Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. The Power Of Goodbye - The End


Richard

- Domen, zostaw go!

- Domen, musimy uciec!

- Domen, chodź!

Płacz nie był wskazany przy ucieczce, a tym bardziej przy ogniu, który rozprzestrzeniał się w przeciągu kilkunastu sekund. Załamanie, frustracja, wpatrywanie się w ciało martwego brata tylko potęgowały jego niechęć do próby uwolnienia się. Słoweniec chciał przy nim zostać, a kiedy to nie pomogło, wziąć na swoje barki. Nie docierało do niego, że to już koniec. Że Peter Prevc, ten wielki wojownik, już nigdy nie zasiądzie na belce i nie odepchnie się przed siebie. Nie porwie tłumu tak, jak miał to w zwyczaju.

***

- Nie zostawię go! - krzyczał. - Zostawcie mnie, nie rozumiecie?!

Ledwo wydusił z siebie te słowa. Mężczyzna krztusił się zarówno łzami, jak i szarawym kłębem dymu, sprawiającym, że każdemu z nas brakowało powietrza. W takim momencie myślało się tylko o przeżyciu. Wyjściu.

Markus i ja staraliśmy się zniszczyć bramę, na próżno. Czas dobiegał końca, a palące uczucie pojawiało się nie tylko w gardle - na całym ciele. Ściągaliśmy z siebie kurtki i pozwalaliśmy, aby pot swobodnie spływał z czoła. Eisenbichler uderzał w drzwi jakimikolwiek przedmiotami. On też opadał z sił i tym razem poddał się.

- Nie uciekniemy stąd - wyszeptałem do siebie.

Koniec jeszcze nigdy nie był tak bliski.

***

Sekunda po sekundzie kaszlałem coraz mocniej. Czekaliśmy na cud. Razisty pomarańcz spalał ciemny brąz i więził nas w swoich objęciach. Gorąc był coraz większy. Krzyczeliśmy. Kopaliśmy w drzwi, uderzaliśmy rękoma, waliliśmy wieloma przedmiotami, a wszystko na darmo. Markus walczył z samym sobą. Siła fizyczna zmagała się z psychiczną, gdy rudy płomień powoli nas dopadał. Czuliśmy napór presji i strachu, kiedy wszyscy zgromadziliśmy się przy jednej ścianie, uciekając od żywiołu. Odwracałem wzrok, choć łzawiłem. Nie byliśmy w stanie trzymać przy sobie Yukiyi ani Petera. Tylko Domen klęczał przy bladej twarzy brata, pozwalając, aby łzy ściekały po jego rumianych policzkach. Od zawsze taki był. Nawet, jeśli działo się coś złego, podchodził do tego z nonszalancją. Nawet teraz płakał w inny sposób niż się nam wydawało. On też wiedział.

Stawaliśmy się niewolnikami ognia uzależnionymi od pomocy zewnętrznej. A przynajmniej tak myśleliśmy - całkowicie wyczerpani, dopóki po raz ostatni nie uderzyliśmy z Markusem w te cholerne drzwi. Odłamki drewna wbijały się w nasze palce, a te z kolei zaczynały krwawić. To się już nie liczyło. Nie myśleliśmy o metalicznym posmaku ani bólu czy braku powietrza. Kiedy tylko ujrzeliśmy i poczuliśmy chłód tlenu każdy najmniejszy szczegół nas nie obchodził. To był ten moment, w którym pozwoliliśmy sobie na zachłyśnięcie się świeżością i upadek na śnieżny puch. Ktoś wyciągał Domena siłą, tłumacząc, że nie możemy zabrać ze sobą Petera. Chłopak się wyrywał. Budynek płonął. Policja wreszcie się zjawiła.

***

Zwyczajny człowiek nie martwiłby się ilością dni, jaka zostanie mu do przeżycia. Zwyczajny człowiek nie musiałby czuć się źle z powodu tego, że widział morderstwa - jedno za drugim. Nie musiałbym się bać, gdybym nie został skoczkiem narciarskim. Nie usłyszałbym ciężkich strzałów z pistoletu. Nie zobaczyłbym upadków na twardą powierzchnię skoczni i nie usłyszał syków bólu. Nie musiałbym patrzeć, jak ktoś się dusi z powodu czyichś niechęci. Do moich uszu nie doszłyby słowa: "On już nie żyje". Nie zostałbym ofiarą wiszącą nad przepaścią w sylwestrową noc. Nie bałbym się o swoje życie, gdybym tylko nie został skoczkiem. Widok spływającej po ścianach krwi nie śniłby mi się po nocy. Nie dostawałbym jawnej paranoi, widząc martwego Wernera Schustera.

Nie przeżyłbym każdej z tych sytuacji.

Odzywanie się do policjantów równało się z półsłówkami - "tak" lub "nie". Ich rozmazane postacie ślepo szukały śladów, a to mnie wykańczało. Nie było ze mną Markusa. Jego zamierzali przetrzymać - bez leków. Beze mnie. Bez pomocy, którą mu oferowałem. Domen wciąż się gdzieś tam wyrywał. Kamil znów zaciskał mocno wargi. Manuel ukrywał swoją twarz w dłoniach. Każdy z nas stał na skraju swojej wytrzymałości. Więc kiedy chcieliśmy płakać, ciężkie, wręcz oporne łzy powoli po nas spływały. Ostatni raz tego dnia widzieliśmy martwe ciała Petera Prevca i Yukiyi Sato. Spoczywając na tylnych siedzeniach pozostało nam czekanie. Zabierali nas stąd. Ktoś ich wezwał.

Ktoś.

***

Gregor

Tym razem nie uciekałem. Dzień mógł wydawać się ponury - ciemne chmury zasłoniły całe niebo, a wiatr dął w każdą najmniejszą szczelinę. W kominku gasł ogień. Prądu wciąż nie było. Leżąc, uświadamiałem sobie dwie rzeczy:

Po pierwsze, Gabrielle spała, nie zwracając uwagi na porę ani też godzinę. A ja byłem tuż obok niej. Wreszcie. Całe ciepło, jakie gromadziło się między nami pozwalało na najmniejszą intymność. Mogłem przejeżdżać palcami po jej zimnej skórze i muskać wargami płatek ucha. Czuć przez ten krótki okres czasu coś, co kiedyś zdążyło zniknąć. Zatracić się w osobie, która teraz została poddana twardemu snu. Gładzić jej jedwabiste, kasztanowe włosy i opadać na materac ze zmęczenia. Pozwolić, aby kropelki potu spadały jedna za drugą. Trwać w niekończącej się chwili i prychać pod nosem ze śmiechu. Zamierzałem zostać i czekać aż kobieta się obudzi. Przywitać ją delikatnymi pocałunkami, a potem zignorować późne godziny na zegarze.

Obejmując jej szczupłe ciało, wdychałem zapach szamponu i owocowych perfum. Czułem nieograniczoną wolność - przynajmniej na ten moment.

Dopóki nie zauważyłem Manuela, który z czerwonymi, podkrążonymi oczami nie wspinał się po schodach, beztroska trwała. Nawet jeśli zdawaliśmy sobie sprawę, że może się dziać coś niebezpiecznego, wtedy osiągałem wrażenie pełnowymiarowego bezpieczeństwa, o którym tak wszyscy mówili. Oddechy mogły się przenikać, a słowa ze sobą splatać, ale wszystko posiadało tylko jedno znaczenie - finalnie.

Musiałem się podnieść, narzucić na siebie ubrania i wyjść. Wrócić do mężczyzny, który nie był w stabilnym stanie. Manuel nie zażył antydepresantów, a jednocześnie udało mu się przeżyć. Wpatrując się w szybę, byłem w stanie dostrzec jego liczne zmarszczki i bladą karnację, na które składał się cały stres.

- Wrócę wkrótce - powiedziałem cicho, choć Gabrielle wciąż trwała pogrążona w śnie.

Nie mogła mnie usłyszeć. Jednak, wychodząc z jej lokum, zdążyłem potknąć się o pieprzony próg i upaść na oblodzone kafelki, a tym samym sprawić, że każda z chat obok mogła mnie usłyszeć - to znaczy Andreas Felder.

Może gdybym był w gorszym humorze, przeklinałbym pod nosem i narzekał. Dziś brakowało czasu, a co ważniejsze odbywały się kwalifikacje wraz z finałem. Jedyną niewiadomą stanowili zawodnicy, którzy jeszcze wczoraj byli zajęci rywalizacją. Wchodząc do góry, myślałem nad wszystkim. W końcu, powinienem - jednak, mając przed oczami oczywistą oczywistość, zapominało się o tym, co najważniejsze.

Zapomniałem. Zapomniałem o fakcie dokonanym. Manuel brał udział w tym całym przedsięwzięciu. Jakby tego było mało, wyglądał zdecydowanie gorzej niż zazwyczaj. U niego też kończył się limit wytrzymałości. Dziś postawił kropkę nad i. Kiedy otwierałem drzwi do pokoju, usłyszałem trzask w łazience, a chwilę później zgrzyt.

- Wszystko w porządku?! - zawołałem, skrzywiając usta za każdym razem, gdy w moich uszach rozlegał się huk.

Zapanowała chwilowa cisza. Chwilowa. Opadłem na łóżko, czekając na jakikolwiek znak. Oczywiście, takowego nie było. Wpatrywałem się w drewniane, skrzypiące drzwi, jakby te zwiastowały przyszłość. Czekałem aż ta sierota wyjdzie i powie o wszystkim, co się wydarzyło. Jednak, ten dalej sterczał w pomieszczeniu. Przetarłem zmęczone oczy i odwróciłem się na bok. Zaraz zamierzał wyjść.

- Manu?!

Cisza.

Zamrugałem dwukrotnie, zastanawiając się w jak krótkim czasie mógłbym wyważyć całą framugę, jeśli mężczyzna zamierzał milczeć. Zacisnąłem delikatnie wargę, a potem wstałem. Podłoga również była zimna. Nie zapaliliśmy w kominku ani nie włączyliśmy ogrzewania. Czułem rozchodzące się po ciele zimno, ale wciąż nosiłem w sobie nadzieję.

- Manu - powtórzyłem.

Posiadał tę świadomość, kiedy raz po raz po jego policzkach spływały pojedyncze łzy, ponieważ miał serdecznie dość. Trener znów powiedział mu, że się nie nadaje. Że jeśli jeszcze raz skoczy gorzej niż przeciętnie, wyleci. Potem narzeczona przestała być narzeczoną, aż w końcu dowiedział się, że ojciec idzie do więzienia.

Wariowałem. Jasna cholera, dobijałem się do drzwi coraz mocniej, każąc mu wyjść, dopóki klamka nie została przekręcona. Jego zmęczone oczy płakały, a twarz zmarniała.

- Zabiłem kogoś - wydusił, zanim nie upadł na kolana.

Przez chwilę zesztywniałem, a potem... potem zabrakło mi zdrowego rozsądku. Coraz gorzej. Zdecydowanie gorzej.

Obejmując go ramionami, nie myślałem. Nie wiedziałem, jak wiele znaczyło dla niego to krótkie objęcie, w którym trwaliśmy. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie zabiłby nikogo specjalnie. Że został zmuszony, a wszystko wydawało się trudniejsze niż do tej pory. Nie pozwoliłem sobie na krzyk. Człowiek, jak on stał na skraju psychicznym, stwarzając niekontrolowane ruchy. Emocje nie były wyważone.

- Nie chciałem, Greg - pisnął, próbując powstrzymać się od łez. - Kurwa mać, wiesz jaki ten pistolet był ciężki? Wiesz, jak bardzo chciałem nim rzucić w kąt? On by mnie zabił, gdybym tego nie zrobił...

Wtedy załamał się na dobre. Spocone włosy opadały mu na czoło, a gorące krople spadały na moją zmiętą koszulę. Znów tkwiliśmy razem w tej popieprzonej sytuacji. Winił się. Jasne, że się winił, kto by tego nie robił - koszmar zamierzał się mu śnić po nocach.

- Wiem, Manu - mruknąłem. - Wiem.

***

Nikt nie zamierzał startować w zawodach ani też w kwalifikacjach. Dziś zrezygnowaliśmy. Każdy z osobna przeciwstawiał się zarządzeniom Hofera, który zaaferowany wszystkim co się wydarzyło poprzedniej nocy, został poinformowany o natychmiastowej delegacji ze stanowiska dyrektora. Jego zastępca, Borek Sedlak zamierzał objąć ten wielce prestiżowy tron. Problem jednak tkwił u podstaw - obaj mężczyźni stosowali te same metody. Idąc tym tropem nic nie zostało odwołano. Skoczkowie musieli się wstawić na zawody.

Wpatrywałem się w półprzytomnego Manuela, a wręcz wycieńczonego, który teraz ledwo utrzymywał narty na swoim ramieniu. Proponując mu wzięcie ich, ten tylko pokręcił głową i wyszedł z przebieralni, trzaskając drzwiami. Był roztrzęsiony. Nie powinien brać udziału w zawodach w takim stanie. Ten cały wyścig przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Nagroda się nie liczyła, skoro nawet Kamil Stoch i Markus Eisenbichler oponowali wobec przeprowadzenia konkursu.

- Dzisiaj pogrzeb Stefana - powiedział, prawie, że bezgłośnie Daniel. - Michael prosił, żebym ci przekazał. Chce się też wycofać na jakiś czas ze skakania.

Pokiwałem głową. Huber też opuścił pomieszczenie. Zostałem sam.

Teraz miałem czas, aby zastanowić się czy było warto.

Czy po to zostawałem skoczkiem, żeby żyć w niepokoju o własne życie. Czy po to, aby spaść na dno i nie potrafić się odbić do góry. Czy po to, aby uciekać myślami do tych pozytywnych chwil, gdy wszystko wydawało się banalne.

Kiedy byłem mistrzem i wygrywałem. Byłem nonszalancki, nie posiadałem krzty respektu. Wchodziłem na ten jeden, najwyższy stopień podium, słysząc skandowanie tłumu - wtedy jednym głosem krzyczeli: "Schlieri". A ja to uwielbiałem.

- Dziesięć minut!

Z mojego gardła wydało się ciche westchnienie. Musiałem wyjść i stanąć przy barierkach, aby obserwować zaabsorbowaną grupę nowego sztabu dyrektorskiego, a potem cierpliwie czekać aż odwołają i te zawody.

- Widziałeś Feldera? - Głos Gabrielle mnie ocucił.

Brunetka powoli otworzyła drzwi do środka, kręcąc głową. Cóż, jej twarz wyrażała żywą konsternację. Chwila zapomnienia, ta cała odskocznia jaką sobie podarowaliśmy, właśnie pryskała. Stojąc tu i teraz brakowało czasu. Zostało osiem minut.

- Manuel nie może wystartować. Ktoś sfałszował wyniki i testy... on nie bierze antydepresantów, Greg - powiedziała cicho. - Może o tym nie wiedzieć, ktoś mógł to podłożyć, ale musimy znaleźć Feldera.

Przełknąłem ślinę. No tak. Proszki sprzedawano taniej niż leki, które już nie wystarczały. Manuel się załamywał, a ja bałem o jego życie.

- Felder nic nie zrobi - stwierdziłem. - Trzeba zatrzymać Manuela. Wymiga się nieprzepisowym kombinezonem czy czymkolwiek innym.

Nie wiedziała co robić. Znów zostaliśmy zmuszeni do rozdzielenia się. Ale, jeśli dziś głównym wydarzeniem był koniec i jeżeli widzieliśmy się po raz ostatni z powodu tego "przysłowiowego finału", nie chciałem pozwolić jej ot tak, odejść. Widząc jej sarnie spojrzenie, mój wzrok miękł. Czując owocowy zapach, który na sobie nosiła, moje zmysły się budziły. Przyciągając ją do siebie i całując tak, jak powinienem kilka lat temu, wierzyłem, że zdążymy, zanim znów odejdziemy.

Będziemy biec, byle tylko zdążyć na czas.

***

- Zdaliśmy sobie sprawę z jednego, istotnego faktu. Wiecie, skoki nie mają tu znaczenia. Ten sport się już nie liczy. Chodzi o osobę, która nimi kieruje i sprawuje nadrzędną władzę. Zawsze narzekaliście, że wypuszcza was w niewłaściwych warunkach, i że musicie znosić jej kaprysy. Cóż, najwyraźniej żywot Borka Sedlaka dobiegł końca, a my pozostaniemy waszą uro...

Koniec.

Mechaniczny dźwięk na skoczni zamilkł. Słyszeliśmy tylko rozmowy ludzi i płacz. Z nieba zaczął padać śnieg. Temperatura spadła. Staliśmy w miejscu, spoglądając na siebie i szukając winnego. Dopiero, gdy usłyszeliśmy głuchy huk i zobaczyliśmy bezwładnego mężczyznę plamiącego krwią zeskok, każdy zamarł. Dla normalnego człowieka wszystko wydawało się szokiem. Związki Narciarskie skutecznie maskowały śmierci, ale nie tym razem. Dziś każdy wstrzymywał oddech, widząc martwego Borka Sedlaka i jego pokiereszowane ciało. Wszyscy zaciskali zęby, nie potrafiąc wydusić z siebie najmniejszego słowa.

- Ja już nie dam rady, nie rozumiesz?!

Odwróciliśmy się.

Oczy Andreasa Wellingera były zaczerwienione. Rozłączył się i rzucił telefon prosto w stronę lodowej pokrywy. Tym razem naprawdę płakał - głęboko i żałośnie. Krztusił się ostrym powietrzem i swoją własną śliną. Opadł na stos śniegu, pozwalając, aby każdy z nas się do niego zbliżył. Opierałem się o metalowe barierki, widząc z daleka, jak blondyn uderza dłońmi w śnieg, przeklinając Go. Tę jedną osobę. W tamtym momencie moje serce zdążyło przyspieszyć i dojść do jednego wniosku.

Wellinger wiedział. Tak, jak i ty.

- Dłużej nie potrafię - wyszeptał, dusząc w sobie każde nieprzyjemne uczucie. - To mnie wykańcza. Nie potrafię, nie umiem nawet tego.

Richard stał tuż obok niego. Cicho dopytywał, ale nawet to wydawało się zbyt trudne wobec roztrzęsionego mężczyzny. Siedząc na zimnej brei, przykładał dłoń do swoich ust, aby powstrzymać drżenie. Uniknąć całkowitego załamania.

- Chcę tylko, żeby to się skończyło - wydusił. - Ja... ja wiem, że to było egoistyczne. Wiem, że to ja powinienem umrzeć. Ale nie potrafiłem...

Cała jego twarz była teraz zaczerwieniona. Manuel wreszcie znalazł się przy mnie, lecz on też ciężko oddychał. Ze szklanymi źrenicami wpatrywał się w Andreasa, co rusz bawiąc się swoimi chudymi palcami.

- Kochałem Stephana, wiecie? Naprawdę go kochałem. Kiedy przyniósł mi ten doping od Krafta, nie opierałem się. Chciałem go wypróbować, znowu wygrywać i nie być tylko tym pieprzonym zerem i nastolatkiem. Starałem się - sarkał. - Naprawdę. Próbowałem być dobrym sportowcem, chłopakiem i przyjacielem, ale nawet to mi nie wychodziło.

Andreas popadł w paranoję. Mówił wszystko, co chciał. Możliwe, że nie obchodziła go już śmierć. Teraz płakał, bo mógł. Poznał zabójców.

- Stephan wydawał się prawdziwą ostoją, prawda? Tak się przynajmniej zachowywał przy ludziach. Wspierał mnie. Nawet, jeśli uciekałem do Kamila, bo mnie przerażał. No bo, który chłopak jest szantażowany przez Andreasa Feldera? Który chłopak zabija, bo tak mu każą? Zawsze w nocy Stephan opowiadał mi, kogo tym razem był zmuszony zabić razem z Johannem. Dlaczego to robili? Dlaczego pozwolili sobą manipulować? - Znów się krztusił.

Łzy na jego policzkach stawały się coraz gorętsze i bardziej słone. Tym razem to Richard go podtrzymywał, choć sam wyglądał równie źle. Blado. On też się mylił.

- Oni zawsze byli numerami dwa. Zawsze. Ja, Richard i Markus stawaliśmy się liderami. Nie było miejsca dla Stephana. Żalił mi się, że przez moje wyniki, nie ma szans na lepsze miejsce. Że nawet Karl go prześcignął. A Johann? Nikt nie zwracał na niego uwagi, kiedy w pobliżu byli Daniel lub Robert. Felder zasługuje na coś gorszego od śmierci.

Ponad metr osiemdziesiąt, niemiecki akcent. Maska. Fałszywe spojrzenie. Chciałem zwymiotować.

Doskonale wiesz, że to nie koniec.

- Stephan i Johann brali od niego narkotyki i doping. Najpierw na próbę, a potem na stałe. Chcieli być lepsi niż my, ale nie wiedzieli jak słono będzie ich to kosztować. Że Felder każe im zabijać, bo w przeciwnym razie wylecą z kadr, a on zajmie się nimi osobiście. On... on się bał. Ja się bałem, kiedy Stephan powiedział, że Kraft chce się pozbyć tego świństwa z drużyny. Że boi się o swoje życie, bo jego trener panuje nad Manuelem, a ten dowie się, jeśli proszki, które ukradł z kadry, znikną. Wiecie, że on już wtedy był świadomy swojej śmierci? Felder chciał, żeby jego drużyna wygrywała, ale nie przewidział, że niektórzy będą się przeciwstawiać. Zamierzał tylko postraszyć Stefana w czasie tego całego Sylwestra. Nie miał pojęcia, że... że...

Wydawało mi się, że mój oddech właśnie się skurczył. Że słyszę - każde słowo jest żartem. To nie dzieje się naprawdę. To nie może być prawdą.

Przecież wiesz, że czeka was jeszcze najlepsze. Andreas nie skończył opowiadać.

Blondyn przytulał się do boku Freitaga. Ciała mężczyzn się trzęsły. Nikt już nie panował nad sobą.

- Felder wpadł w wir. Na jednym się nie skończyło. Chciał stworzyć tę idealną drużynę, kiedy Austria wygrywała. Kiedy on sam zdobywał wszystko, co się dało. Kraft był jego złotem i szansą, ale nie chciał grać na takich zasadach, jak sam Andreas. A co z Gregorem? Nie wierzę w to, że nie jest powiązany z zabójstwami. To dopiero początek. To miało być tylko jedno zabójstwo. Stephan nie powiedział mi kto je wykonał. Ryoyu Kobayashi został zabity, bo wszyscy dobrze wiemy, że był jednym z najlepszych skoczków. Przecież to banalne.

A jednak całe to przypomnienie wywołało we mnie ucisk w klatce piersiowej.

***

Byłam ja, sypiący śnieg i martwy Ryoyu Kobayashi w wodzie, zabarwionej na czerwono. Nie panowałam nad tym. Nie wzięłam komórki. Nie miałam przy sobie niczego. Moje nogi, teraz jak z waty, udowodniły swoją nieważkość. Upadłam na zimną posadzkę i zmrożony śnieg, wpatrując się w jego podcięte gardło. Może z mojego gardła wydarły się słowa typu: "Pomocy". Może i nie. Jedno było pewne - Gregor znalazł się na miejscu minutę później. A potem przycisnął mnie do swojego boku i mówił, że wszystko będzie dobrze.

***

- Daniel Andre Tande? Był najlepszym przyjacielem Johanna, a gdy dowiedział się, że ten ma problemy z tymi świństwami, chciał mu pomóc. Forfang się bał, więc poszedł do Feldera prosić o pomoc. Jasne, ona nadeszła, a tego Norweg się nie spodziewał. Nikt nie spodziewał się, że to potoczy się tak szybko. Austriak zabił Tandego najszybciej, jak tylko się dało.

***

Dostrzegasz kolejną postać, bezwładnie leżącą na powierzchni, która kiedyś składała się ze śniegu. Teraz widzisz jej powyginane kończyny i krew, którą przesiąka śnieg. Znów czujesz, że koniecznie potrzebujesz środków, bo to cię wyniszcza. I masz wrażenie, że jesteś sama pośród wszystkiego. Że on też cię dopadnie, bo przecież stoi tam wysoko. Lecz nie widzisz jego twarzy. Dostrzegasz tylko napis na śniegu: "Spóźniliście się. Jeśli zadzwonicie na policję... jak myślicie, kto będzie następny?" Oddech właśnie się kurczy. Czujesz zapach soli i krwi. Smrodu. A potem znów spoglądasz na nieprzytomnego Daniela Andre Tande.

***

Przerwa. Wspomnienie za wspomnieniem przelatywały po mojej głowie. Gabrielle wróciła i wszystko słyszała. Jej oddech też się skurczył. Obejmowała siebie ramionami, jak gdyby szukała ochrony. Tego bezpieczeństwa, które nie zostało nam wszystkim zapewnione.

- Stefan powiedział Anze Laniskowi o sytuacji w kadrze, narkotykach, problemach i dopingu. Nie chciał mieszać do tego Michaela, bo bał się, że jeśli Hayboeck dowiedziałby się o tych substancjach, Felder również mógłby zlikwidować i miłość jego życia. Słoweniec... Anze nie był już potrzebny. Chodziło tylko o to, żeby zrzucić podejrzenia na Semenica, bo ta dwójka obracała się tylko w swoim kręgu. Chodzili razem wszędzie. Do tego, każdy mógł uznać śmierć za przypadek, w końcu Lanisek miał problemy z uzależnieniami. Tak też się stało, dopóki nie przeprowadzono sekcji zwłok.

Oddech. Weź głęboki oddech. Nie płacz.

- W Sylwestra nie miało wyjść... tak. Nikt nie miał zginąć. To, że Stefan nie wytrzymał, nie było zaplanowane. Felder chciał go postraszyć, ale nie przewidział, że ulubiony zawodnik umrze. Stephanowi kazano odurzyć Richarda i Markusa, a następnie zamknąć w samochodzie nad przepaścią, a Forfangowi związać Hayboecka i Krafta.

***

Nie chciał puścić drobnej sylwetki Stefana. Ściskał ją, jak gdyby ta była jego "zawsze". Jego oparciem. Ciało robiło się coraz zimniejsze, ale jemu to nie przeszkadzało. Łza za łzą, słowo za słowem, szloch za szloch leciały jedno za drugim. To nie przeszkadzało Hayboeckowi w klęczeniu na ziemi i trzymaniu bezwładnej sylwetki drobnego mężczyzny. Nie przeszkadzało mu w cichym mówieniu: "kocham cię" i ponownym płaczu.

***

Wszystko wyglądało beznadziejnie. Nie pasowało tu żadne z wszelakich słów. Czułem się cholernie źle. Może nawet gorzej, kiedy wreszcie uświadamialiśmy sobie, że tych osób już nie ma. Nie będzie.

- Schuster był jednym z najbardziej pożądanych trenerów. Felder mu zazdrościł, a jak wiemy... dobra kadra bez dobrego trenera jest niczym. Stephan powiedział mężczyźnie, że będziemy w tym czasie na butelce u Richarda i Markusa, więc... pozostała tylko realizacja. Jednak, jak tak naprawdę Austriak znalazł się obecnej pozycji? Wiemy, że Heinz Kuttin nie miał najlepszego poprzedniego sezonu. Zachowywał się oschle wobec swoich zawodników. W innym świetle wszystko wyglądało nie tak, jak powinno. To Andreas Felder zrujnował poprzedniego trenera. A właściwie... zabił. Chcąc dostać się do kadry wybrał drogę po trupach. Nikt o tym nie wiedział. Potrzebny był nowy trener, skoro poprzedni zniknął. Zginęła kolejna osoba.

***

Śmiał się. Nie głośno. Nie cicho. Wręcz psychodelicznie. W stanie, do jakim doprowadziły mnie dosypane proszki. W stanie do jakiego doprowadził mnie ktoś, kto wtedy nie wyszedł na balkon. Kto postanowił zostać w pokoju. Naiwnie wierzyłem, że tkwię w symulacji, grając zwykłego pionka, a wszystko się zakończy. Że głowa przestanie mnie boleć, wręcz piec. Straciłem równowagę, bezmyślnie upadając na siedlisko krwi. To ja w niej tkwiłem, dopiero wtedy widząc rozczłonkowane ciało Schustera. Znów wymiotowałem. A on się śmiał, wychodząc.

***

- Kamil, Piotrek i Dawid byli tacy jak Ryoyu. Ich występy zadowalały wszystkich. Jednak, z Kamilem się nie udało. Dopiero wtedy dostrzegłem, jak manipulowano Stephanem. Jak bardzo chciał się pozbyć Polaka dla siebie. Czułem poczucie winy, kiedy za każdym razem spędzałem ze Stochem więcej czasu niż z Leyhe. To prawda. To moja wina.

Teraz był spokój. Chwilowa cisza. Nikt nie potrafił się odezwać. Słyszeliśmy tylko jego głos i drobinki spadające prosto na nasze głowy. W moim gardle znalazły się sól i metaliczny posmak. Czekałem.

- Ale wtedy zauważyłem, że mój chłopak jest zazdrosny. Że to wszystko staje się chorobliwie nienormalne. Kiedy Kamil upadł, wiedział, że ktoś majstrował przy jego wiązaniach. I wiedział, że to mogła być tylko jedna osoba. Tak samo było z Dawidem. Jednak... to nie koniec. Czekaliśmy. W pudełku, które otrzymałem od Kamila były proszki, zgadza się. Chodziło o to, żeby podejrzenia padły na Polaka. Całą paczkę miał dostarczyć od Stephana. To właśnie dlatego Piotrek zmarł. Leyhe... on pomyślał, że będzie zabawnie, jeśli dosypiemy czegoś do drinków i będziemy się bawić jeszcze lepiej. Zapomnimy o strachu. Nie wiedziałem, że... przysięgam!

***

Polak zaczął kaszleć, a ja przytknąłem dłoń do twarzy. Dusił się. Dusił się. Wszystko mogło dziać się w spowolnionym tempie, choć zajęło niecałe dwie minuty - wybranie numeru karetki i próba udrożnienia dróg oddechowych. Próba, która tak naprawdę nie miała większego znaczenia.

***

- Nie wiem jak zginął Robert. Kto go zabił. Nie wiem też kto zaatakował Gregora. Podczas butelki powiedział, że nienawidzi Feldera. Szczerze. Ale obaj wiemy, że coś lub kogoś pominęliśmy. Ja pominąłem. Schlierenzauer... on...

Wtedy rozległ się ostatni strzał. Johann Andre Forfang celował w Wellingera, a ten zacisnął zęby. Krzyknął. Ochrona momentalnie złapała Norwega, konfiskując broń. Zamierzali go zawieźć prosto na komisariat. W tym samym czasie młody Niemiec umierał.

Stephana Leyhe nie było. Andreasa Feldera też nie.

Ludzie krzyczeli i panikowali. Gabrielle ściskała mnie za rękę, mając coraz więcej łez w oczach. Nie chciała płakać, przecież nie o to chodziło. Nikt już tak naprawdę nie chciał siedzieć zaryczanym z powodu kolejnych śmierci. Chcieliśmy spokoju. Prawdziwej oazy. To na pewno nie był odpowiedni moment, żeby powiedzieć "koniec". Jednak dziś, poznawaliśmy świat na nowo. Świat bez morderstw. Bez fałszowania. Katharsis nadeszło. Chcieliśmy odejść.

Zawodów już nie było.

- Andreas Felder i Stephan Leyhe uciekli. Proszę natychmiast wznowić poszukiwania. Chcemy wiedzieć gdzie są i co robią.

Pozostawała kwestia złapania. Wpatrując się w twarz Manuela, Gabrielle, Kamila, Domena, Richarda czy Andreasa widziałem coraz więcej bólu. Bólu z powodu koszmarnych strat, nawiedzeń i załamań. Każdy z nas je przeszedł. Każdy z nas dotknął ramienia kościstej śmierci. Każdy z nas płakał.

Każdy z nas wytrzymał.

A dziś następował koniec, wiodący nas do domu.

***

Koniec Wicked Game. Finał. Więc, co chciałam Wam napisać... generalnie podziękowania. Przy żadnym fanfiku nie czułam aż takiego wsparcia, jak przy tym, a przy okazji udało mi się jeszcze lepiej poznać niektóre osoby. Ale to innym razem. Nawet nie wiem co powiedzieć, zawsze jak pisałam i robiłam ankiety, angażowaliście się w to i nie sądziłam, że to się aż tak rozkręci. Że będziecie robić własne teorie spiskowe, czytać rozdziały, brać udział w zagadkach... łał. I tak naprawdę, nie pisałam sama tego ff. Bo szczerze mówiąc, gdyby nie wy, gdyby nie te wybory cała historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Oczywiście, że to nie koniec. No bo... jak? Po tylu miesiącach, im just, jestem wam wdzięczna. Dziękuję, że poświęciliście swój czas, aby czytać Wicked Game. Zawsze będę za to wdzięczna i niesamowicie wspominam każdy rozdział z osobna. Jednak... czekajcie. Po prostu czekajcie.

Bo kto wie co dalej...

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro