć, że podjęli ostateczną decyzję — rzucił, po czym odsunął się od Ronaldo i wstał z kanapy.

— Leo, Barcelona ma problemy finansowe. Myślę, że nie chcą pozbywać się swojego najlepszego piłkarza, ale nie mają wyjścia. To ogromne pieniądze — Cris także podniósł się na równe nogi.

— Ale mnie nie obchodzą pieniądze. Mogę grać za darmo. Porozmawiam z nimi o tym jutro — mruknął i skierował się do kuchni.

Portugalczyk podążył za nim.

— Obawiam się, że to tak nie działa.

— Wydawało mi się, że mnie w tym wspierasz — odwrócił się przodem do mężczyzny i zacisnął szczękę.

Dlaczego wszyscy byli przeciwko niemu? Co takiego złego robił, że nie mógł się cieszyć stuprocentowym wsparciem?

— Bo wspieram, ale myślę też realistycznie — westchnął i stanął przed niższym piłkarzem.

— Ja też — odburknął.

— Leo, naprawdę myślisz, że po tym, jak stwierdzili, że muszą sprzedać swojego najlepszego zawodnika, złotego piłkarza i legendę klubu, da się jeszcze coś zrobić? Jestem pewien, że to ostatnie, czego by chcieli, ale sytuacja ich do tego zmusiła.

Świetnie. Teraz nie miał wsparcia nawet od swojego chłopaka. Lepiej być nie mogło.

— Cóż, jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem — powiedział, wzruszając ramionami. A wierzył, że było jeszcze jakieś inne wyjście. Musiało być.

— Nie chcę zabrzmieć, jakbym był przekonany o swojej racji, ale uważam, że nie możesz już nic zrobić w tej sprawie.

Oh. Wow.

— Spodziewałem się chociaż „powodzenia, Leo" czy coś, ale w porządku — uśmiechnął się smutno, po czym odwrócił się na pięcie i wszedł do kuchni.

Ani Cristiano, ani jego ojciec nie mieli pojęcia, jak czuł się w tym momencie. W momencie, jak klub, dla którego oddał wszystko, chciał go wyrzucić z jego domu. Zachowywali się, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, a wcale tak nie było.

Podszedł do lodówki, z której wyjął schłodzony sok, a następnie odszukał szklankę w półce i napełnił ją słodkim napojem.

— Przepraszam, Leo — usłyszał nagle, a na te słowa lekko zadrżał. — Po prostu... to nie jest łatwa sytuacja i boję się, że Laporta nie ma innego wyjścia. Wspieram się, kochanie, nie chciałem, byś myślał inaczej.

Za późno, pomyślał Messi, ale nie powiedział tego na głos.

— Przepraszam, naprawdę. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, dlatego nie wiem, jak źle się teraz czujesz, ale wiem, że chcesz zrobić wszystko, co w swojej mocy, żeby zostać i to rozumiem. Jestem w tym razem z Tobą — podszedł bliżej Leo, który opierał się o kuchenny blat i małymi łyczkami popijał sok.

Mówisz tak tylko dlatego, żeby mnie uspokoić, wcale tak nie uważasz, pomyślał znowu i znowu nie powiedział tego na głos. Nie miał już siły się kłócić.

— Okej, nie jestem zły — odparł. Co więcej mógł powiedzieć?

— Mogę pojechać z Tobą. Podwiozę Cię i poczekam w samochodzie — zaproponował.

— Chcę to załatwić samemu — zagryzł wargę, a Cristiano kiwnął głową ze zrozumieniem.

— Więc zrobię pyszny obiad, żebyś mógł zjeść, gdy już wrócisz — uśmiechnął się delikatnie, a Leo mimowolnie odwzajemnił uśmiech. — Takiego lubię Cię zdecydowanie bardziej. Uśmiech bardziej Ci pasuje — powiedział i przyciągnął do siebie mniejszego piłkarza za biodra.

Messi uniósł podbródek do góry, zerkając w oczy Crisa.

— Będzie dobrze, pchełko — ściszył swój głos i musnął krótko usta Argentyńczyka, po czym objął go szczelnie ramionami, zamykając w silnym uścisku. — Wszystko będzie dobrze — powtórzył.

Ale nie było.

Nic nie było dobrze.

Leo nawet nie miał pojęcia, ile czasu spędził na rozmowie z zarządem FC Barcelony, próbując wszelkich argumentów, dzięki którym mógłby zostać w klubie, ale Laporta wszystkie skutecznie obalał, aż w pewnym momencie Messi zaczął go błagać jak jakiś pieprzony desperat. Nie potrafił zaakceptować faktu, że miałby zostawić swój ukochany klub i Hiszpanię. Niestety, był tego coraz bliższy, bo jego prośby zdawały się na nic. Barcelona nie mogła zrobić absolutnie nic, aby zatrzymać Argentyńczyka w swojej drużynie, co Leo dosadnie uświadomił sobie po wyjściu z budynku. Ciepłe powietrze uderzyło jego twarz i zaszczypało w oczy, kiedy pojawiły się w nich pierwsze słone łzy.

Będzie musiał opuścić Barcelonę.

Będzie musiał opuścić swój dom.

Nie mógł w to uwierzyć. Poświęcił absolutnie wszystko jeszcze jako dzieciak, żeby Duma Katalonii go zauważyła. Zrobił dla nich wszystko. Wiedział, że to nie ich wina, ale... czuł, że mogliby zrobić coś jeszcze, aby Leo nie musiał odchodzić. Nie wiedział do końca co, ale na pewno była taka rzecz, która mogłaby go zatrzymać. A może po prostu Messi odchodził już od zmysłów i tworzył niestworzone scenariusze w swojej głowie? Zapewnie.

To musiał być żart. Jego życie to był żart. Dlaczego, gdy wszystko zaczęło się układać, musiało pojawić się coś, co zniszczyło kompletnie całą harmonię? Czy naprawdę nie zasługiwał na szczęście?

Leo wiedział, że przejażdżka po Barcelonie to nie najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdował, ale mimo to spędził blisko trzy godziny na bezsensownym jeżdżeniu wokół miasta. Raz przejechał na czerwonym świetne, kilka razy wymusił pierwszeństwo, będąc tak zamyślony, a jeszcze więcej gwałtownie hamował, prawie powodując kolizję.

To zdecydowanie nie był najlepszy pomysł.

Wyłączył nawet telefon, nie chcąc rozpraszać się jeszcze bardziej, poza tym nie miał ochoty z nikim rozmawiać ani nikomu odpisywać. Dostał już wystarczająco wiadomości od swoich przyjaciół, którzy wysyłali mu linki do artykulów mówiących o jego rzekomym odejściu z Barcelony. Nie miał na to siły.

Do domu wrócił późnym popołudniem. Marzył tylko o ciszy i spokoju, i żeby mógł zakopać się w swoim łóżku, z którego nie będzie musiał już nigdy wychodzić. Zaparkował samochód na podjeździe, a chwilę później przekroczył próg rezydencji. Rzucił klucze gdzieś na bok, po czym bez słowa zaczął ściągać buty. Nie silił się nawet na oznajmienie Cristiano, że był już w domu. Najpewniej i tak już o tym wiedział.

Westchnął cicho, wchodząc w głąb domu i rozejrzał się za Portugalczykiem. Usłyszał jego głos, który pochodził z kuchni, dlatego niewiele myśląc, ruszył w jej kierunku. Wszedł do środka, zastając w niej Cristiano rozmawiającego przez telefon i krzątającego się po pomieszczeniu.

— Tak, po finale Finalissimy wrócę do Portugalii i wezmę na weekend dzieciaki — mruknął do słuchawki. Leo strzelał, że najprawdopodobniej rozmawiał z Georginą. — Z rana mam samolot.

Wreszcie Ronaldo spojrzał w kierunku drzwi, przez które przeszedł Leo zmierzający do lodówki, aby wyjąć z niej coś do picia. Upały w Hiszpanii mocno dawały o sobie znać. Mógł nawet leżeć i nic nie robić, i nadal się pocić.

— Muszę kończyć, będziemy w kontakcie. Cześć — powiedział, po czym rozłączył się i zerknął na Argentyńczyka, który wlewał zimną wodę do szklanki. — Jak rozmowa? — zapytał.

Ale Leo nie odpowiedział. Nalał sobie wody, oparł się o blat i wziął kilka mniejszych łyków. Nie patrzył nawet na Cristiano. Wzrok miał tępo wlepiony w podłogę. Miał wrażenie, jakby uleciało z niego całe życie. Wciąż miał nadzieję, że to tylko koszmar, że zaraz się z niego wybudzi, a wtedy wszystko wróci do normy.

— Oh — usłyszał nagle. Tak jakby jego milczenie było wystarczającą odpowiedzią dla Ronaldo.

I chyba tak było.

— Kochanie... tak strasznie mi przykro — westchnął cicho i podszedł bliżej Lionela, otulając go ramionami.

Przytulił go do swojej piersi, a oczy Argentyńczyka momentalnie zaszły łzami. Już nawet nie liczył, który raz w ciągu kilku godzin. Przymknął więc powieki, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. Wziął głęboki oddech, podczas gdy Cristiano nie wypuszczał go z objęć i delikatnie kołysał jego ciało na boki, chcąc go uspokoić.

— Pamiętaj, że cokolwiek będzie się teraz działo, będę przy Tobie przez ten cały czas, obiecuję — szepnął mu do ucha, a Leo zacisnął palce na szklance.

Tak bardzo bał się przyszłości.

— Nie zostawię Cię. Nawet jeśli nie będę mógł Ci fizycznie pomóc, to Cię nie zostawię. Nigdy — dodał równie cicho. — Obiecuję — powtórzył.

Mniejszy piłkarz pociągnął nosem i odstawił szklankę z wodą na blat, po czym oplótł ramionami Cristiano w talii. Wtulił się w niego, a cichy szloch poruszył jego ciałem. Nie chciał się rozpłakać, ale nie potrafił tego powstrzymać.

— Dziękuję — wymamrotał słabo.

Po dziś dzień dziękował Bogu, że on i Cristiano wszystko sobie wyjaśnili i wrócili do siebie, tym razem na zawsze, a przynajmniej Leo miał taką nadzieję. Nie wyobrażał sobie stracić znowu Crisa i nie chciał nawet o tym myśleć. Tak bardzo go kochał i równie bardzo czuł się przez niego kochany. Bał się przyszłości, ale miał wrażenie, że z Cristiano przy swoim boku będzie mu nieco łatwiej przez to wszystko przebrnąć.

— Nie masz za co. Jestem tutaj dla Ciebie, pchełko — powiedział.

Był najlepszym, co spotkało go w życiu.

_____

ale mnie juz meczy ta sprawa z transferem leo. co kilka godzin jest inna wersja wydarzen XD juz powoli zaczynam sie godzic z tym, ze raczej zaakceptuje oferte od arabii. arabskie el clasico z messim i ronaldo, ciekawe XD

ps. pisalam ta notke wczoraj, dzisiaj juz wiem, ze prawdopodobnie widzimy sie z leo w miami XD

twitter: @ smieszkujemy

hasztag: #pchełkicristiano

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro