Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. What is love?

***

Tykanie zegara wydawało się trwać w nieskończoność. Chodziłam po szarawej wykładzinie przez około dziesięć minut, zanim ta czynność również mnie nie znudziła. Zanim nie usłyszałam pukania do drzwi wykonanych z ciemnego, lśniącego drewna. Zanim moje przerażenie nie wzięło góry, a serce nie biło tak szybko jak mogłoby się wydawać. Wystarczyły trzy sekundy. Liczyłam.

Jeden - usiadłam za moim prowizorycznym biurkiem.

Dwa - po raz kolejny tego dnia poprawiłam swój kitel.

Trzy - wzięłam głęboki oddech.

A on wszedł do środka.

***

Powiem wprost, nie mogłam się doczekać rozpoczęcia Turnieju Czterech Skoczni, gdy w grę wchodziła wspaniała rywalizacja. Oczywiście, konkursy nie powinny interesować mnie tak bardzo, jak stan zdrowia moich zawodników - to znaczy, Andreasa Feldera, ale lubiłam myśleć o nich, jak o własnych podopiecznych. 

Od kilku godzin sterczałam nad plastikową, czerwoną walizą i starałam się spakować jak najwięcej rzeczy w jak najmniejszej ilości. Około dwa tygodnie, jeden biały fartuch i tylko piętnaście metrów kwadratowych dla mnie i rzekomych pacjentów. Ubywało coraz więcej czasu, a ja stałam pośrodku jednego, wielkiego chaosu. To było trudne - skupić się na jednej, tej najwłaściwszej czynności, kiedy za kilka godzin odbywał się lot do Oberstdorfu.

Dzień wcześniej musiałam zabrać z gabinetu doktora Bauerhoffa wszystkie najpotrzebniejsze leki, które spożywane bardzo małymi dawkami, działały wystarczająco silnie, żeby uśmierzyć najgorszy ból. Przeczytałam na ich temat cały stos książek, żeby nauczyć się jak postępować z substancją mogącą nawet zabić - zupełnie jak z dzieckiem, którego nie posiadałam. 

Możliwe, że nie musiałabym pakować się w tak rychłą odpowiedzialność, gdyby nie fakt, że doświadczony mężczyzna, który pracował w sztabie szkoleniowym od lat zachorował i to dość poważnie. Od niecałego tygodnia nie potrafił wstać na nogi, a na zatrudnienie drugiego, o wiedzy, którą posiadał tylko on, zabrałoby to zbyt wiele czasu. 

Lecz, cóż - byłam też ja, Gabrielle Hofer. Jego przeszła praktykantka.

***

Dwa lata wcześniej

- Zakładam, że jesteś tą nową osobą, która miała pomóc przy kadrze, tak? - zapytał mnie siwy mężczyzna o wielu zmarszczkach na twarzy, ale za to szczególnym uśmiechu.

Wyglądał jak starszy wuj, którego odwiedzało się raz na pół roku. Niewielka nadwaga, sweter w serek i znoszone dżinsy, a do tego nieograniczona ilość wiedzy, którą musiał się ze mną podzielić.

Dzięki pewnym znajomościom z przeszłości, udało mi się załapać na te praktyki bez większych przeszkód. Fakt, że na studiach sprawiałam wrażenie jednej ze zdolniejszych uczennic dodał tylko zalet w CV, pod którym podpisał się mój wykładowca. Nie mogli mnie nie przyjąć. I właśnie teraz stałam ze skulonym ogonem pod drzwiami osoby, która miała mnie wszystkiego nauczyć. Wydawałoby się banalne - przychodzę do gabinetu, pomagam w podbijaniu stempelkami dokumentów, na koniec miło się żegnam z mężczyzną i wracam tam na kolejny miesiąc. Otóż, nie tym razem.

- Taką mam nadzieję - odpowiedziałam krótko.

Ściskałam w ręku plik teczek z najważniejszymi rzeczami, jakie kazano mi wziąć. W drugiej dłoni tkwiła rączka od torebki, w której znajdowały książki związane z danym fachem. Większość osób z mojego roku trafiała właśnie na takich starszych panów. Nie robili zupełnie nic. Młodzi studenci często parzyli im herbatę, a potem siadali przy biurku i segregowali wyblakłe papierzyska. Tymczasem ja, musiałam przyjść pod skocznię Bergisel-Schanze, gdzie jak udało mi się wyczytać kilka dni wcześniej, miało się odbyć letnie zgrupowanie skoczków narciarskich. Okazało się, że drzwi, pod którymi stałam, prowadziły do szatni, a sami sportowcy mieli zamiar pojawić się już jutro.

- Klaus Bauerhoff - odchrząknął, wyciągając w moją stronę dłoń.

Musiałam odłożyć stos papierów na ziemię, żeby móc ścisnąć jego silną, zimną rękę.

- Gabrielle Hofer - powiedziałam, uśmiechając się nieznacznie.

Młoda, niedoświadczona dziewczyna z dzielnicy za Wiedniem - oto kim dla niego byłam. Ale chciałam być tak dobra jak on. Tak zaradna i pewna siebie.

Znów pokiwał głową. 

- No cóż, nie będę owijać w bawełnę. Zazwyczaj nie mamy w tej kadrze kobiet, więc na tobie spoczywa honor.

Och, co za zaskoczenie. 

- Aczkolwiek ta praca wymaga wiele poświęcenia i pracy. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, ponieważ czeka cię ciężka harówka.

Brzmiało aż nazbyt optymistycznie. Jakby czytał mi w myślach i czekał aż zapytam się: "A co ze stemplowaniem dokumentów?". Zgrywałam dobrą minę do złej gry, choć naprawdę zależało mi na tej robocie.  Wreszcie dostałam szansę na wyższe zarobki, a przynajmniej przez najbliższe kilka miesięcy.

- Równie trudno się załapać, jak łatwo wypaść z tej branży. Jeśli zauważą twoją słabość, nie zdążysz powiedzieć ostatniego słowa - odparł, wpuszczając mnie do środka. - Na razie obserwuj. Zwracaj uwagę na każdego zawodnika i miej nadzieję, że urazy jakie im przyjdzie ponieść, nie będą ogromne. - Na krótką chwilę zamilkł.

Pewnie wahał się czy zdradzać takiej niedoświadczonej studentce tajniki leczenia. W zasadzie, też bym sobie nie ufała w takiej chwili. Jednak nie minęła chwila, a po raz kolejny zabrał głos.

- I najważniejsza zasada - patrz na sportowców, a nigdy nie na konkurs. On jest dla ciebie niczym w porównaniu z tym, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

***

Czułam gdzieś wewnątrz spoczywającą na mnie odpowiedzialność, tylko i wyłącznie dlatego, że próby opatrywania i leczenia przestały być eksperymentami. Rozpoczynał się jeden z prestiżowych turniejów, podczas którego sprawdzana była oczywiście wytrzymałość. W tym roku stawiano na Stefana Krafta - wydawało się, że tylko on zaczynał się liczyć w stawce. Cztery lata temu wierzono w niego i Michaela Hayboecka - zresztą słusznie. Pomimo walki, w zasadzie niezwykle zdrowej, zupełnie ją ignorowali. Kibicowali sobie nawzajem. 

Drugą osobą, którą typowano, był Daniel Huber. W ostatnim czasie coraz częściej widywał się z Kraftem, a przynajmniej, gdy dostawałam szansę znalezienia się na ich treningach. Mężczyzna  trenował we własnym cieniu ze spokojnym i wyciszonym umysłem, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Bauerhoff był zachwycony tymi dorodnymi efektami. 

A Manuel Fettner... cóż, po Pucharze Kontynentalnym i kilku udanych startach radził sobie znacznie lepiej niż poprzednio. Start w Oberstdorfie mógł przynieść dla niego dobre orzeźwienie.

 I... Gregor Schlierenzauer. Pod względem zdrowotnym przeszedł bardzo wiele, ale zawsze się podnosił - nie ze spodziewanym skutkiem. Każdy posiadał o nim inne, kontrowersyjne zdanie. Kiedy pierwszy raz przyszedł do mojego gabinetu, sądziłam, że na krótko. Jedna, ot dwie wizyty i koniec. Wystarczy. Jednak po tym jednym, poważnym upadku wszystko się skomplikowało i to na dobre. Nie było już "Schlieriego". Cud, że trener zgodził się go wystawić na Turniej Czterech Skoczni, ponieważ Gregor nie prezentował sobą tej formy.

***

- Gregor Schlierenzauer - odparł, wyciągając w moją stronę dłoń.

- Gabrielle Hofer - odpowiedziałam równie obojętnie.

Chciałam się mu dokładnie przyjrzeć. Budził w człowieku pewnego rodzaju respekt, a teraz... cóż, teraz moim zadaniem okazało się zająć właśnie nim. Czy to nie było wystarczającym wyzwaniem?

Gregor był mistrzem, idolem wielu pokoleń. Doktor Klaus kazał objąć nad nim pieczę, dopóki on sam nie wróci, a  wyszedł... piętnaście minut temu. Tak czy inaczej, nie mogłam się obijać w pracy, nawet jeśli to był ten sportowiec - Schlierenzauer we własnej osobie. Zdążyłam przeczytać w kartotece, że uraz jego kolana co jakiś czas się wzmagał, więc mężczyzna został skazany na różnorakie zabiegi i co kilkutygodniowe wizyty.

- Czy cokolwiek się polepszyło? - zapytałam na wstępie.

Chciałam chociaż zgrywać wrażenie przyszłej, żeńskiej wersji Bauerhoffa. Ten natomiast spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. Jakby młodzieńcza natura, którą gdzieś tam w sobie nosił, nie skryła się za maską, na pozór dojrzałego człowieka. Woń jego perfum mnie przytłoczyła. Nie, żeby brzydko pachniały, przeciwnie. Nie potrafiłam się skupić, choć powinnam. Już miałam wstać, żeby uchylić okno, gdy zdecydował się odpowiedzieć.

- Robię postępy - stwierdził. - Jest lepiej niż było. Za tydzień znów chciałem zacząć skakać. Klaus powiedział, że jeśli mój stan zdrowia przejdzie do takiego, jaki jest obecnie, znajdzie się na to duża szansa.

Doktor Klaus. Oczywiście, byli na ty. I on mu ufał. Mi nie. Pokiwałam lekko głową, a następnie kazałam usiąść mężczyźnie na macie i zdjąć spodnie. Jak dotąd robiłam tylko zwykłe badania, które nadzorował prawdziwy lekarz i fizjoterapeuta. A kiedy on odszedł, poczułam się dziwnie nieswojo, skazana tylko na swoje umiejętności.

Skupienie wydawało się niemożliwe. Wylądowało gdzieś poza moim zasięgiem, żebym tylko miała szansę spojrzeć na Schlierenzauera, jak na ziemianina, ot, niewyróżniającego się zupełnie niczym.

Próbowałam odepchnąć każdą z przytłaczających myśli na bok i zająć się tym nieszczęsnym kolanem, z którym zostawił mnie Bauerhoff. Krok po kroku dotykałam każdą część, każąc Gregorowi mówić, jeśli w pewnym momencie poczuje ból. Nic takiego się nie stało. Może faktycznie zrobiło się lepiej.

- Od kiedy tu jesteś? - zapytał.

Czułam lekką pogardę w jego głosie, ale nie mogły mnie obchodzić pojedyncze przypadki. Nawet, jeśli był tym sławnym sportowcem. Nawet jeśli dostał prawdziwe prawo do krytyki, bo początkująca, nowa wersja jego lekarza zachowywała się nieprofesjonalnie.

- Od czterech miesięcy - odpowiedziałam równie szybko, jak wtedy, gdy zapytał.

Można by nawet pomyśleć, że nasze głosy złożyły się w jeden, ale to również przemilczałam, wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. Wręcz błagałam, żeby rumieńce, które znalazły się na mojej twarzy, wyparowały. Żeby nie pomyślał, że mam go za jakikolwiek wzór.

- Gregor, przyniosłem dodatkowe bandaże. Noga musi się wzmocnić. Gabriella będzie nadzorować twoje ćwiczenia, a potem zda mi szczegółowy raport. To wszystko na dziś.

***

Tak czy siak, forma nie była najważniejsza. Miałam za zadanie skupić się na zdrowiu zawodników. Zajmowałam się Michaelem Hayboeckiem po jego upadku w Engelbergu, rozmawiałam kilkakrotnie ze Stefanem Kraftem i Danielem Huberem, a czasem przychodziło mi wziąć pod swoje skrzydła Philippa Aschenwalda lub odrobinę młodszych skoczków, takich, jak Jan Hoerl.

Turniej Czterech Skoczni był też kolejną okazją do spotkania się z Anze. A przynajmniej tak myślałam. Przejazd z Austrii do Słowenii nie był ot banalnie prosty jak mogłoby się wydawać. Do tego dochodziły nasze zawody, którym musieliśmy poświęcać całkowitą uwagę i wszystko kończyło się na tym, że widzieliśmy się albo przed zawodami, albo tuż po. Zostawała nam godzina, podczas której nie dało się zbyt wiele zdziałać. Głównie rozmawialiśmy, on o jego skokach, a ja o mojej pracy. Obiecywaliśmy sobie, że wkrótce się zobaczymy, lecz to też nie zdawało się być tak proste. Nawet w lecie nie mieliśmy dla siebie czasu.

Teraz chciałam to zmienić, świętując rozpoczęcie Turnieju, a potem spędzając z nim każdą wolną chwilę, gdy tylko Felder miał zamiar spuścić mnie z oczu.

Dopakowałam do walizki stertę swetrów i spodni, a potem usiadłam na niej, próbując zamknąć cholerstwo. Mniej czasu. Napisałam do Semenica, że już niedługo wyjeżdżam z mieszkania. Nie odpisał, więc pewnie też był zajęty. Ostatnio szło mu coraz lepiej, a ja miałam nadzieję, że tak pozostanie przez resztę czasu - o ile nie wbije nam noża w plecy i tym samym nie zwycięży wszystkich konkursów. Często żartowaliśmy na temat, a on sam próbował mnie namówić do pracy w kadrze Słowenii, co w pewnym momencie stało się naprawdę grząskim tematem, prześlizgującym się z jednego gardła do drugiego.

***

Półtorej roku temu

- Przede wszystkim obserwuj to, co się dzieje. Pomagaj przy drobnych wypadkach, a bardziej zaawansowane zostaw doświadczonym - odrzekł doktor, po czym oddalił się w stronę Heinza Kuttina zawzięcie dyskutującego z Alexandrem Pointnerem.

 Letnie Grand Prix możemy uznać za rozpoczęte! Tym razem nie potrzebowałam białego fartucha. Wystarczyła czerwona koszulka z białym, naklejonym napisem na plecach "Skijumping Austria". Spacerowałam pośród charakterystycznych drewnianych domków, mając za cel, sprawdzić czy zawodnikom nic nie dolega, i czy są gotowi, aby wystartować. Wszystko wyglądało wspaniale. Nie spodziewałam się tak wielu kibiców w Wiśle, ponieważ, cóż, lato w żadnym stopniu nie dorastało do pięt zimie. Krzyki i muzykę dało się usłyszeć wszędzie, dosłownie! Jednak, priorytety wzywały. 

Musiałam skupić się na innym zadaniu, zresztą jednym z ważniejszych. Aczkolwiek, pozostał jeszcze jeden, dość istotny problem. Fakt, że letnie zawody nie odgrywały większej rangi, nie kolidował tak bardzo, jak to, że nigdzie, ale to nigdzie nie mogłam znaleźć tej cholernej drewnianej konstrukcji z flagą Austrii. W myślach karałam się za niewiedzę - na samiutkim początku mogłam zapytać jaki numer ma owa przebieralnia, ale podczas krótkiego bilansu prowadzonego z Bauerhoffem zupełnie wypadło mi to z głowy. Czułam się jak ostatnia idiotka pośród zamieszania wywołanego przez FIS, który co rusz przyznawał innemu zawodnikowi dyskwalifikację już na samym starcie. Konkurs zaczynał się za niecałe pół godziny, a tymczasem znajdowałam się w tłumie ludzi, którzy zwyczajnie zbyt zabiegani, żeby ich o cokolwiek zapytać, krążyli pomiędzy chatkami, czuwając nad wszystkim. Prawie wszystkim.

- Przepraszam - zapytałam w języku angielskim pierwszego napotkanego mężczyznę, ale zwyczajnie mnie zignorował.

No tak, z drużyną rywali nie prowadziło się konwersacji. Zirytowałam się. Nie mogłam ot tak stać i szukać wzrokiem tego, czego nie dostrzegałam.

Kiedyś byłaś lepsza w te klocki. Bardziej Ci zależało. Udawałaś sprytną, przesądną... a teraz grasz kogoś kim nie jesteś.

Nie minęły nawet trzy minuty, a to ja potrzebowałam lekarza.

- Uważaj do jasnej cholery! - warknęłam pod nosem do blondwłosego chłopaka.

Nie, nie byłam niska. Sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wydawało się być optymalnym wzrostem. Powinien mnie zauważyć. Zresztą na pewno mnie widział, a mimo to...

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - zaczął, próbując podać mi rękę, którą natychmiast odtrąciłam.

Zsunęłam z siebie ciemne okulary przeciwsłoneczne i otarłam zranione, szczypiące kolana. Co za ironia.

- Uważaj jak chodzisz - odpowiedziałam uszczypliwie, będąc ku szczytu wytrzymałości.

Chciałam tylko znaleźć ten pieprzony dom, ale ta oferma, która przede mną stała, zastawiła mi drogę. Teraz miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska. Owszem, wydawał się być wysoki. A przynajmniej wyższy o około dwadzieścia centymetrów. Jego włosy zostały rozwiane przez wiatr, tworząc na głowie żywą katastrofę. Delikatna bawełniana koszulka z nazwą "Skijumping Slovenia" opinała jego ciało i cóż...

Tak, właśnie upadłam przy skoczku narciarskim. Tak, jeśli ten frajer naskarżyłby Kuttinowi czy Bauerhoffowi, moja kariera zakończyła by się równie szybko, jak zaczęła.

- Czego jeszcze chcesz? - zapytałam, próbując ponownie skupić myśli na ludziach.

Może chociaż jedna osoba z kadry nie wyruszyła na wieżę trenerską. Chociaż. Jedna.

- W ramach przeprosin mógłbym wyświadczyć ci jakąkolwiek przysługę - odparł bez namysłu z tym swoim niepewnym uśmiechem.

Naprawdę miło. Zjeżdżaj. Miałam zamiar pokręcić głową i powiedzieć mu, żeby zmykał do swojej drużyny, ale do głowy wpadła mi pewna myśl, zupełnie inna niż wszystkie, które otoczyły mój umysły, związane  z tym problematycznym mężczyzną.

- Pokaż mi gdzie jest domek Austrii.

Wydał z siebie zaskoczony odgłos. Pewnie myślał, że dwudziestoparoletnia dziewczyna woli znacznie lepsze orły od niego. W jakimkolwiek sensie, cokolwiek to znaczyło, wiedział, że nie ma szans. Chciałam na tym zakończyć nową znajomość. I obyśmy się więcej nie spotkali.

***

Pędziłam na lotnisko tak szybko, jak tylko mogłam (czyli dokładnie na tyle, na ile pozwalały moje nogi, które nienawidziły biegów). Nie zdążyłam związać włosów w kucyka, wyłączyć ekspresu do kawy i światła w sypialni - rachunki będą koszmarne. Moją głowę zaprzątało tyle rzeczy, o których nie zdążyłam pomyśleć, gdy wychodziłam z mieszkania. Zawodnicy, koniec spóźnień, spakowanie wszystkiego, zabranie każdej walizki, kupienie jedzenia na podróż i niekończące się obowiązki, sprawiające, że na samą myśl dostawałam migreny.

Z oddali widziałam Stefana i Michaela, którzy żywo o czymś dyskutowali, ignorując Daniela Hubera. To był dobry znak. Moja mozolność nie okazała się końcem planów o Oberstdorfie. Wreszcie mogłam zwolnić i nabrać głębokiego oddechu. Skoro siedzieli, zapewne pozostało jeszcze odrobinę czasu, o którym się tak zamartwiałam. Musiałam wyglądać naprawdę komicznie w puchowej niebieskiej kurtce, rękawiczkach w serduszka, czerwonej czapce i rozmazanej maskarze na twarzy. Zresztą, może podświadomie ci mężczyźni wyśmiewali się z nieudolnej podróby Klausa Bauerhoffa, ale nie chcieli zrobić mi przykrości. Albo ich po prostu nie obchodziłam. 

Kolejną osobą, którą dostrzegłam, był Gregor Schlierenzauer. Jego oczy skupiły się na ekranie telefonu i nie dostrzegały niczego innego. Standard. Miałam zamiar się przywitać, ale po tym jakże emocjonującym "wejściu smoka", moje ciepłe powitanie musiała przyjąć tylko i wyłącznie łazienka, zapewne płatna.

Lotnisko wydawało się tak naprawdę tętnić swoim własnym wyimaginowanym życiem. Podobali mi się ludzi spieszący się w stronę odpowiednich bramek i ich kolorowe walizki z różnymi dziwacznymi naklejkami, a także głośny szum samolotów, który każda osoba próbowała przekrzyczeć. Jednak dzisiaj czułam na sobie ten abstrakcyjny obowiązek zadbania o samopoczucie zawodników i przestawienie myślenia z "młodocianej Gabi" na "doświadczoną Gabriellę". Pewnie nawet tego nie zauważą. Po raz kolejny rzuciłam spojrzeniem w stronę Gregora, po czym prychnęłam cicho ze śmiechem. Brzmiało co najmniej źle i żałośnie. Ale... cóż, musieli mi zaufać. Musieli.

***

No dobra, to musiał być najdłuższy rozdział od czasów "We aren't like the others". Aczkolwiek mam wiele pomysłów, które chcę zrealizować, a że niefortunnie wypadło na ten sezon to cóż... Jest jak jest. 

Zaczyna się powoli, spokojnie. Właśnie tak ma być. Większość decyzji o różnych incydentach, które się pojawią, będą Waszą robotą dzięki Twitterowi i ankietom. W zasadzie, może nie powinnam jeszcze pytać, ale uwielbiam refleksje na Wattpadzie.

Kto waszym zdaniem jest zabójcą?

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro