Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. June


Łóżko było jedynym elementem, dzięki, któremu nie straciłam równowagi. Gorąc na przemian z zimnem rozlewały się po moim ciele, tworząc prawdziwe dreszcze. Brakowało mi głosu. Opadałam w dół. Miałam wrażenie, że pod wpływem materaca, zapadałam się w dół. Tak bardzo brakowało mi sił i wytrwałości. Woli, która pomogłaby mi przetrwać. Wcale nie stałam się silna. Wcale nie radziłam sobie w tym środowisku. W gardle czułam tylko masę piachu i metaliczną substancję. Nosiłam na sobie krew Gregora - mężczyzny, który równie dobrze mógł być już martwy. Który powodował we mnie drżenie każdego z mięśni. Który był największym kłamcą jakiego znałam, i posiadał więcej szczęścia niż rozumu. Który tylko udawał spokojnego i szczerze się bał.

Stąpanie po szorstkim, bordowym dywanie budziło we mnie lęk. Ciemna czerwień zlewała się z zaschniętym szkarłatem na moim ubraniu. Przerażała mnie. Przed oczami majaczył zgrabny, lśniący nóż i umierający Schlierenzauer. Każdy krok po podłodze parzył a jednocześnie mroził. Wstałam? Wciąż czułam się niesamowicie zmęczona, wyczerpana i wręcz wyprana z emocji. Ubranie za ubraniem spadało w dół. Na zimną powierzchnię. Potem bielizna. Stałam przed małym, prostokątnym lustrem w drewnianym obramowaniu. Wpatrywałam się w swoje nagie ciało, tym razem widząc, jak moje oczy w samych kącikach robią się czerwone.

Płaczesz za wszystkich, którzy nie żyją. Za Ryoyu Kobayashiego, Daniela Andre Tande, Stefana Krafta, Anze Laniska, Wernera Schustera, Piotra Żyłę, Dawida Kubackiego, a teraz... znów płaczesz z powodu Gregora. Deja vu?

Kabina prysznicowa wyglądała na nieskazitelnie czystą. Do czasu. Do momentu, w którym przekroczyłam jej próg i położyłam swoje stopy na zimnej posadzce. Do momentu, w którym ożywczy strumień wody jeszcze nie spłynął, a jedynie czekał. Stałam tam, widząc jak przez mgłę. Świat się rozmazywał. Brakowało mi oddechu. Dławiłam się wodą, która powoli nabierała tempa. Obraz znów się ruszał, a kolana gwałtownie uginały pod ciężarem mojego ciała. Zasuszona krew, teraz spadała w dół. Cała przejrzystość mętniała w otchłani brudu.

***

2016 rok

Czerwiec i dwadzieścia siedem stopni - istnym słowem, gorąc. Słońce stawało się coraz bardziej dokuczliwe, a zimna woda w basenie nie wystarczała. Nadal nie znalazłam pracy. Wciąż nie wiedziałam co robić po tym, jak zostawiłam kadrę austriacką. Gregor też nie wiedział. Oboje utkwiliśmy w martwym punkcie, udając, że nie interesują nas tak poważne rzeczy. Że chcemy się teraz skupić na odpoczynku, choć w naszych głowach tkwiły obowiązki.

Przymknęłam delikatnie powieki, pozwalając promieniom słonecznym na przeniknięcie mnie. Wydanie z siebie cichego westchnięcia było prawie pewne - zwłaszcza wtedy, gdy tuż obok mnie usiadł szatyn, pierwszy raz od dłuższego czasu się uśmiechając. Szczerze. Prawdziwie.

Niby nie myśleliśmy o tym, co miało nas czekać w przyszłości. Niby nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami. Już nie byliśmy w kadrze. Nie stanowiliśmy dwójki ludzi, którzy musieli razem współpracować. Teraz  mogliśmy czuć się wolni. Może nawet szczęśliwi. Nie całkowicie. Nie na zawsze. Tylko dziś.

Jego kasztanowe tęczówki wpatrywały się w moje bladoniebieskie oczy. Oboje się uśmiechaliśmy. Może nawet śmialiśmy. Obejmowaliśmy. Czuliśmy zapach polnych kwiatów, chlorowanej wody i koktajlu truskawkowego. Czekolady.

Kochaliśmy czerwiec. A ja uwielbiałam Jego delikatne pocałunki, które wywoływały we mnie każdy rodzaj drgań. Dreszczy na ciele.

Kochaliśmy te spontaniczne momenty, kiedy nagle postanowił mnie wziąć w swoje ramiona i wskoczyć do basenu. Zimno mieszało się z wszechogarniającym gorącem. Czy przeklinałam go w myślach? Oczywiście, że tak. Po naszych twarzach spływały srebrzyste kropelki wody, a ja umierałam z zimna. Nikogo nie obchodziły śmiechy i piski - byliśmy sami. Uparcie odgarniał z mojej twarzy niesforne kosmyki włosów i dotykał palącej skóry. Wtedy czerpaliśmy z życia tyle, ile się dało. Ile tylko mogliśmy. Ile chcieliśmy.

***

Peter

- Nie widzisz co się stało?! Przejrzyj wreszcie na oczy! Mówiłem ci, że nie powinieneś z nimi przebywać. Nie z tym ćpunem i jego przyjacielem, mordercą. Teraz wreszcie wyszły konsekwencje. Mam nadzieję, że...

Domen przerwał. Jego drżące dłonie nie powinny być niczym dziwnym. Zgarbiona postura i to nonszalanckie spojrzenie, którym mnie obdarzał, zdążyło stać się znajome. Gardził mną. Gardził tym wszystkim, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że próbowałem go chronić. Czekałem aż zacznie krzyczeć lub powie, jak bardzo mnie nienawidzi.

- Jak widać to ja bardziej dojrzałem. Cofasz się w rozwoju. Myślisz, że nie wiedziałem, że Lanisek miał problem z ćpaniem? To ja mu pomagałem i wspierałem go, kiedy ty myślałeś o swojej dupie i skokach. Myślę, że zdążyłeś już dostrzec, że praca to nie wszystko. On nie żyje. Rozumiesz? Nie żyje. Nie wiem dlaczego, może Kraft mu coś wcisnął. Zabito mojego przyjaciela, Peter, a ty dalej swoje. I kto tu jest nienormalny?

Obustronne napięcie nie prezentowało się najlepiej. Oczywiście, ja wychodziłem z równowagi, a on udawał, że jest coś ważniejszego niż nasza rodzina. Niż dobre imię. To ja musiałem naprowadzać go na dobrą drogę i naprawiać każdy błąd, który wywinął. Jeszcze tego nie rozumiał.

- Przyjaciel taki sam, jak Semenic. Naprawdę, Domen? To jest tragiczne. Nie zauważyliśmy niczego, co działo się w naszej kadrze. Nawet tych podejrzanych zachowań i znikania Anze. To, co się dzieje nie jest normalne i doskonale o tym wiesz! - Nie chciałem na niego krzyczeć. 

Próbowałem się uspokoić, ale za każdym razem skutek był odwrotny. Ten tylko zagryzł mocno, wręcz dotkliwie siną wargę. W jego oczach nie dostrzegałem nic. Brak smutku, brak radości. Neutralność. Ciemność, która trafiała we mnie z podwójnym pożałowaniem jakiejkolwiek próby rozpoczęcia konwersacji. Spacerowałem po pokoju z bolącą głową. Chciałem, aby do jego pustego łba dotarł jakikolwiek fakt związany z nieszczęsnymi realiami. Żeby Domen przestał myśleć abstrakcyjnie. Żeby nabrał obiektywności i zmierzył się z brudnymi faktami.

- To nie był Anze. Nie wiem dlaczego go zgarnęli, ale Semenic nie zabiłby muchy, a co dopiero człowieka. Zachowujesz się, jakbyś go w ogóle nie znał.

Pokręciłem głową. Doprowadzał mnie do obłędu. Myślał, że wie więcej, choć nie znał drugiego oblicza mężczyzny. Mój brat chciał zachować w sobie całą dziecięcą wiarę przez co nie rozumiał wielu rzeczy. Reagował gwałtownie.

- No tak, muchy by nie zabił, ale pobił Schlierenzauera...? - Z moich ust wybrzmiała ironia.

Tkwiłem przy swoim. Kazałem mu zrozumieć. A on nie chciał i skutecznie się bronił.

- Może dlatego, że ten idiota mu zabrał dziewczynę? Pomyśl sobie, że jesteś z kimś dwa lata, chcesz się oświadczyć i nagle do akcji wkracza on. Ten wspaniały Gregor, który może kiedyś był ceniony. Teraz stracił na wartości.

Brakowało mi słów. Od kiedy jego poglądy się tak drastycznie zmieniły? Kiedy ten chłopiec, bez jakiegokolwiek respektu dla innych zawodników, teraz zażarcie bronił Semenica? Nie potrafiłem uwierzyć - tym bardziej w przemianę. To nie był ten Domen Prevc.

- To ich prywatna sprawa. Chodzi o to, jak zachowywał się Semenic.

- To nie on.

***

Richard

- Wiesz, że ktoś zaatakował Gregora? - zapytałem Markusa, który właśnie mocował się ze swoją walizką.

Szczerze mówiąc, zaczęły mnie przerażać jego gwałtowne przesłuchania. Sposoby, jakimi traktował podejrzanych. Ciągły podsłuch. Życie śledztwem, jak gdyby tylko ono istniało. Eisenbichler znikał gdzieś w popłochu tej całej dramatycznej sytuacji.

Czy cieszyłem się, że wyjeżdżamy z Innsbrucka? Jak nigdy. Błagałem, aby teraz zrobiło się spokojnie, choć takowa czynność wydawała się wręcz nierealna. Mogli złapać mordercę. Mogli mówić, że teraz jest dobrze, ale w mojej głowie nadal pozostawał drastyczny widok, na który się wzdrygałem. Czułem obrzydzenie.

- Wiem - powiedział nad wyraz cicho.

I to niewidzialne spojrzenie. Udawanie, że wszystko jest w porządku, choć kłamał. Mamił siebie każdym słowem wypowiedzianym przez przesłuchiwanych. Doskonale wiedziałem co się działo - nagranie z dyktafonu wszystko zmieniało.

- Coś się stało?

To nie było podobne do niego podobne. Uczucie relaksu? Zrównoważenie psychiczne?

- Zacząłeś brać swoje leki na...

Może on też już nie wytrzymywał. Nawet ktoś taki, jak Markus Eisenbichler nie dał rady dłużej grać. Wiele osób się go bało, ale nikt nie wiedział, że może mężczyzna też był przerażony, tym co miało miejsce. Kiedy wszedł do tego przerażającego świata, nie znalazł już wyjścia.

- Na początku chciałem powyrywać temu Słoweńcowi nogi z dupy. Rozumiesz? Po prostu ukręcić łeb za Wernera. Przecież to taka ciota... nie potrafiłem uwierzyć, Richi.

Pokiwałem delikatnie głową. Czyli nie wziął leków. Zamierzałem go wysłuchać od początku do końca, a przy tym nie kwestionować tego, co chciał opowiedzieć. Wciągnięcie w każde morderstwo wydawało się już standardem.

- Ale to nie mógł być on. Anze nie mógł zaatakować Gregora, bo startował w drugiej serii konkursowej. Owszem, może miał coś wspólnego z zabójstwami, ale...

Wtedy na moich ramionach pojawiły się ciarki. Powoli docierało do mnie to, co chciał powiedzieć i sprowadzało do samego dna. Nie mogliśmy zaznać spokoju. Jeśli finał w Bischofshofen zamierzał być obchodzony niezwykle hucznie, to właśnie tego się spodziewaliśmy. Katharsis.

- Zabójców może być kilka, ale tym razem nie od nas. Wszyscy z kadry byli na Bergisel.

- Chodzi o sztaby. Może ktoś w nich chce eliminować.

Informacje sprzeczały się ze sobą. Jedna za drugą budowały omylne wrażenie, a my głupieliśmy. Obaj się baliśmy. Było za późno, żeby zrezygnować i się poddać.

- Czy my na pewno ufamy Andreasowi?

***

Robert

Wróciliśmy. Stoeckl kazał od razu się spakować i nie wychodzić z pokoju, dopóki po nas nie przyjdzie. Nie dość, że owy sezon stał się dla naszej kadry żywym obłędem to zabójstwa popełniano jedne za drugimi. A ja stawałem się egoistyczny. Czekałem na Johanna, który od pół godziny rozmawiał przez telefon, prowadząc jakąś dziwną terapię. Za każdym razem na jego twarzy pojawiała się kwaśna mina. Nie rozumiałem nic z tej paplaniny, choć nawet nie próbowałem. Nie interesowało mnie to. Wystarczyło, że mężczyzna musiał się przenieść i od dwóch konkursów dzielił pokój ze mną. Dla trenera tak wyglądała ta "bezpieczniejsza opcja".

- Teraz mamy szansę - przyznałem z westchnieniem. - Jesteśmy jednymi z kandydatów do wygranej, Johann.

Ten tylko spojrzał na mnie spod przymrużonych oczu, a potem rzucił swojego smartfona na łóżko. Nie skończył pakowania. Wciąż czekał na jakiś sygnał. Zależało mi, żeby jak najszybciej wyjechać z tego miejsca. Skoro złapano Semenica, nic nie mogło pójść źle.

- Nie chcę psuć ci planów, ale przed nami są jeszcze Kamil i Markus.

Wzruszyłem ramionami. Każdy się załamywał. Stoch? Najpierw Piotr Żyła, a teraz Dawid Kubacki. Zostawali on i Jakub Wolny. Skoki Polaka pozostawały teraz wiele do życzenia, tak, jak i Markusa, który nie potrafił wytężyć swojego umysłu i skupić się na sporcie. Denerwował się coraz bardziej, a tym samym tracił.

- To kwestia czasu, aż się załamią. Myślisz, że to Anze za wszystkim stał?

Ten tylko wzruszył ramionami. Wydawało mi się, że od śmierci Tande zaczął inaczej postrzegać wiele rzeczy. Zrobił się spokojniejszy. Jego oczy wyglądały częściej na przekrwione. Non stop palił - kiedyś tego nienawidził. Zmiany stawały się diametralne, zwłaszcza dla nas. Dla drużyny olimpijskiej. Pragnęliśmy być najlepsi, choć większość z nas się bała. Nawet ja czułem obawy przed śmiercią z rąk zabójcy.

- Nie wiem. Mam nadzieję, że tak.

Jego głos stał się zbyt obojętny i chłodny. Ręce mu drżały. Kiedy zapinał walizkę, co rusz zmieniał punkt widzenia. Oczywiście, że Forfangowi brakowało wsparcia. Celina z nim zerwała, a ten nie potrafił się z tym pogodzić. Dzwonił, ale bez skutku. Kobieta nie chciała go znać.

- Ja nie ufam Schlierenzauerowi.

Ten tylko uniósł brwi, zastanawiając się czy dobrze usłyszał. Ale czy miałby powody, żeby nie wierzyć? Semenic mógł mieć wiele za uszami, ale czy byłby zdolny do zabójstw? Podniosłem się z łóżka i chwyciłem za rączkę od walizki. Wreszcie mogliśmy się stąd wynieść.

- Schlierenzauera zaatakowano - powiedział cicho.

Naprawdę uważałem, że Johann powinien spotkać się z psychologiem. Odpowiadał półsłówkami, nie uśmiechał się. To nie pasowało do niego. Wręcz przerażało. Utrata Daniela bolała, ale trzeba było się skupić na skokach. Musiałem wybrać priorytety, a w tym wypadku chodziło o pracę. Nie o zawodników.

- Wiem. Lub mógł też to upozorować.

***

Gabrielle

Spakować się. Powiedzieć "do widzenia". Wsiąść do autokaru. Udawać, że wszystko jest w porządku. Nie miałam żadnego, ale to żadnego pojęcia czy Gregor żyje. Cholernie się bałam. Nie obchodził mnie konkurs, na który teraz mieliśmy dotrzeć. Nie obchodził mnie fakt, że jesteśmy już bezpieczni. Chciałam tylko wiedzieć, co się z nim działo, a Felder skutecznie to uniemożliwiał. Klikałam na każdą z możliwych stron internetowych, gdzie pisano o skokach. Gdzie dyskutowano o kontrowersyjnym Gregorze Schlierenzauerze z nadzieją na to, że ktoś wie. Nie spodziewałam się artykułów typu: "Znany skoczek narciarski Don Juanem? Przeczytaj!". Nie myślałam, że Kylie Maier będzie tak głupią, a jednocześnie idiotyczną osobą.

Jasne, nie grzeszyła rozumem, ale... to przekroczyło każdą z granic. Jak gdyby brakowało plotek. Wpatrywałam się w tekst napisany przez jednego ze szmatławców, nie wierząc, że kobieta sprzedała te informacje. Że była aż tak nienawistna.

"Gregor Schlierenzauer - po tym nazwisku wielu spodziewa się pucharów, medali i wygranych. Każdy wierzy, że to wzór sportowca i większość marzy, aby osiągnąć dokładnie tyle ile Austriak. Nikt jednak nie mówi o tym, co kryje się za kotarą i o czym mężczyzna nie mówi. Czy wiedzieliście, że..."

Dalej nie czytałam. Tępo wpatrywałam się w wyświetloną stronę, oczekując prawdziwych informacji. Próbowałam zrozumieć co właśnie się wydarzyło. Jak życie za pomocą jednej osoby i kilku konkursów może się aż tak skomplikować.

Pisałam do mężczyzny esemesy, ale... mogło być za późno. Zbyt daleko od prawdy. Godziny mijały, a zegar tykał.

***

- Teraz jesteś szczęśliwa? - zapytał cicho, obejmując mnie.

Czerwcowe słońce zachodziło. Zostaliśmy my i puste szklanki po koktajlu. Zapach bzu. Lawenda. Leżeliśmy na kolorowym hamaku, wpatrując się w gwiazdy na niebie. Nie za wiele. Chciałam, żeby ta chwila zwyczajnie trwała. Nigdy się nie kończyła. Żebym zawsze mogła czuć zapach jego perfum i kłaść głowę na barki mężczyzny. Żeby wiedział - tak mogło być zawsze.

- Zawsze będziesz znał odpowiedź na to pytanie - mruknęłam, przymykając oczy. - Ten dzień się nie skończy. Pozostaniemy na zawsze. Tak, jak dziś.

Znów się uśmiechnął - szczęśliwie. Z poczuciem zakochania. A ono nie mogło przeminąć.

***

Yyy, no, trochę dłuższy ten rozdział i think. Dajcie znać co tam sądzicie, czy myślicie, że Gregor jest martwy i kogo typujecie na zabójców, except me

PS. Are u ready for Bischofshofen?

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro