Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Poker Face


- Tak, tak... rozumiem - przyznał Andreas podczas rozmowy z Manuelem.

Dziś nikt nie był w nastroju na zabawne konwersacje. Częściowo, łączyło się to z faktem wszechobecnego kaca i jakby nie było - tajemniczej postaci, która walczyła w szpitalu o życie. Ludzie przychodzili i wychodzili. Tępo wpatrywali się w ściany, szukając możliwych rozwiązań. Może mieli nadzieję, że cała ta sytuacja w klubie stanowiła tylko jednorazowy przypadek, który, o ironio, powtórzył się. Nie raz i nie dwa, a osiem. Osiem cholernych razy.

Nie byłam głodna. Jajecznica stygła, a herbata parowała. Zapach ziół i miodu docierał do moich nozdrzy, które skutecznie opierały się posiłkowi. Nie potrafiłam niczego przełknąć ani tym bardziej unieść widelca. Metalowy sztuciec z cichym brzękiem opadł na powierzchnię stołu, na co syknęłam pod nosem. Połowa kadry odwróciła się w moją stronę, aby chwilę później znów zająć się swoimi daniami. Nie byłam głodna.

- Andreas powiedział mi, że to Robert został ugodzony nożem.

Szatyn siedzący obok mnie, odwrócił swój wzrok w stronę przyjaciela. Najwyraźniej i on miał przed oczami wydarzenie sprzed kilku dni. Ich spojrzenia przeszywały siebie nawzajem, budząc pewnego rodzaju strach. Bischofshofen przestało być bezpieczną przystanią. Drewniane chatki w środku buszu pozwalały zabójcy na większe, jeszcze ciekawsze popisy. Więziono nas. Jeśli chcieliśmy uciec, to gdzie?

- Skąd Andreas wie o Robercie? - zapytał starszy z braci Huberów.

On także nie wyglądał na wyspanego. Zmarszczki na twarzy i całkiem wyraźne cienie pod oczami pozwalały stwierdzić, że wrócił wystarczająco późno do sypialni, aby dziś tylko udawać przytomnego.

Do tej pory nie udzielał się w śledztwie. Czuł się wyłączony. Odkąd stracił przyjaciela z dzieciństwa, nie integrował się z kadrą, a wolny czas spędzał jedynie z bratem, który snuł się za nim niczym cień. Tym większym szokiem okazał się moment, kiedy to postanowił zadać pytanie. Nawet on nie wytrzymywał. Opierał się, choć z trudem.

- To Andreas. On rozmawia ze wszystkimi.

Każdy tak myślał. Wellinger to, Wellinger tamto. Niewinny. Wydawało się, że każde z wydarzeń napawało mnie coraz większym niepokojem, a finalnie paranoją. Czułam, że winny siedzi tuż obok i napawa się swoim kolejnym triumfem. Czy osoba Anonima traktowała każde zabójstwo jako kolejne "trofeum"?

Nie powinnam się odwracać, choćby z jednego, podstawowego powodu. Krzesło szurało po podłodze, a ja byłam zbyt nieuważna, żeby nie zauważyć idącego bruneta  z filiżanką pełną parującego espresso. W jednej chwili ujrzałam jego turkusowe oczy, a zaraz potem fioletowy, wręcz ciemny siniak, żałując. Oczywiście, mogłam zadzwonić na policję. Mogłam wykonać jakikolwiek telefon, ale nie chciałam. Stałam się naiwna, myśląc, że wytoczą proces tak szanowanemu się skoczkowi o idealnym życiu i dobrej karierze. Norwegia dbała o swoich zawodników i nigdy nie pozwoliłaby ich skrzywdzić. To dopiero przerażało. Forfang spuścił głowę, aby unieść do ust gorącą ciecz. Nie potrafiłam nie spojrzeć na niego z prawdziwą odrazą. Mdliło mnie na jego widok, a przecież... przecież ten Johann... tego Johanna nie było. Dla mnie stał się martwy.

- Gabrielle, podasz cukierniczkę?

Jej słodkawy, a wręcz sztuczny głos przywrócił mnie do porządku. Kylie Maier lustrowała moją osobę od góry do samego dołu. Oczywiście, miała nadzieję, że jak to w zwyczaju, Gabrielle Hofer zaprezentuje sobą smutne realia. Znów ubiorę szary sweter i dżinsy, zwyczajnie zapomnę o reszcie ubrań, które tkwiły na dnie czerwonej walizki. Tym razem się myliła. Powoli spadała z piedestału. Nie posiadała już niczego, co mogłoby stać się podłożem manipulacji. 

- Czy wszyscy dobrze mnie słyszą?!

Wtedy, znów musieliśmy się odwrócić. Po raz pierwszy, w całej swojej okazałości, Walter Hofer postanowił przytargać swój tyłek do plebsu, jaki stanowili skoczkowie narciarscy. Doskonale wiedzieliśmy, że jeśli przyszedł osobiście, coś niecierpiącego zwłoki właśnie go do tego zmusiło. Nie pakowałby się do tego bagna bez ważniejszego powodu. Kątem oka, Gregor już oceniał mężczyznę. Krzywił się, kiedy ten otworzył usta.

- Wspaniale. Dostałem dwa... powiadomienia, które niestety, jestem zmuszony ogłosić. Proszę o dokładne wysłuchanie. - Co za paranoja. 

Czyżby parobkowie pokroju Seppa Gratzera, Borka Sedlaka lub Mirana Tepesa już nie wystarczali? Hofer stał na środku sali. Większość spodziewała się najgorszego. Możliwe, że słusznie.

- Po pierwsze, Andreas Wellinger, Manuel Fettner i Johann Andre Forfang są zwolnieni z treningów. Każdy z was ma się wstawić na przesłuchania, a następnie poddać pokoje przeszukaniu przez policję. - Austriak wypuścił powietrze z ust.

Najwyraźniej nim też - wreszcie, dogłębnie wstrząsnęła ta cała sytuacja. Wierzyliśmy nawet, że odwoła zawody. To było prawie pewne. Nie stanowiło zaskoczenia, że nad drugą wiadomością westchnął. A my czekaliśmy.

- Morderca skontaktował się ze mną w formie listownej. Kazał wybrać cztery osoby do jednej drużyny i kapitana. Tak samo do drugiej. Łącznie dziesięć osób. Jeśli tego nie zrobicie, posłuży się losowaniem i zabije je. Jeśli jednak, wszyscy dostaną szansę na przeżycie. Listy macie przypiąć na tablicy, przy wejściu. Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć niczego więcej. Po prostu życzę wam powodzenia.

Pokręciłam głową z obłędem w oczach. Gregor westchnął. Ktoś uderzył dłonią o stół. To nie mogło się tak skończyć.

***

Gregor

- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, tak? - stwierdziłem oczywistą oczywistość. - Nie braliby cię bez powodu.

Manuel zachowywał się nerwowo. Chodził po pokoju, od łóżka do salonu i nie zamierzał przestać. Panele podłogowe delikatnie trzeszczały pod wpływem jego każdego ruchu. Tym razem chodziło o coś więcej niż zwykłą drobnostkę lub też przemycenie alkoholu.

- Ciebie też brali z jakiegoś powodu? - sarknął. - Mogłem popełnić parę głupot, ale dobrze wiesz, że nie zabiłbym człowieka.

Spojrzenie, które we mnie wlepiał, wydawało się wystarczająco frustracyjne. Nie mógł oszukać oszusta, ale policję... cóż, jeśli przez połowę życie uchylał się od konsekwencji, jaką mu narzucała, teraz nie powinien mieć większych trudności, a tym bardziej oporu. Jednak, pozostawała też druga opcja - sumienie właśnie dało o sobie znać.

- Mnie brali dlatego, że znalazłem martwego Daniela, a potem ktoś rzucał w moją stronę fałszywe oskarżenia, Manu - stwierdziłem. - Giną ludzie, więc dla naszego wspólnego dobra mógłbyś...

- Skąd w ogóle pewność, że cokolwiek zrobiłem? - obruszył się. - Po prostu się zastanawiam.

Brunet rozłożył bezwiednie ręce, aby ostatecznie znów przejść drogę od naszych wypoczynków do kanapy.

Westchnąłem. Tym razem naprawdę panikował, a co więcej, bał się. Każda czynność, którą wykonywał, była gwałtowna i nabrzmiała strachem.

Przecież ty też kłamiesz, a on tego nie widzi.

- A wyglądam ci na idiotę? Od dziesięciu minut łazisz po tym pokoju, nie dając ludziom, czyli mi, spokoju.

Znów wywrócił oczami. Oczywiście, że coś ukrywał i oczywiście, że bał się o tym powiedzieć. Nawet swojemu najlepszemu przyjacielowi.

***

Andreas

Pomieszczenie wyglądało na ciasne. W środku znajdowały się biurko, lampa i dwa krzesła. Nic więcej. Wchodząc tam, miałem dziwne wrażenie, że deja vu stawało się rzeczywistością. Cytrynowy zapach, otumaniał mój umysł i każdą komórkę, która czuła coraz większy strach i napięcie. Żaden z policjantów mi nie ufał. W głębi duszy mieli mnie za naiwnego dzieciaka, a nie dorosłego, odpowiedzialnego człowieka.

Zamknąłem za sobą ciężkie drzwi i grzecznie powiedziałem "dzień dobry". Usiadłem na krześle. A oni i tak krzywo patrzyli w moją stronę.

- Andreas Wellinger, prawda? To tobie przeszukiwano pokój. - Mężczyzna mamrotał jakby do siebie, zapisując kolejno resztę informacji. - Wyszedłeś wcześniej niż reszta. Przebywałeś w tym czasie z Manuelem Fettnerem lub Johannem Andre Forfangiem?

Nie mogli mnie ot tak osądzić. Nie mnie. Myśleli, że to ten słaby blondyn, choć tak naprawdę nie znali prawdy. Ukrywanie niszczyło. Coraz trudniej było zacisnąć zęby i grać. Nie potrafiłem. Nie wiedziałem, jak długo każą mi w tym trwać.

- Nie. Mój chłopak, Stephan Leyhe źle się poczuł, dlatego musieliśmy wyjść.

- Stephan Leyhe ostatnio często choruje.

Pokiwałem delikatnie głową. Wnioskowali, choć nie mieli pojęcia, że kiedy tylko skoki w Bischofshofen dobiegną końca, wszystko wróci do prawidłowego porządku.

- Mimo wszystko, spędzasz dużo czasu z Kamilem Stochem. Nie sądzisz, że Stephan próbuje zdobyć twoją uwagę?

- Co to ma wspólnego z popełnionymi zbrodniami? - zapytałem, nieco zbity z tropu.

Nie zamierzałem im niczego opowiedzieć. Nie tego, czego się spodziewali. Mogli mnie mieć za słabego, ale cóż... nie pozwoliłbym sobie na manipulację.

- Niektórzy, gdy są samotni, posuwają się do różnych czynów. Twój chłopak może mówić, że czuje się źle, ale...

- To głupstwo - odparłem.

Dopiero wtedy siedzący mężczyzna westchnął. Nie potrafił poradzić sobie ze śledztwem, a tym bardziej z buntowniczym dwudziestoparolatkiem zażarcie broniącym Stephana Leyhe.

- Nie zna go pan. To jeden z najmilszych ludzi na świecie. Stara się każdemu pomóc, nawet...

- Nie musisz bawić się w jego adwokata. Przepytamy go, wtedy sam odpowie na pytania.

Nie obchodziło ich to, jak Niemiec się czuł. Nie obchodziło ich to, czy po raz kolejny miał mdłości, a ból głowy stał się o wiele bardziej dokuczliwy niż zazwyczaj. W końcu pieprzona policja dostawała prawo do wszystkiego. Pomiatanie należało do ich kwalifikacji, a mną wręcz targało, żeby uświadomić tych zidiociałych kretynów, jak wielki popełnili błąd.

- Jestem pewien, że kiedy przesłuchiwaliście mojego kolegę, Richarda, mówił wam o tym, że osoba, która zaatakowała wtedy naszego trenera posiadała niemiecki akcent i była powyżej metra osiemdziesiąt. Rozpoznałby, gdyby to był ktoś z naszej kadry. Dlaczego do cholery nie przyjrzycie się Austrii lub Szwajcarii? Kto ma więcej niż metr osiemdziesiąt... - zastanawiałem się, choć czasu powoli brakowało. 

Musiałem być szybszy niż oni. Posiadać lepszy refleks i przemyśleć, kto wydawał się wyższy ode mnie.

- Gregor Schlierenzauer? Michael Hayboeck? Daniel Huber?

- Teraz to ty rzucasz bezpodstawne oskarżenia.

Obłęd. Po prostu obłęd. Mówiłem, ale do ściany. Nie zamierzali mnie słuchać.

- Więc przepytajcie ich. Po prostu to zróbcie - sarknąłem. - Nie mieszajcie w to mnie i Stephana.

***

Johann

- Johann Andre Forfang. Zdaje się, że poprzednio również miałeś coś związanego ze śledztwem. Kłamałeś w zeznaniach i znalazłeś razem z Gregorem Schlierenzauerem i Gabrielle Hofer swojego nieżyjącego przyjaciela, Daniela Andre Tande na skoczni, zgadza się?

Pokiwałem głową, choć każde kłamstwo rzucane w stronę policji, było jak skazanie na szubienicę. Tak bardzo, cholernie się bałem. Nie potrafiłem powiedzieć: "to moja wina". Stałem się tchórzem, a kiedy tylko wyszedłem z tą całą Hofer, wiedziałem, że będzie sprawiała problemy. Gdyby tylko ten pieprzony Schlierenzauer wreszcie się nie wtrącał, może wszystko uszłoby na sucho. Może teraz nie czułbym silnego bólu pod prawym okiem i nie musiałbym tego maskować jakimś tanim podkładem. Robiłem wszystko, co mogłem, aby policja tego nie zauważyła. Paradoksalnie - teraz trzęsłem się zdecydowanie bardziej niż zanim usiadłem na krześle. Ktoś mógł im powiedzieć o sytuacji, jaka miała wczoraj miejsce.

- Zostaliśmy powiadomieni, że zniknąłeś wraz z Gabrielle Hofer, fizjoterapeutką kadry austriackiej. Dlaczego?

Dlaczego? Kobieta nie miała prawa mnie atakować. Cały Norweski Związek Narciarski stał za mną murem, a ponadto zachowywałem dobrą, wręcz nieskazitelną opinię. Potrzebowałem wybielenia.

- Tańczyliśmy razem, ale Gabrielle uskarżała się na duszności, więc postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Nie chciała wracać do środka. W międzyczasie spotkaliśmy Gregora, który zaprowadził ją do pokoju, a ja wróciłem do siebie. Cała historia - mruknąłem, nie zaszczycając ich ani jednym spojrzeniem.

Jeśli tylko ta suka powiedziałaby słowo... Rzeczywiście, nie ręczyłbym za siebie. Czekałem tylko na właściwy moment, ale gdy w pobliżu czaił się jej "rycerz", wszystko trafiał szlag.

- Andreas Wellinger mówił, że wyszedł ze Stephanem Leyhe z podobnego powodu. Mężczyzna źle się poczuł.

- Nie było tam klimatyzacji, a spory tłum mógł potęgować zmęczenie i duszność. Nie dziwię się - odpowiedziałem, wzruszając ramionami.

Zupełnie obojętnie. Bez zbędnego uśmiechu. Normalnie. Dostali ode mnie niezwykłą wiarygodność, która nie mogła ot tak puścić z dymem. Nie powinni rozmawiać z Gabrielle. Nie mogli.

- Dobrze, a kogo podejrzewasz o morderstwa i dlaczego?

Tego typu pytania zdawały się nie kończyć. Oczywiście, że zamierzali o to zapytać. Byłem kolegą Roberta, a z czasem współlokatorem. Każda rzecz z nim związana lub też ze śmiercią Daniela dotyczyła zarówno mnie.

- Schlierenzauera. Mógł to wszystko ukartować. Trener nie chce go w drużynie, a że pojawił się nagle na drodze mojej i Gabrielle, może to, niestety stanowić podstawę do wykonanego morderstwa. Nie powinien tutaj być. Niedawno przebywał w szpitalu. Nie sądzi pan, że to dziwne?

Pytanie retoryczne. Teraz to ja manipulowałem nimi.

Nie ma za co, Gregor.

***

Manuel

- Ja tylko... ja wyszedłem z Kylie Maier. Wie pan co się dzieje na imprezach takich, jak ta.

- Duszność?

- Niekoniecznie.

Powinien zrozumieć. Jako facet, co prawda... stary, ale jednak facet znał potrzeby kobiet i mężczyzn. To nie tak, że nigdy nie uprawiał seksu podczas jakiegoś ważnego wydarzenia typu zakończenia Turnieju Czterech Skoczni. Udawałem, że wszystko w porządku, a przynajmniej... przynajmniej w tym pomieszczeniu. Cytrynowy zapach drażnił moje nozdrza i uświadamiał jedną, bardzo istotną rzecz. Kylie Maier posiadała dokładnie te same perfumy, które zostawiały swój ślad wszędzie. Mogły się różnić - być kwaśne, czasem słodsze czy nawet z dodatkiem innego owocu, ale zawsze cytrynowe. Od czasu jej pojawienia się, zdążyłem zaobserwować tę niewielką zmianę. Inność.

- Wasza menadżerka pojawiła się nagle i znikąd. Znałeś ją? Pracowała wcześniej w jakiejś kadrze?

Chwytała mnie pustka, choć... nie wiedziałem. Moja głowa stała się zerem, widząc kobietę jako ducha. Dopiero wtedy zorientowałem się, jak mało o niej wiedziałem. Zazwyczaj mnie to nie obchodziło. Kobieta była kobietą i niczym więcej. Imię? Świetnie. Reszta niekoniecznie.

- Nie - zaprzeczyłem. - Nie zajmujemy się sprawami kadrowymi, większość pracowników wybiera Andreas Felder.

- Zapisz Feldera - wytknął jeden z policjantów.

Coraz bardziej ściskało mnie w żołądku. Dziwny, wręcz nieprzerwany ból towarzyszył mi od samego początku. Od czasu, gdy Maier poprosiła mnie, abyśmy wyszli. Doskonale. Wtedy czułem się świetnie. Udawałem pieprzonego Gregora Schlierenzauera, ale i tak z nim przegrywałem. Z moim jedynym prawdziwym przyjacielem, który mógł mieć wszystko, choć tracił. Budziła się we mnie niekontrolowana zazdrość. Mógł mieć kobiety, miliony trofeów, ale nie wsparcie. Nie posiadał już oparcia, więc zamierzałem być pierwszy. Chciałem, aby to mnie wybrała ta kobieta, choć nie znałem jeszcze ceny. Ta zaś przekroczyła limit. Była zbyt słona, aby poczuć radość. Prawdziwe zadowolenie. Obecnie, przeżywałem chaos. Wszystko się mieszało.

- Podejrzewasz kogoś?

Zmusiła cię do tego. Kazała ci stać się jej sojusznikiem.

- Gregora. Zawsze gdzieś znikał.

***

Kolejny rozdział będzie o wiele ciekawszy, i hope so. Powoli zbliżamy się do końca, wiecie?

PS. To komu teraz nie ufacie

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro