21. Wanted Dead Or Alive
Richard
Czy powrót z kwalifikacji do konkursu, w którym i tak nie zamierzałem wziąć udziału przyspieszył zakończenie tego dnia? Potrzebowałem ciepłego prysznica i czegoś więcej niż kilku słów od reszty sztabu trenerskiego: "nie myśl o trenerze, skup się na skokach". Oczywiście, że dyskutowałem z Markusem o swoim czysto teoretycznym odejściu. Oczywiście, że nie chciał się zgodzić.
***
- Jaja sobie robisz? - zapytał, siadając na łóżku. - Nie możesz tego tak zostawić. Nie zabił cię, a poza tym, za parę dni to się skończy. Policja znajdzie tego ułoma, a ty będziesz żałował, że zrezygnowałeś.
Pokręciłem głową, zaciskając usta w wąską kreskę. To przestało być zabawne. Wspomnienia mętniały w czeluściach tego, co zapamiętałem. I tego, o czym wolałem zapomnieć.
- Wolę żyć, wiesz?
Nie chciałem się z nim kłócić. Eisenbichler reagował wystarczająco gwałtowanie na nagłe zmiany. Obaj nie potrafiliśmy odreagować, a atmosfera robiła się coraz gorętsza. Parzyła nasze ego.
- To ktoś z Austrii, Szwajcarii albo od nas - wypaliłem. - Słyszałem jego głos, ale nie pamiętam jak brzmiał. Wiem, że... albo nie. Nie wiem. Nie mam do jasnej cholery pojęcia komu ufać.
- Nie mamy w kadrze desperata - sarknął. - Andreas jest prawie jak dziecko, a Stephan cały czas wokół niego skacze. Karl nie skrzywdziłby muchy. My? Obaj posiadamy wystarczająco oleju w tych łbach. Zacznij myśleć o Austrii, bo podczas butelki nie wyglądało to zbyt moralnie.
To dopiero wydawało się nienormalne. Wręcz paranoiczne. Siadając obok mężczyzny nie myślałem, że ten wyciągnie z walizki zeszyt, w którym zapisywał informacje związane z podejrzanymi zawodnikami. Nie dowierzałem. Niepokój znów się odnowił, a ja nie potrafiłem się przed nim obronić. Nie w sposób, jaki zamierzałem.
- Ty naprawdę jesteś nienormalny - mruknąłem. - To kogo trzymasz na dystans?
Ten tylko burknął pod nosem, jak gdyby rzucona uwagę stanowiła dla niego prawdziwą, krzywdzącą obrazę. Niechlujność należała właśnie do Niemca. Nie pisał czytelnie. Chodziło tylko o przekazanie całej sterty suchych faktów, próbujących połączyć się w niespójną całość.
Pierwszą stronę wypełniały notatki związane z Johanssonem. O tym, jak bardzo chciał dominować i stać się czarnym koniem. Jak bardzo irytowała go stała najlepsza dziesiątka. Jak bardzo starał się wrócić do dawnej, upragnionej formy, ale nie potrafił. Czuł się zmęczony. Nie przyjaźnił się z Danielem, czasem mu nawet zazdrościł.
Druga? Johann Andre Forfang - nienawidził Stefana Krafta. Zawsze z nim przegrywał, na każdej płaszczyźnie. Obojga sportowców posiadało nieskazitelne wizerunki - Norweg przetarty. Zagmatwany. Nie układało mu się w życiu. Jego dziewczyna z nim zerwała. Mógł chcieć się zemścić za Tandego.
- Norwegowie? - zapytałem. - Nie wiemy, czy faktycznie wyszli i czy stali z nami na balkonie...
- Nie ufam im. Nie odzywają się i udają, że wszystko jest w porządku. A przynajmniej Robert.
Markus westchnął. Posiadał o wiele większe doświadczenie, a co więcej, obserwował każdego z zawodników. Znał ich zainteresowania, sytuację w życiu... wszystko, co było potrzebne do śledztwa. Wszystko co umykało najzwyklejszej policji.
- Muszę porozmawiać z Johannem, Robertem, Anze, Kamilem i Manuelem. Musimy.
- Nie mamy na to czasu, Markus.
Rezygnacja przychodziła sama. W gardle czułem metaliczny posmak, który na samo słowo "śmierć", odradzał się na nowo. Z tyłu głowy budował się piętnujący ból, a całe racjonalne myślenie już dawno zniknęło - wraz z nadzieją na bezpieczne zawody i finał. Finał, na który straciłem szansę.
- Policja chce przepytać Kamila, Stephana, Andiego, dwójkę Prevców i sztaby, bo Domen się wygadał. My weźmiemy Forfanga, Semenica i Fettnera.
- Oczywiście, na pewno od razu się zgodzą - prychnąłem pod nosem, słysząc jego entuzjazm i całe zaangażowanie, jakim teraz dysponował.
- Jeśli nie mają nic do ukrycia.
***
Przekraczając próg pokoju, wariowałem. Jutrzejszy konkurs został odwołany z racji niespodziewanych zajść. Jednak, musieliśmy pozostać w Innsbrucku, tylko i wyłącznie z powodu zameldowań w hotelu. Jeden dzień więcej na próbę ratunku swojego życia.
- Twierdzą, że jestem podejrzanym - rzuciłem na wstępie. - Znaleźli moje odciski palców na podłodze i w krwi.
Niemiec zniknął. Moja głowa wybuchała od bólu. Rozprzestrzeniał się od potylicy w stronę czoła, a z czasem stawał się moim największym wrogiem. Nie mówiłem wcześniej Markusowi o przesłuchaniach, na które zostałem zaproszony. O tym, że gliny przez cały czas obserwują Andreasa, próbując znaleźć w nim winnego. Starają się wrócić do mnie i przekazać, że to ja mogę być mordercą. Próbują udowodnić tak wiele, a jednocześnie zamknąć tę sprawę, jak najszybciej. W pośpiechu.
Dostaję szansę na wycofanie się z tego bagna. Szansę na spokojne życie. Mogę się wycofać, ale tego nie robię.
Czekałem aż mój przyjaciel przywlecze do pokoju pierwszego z podejrzanych i rozpocznie rozmowy. Aż którykolwiek ze wskazanych przypadków zgodzi się na rozmowę. Siedzenie wcale nie pomagało. Nie przyspieszało procesu czekania. Nie sprawiało wrażenia czystego relaksu - prędzej, czegoś w rodzaju przyspieszonej reakcji bicia serca. Problematyzowania.
- Wrócisz przed kolacją.
Dwa męskie głosy mieszały się w jeden. Ton stawał się coraz to głośniejszy, aż znalazł się przy drzwiach. Odczuwałem każdy z kroków, a moje serce podskakiwało szybciej. Ani przez moment nie czułem się wystarczająco bezpiecznie. Wpatrywanie się w ścianę wychodziło mi najlepiej. Martwy punkt.
- Mówiłeś, że będziemy sami - stwierdził niezadowolony Słoweniec.
Anze Semenic. Ponad metr osiemdziesiąt. Pociągła twarz i miliony sekretów skrywanych właśnie za nią.
- Nie wiem, jak ty, ale ja tu nikogo nie widzę - westchnął Eisenbichler, gromiąc mnie wzrokiem.
Irytacja grała jedną z podstaw do wyrażenia niezadowolenia. Nie podobał mi się fakt, że ten ktoś, pokroju Semenica zamierzał mnie wyrzucić z pokoju. Oczywiście, mógł się bać, a ja dostawałem szansę na wybronienie się z podejrzenia o morderstwo. Założenia się mieszały. Podniosłem się z twardego materaca, aby ten jeden, ostatni raz poczuć zapach słonego powietrza. Wyjść i zamknąć za sobą drzwi. Zostawić przyjaciela z Semenicem. Podłożyć dyktafon.
***
Markus
- Obu nam zależy, aby to gówno wreszcie się skończyło - rzuciłem na wstępie. - Więc, jeśli nie będziemy się babrać, jak małe dziewczynki, a zajmiemy się sprawą po męsku, może dojdziemy do wniosku, kto zabija.
Szatyn westchnął. Już nie stał. Zmienił swoje położenie. Wpatrywał się we mnie z pewnego rodzaju spięciem, którego nie rozumiałem. Jak gdyby coś ukrywał.
- Co chcesz wiedzieć? - zapytał niepewnie.
Całe jego życie obróciło się do góry nogami. Po wygranej w Wiśle nie posiadał już nic. Sukcesy skończyły się tak szybko, jak przyszły. Dziewczyna z nim zerwała. Przyjaciel odszedł.
- Ciągle znikałeś - zacząłem. - Najpierw z Danielem, potem Laniskiem, widywano cię też z naszą kadrą. Nikt nie przyjaźni się aż tak, nie w tym sporcie. Granice się zacierają.
To wystarczyło, aby Słoweniec spuścił wzrok i zacisnął dłonie w pięści. Frustracja rządziła nim tak, jak zapragnęła. Opanowała całe jego ciało, choć jeszcze o tym nie wiedział.
- Tylko dlatego, że nikt nie wie, po co to robiłem - sarknął. - Prawda?
Skinąłem delikatnie głową, starając się uniknąć irytacji, kiedy tylko na niego spoglądałem. Ten jeden raz musiałem być cierpliwy i udawać wyrozumiałego - a potem dowiedzieć się zdecydowanie więcej.
- Gabrielle jest tymczasowym lekarzem w kadrze austriackiej. W zasadzie, to nie miałoby większego znaczenia, ale, jak widzisz, chciałem się jej oświadczyć. Byliśmy razem dwa lata, a Sylwester wydawał się do tego najodpowiedniejszą porą.
- A co wspólnego mają z tym ci mężczyźni?
Zmarszczyłem brwi, co mogło wyglądać na zwykłe skrzywienie. Anze mógł pomyśleć, że zaczynam go podejrzewać - zresztą słusznie. Raczej nie wierzył w dobre intencje zmieszanego choleryka.
- Daniel też chciał się oświadczyć Anji, ale tuż po końcu Turnieju Czterech Skoczni. Lanisek, jako przyjaciel mi doradzał co powiedzieć. Jakby to ująć... Nie zrozumiesz tego, Markus. Nie masz dziewczyny.
Nie mów, że cię nie zabolało, a ten palant nie uderzył w twój czuły punkt.
- Teraz ty też.
Zanim zorientowałem się, co właściwie powiedziałem, Semenic wywrócił oczami. Nie robiłem tego świadomie. Nawet się nie starałem, żeby go upokorzyć. Sam podkładał kolejne kłody pod nogi i wyjątkowo przegrywał. A to był kolejny motyw.
- A co ze Schlierenzauerem? Za każdym razem obijacie sobie twarze i za każdym razem nie macie dość. Mówiłeś, że uważasz mnie, jego i Kamila za winnych. Dlaczego?
Możliwe, że miał już dość tych pytań, choć zadałem mu dopiero trzy. Niesamowicie się męczył, podczas wypowiadania każdego słowa. Wręcz je wypluwał, ale nie zamierzałem mu pomagać. Najważniejszym pozostało zobaczenie tego, co naprawdę sobą reprezentował. Jak bardzo ogarniał go strach w sytuacjach takich, jak ta.
- Nie wiesz kim jest Schlierenzauer? - zapytał.
Widziałem, jak w pewnym momencie na twarz mężczyzny wkrada się krzywy uśmiech. Jak nosi w sobie wrażenie, że wreszcie ktoś go wysłucha. Jak mocno i naiwnie w to wierzy. Wręcz otwiera usta, żeby zacząć mówić, ale po całym budynku roznosi się elektroniczny głos, aby tylko zakłócić komunikat.
- Walter odwołał skoki? Złe warunki? Przesłuchania? Ukryte przesłuchania? - zapytał. - Nie każdego to obchodzi, kochani. Mam szczerą nadzieję, że weźmiecie udział w jutrzejszych zawodach. Cóż, w przeciwnym razie, jeśli ktoś zostałby w budynku i nie przyszedł na skocznię... och, dobrze wiecie, jak skończyli wasi koledzy. Liczę na owocną współpracę.
***
Po takiej wiadomości, Anze od razu dostał wezwanie związane z powrotem. Nie zdążył odpowiedzieć na wiele pytań, choć mój gromiący go wzrok starał się go zatrzymać. Znów wywróciłem oczami. Co za idiotyzm. Ciągłe czekanie wydawało się zbyt nużące, a ja nie byłem w stanie na to nic poradzić.
- Więc uważasz mnie za winnego.
- W gruncie rzeczy tak.
- Cóż, to może być owocna współpraca.
Kolejny podejrzany właśnie wkroczył do pokoju.
Fettner oparł się o ramę łóżka i zwyczajnie się zaśmiał. Lubiłem się z niego nabijać, on ze mnie też. Oboje stanowiliśmy frywolne charaktery i oboje nie cieszyliśmy się powodzeniem. Teraz, ta miernota mogła wreszcie się do czegoś przydać.
- Wiesz, że organizacja butelki stawia cię w nieco niekorzystnym świetle? - zapytałem. - Mogą cię zgarnąć.
Ten znów się cicho zaśmiał. Zastanawiałem się czy nie bierze jakichś proszków lub substancji, które jako jedyne trzymały go przy życiu. Zawsze pełen energii, sarkazmu i narzekania na wszystko i wszystkich - paranoiczne.
- Ciebie też. Zniknąłeś podczas niej, a kiedy Richard szedł do pokoju Schustera, nadal nie wróciłeś.
- Ale to ty mogłeś dosypać czegoś do alkoholu. Czy ty w ogóle coś pamiętasz? Kto wyszedł?
Wzruszył ramionami. Oczywiście, że wiedział, ale nie chciał się przyznać. Mechanizm działał bardzo prosto - Manuel posiadał informacje, które zamierzał powierzyć tylko wybranym. Ci niechciani mogli pomarzyć o czymś więcej.
- Skąd mam mieć pewność, że tu nikogo nie ma? Albo, że się nie wygadasz?
- Na tym polega zaufanie, Manu.
Ponownie prowadziliśmy bardzo zawiłą konwersację. Wbrew pozorom, Fettner stanowił karuzelę kręcących się emocji, które jedna za drugą wypadały z torów, żeby zastąpić je kolejnymi. Udawał błazna - tylko po to, żeby wewnątrz siebie wiedzieć, kiedy zaatakować.
- Zaufanie to kwestia względna.
- Dlatego, jeśli chcemy to zakończyć, musimy współpracować. Ci ludzie, którzy przesłuchują teraz Andreasa i Stephana, gówno zrobią.
Niezauważalnie wywrócił oczami, zapewne wyobrażając sobie tę całą szopkę, jaką zamierzaliśmy prowadzić. Czekał - cierpliwie. Kalkulował w głowie każde moje słowo, namyślając się, jaką część informacji może przekazać.
- Obaj wiemy, że w mojej kadrze nie dzieje się za dobrze. W twojej zresztą też, ale udajecie, że sobie ufacie, żeby nie rzucić fałszywych podejrzeń.
- Ufasz Gregorowi?
Starałem się, aby ton mojego głosu nie brzmiał na zaciekawiony. Aby kolejno otworzył Austriakowi więcej możliwości, a ten spojrzał na swojego przyjaciela z perspektywy świata.
- Już nie wiem komu ufać. Michael strasznie się zmienił po śmierci Stefana. Daniel zachowuje się, jak obłąkany. Hoerl cieszy się z każdej możliwości występu. A Gregor? - Pokręcił głową, zagryzając dolną powierzchnię wargi.
Możliwe, że wywarłem na nim pewnego rodzaju wpływ. Czuł się zagubiony, ale dopiero teraz dostał szansę, aby się wyżalić.
- Gregora przy życiu utrzymuje Gabrielle Hofer. To siedzi gdzieś głęboko w sztabie. A sięganie głębiej niż potrzeba, nie przyniesie rezultatów.
Zrozumiałem. Wszystko łączyło się w jedno - Schlierenzauer też mógł o czymś wiedzieć, ale nikt nie miał pojęcia o czym. Możliwe, że on sam też - zupełnie bez świadomości.
- Myślisz, że wyszedł wtedy z pokoju?
- To nie on - stwierdził.
Możliwe, że zrobił to zbyt pewnie. Od razu zapewnił siebie, że wierzy w Schlierenzuaera, który nie wydawał się już tak bezpieczną opcją.
- Więc kto?
- Nie kto, a ile - powiedział, naciskając na ostatnie słowo. - To nie była jedna osoba.
Nic nie szło prosto. Chcieliśmy wiedzieć, jak najwięcej i stanąć jedną nogą na przystani, którą mogły nam zapewnić informacje. Tych brakowało, a Manuel kontynuował.
- Norwegowie wyszli, a chwilę później, po tym co stało się Piotrkowi, Gregor z naszą menadżerką.
Manuel nie wiedział co myśleć. Zauważałem u niego pewnego rodzaju ból - zazdrość. Wypowiadając słowa, krzywił się. Niezadowolenie przeradzało się w niepewność, a cała świadomość, którą jak do tej pory prosperował, uciekała w głąb umysłu.
- Więc zadaj sobie jeszcze raz pytanie, czy aby na pewno ufasz Gregorowi.
***
Dzisiaj trochę nudniejszy rozdział, ale takie też muszą być. Co cię nie zabije to.......
A tak poważnie, kolejny będzie tym, na co czekałam i co planowałam od samego początku rozpoczęcia ff - ewentualnie przeniesie się jeszcze na kolejny rozdział i nie mogę się doczekać!!
PS. Będzie mi potrzebny poczwórny bunkier.
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro