Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Love Game


A kiedy wszedł, czułam na sobie dreszcz. Tak, jak gdybym słuchała niebezpiecznego tanga, które z każdą minutą stawało się głośniejsze. Nadawało barw wyobraźni. Bałam się podnieść na niego swój wzrok, który teraz odwracałam w stronę tych samych lśniących, drewnianych drzwi.

Stajesz się płochliwą sarną, a zarazem czymś równie dzikim, jak wilk. Nie potrafisz ukoić ani ujarzmić tych dwóch zwierząt.

Po prostu patrzyłam jak krok po kroku, zupełnie powoli i bez pośpiechu przekraczał próg, a może i granicę tego czym się staliśmy. Czym lub... kim, już nie byliśmy.

***

Od pięciu lat nie zapaliłam żadnego papierosa. Uwolniłam się spod władzy korcącego dymu, a tym samym nikotyny. Jednak, gdy wszyscy wspólnie lecieliśmy pośród kłębów ciemnych chmur, pomyślałam, że przydałaby mi się paczka. I tak, również bym wyleciała za zapalenie tego zabójczego środka. Bauerhoff ujął to jako "samobójczy narkotyk". Nie widział w tym głębszego sensu. W wielu rzeczach miał rację, ale znacznie więcej się przed nim kryło. Niektórzy zawodnicy tej drużyny solidnie pilnowali swoich własnych sekretów, żeby to ktoś inny mógł zagrać pierwsze skrzypce. Zazwyczaj za wszystko obrywał Manuel Fettner. A to alkohol, a to wymknięcie się w nocy na zabawę klubową... nie dało się tego zliczyć. Krok po kroku wydawało mi się, że wiem coraz więcej o każdej osobie osobno. Największą zagadkę skrywał jednak ten najbardziej doświadczony, który, jak się wydawało, przeszedł o wiele więcej niż wszyscy mężczyźni razem wzięci. Klaus razem z Andreasem Felderem, spraliby go na kwaśne jabłko, gdyby tylko wiedzieli.

Nikomu nie było dane zobaczyć jak Gregor Schlierenzauer stał na balkonie pokoju hotelowego w cienkiej, czerwonej koszulce i dresowych spodniach, trzymając w ręku t ę deskę grobową. A potem nie ujrzał również tego momentu, gdy zebrała się wichura, a włosy mężczyzny i tak już wcześniej rozczochrane, zmieniły się w istny huragan. W jego silną sylwetkę wpatrywała się tuż obok długonoga blond dziewczyna, owinięta brunatnym kocem. Całość prezentowałaby się niezwykle romantycznie na drewnianej konstrukcji pośród miliona drobinek śniegu i ostrych szczytów gór, gdyby nie jeden, dość istotny fakt - on nie był szczęśliwy. A to doktor traktował jak prawdziwą śmierć. Koniec.

Myślałam, że w pewnym momencie uda mi się zasnąć, ale wciąż patrzyłam w szybę samolotu, czując jak przed oczami wibruje mi gwałtowne zderzenie z ziemią. Łał. Moja wyobraźnia działała naprawdę świetnie, biorąc pod uwagę twarde stąpanie po gruncie, które na studiach tak trwale  wmawiali mi chwilę potem oblani studenci.

Znalezienie wygodnej pozycji na fotelu, do którego siedzieliśmy przypięci pasem, wydawało się być katorgą. Nawet muzyka, która leciała w słuchawkach została zniekształcona przez doraźny szum maszyny.

- Mam nadzieję, że wybierzesz się z nami na imprezę otwarcia tego czcigodnego turnieju - parsknął pod nosem z czystym przekąsem Manuel. - Przyjdą wszyscy.

Spojrzałam na niego z początkowym niezrozumieniem. Musiałam wyglądać naprawdę idiotycznie, gdy siedziałam tuż obok niego. Co prawda zmyłam tę maskarę spod oka, ale pozostawało całe mnóstwo innych czynników, które powodowały, że do stanu "do przeżycia" brakowało mi zmiany twarzy.

Michael uśmiechnął się przepraszająco z powodu kolegi, a Stefan uniósł znacząco brwi. Siedzieli po drugiej stronie samolotu i oglądali na tablecie film, ale z powodu słów Fettnera oczywiście przerwali. Skupili na mnie swoją uwagę.

- Ktoś może mnie wtedy potrzebować w hotelu - zaczęłam niejasno, ale ten od razu wywrócił oczami, jakby spodziewał się mojej reakcji.

Nudna fizjoterapeutka - ten tytuł przysługiwał mi w codziennej rzeczywistości, kiedy nadrabiałam tym drugim - młoda, początkująca lekarka. Po turnieju chciałam zająć się właśnie nim, żeby ukończyć dyplom i kontynuować długoletni staż. Może też dlatego trzymałam dystans do tych chłopaków.

***

- Myślicie, że sypiają razem? - zapytał ten dobrze znany ochrypły głos, teraz śmiejący się do rozpuku.

- A niby jak dostała się tutaj bez większych trudności?

Gregor wywrócił oczami, szturchając Manuela w ramię. Nawet on nie wierzył w naukę i systematyczną pracę. Co za hipokryzja.

- Racja - odparł po chwili ciemnowłosy, jakby się jeszcze zastanawiał.

No tak, ciężka harówka wywoływała wątpliwości u mężczyzn ich pokroju. Przecież byli silni, perfekcyjni i okropni do granic możliwości. Ale mogli. Nikt im tego nie zabraniał, nawet jeśli szydzili z osoby, która stała obok boiska, schowana za kamienną kolumną przy wejściu do siłowni. Owszem, pewnie myśleli, że skoro wzięłam jeden dzień wolny to pójdę na jakieś zakupy, a może i do reszty mężczyzn, u których wyłudzałam to i owo. Nie mieli krzty pojęcia ani nawet sumienia, żeby pomyśleć, że postanowię przyjść właśnie na siłownię. Zresztą, po co? Lepiej się płaszczyć i rozkładać nogi przed facetami ich pokroju. Zacisnęłam mocniej wargi, żeby nie wyjść do nich i czegoś nie dodać. O ile dobrze się orientowałam to po każdym konkursie Pucharu Świata z pokoju Gregora wychodziła coraz to inna kobieta. Nie wspominając o Manuelu. Wbiłam swoje paznokcie w dłoń, a potem przełknęłam gulę w gardle, biorąc głęboki oddech ostrego, górskiego powietrza. Zimny powiew ogarnął moją nagą skórę, żeby potem zmrozić ją na dobre. Skrzyżowałam ramiona. Tak czułam się najbezpieczniej.

- Rozumiem, gdyby wolała nas, ale... jego? - parsknął znów Manuel. - Jest stary. Nawet jeśli dostaje nie wiadomo ile kasy, to my dajemy rozgłos.

- Ty i twój Puchar Kontynentalny zwłaszcza.

Pseudo-bełkot został przerwany przez Michaela, który przeszył bruneta krzywym spojrzeniem. Nie było też nic dziwnego w tym, że chwilę później, tuż obok pojawił się Stefan z zapytaniem, co się dzieje.

- Debatujemy o tym, kiedy i dlaczego nasza pseudo-lekarka i stary Bauerhoff ze sobą...

- Tego nie chciałem akurat wiedzieć - podsumował najniższy ze skoczków, machając za siebie ręką.

- Tak myślałem, że ona cię nie zainteresuje. - Uniósł rozpoznawczo brwi, po czym przeniósł wzrok z powrotem na blondyna, który najwyraźniej też miał już dość jego teorii spiskowych.

- Nie powinniśmy się skupić na ćwiczeniach? - zapytał Kraft jakby chciał zmienić temat, byle tylko nie natrafiło na niego i rzekomego przyjaciela.

Może i powinnam w tamtej sytuacji zwyczajnie wejść do budynku i zacząć trenować tak, jak trzeba było to zrobić paręnaście minut temu, ale wolałam poczekać na rozwój tej chorej rozmowy i zniszczyć swoją opinię o ich wizerunku jeszcze bardziej.

- Mam ich wystarczająco na dzisiaj - stwierdził Manu. - Idę na siłownię, ale jeśli macie jeszcze jakieś zdanie na ten temat to wiecie, gdzie mnie znaleźć.

Ruszył. Piętnaście kroków. Dziesięć kroków. Cholera. Pięć.

Nie zwrócił na mnie uwagi, choć wiedział, że stałam przyparta do muru z czerwonymi oczami - alergia na pyłki.

***

- Wszyscy wtedy będą na imprezie. Nie masz się czym przejmować. Nawet kadra trenerska ma zamiar się pojawić. Większe prawdopodobieństwo zgonu jest tam niż w pokoiku hotelowym - odparł.

Zgonu. Kolejnego dnia masz trening, Fettner.

- Łał, zabrzmiało naprawdę poważnie - stwierdziłam z niewielką ironią.

Oczywiście, że się domyślił.

***

Anze napisał, że niestety nie pojawi się na uroczystej libacji alkoholowej z powodu ćwiczeń odbywających się kolejnego dnia i dyspozycji w jakiej ostatnio się znajdował. Nie byłam w stanie zmienić swojej decyzji dotyczącej wyjścia na owe otwarcie Turnieju Czterech Skoczni, ale pomyślałam, że zrobię mu niespodziankę - wrócę do hotelu wcześniej i w ten sposób znajdziemy chwilę dla siebie, głównie z racji faktu, że mój wygląd pozostanie w lepszym stanie niż ten obecny. Założę jedyną sukienkę jaką wzięłam do walizki, pomaluję się wszystkim co zdążyłam upchać, uczeszę włosy i wyjdę na krótki moment, żeby przywitać się z kadrami. A potem niepostrzeżenie się wymknę.

Takie spostrzeżenia towarzyszyły mi aż do samego hotelu w Oberstdorfie, gdzie dotarliśmy jako trzeci. Polacy i Norwegowie nas wyprzedzili. Konstrukcja wydawała się być irracjonalnie niesamowita, dzięki tym wszystkim drewnianym ozdobom, które co rusz mijaliśmy, taszcząc walizki do recepcji. Zakwaterowanie znajdowało się tuż przy skoczni, więc widok, który rozpościerał się ponad naszymi głowami, wydawał się być nieziemski, choć jak w każdym, dostrzegaliśmy tylko góry, niebo i delikatne iglaste zagęszczenie. Coś jednak w tym było.

Mogłam starać się zająć myśli widokami i florą, ale przez cały czas z boku głowy tkwił Anze, który wydawał się być dziwnie nieobecny. Nie taki jak zazwyczaj. Chciałam, żeby dzisiejszy wieczór nie spalił na panewce. Chciałam, żebyśmy wreszcie znaleźli dla siebie czas mimo licznych zobowiązań.

A potem dotarła do mnie informacja podana przez Michaela - tak, jak zazwyczaj dostałam jednoosobowy pokój z łóżkiem małżeńskim. Druga połowa zawsze pozostawała zimna. Zawsze.

***

Rok temu

- Znasz Petera, znasz Cene, znasz Domena, Laniska, Zajca, Kranjca, Hvalę, Pavlovcica, kogo ja ci mam przedstawić dziewczyno? - zapytał wyraźnie zdruzgotany, choć doskonale to ukrywał.

Zaśmiałam się cicho pod nosem, a potem położyłam głowę na jego ramieniu. Przy nim, może to naprawdę głupio powiedziane, zbyt ogólnikowo, ale czułam się bezpiecznie. Dobrze. Czasem nawiedzały mnie różne myśli, które działały destrukcyjnie: "To za wcześnie - nie znasz go tak, jakbyś chciała. Zbyt szybko staliście się parą".

Nie sprawiał wrażenie Schlierenzauera - pewnego siebie, aroganckiego gbura, który tylko udawał skruszonego. W zasadzie, to również wydawało się bezmyślne - myślenie o mężczyźnie, z którym nigdy nie łączyła mnie głębsza relacja. Nigdy. Prawie.

- Twoich rodziców? - zapytałam, śmiejąc się cicho. - Muszę ich zapytać jak z tobą wytrzymali.

Ten tylko prychnął pod nosem, po czym poczochrał mnie po głowie, na co spojrzałam na niego spode łba.

Znajdowaliśmy się w Planicy. Dziś Semenica czekał ostatni trening przed kilkutygodniowymi wakacjami. Niestety, w drużynie Słowenii czas wolny trwał trzy tygodnie. W kadrze Austrii półtorej, dzięki czemu nasze wspólne spędzanie czasu musiało zostać zminimalizowane.

- Kiedy tylko skończymy trening, pójdziemy nad jezioro. Utoniesz - zastrzegł z poważną miną, po czym musnął lekko ustami moje włosy.

Nigdy nie potrafił się długo gniewać. Był... inny. Za to go chyba uwielbiałam.

***

- Eskorta - odparł niski, basowy ton, po czym ktoś głośno zapukał do drzwi.

Cholera. Zamek. Sukienka. Ubranie nie było wybitnie piękne, odkrywało delikatnie ramiona i zachowało długość przed kolano. Oplatało ciało. Było wąskie. I zamka nie dało się zapiąć.

- Chwila! - odkrzyknęłam.

Miotałam się jak dzikie zwierzę w poszukiwaniu jedzenia, ale za późno, bo mężczyzna zdążył wejść do mojego pokoju wypełnionego wzdłuż i wszerz masą ubrań, leków i Bóg jeden wie czego.

- Łał - odpowiedział krótko.

Nie wiedziałam czy to na widok mnie, czy też owego rozgardiaszu w pomieszczeniu.

- Boję się co następnym razem tu zastanę.

Nie zastaniesz, bo cię tu nie będzie.

Jego wzrok skierował się w stronę łóżka, gdzie leżało dosłownie wszystko. Termometry, pudełeczka, skarpetki, koszulki, swetry... Gregor był zwolennikiem porządku. Mogłabym nawet powiedzieć, że miał patetyczną obsesję na punkcie perfekcyjności, choć widok jego jak zwykle rozwianych włosów sprawiał wrażenie czegoś innego. Przyprawiał mnie o wątpliwości.

Tymczasem ja i moje gołe plecy przeżywały właśnie istną męczarnię. Czułam się zirytowana, tylko i wyłącznie dlatego, że naruszył t ę strefę. Moją. Osobistą. Z nieuzasadnioną frustracją dalej starałam się dalej zapiąć ten pieprzony zamek. Nie miałam zamiaru prosić go o pomoc. Nie w tym życiu.

- Nie sądzę, żebyś zastał tu cokolwiek - westchnęłam błyskawicznie, po czym przeklęłam pod nosem. - Możesz poczekać na... - zawiesiłam się. - Muszę wprowadzić drobne poprawki.

Nic, absolutnie nic nie byłam w stanie stwierdzić na podstawie jego pokerowej twarzy. Uniósł lekko brwi, po czym skierował swoje spojrzenie na mnie i moją sukienkę, która teraz luźno zwisała. Mogłam się założyć, że myślał teraz o tym, jak mam zamiar go zwieść. Lub jak on chce wykorzystać tę niefortunną sytuację.

- Chyba oboje znamy odpowiedź na to pytanie. - Wywrócił prawie, że niedostrzegalnie oczami, po czym stanął tyłem do mnie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie. - Nie jesteśmy dziećmi, mamy po dwadzieścia parę lat. Zachowujemy się jak profesjonaliści. Ty pomagasz nam, a ja tobie.

W ciągu dwóch sekund zapiął tę nieszczęsną sukienkę. I choć jego sama obecność parzyła moje ego, nie potrafiłam się już więcej skupić. Gregorze Schlierenzauerze, to koniec naszej współpracy.

***

Narzuciłam na siebie beżowy płaszcz, po czym ostatni raz zapytałam Anze czy, aby na pewno nie chce wyjść na chwilę do ludzi. Odmówił. Stałam, więc ciemnym holu pośród parunastu skoczków i trenerów, a także osób, których w świecie sportu nie udało się dostrzec. Znalezienie kobiety w moim wieku wydawało się ogromnym wyzwaniem, a jednak, nie miałam zamiaru się poddać. Obrzucałam spojrzeniem każdą osobę - w większości te po czterdziestce. Starszych, doświadczonych ludzi. Przez krótką chwilę myślałam nad podejściem do Słoweńców, ale gdy tylko ujrzałam Petera, Domena, Anze Laniska i Timiego, którzy żywo o czymś dyskutowali, zrezygnowałam. W klubie znajdzie się na to czas.

- Dałaś się przekonać Manu? Nie wierzę.

Odwróciłam się w stronę znanego, ciepłego głosu. Nie spodziewałam się go na tego typu wydarzeniach. Był... spokojny. Częściej wolał obejrzeć film czy pograć na konsoli niż pić nieskończoną ilość drinków. Cóż, chyba oboje wydawaliśmy się być zaskoczeni swoją obecnością. Tym razem w jego towarzystwie nie było widać Stefana.

- Zwykła przykrywka. - Wzruszyłam ramionami. - Przywitam się, napiję się czegoś, zatańczę jeden taniec i wyjdę - wymieniłam, na co on pokiwał głową.

- Chyba mamy podobne plany - zaśmiał się cicho.

Wykorzystał liczbę mnogą, więc nie miałam żadnych wątpliwości z dowiedzeniem się kto to "my", żeby tylko nie wyciągnąć pochopnych wniosków. Prawdopodobnie nastąpiłaby grobowa cisza, ale powód jego rozmowy wydawał się być ważniejszy. Jakby zbierał się do tego dłuższą chwilę i bał się, że coś przeskrobał.

- Wiesz, Fettner i Gregor mają trochę ciężkie, w zasadzie bardzo różne charaktery, ale naprawdę doceniają to, co dla nas robisz.

Jego oczy wydawały się być dwoma ognikami. Mówił szczerze. A przynajmniej próbował. Lubiłam to uśmiechnięte spojrzenie, gdy sprawiał wrażenie nastolatka, a nie dorosłego mężczyzny. Odwzajemniłam tę krótką reakcję, przy czym nie byłam pewna co mogę odpowiedzieć: że tak nie jest? Że nie chcę mu sprawiać zawodu? A wydawało się, że jest odwrotnie. Że to on stara się poprawić moje samopoczucie.

I wtedy przyszedł Kraft, który poklepał przyjaciela po plecach, a potem przywitał się ze mną. A ja znów wpatrywałam się w tło oddalone o parę metrów. Gregor opierał się o poręcz schodów, jak gdyby stał się zupełnie nieobecny. Lub znów grał.

***

Wydarzenia w klubie mogą zmienić wszystko. Pozostawiam rozdział do Waszej oceny, refleksji... no cóż. Każdy szczegół jest ważny ;).

PS. Tak, widziałam ankietę dotyczącą wyboru z imprezą, więc luzik arbuzik

Dobranoc! xx

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro