Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Blame It On Me


Naprawdę starałem się go nie uderzyć. Było za późno, aby mówić o czymś takim, jak racjonalne myślenie, kiedy wszędzie znajdował się alkohol, a przede mną stał jeden, wielki kretyn. Jakaś osoba wyszła. Może dwie. A może trzy. Kręciło mi się w głowie. Manuel przytrzymywał mnie z całej swojej siły, żebym tym razem nie doprowadził do prawdziwej śmierci. Gotowość przemawiała za obiciem mu całej twarzy. Wszystko skłaniało się właśnie ku tej czynności.

- Grego...

- Jesteś pizdą. Nawet skakać nie umiesz.

Kolejna siła mnie zatrzymała. Nawet, jeśli usłyszałem cichy syk Semenica i nawet, jeśli zobaczyłem drżącą sylwetkę Gabrielle, od której właśnie dostał w twarz, to nie przechodziło. Cała sytuacja, każde z emocji i przerażenie turniejem się skumulowały. Nie zostały wyparte. Twarz Słoweńca się rozmazywała. Paranoja. Ktoś znów zakręcił butelką. Najpierw raz. Potem drugi. Nie kontaktowałem.

***

Richard

- Idź do Schustera i powiedz mu, że go kochasz.

Andreas Wellinger, proszę państwa. Niby taki młody, rezolutny, a głupi jak Domen Prevc podczas lotu. Po pierwsze, podczas naparzania Gregora z Semenicem udało mi się uciec. Co prawda czułem lekkie wstrząsy z tyłu głowy, ale to nie robiło różnicy. Jutro zamierzało się zakończyć, a ja szykowałem plan na nabijanie się z Markusa, który utkwił w przebieralni. Pisał do mnie esemesy, ale literki wciąż pozostawały zbyt małe, żebym miał szansę je odczytać. Każda z nich rozmazywała się przed oczami. Czy to było normalne?

Czy ten alkohol był normalny?

Stawiałem ostrożne kroki, próbując doczołgać się do pokoju trenerów. Pewnie spali. Czułem, jak moja głowa znów staje się ciężka, żeby chwilę później stwarzać pozory lekkiej, pełnej wigoru. Ciężki oddech. Spowolnione reakcje.

Próbowałem przynajmniej uwierzyć, że morderca został w Niemczech. Że nie przejeżdżałby takiego szmatu drogi aż do Innsbrucka. A jeżeli nie było nadziei, sama wiara musiała wystarczyć.

Drzwi jeszcze nigdy nie wydawały się tak daleko, jak dziś. Kiedy tylko się zbliżałem, one gwałtownie odsuwały swoje położenie. Kiedy pukałem, nikt nie odpowiadał. Kiedy wszedłem, żeby porozmawiać z Schusterem, on udawał, że śpi. W mojej głowie pojawiały się omamy. Czysty letarg i krew. Prawdopodobnie żart. Wyobraźnia lubiła płatać figle, szczególnie takie, jak ten. Szczególnie wtedy, gdy ja i Markus zostaliśmy uwiązani w samochodzie. Szczególnie wtedy, gdy czułem, że zwymiotuję.

Krew na ścianie. Krew na podłodze. Krew na łóżku. Wszystkie dzisiejsze substancje podeszły do mojego gardła, żeby znaleźć się na podłodze. Żeby zmieszały się z żywym szkarłatem, pokrywającym całą powierzchnię. To było wystarczające. Powoli się cofałem.

- Zakładam, że nie jesteś na to przygotowany, Richard.

Męski, chłodny ton. Ktoś, stojący tuż za mną. Stałem jak sparaliżowany, nie potrafiąc wydusić ani słowa. W gardle pozostał ohydny posmak tego, co przed paroma sekundami zwróciłem. Mój oddech przyspieszył i wtedy poczułem, że coś jest nie tak. Że ktoś nam czegoś dosypał. Że jestem tak naprawdę stałem się bezbronny, a on może mnie potraktować jak szmacianą lalkę.

- Jutro zapomnisz jakiegokolwiek głosu. Wtedy, pozostanę tylko twoim wspomnieniem.

Mówił po angielsku, ale akcent go zdradzał. Nasz akcent. Paraliż stał się kwestią czasu. Wystarczył, abym obrócił głowę w jego stronę i zobaczył w miarę wysoką sylwetkę i maskę. Ponad sto osiemdziesiąt centymetrów? A potem zobaczył nóż.

- Werner błagał, abym was zostawił. Ale wiesz co? To nie ja wydaję rozkazy. Ja je tylko spełniam, a potem czerpię satysfakcję. Gdyby się nie wyrywał... och, gdyby się tylko nie wyrywał...

Śmiał się. Nie głośno. Nie cicho. Wręcz psychodelicznie. W stanie, do jakim doprowadziły mnie dosypane proszki. W stanie do jakiego doprowadził mnie ktoś, kto wtedy nie wyszedł na balkon. Kto postanowił zostać w pokoju. Naiwnie wierzyłem, że tkwię w symulacji, grając zwykłego pionka, a wszystko się zakończy. Że głowa przestanie mnie boleć, wręcz piec. Straciłem równowagę, bezmyślnie upadając na siedlisko krwi. To ja w niej tkwiłem, dopiero wtedy widząc rozczłonkowane ciało Schustera. Znów wymiotowałem. A on się śmiał, wychodząc.

- Zabawa się rozpoczęła, Richard.

***

Andreas

- Pij!

- Że co, że rosyjska ruletka?

Piotr Żyła śmiał się, a inni wraz z nim. Kręciło mi się w głowie i przestałem już myśleć, że dosypywanie czegokolwiek zdawało się być dobrą ideą. Ideą, która, jak twierdził Stephan, próbowała stać się tylko zabawą. Źle się czułem, kiedy tylko widziałem, jak samotnie spędza czas w pokoju. Jak nie rozmawia z nikim, a ja go unikam, byle tylko zobaczyć Kamila. Tkwiło we mnie nieomylne wrażenie, że Leyhe wie o fakcie dokonanym. O tym, że jeśli kiedykolwiek coś między nami tkwiło, właśnie się wypaliło. A potem Stoch po raz drugi mnie odrzucił. Znów zachowałem się jak śmieć, traktując Stephana niczym opcję zastępczą. Czułem niezwykłe wyrzuty sumienia, a teraz tkwiłem pod obserwacją policji, która, co prawda nie znalazła w moim pokoju proszków - Stephan je schował. Ukrył to, co przekazał Kamilowi - całą paczkę wspomagaczy. Teraz się bałem. Bałem, że posądzą mnie o każde morderstwo, zakończę skoki i wrócę do domu. Stanę się zabójcą, który mordował z zimną krwią. Moje tętno przyspieszało. Nie czułem się dobrze. Nie sprawdzałem ani jednej substancji, która została dosypana ani tego, skąd właściwie je dostaliśmy. Nie wnikałem, kto stał się prawdziwym nadawcą.

- Pięć. Jeden po drugim.

Wpatrywałem się w Polaka, który chwycił jeden mały kieliszek i wypił jego zawartość. Powoli się uspokajałem. Jedna piąta za nim. Stephan wciąż nie odrywał wzroku od Stocha, który z zaniepokojeniem, możliwe, że nie wierzył w dobre intencje. Jak gdyby czuł, co może się wydarzyć.

Drugi. To już prawie połowa. Wiedziałem, że moje dłonie zaczęły się pocić, a wewnątrz drżałem.

- Piotrek, może nie...

- Nie przerywaj - stwierdził Domen, uporczywie delektując się widokiem alkoholu. - Po raz pierwszy od czasu tego turnieju robi się zabawnie.

Zabawa. Jasne. Gromiłem Słoweńca wzrokiem aż nie zamknął swoich denerwujących ust. Aż nie byłem pewien, że coś się dzieje.

Trzeci - wciąż nic.

Czy Żyła reagował? Nie uśmiechał się. Kamilowi coraz bardziej rzedła mina, a ja powstrzymywałem się, od zakończenia tego. Coraz bardziej mnie mdliło. Potrzebowałem wyjść. Brakowało powietrza.

Czwarty. Prawie poczułem ulgę. Prawie wypuściłem tlen. Prawie przestałem drżeć. Stephan puścił moje skostniałe palce, zagryzając wargi. On też wyglądał na rozczarowanego.

Piąty. Koniec. Wtedy na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech, zupełnie krzywy, bez emocji, ale z ogromnym szczęściem. Na krótko.

Polak zaczął kaszleć, a ja przytknąłem dłoń do twarzy. Dusił się. Dusił się. Wszystko mogło dziać się w spowolnionym tempie, choć zajęło niecałe dwie minuty - wybranie numeru karetki i próba udrożnienia dróg oddechowych. Próba, która tak naprawdę nie miała większego znaczenia. Mężczyzna umierał, a kiedy wydawało się, że gorzej być nie może, do pokoju wkroczył Markus, krzycząc, że Richard zniknął.

***

Boję się. Chcę przestać, ale nie potrafię. Umrę tak, jak Stefan, kiedy dowiedział się o narkotykach w kadrze. Wtedy, gdy chciał je przekazać Laniskowi, aby ten zabrał to cholerstwo. Nie wiedział, że cały czas namierzałem go swoim czujnym celownikiem. Zawsze pozostawał drugi, trzeci. Zawsze w blasku fleszy.

A co z Danielem? Wiele kontuzji, milion problemów... posiadał dobre serce. Szkoda tylko, że ofiarował je niewłaściwej osobie o niewłaściwym czasie. Szkoda, że się mieszał.

Szantaż pozostał szantażem.

A ja? Czy wytrzymam? Presja mnie przytłacza.

Wkrótce mogę to zakończyć.

***

Gabrielle

Walter Hofer odwołał treningi. Kazał się wstawić na same kwalifikacje w towarzystwie ochrony. Freitag zrezygnował z konkursu na Bergisel-Schanze. Wydarzenia pamiętane, jak przez mgłę, wciąż prześwitywały przez kotarę alkoholu i paraliżującego strachu. Paranoi. Budząc się rano, nie myślałam o tym, jak poradzą sobie skoczkowie. Zaczęłam błagać, aby przeżyli. Jeśli by zrezygnowali, Austriacki Związek Narciarski miałby podstawę do ich wyrzucenia. Ci mężczyźni stawali się zbyt ambitni.

Kolejne przesłuchania zaczynały się tuż po dostaniu do jutrzejszego konkursu. Oczywiście, dyrektor skoków narciarskich przyznał, że, jeśli tylko by mógł, z chęcią odwołałby każde z zawodów, ale cała rada FIS'u na to nie pozwalała. Nie na stratę tak ogromnej ilości pieniędzy.

Nikt nie robił sobie błahych nadziei na koniec z powodu choćby śmierci dwóch osób. Z powodu morderstwa Wernera Schustera i śmierci Piotra Żyły. To był jedyny raz, gdy myślałam spokojnie. Nie pamiętałam prawie niczego. Wtedy odpływałam.

- To się nazywa wskakiwanie na głęboką wodę - powiedział Michael, niosąc przy sobie parę nart. - Na pewno nie pamiętasz niczego? Kto wyszedł oprócz Richarda i Markusa?

Pokręciłam głową, stając przy barierkach. Gregor zamierzał dołączyć do mnie jako część widowni, tuż po rozmowie z Felderem i Maier.

- Początek zapowiadał się normalnie - przyznałam. - Potem sprawy prywatne wymknęły się spod kontroli, Maier coś mówiła i... film się urwał.

Przyswojenie takich informacji wymagało rozsądku. Braku obciążającego strachu. Braku katastroficznego napięcia, które nie przestawało wypełniać mojego organizmu.

- Chyba, że to nie była jedna osoba.

Jego wzrok podniósł się na mnie, choć wciąż nie czułam wystarczającej pewności. Hayboeck wciąż cierpiał. Jego spojrzenie, którym tak naprawdę okłamywał większość ludzi, mówiąc, że w ciągu paru dni wrócił do swojego starego "ja" i stał się dawnym "Michim", powodowało zwykłą obłudę. Jego mieniące się w słońcu blond włosy, teraz bladły. Twarz znacznie zmarniała. On nie czuł się dobrze.

- Wtedy możemy mieć powody do obaw - odpowiedziałam. - Niemcy, my, Polacy, Słoweńcy, Norwegowie, Japończycy... to bez sensu. Tylko te kadry są w czołówce. Mogą też chcieć zatrzeć ślady. Ale Stefan? Ryoyu? Daniel? Piotr Żyła? To były prawdziwe talenty, a kto zabija swoich czarnych koni?

Po raz kolejny jedno ze wspomnień pękało. Udawałam, że nie widzę, jak mężczyźnie drży warga na słowo "Stefan".

- W stawce utrzymywali się też Peier, Koudelka i Klimow. To się nazywa cichociemność.

Wypuściłam z siebie całe powietrze, które chwilę później zmieniło się w parę. Przesłuchania znów ponawiano. Znów starano się coś wskórać, kiedy nie było żadnych poszlak. Wszystko zostało ukartowane. Ktoś chciał, żebyśmy zagrali w butelkę. Ktoś się o tym dowiedział. A potem wykorzystał naszą broń.

- Norwegom też nie idzie w tym sezonie, ale to wciąż są pochopne wnioski - przyznałam. - A ty? Słyszałeś coś? Widziałeś?

- Słyszałem krzyczącego Markusa i rozmowy trenerów o dzisiejszych zawodach i transferze Horngachera, który potem wyszedł z pokoju, ale nie wiem czy sam. Poszli spać, bo słyszałem chrapanie za ścianą. A przynajmniej tak mi się wydawało. Na pewno wiedzieli o tym, co się u was działo, ale mogli udawać, że ich to nie obchodzi. Możemy winić każdego.

Kto nienawidził Schustera? Kto z pokoju miał szansę na dosypanie czegoś do alkoholu?

Hayboeck musiał iść. Kwalifikacje zaczynały się za dwadzieścia minut, a że startował jako jeden z pierwszych, teraz znacznie się pospieszył, byle tylko zdążyć do wyciągu.

Tym razem słońce raziło. Na skoczni wciąż było cholernie, wręcz dotkliwie zimno, ale przestawaliśmy zwracać na to uwagę. Byle przebrnąć, a właściwie... przeżyć kwalifikacje.

***

Widziałam jego zawiedzioną sylwetkę z oddali. Gregor się nie garbił. Nie przy ludziach. Nie uśmiechał się. Niczego nie mówił. Powoli stawiał krok za krokiem, niebezpiecznie się kołysząc na kupce śniegu.

- Felder chce mnie wywalić z kadry.

Jedna, istotna informacja. Tego, tak, tego się nie spodziewałam. Nie po Andreasie Felderze, który ponoć miał zamiar zaprowadzić prawdziwy porządek. Schlierenzauer usiadł na widowni tuż obok mnie, opierając ręce na kolanach. Nie pojawiło się wiele osób. Większość pozostawała prawdopodobnie przerażona faktem tylu zabójstw - paradoksu Turnieju, który miał odgrodzić ludzi o braku poszanowania i wzajemnych różnic. Od zła.

- On czy Maier? - zapytałam, przygotowując się na skok Hayboecka.

Blondyn zapinał gogle i wiązania. Wiatr znów postanowił kolidować przebieg zdarzenia i grać swoją rolę.

- Nie wiem, Gabrielle. Zaczynam myśleć, że to jakaś paranoja. Ta cała wczorajsza noc, dzisiejszy dzień. Czego bym nie powiedział, teraz stoję w złym świetle. Ludzie się dowiedzą. - Wzruszył ramionami. - Może po prostu trzeba się poddać.

Jego wzrok skierowany był w niebo. Każda myśl, która teraz zajmowała jego umysł, niszczyła cząstkę upartego do granic możliwości chłopaka.

- Bohaterzy się nie poddają, Greg - zauważyłam.

Jego obojętny wyraz stał się krzywym uśmiechem. Trudno było powiedzieć czy myśli o moich słowach, czy też skupia się na blondynie, który wylądował tuż przed zieloną linią. Mimo to, Michael znalazł się w konkursie.

- A ty? Będziesz walczyć do końca? - zapytał.

Mnóstwo "za". Mnóstwo "przeciw". Milion wątpliwości, którymi napawały mnie skoki, a teraz te krytyczne sytuacje.

- Nie po to wracałam do kadry, żeby znów odejść.

Brzmiało strasznie realistycznie. Zbyt prawdziwie, ale to wystarczyło. Wypełniała nas cisza i miarowe oddechy, a także austriacki spiker, który oznajmiał, kto właściwie dostał się do konkursu. Oboje potrzebowaliśmy zrozumienia, wiedząc, że nie jest dane nam go zaznać. Oboje czuliśmy się zmęczeni, wyprani z emocji. Zbyt załamani, żeby teraz trzymać fason. Żeby udawać profesjonalistów. Pozwolił, żebym znów ułożyła głowę na jego ramieniu i wpatrywała się w kolejną lecącą osobę. Tak to sobie wyobrażałam. 

Nas kiedyś - wyczerpanych życiem, pełnych słabości i wad, podczas wielu nieprzespanych nocy i zdruzgotania. Odnajdujących spokój tylko i wyłącznie w sobie nawzajem. Nieofiarujących miłości. Nie teraz. Staliśmy na półmetku, a droga robiła się coraz bardziej zawiła. To nie był czas wyznawania uczuć. Czas okrutnej gry.

***

Także macie, podoba mi się ten rozdział, bo wreszcie coś się dzieje. Na pewno więcej się można dowiedzieć i stopniowo do przodu, prawda? Dobranoc kochani x

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro