Rozdział 3
Pov Amy
Słońce było wysoko na niebie, gdy w końcu udało mi się dotrzeć do Ealverlan. Teraz musiałam tylko przejechać przez miasto i dojechać do Piorbell.
Zeskoczyłam z konia i złapałam się pod boki, rozglądając się wkoło. Wszystko pokrywała szarość. Domy były w opłakanym stanie, tak jakby przeszedł tu wszystkoniszczący huragan.
Ale wszyscy wiedzieli, że to nie huragan.
To COŚ, które mieszkało w pałacu.
Powoli ruszyłam dziurawą drogą, ostrożnie stawiając stopy.
Chaty wyglądały przerażająco, okna ziały czernią, słomiane dachy były zniszczone, śmierdziało zgnilizną.
Pociągnęłam za sobą konia, któremu wyraźnie nie podobało się to miejsce. Zapierał się kopytami i parskał.
— No chodź, tylko się rozejrzymy — poprosiłam. ,,Gdyby tylko Nayrin rozumiała moje słowa...".
Najwidoczniej nie przekonałam klaczy, gdyż nie ruszyła się nawet o centymetr. Westchnęłam ciężko i przywiązałam ją do suchego konara. Bardzo prawdopodobne, że został spalony przez pioruna.
Powolnym krokiem ruszyłam przez stolicę, rozglądając się nerwowo dookoła. Wszystkie budynki wyglądały tak samo: stary, rozpadający się kamień, dziurawą słoma, okna pozbawione szyb... To nie było naturalne.
Z trudem przełknęłam ślinę. Moje nogi zrobiły się jak z waty, ciężko było mi się poruszyć.
,,Co się ze mną dzieje?".
Za plecami poczułam chłód. Lodowaty powiew muskał moje blade ramiona, wywołując gęsią skórkę. Wiatr nie był naturalny, byłam tego pewna.
,,Coś tutaj jest nie w porządku".
Mimo chęci odwrócenia głowy, moje ciało było sparaliżowane. Nie wiedziałam tylko, czy strachem, czy zimnem.
Wiatr wbił mnie w drogę, nie mogłam się poruszyć. Chciałam poruszyć stopą, iść dalej, ale nic takiego się nie wydarzyło. Po prostu stałam, patrząc przed siebie.
Czas wydawał się stanąć w miejscu. W stolicy Verbelle było nienaturalnie cicho; nie słychać było tu bzyczenia owadów czy wesołego plusku rzeki płynącej niedaleko.
Nagle nieprzyjemne uczucie minęło. Odzyskałam czucie w kończynach, mogłam normalnie się poruszyć.
Odetchnęłam z ulgą.
Cokolwiek to było, już minęło.
Postanowiłam dłużej nie przebywać w tym miejscu, więc odwróciłam się i zamierzałam biec w kierunku mojego konia, kiedy dostrzegłam...że coś jest nie tak.
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się budynkom.
,,Mogłabym się założyć, że tego domu wcześniej tu nie było".
Bzdura, An. Masz tylko za dużą wyobraźnię. Tylko tyle.
Potrząsnęłam głową i ruszyłam drogą, nie odwracając się do tyłu.
***
Od kilkudziesięciu dobrych minut brukowana droga przede mną na zmianę stawała się leśną dróżką.
Kilkanaście minut spędziłam na wydostaniu się z tego przeklętego zaułka, w którym się znalazłam. Błądziłam uliczkami, na przemian trafiając w nowe, to we wcześniej odwiedzane miejsca. Czułam, że zataczam ogromne koło i w pewnym momencie wydawało mi się nawet, że stamtąd nie wyjdę, ale w końcu udało mi się wydostać z tego dziwnego miejsca.
Teraz jechałam dziwną drogą, mijając znaki przestrzegające przed zapuszczaniem się tutaj.
,,Już niedaleko".
Miałam dość zawężone pole widoku, gdyż po moich bokach pięły się do nieba wysokie dęby. Przynajmniej miałam drogę, którą mogłam podążać.
Zza wielkich drzew wyrósł dach wysokiej na paręnaście metrów chatki. Co chwilę chowała się za drzewami i wyłaniała się spośród nich.
W końcu drzewa zaniknęły i moim oczom ukazała się siedziba Starszyzny. Był to zadbany dom — w przeciwieństwie do tego, co sobie wyobrażałam — nieco porośnięty bluszczem, z rozpadającego się komina unosił się w powietrze siwy dym.
,,Ktoś tam jest".
Dotarłam we właściwie miejsce. Zeskoczyłam z klaczy, moje długie włosy rozproszyły się na wietrze. To tyle z mojej starannej fryzury, pomyślałam ze złością.
Zaprowadziłam zwierzę do stajni, w której stał już jeden koń, przywiązałam je do wolnego miejsca i pogłaskałam ją.
— Doskonale się spisałaś — pochwaliłam Nayrin. — Szkoda tylko, że cię nie posłuchałam — dodałam ciszej.
Poklepałam klacz po boku i wyszłam ze stajni. Podniosłam oczy ku niebu i natychmiast je opuściłam. Ołowiane chmury nie zapowiadały niczego dobrego.
Szybkim krokiem ruszyłam do chatki, dokładnie oglądając ją z zewnątrz.
,,Z zewnątrz nie wygląda przytulnie".
Prędko skarciłam się w myślach za takie myślenie. Siedziba miała nie rzucać się w oczy i odstraszać potencjalnych chętnych.
,,Udało im się".
Miałam zapukać do zniszczonych drzwi, ale się zawahałam. Co, jeśli mi nie uwierzą? Wyrzucą mnie? Zranią? A może...zabiją?
Przełknęłam ślinę, ze zdenerwowania zaczęły pocić mi się dłonie.
Odetchnęłam głęboko i zastukałam w drzwi, dopóki resztki odwagi mnie nie opuściły.
We wnętrzu chaty usłyszałam kroki. Odsunęłam się nieco, aby nie zostać uderzona. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i wyjrzała zza nich drobna kobieta o płowych włosach. Uśmiechnęła się, widząc moją zakłopotaną twarz i odsunęła się, abym mogła wejść.
Nieśmiało przekroczyłam próg chaty. Stanęłam gdzieś z boku i utkwiłam wzrok w podłodze.
,,Do diabła z moją nieśmiałością".
Kobieta, która otworzyła mi drzwi również weszła do środka i zajęła miejsce na ławie pod długą ścianą. Popatrzyłam na nią z ukosa i dostrzegłam też dziesięć innych osób.
,,Czyżby to byli ci legendarni magowie?".
W pomieszczeniu było cicho, najwyraźniej nikt nie chciał się odezwać. Bynajmniej ja nie zamierzałam zrobić tego pierwsza.
— Kochanie, jak się nazywasz? — w końcu ciszę przerwała przysadzista kobieta o ciemnej skórze, czarnych włosach i ciemnobrązowych, przenikliwych oczach.
— An.
— An?
Skinęłam głową, nie do końca pewna, dlaczego tak się zdziwiła.
— Nie sądzę, żebyś miała tak na imię, złotko.
— Znaczy... Mam na imię Amy, ale wolę, kiedy mówią na mnie An — wytłumaczyłam po chwili. Magini skinęła głową, uśmiechając się lekko.
Dopiero po chwili mój wzrok padł na kobietę cichutko siedzącą w rogu, przysłuchującą się naszej rozmowie.
Zamarłam.
— Babcia Jenna?!
Magini skinęła głową i powoli do mnie podeszła. Wzięła mnie w objęcia i mocno przytuliła.
— Tęskniłam za tobą. Bardzo. — Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa na głos, uświadomiłam sobie, że tak było naprawdę. Strasznie mi jej brakowało.
— Ja za tobą też, moja kochana.
Odsunęłam się nieco i popatrzyłam po twarzach pozostałych osób. Na wszystkich malowało się zrozumienie, niektórzy miło się do mnie uśmiechali.
— Babciu... To są ci magowie, prawda?
Kobieta skinęła głową, pozostali stłumili śmiechy. Babcia przedstawiła mi wszystkich po kolei.
Byłam tak szczęśliwa, że nawet nie zauważyłam, że kogoś brakuje.
— Chodź za mną, skarbie. Kiedy wszyscy przyjadą, powiem Ci o wszystkim.
Dałam się zaciągnąć do pokoju, w którym unosił się dobrze mi znany aromat. Aromat goździków.
,,Zapach babci".
— Amy, opowiesz mi, dlaczego droga zajęła Ci tak długo?
— Co masz na myśli?
Babcia westchnęła.
— Reuban powiedział nam, że jesteś już niedaleko. Niestety nie mogliśmy cię dokładnie zlokalizować. Mówił, że dotrzesz tu w ciągu godziny, a minęły trzy. Co się stało?
Wzięłam głęboki wdech i opowiedziałam, co spotkało mnie w stolicy.
Kiedy skończyłam, babcia nie wyglądała dobrze. Zbladła, ciągle łapała się za głowę i mamrotała coś pod nosem.
— Babciu... Co się dzieje?
Kobieta odetchnęła płytko i drżącym głosem odpowiedziała:
— Ealverlan próbowało cię uwięzić i odciąć drogę do Piorbell.
Pov Noelle
— Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jestem — powiedziałam między kęsami.
Kiedy dotarłam do Starszyzny byłam zmęczona i głodna. Nie oceniłam dobrze drogi, przez co zabrakło mi jedzenia. Chociaż oszczędzałam jak mogłam, prowiantu nie wystarczyło mi na ostatnie dwa dni podróży. Żywiłam się leśnymi owocami i błagałam bogów, abym się po nich rozchorowała. Najwidoczniej wysłuchali moich próśb, bo oprócz zmęczenia i wychudzenia nic mi nie było.
Wszyscy magowie byli bardzo mili, czego zupełnie się nie spodziewałam: myślałam, że będą oschli i zgorzkniali, ale tak się nie stało.
Odkąd przyjechałam, zawzięcie ze sobą o czymś dyskutowali. To musiało być coś bardzo ważnego, bo zawsze rozmawiali przyciszonymi głosami. Podobno jakiejś dziewczynie, chyba Amy, przydarzyło się coś niedobrego przez jej ciekawość.
Kiedy niechcący to podsłuchałam, musiałam powstrzymywać się przed prychnięciem. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A teraz przez tą dziewczynę wszyscy mogliśmy być zagrożeni.
Wywróciłam oczami i przełknęłam kawałek mięsa, który gryzłam już jakiś czas. Nie było najlepsze, ale lepsze to niż głodówka.
— Nie tylko ty, Elle — odezwała się niska szatynka o opalonej skórze i ciemnych oczach. Miała na imię Valerie i była ode mnie starsza o trzy lata. Niesamowite, jakie różnice wiekowe nas dzieliły, a przecież wszyscy mieliśmy powierzoną taką samą misję. — Ja wiem o tym od sześciu lat i nadal w to nie wierzę. — Dziewczyna pokręciła głową. Uśmiechnęłam się do niej nieśmiało i chwilę później wróciłam do jedzenia.
Byłam jedną z osób, które przyjechały najpóźniej. Przede mną dotarli tu już Selleh, Valerie, Benna, Evie, Amy, na którą wszyscy mówili An, i Lauren. Trochę dziwiło mnie to, że nie było żadnego chłopaka, ale Céline wytłumaczyła mi, że chłopcy przyjadą dzisiaj późnym południem lub wczesnym wieczorem.
W sumie dotarła już ponad połowa i wszystkie zauważyłyśmy, że wszyscy wpierali nam błąd, kiedy mówiliśmy, że magów było dwunastu. Bo jak inaczej można było wytłumaczyć dwunastkę dzieciaków, którzy zostali wybrani do tej misji? No właśnie. Nijak. Lub tak, że któryś z magów miał dwójkę potomków.
Albo wszyscy kłamali, co wydawało nam się bardziej wiarygodne.
Zjadłam resztkę dziczyzny i wstawiłam talerz do niewielkiego zlewu. Na dworze zrobiło się ciemno.
,,Czyżby było już tak późno?".
Wyjrzałam na zewnątrz i dostrzegłam granatowe chmury wiszące nad lasem. Znowu będzie burza.
Pokręciłam głową z niezadowoleniem i wróciłam do środka. Nie przepadałam za burzą i nie rozumiałam, jak można było ją lubić. Więcej z niej szkody niż pożytku. No ale cóż, niektórzy lubili ją z powodów, których nie umieli wytłumaczyć.
Ja uwielbiałam mapy i długie zwoje pergaminów, chociaż nie potrafiłam podać sensownych argumentów dlaczego.
Skierowałam się do korytarza z sypialniami i zderzyłam się z kimś. Przed upadkiem na posadzkę uratowały mnie tylko silne ręce osoby, na którą wpadłam.
Zarumieniłam się ze wstydu i popatrzyłam na osobę, z którą się zderzyłam.
,,O bogowie".
Złapał mnie chłopak o idealnie zarysowanej szczęce, jasnobrązowych lokach i ciemnych oczach.
,,Ideał".
Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, ale już nie ze wstydu. Czy tu zawsze jest tak gorąco?
— Wy...wybacz — wyjąkałam, na co chłopak zaśmiał się tylko.
— Nie szkodzi. — Cały czas się uśmiechał, mimo że na niego wpadłam. Co z nim jest nie tak? — Marcus mnie nazywają, a ciebie, piękny kwiecie?
Zrobiłam się czerwona jak burak.
,,Nie ma co, wie, jak zbajerować kobietę".
Odetchnęłam głęboko...i tu był mój błąd.
Kiedy do moich nozdrzy dotarł zapach jodeł i cynamonu, zatraciłam się jeszcze bardziej.
,,Bądź przeklęty po wsze czasy, Marcusie".
Wyswobodziłam się z jego uścisku i odsunęłam się na parę metrów.
— Mam na imię Noelle, ale możesz mówić mi Elle lub Ella. — Wyciągnęłam do niego dłoń, żeby ją uścisnął, ale on złapał moją rękę i przysunął ją do ust, a następnie, patrząc mi głęboko w oczy, ucałował ją delikatnie.
Przewróciłam oczami i prędko zabrałam dłoń.
— Kiedy przyjechałeś?
— Niedawno, może jakieś dziesięć minut temu.
,,Ile?".
Skinęłam głową i przeszłam obok niego, kierując się do pokoju którejś z dziewczyn.
Byłam już przy drzwiach, kiedy usłyszałam za sobą głośne łupnięcie, śmiechy i przekleństwa.
Zanim weszłam do pokoju, usłyszałam jeszcze słowa Lauren:
— Uważaj, kochasiu!
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się pod nosem.
Przekroczyłam próg pokoju Evie. Był bardzo ładny, ściany miały kolor brzoskwini, podłogę przykrywał dywan ze skóry niedźwiedzia.
,,Znaleźli sobie wręcz idealne miejsce na kryjówkę. Z pozoru obskurnie, po głębszym poznaniu wydaje się prawie rajem".
Evie siedziała na łóżku i przeglądała jakiś stary album. Usiadłam obok niej i popatrzyłam na jego wnętrze.
— To ty? — zapytałam, wskazując na małą dziewczynkę w ślicznej sukience ozdobionej kokardkami.
Evie kiwnęła głową i pociągnęła nosem. Dopiero wtedy zauważyłam, że płakała.
— Co się stało?
— Moja babcia... Ona żyje.
Zmarszczyłam brwi.
— I to dla ciebie źle czy dobrze?
— Oczywiście, że dobrze! Tyle lat żyłam w przekonaniu, że już nigdy jej nie zobaczę... A tu proszę, okazuje się, że ona żyje sobie z jedenastoma innymi magami w całkiem ładnej chatce w lesie.
— Dziesięcioma — poprawiłam ją. — Przecież wszyscy dorośli mówią, że zawsze było ich jedenastu.
Evie pokręciła głową, wycierając nos szarą chusteczką.
— Nie wierzę im — wychrypiała. — Wszyscy w moim mieście zawsze mówili, że było ich dwunastu, więc dlaczego oni sami twierdzą, że wszyscy przez prawie dwie dekady się mylili?
Pokręciłam głową, gdyż nie znałam odpowiedzi na to pytanie. To wszystko było strasznie dziwne.
— Wiesz coś o szczegółach naszej misji? — zapytałam, odganiając jej ciemne włosy z twarzy. Nie było to łatwe, bo przylepiły się do mokrych policzków Evie.
— Wiem, ale nie mogę Ci powiedzieć. Przepraszam — wyszeptała. Postanowiłam nie naciskać. Poklepałam ją pocieszająco po plecach i wyszłam z pokoju, zastanawiając się, dlaczego wszyscy w moim otoczeniu kłamali.
Jakby nie było, na pewno mieli ważne powody. Nie okłamywali by nas bez powodu.
Prawda?
W zamyśleniu dałam ponieść się nogom, gdzie chciały, i trafiłam do pokoju głównego, w którym na wielkiej ławie siedzieli wszyscy magowie, gotowi powitać przybywających młodzieńców.
No, prawie wszyscy. Jednego z nimi nie było.
W pomieszczeniu panował półmrok, na ławie nie siedział żaden z magów; najwidoczniej w najbliższym czasie nie spodziewali się przybycia któregoś z nas.
Usiadłam na ławie i wzdrygnęłam się, kiedy dotknęła moich ud. Oparłam się o nią dłońmi i lekko pochyliłam do przodu.
,,Ciekawe, jak oni mogli aż tyle na niej wytrzymywać".
Ława nie była wygodna, więc chwilę później zeszłam z niej i wyjrzałam na dwór. Z chmur siąpił delikatny deszcz, przykrywając świat mokrą kopułą. Wiał mocny wiatr, wierzchołki drzew kołysały się. Mogłoby się wydawać, że niedługo się przewrócą, ale nic takiego się nie wydarzyło.
— Zamknij drzwi, bo zaraz jeszcze bardziej się rozpada.
Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam głos za moimi plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam opierającą się o framugę drzwi wysoką szatynkę. Jej szaroniebieskie oczy wpatrywały się we mnie z odrazą.
— Jesteś głucha czy głupia? A może obydwa? — warknęła. Dopiero wtedy przestałam się na nią gapić. Zacisnęłam zęby i zatrzasnęłam drzwi.
,,Co ją napadło?".
— Dziękuję, panno łaskawa. — Jej słowa ociekały jadem. Nie do końca rozumiałam, dlaczego się tak wobec mnie zachowywała. Może po prostu miała zły dzień.
Przeszłam obok niej i ruszyłam do swojego pokoju. Widziałam tą dziewczynę pierwszy raz, najwidoczniej przyjechała, kiedy byłam u Evie.
Zamknęłam drzwi i wskoczyłam na szeroki parapet. Był na tyle duży, że mógłby zmieścić dziewczynkę w wieku trzynastu lat bez uginania nóg, ale że miałam więcej, niż trzynaście lat, musiałam zgiąć kolana i objąć je ramionami.
Popatrzyłam przez okno na spadający z nieba deszcz.
Czy był on uosobieniem humorów wielu osób w Verbelle?
Możliwe.
Czy odzwierciedlał żałosne położenie, w jakim my, mieszkańcy Verbelle, się znajdowaliśmy?
Jak najbardziej.
Naszym zadaniem było uwolnienie państwa spod działania czaru i sprawienie, żeby nad Verbelle znów zaświeciło słońce.
Pov Samertine
Był późny wieczór, gdy na obrzeża Piorbell wreszcie dotarły ostatnie osoby. Akurat byłam w łazience, szykując się do snu, ale w kąpieli przeszkodziła mi Noelle biegająca po całej chacie i wrzeszcząca, że mamy teraz zebranie.
— Noelle, nie jesteśmy głusi, nie musisz tak krzyczeć — zbeształam ją, kiedy po raz trzeci przebiegała przed drzwiami łazienki. Ta dziewczyna naprawdę albo bardzo chciała mi podpaść, albo jeszcze nie wiedziała, na co mnie stać.
Większość osób już spała, ale krzyki Noelle obudziłyby nawet martwego, więc kilka minut później wszyscy siedzieliśmy na dole, oczekując na magów. Noelle przyszła ostatnia, na co prychnęłam. Co jak co, ale ona, która wszystkich pobudziła, powinna być pierwsza.
Na nieszczęście wolne miejsce zostało tylko obok mnie, więc chcąc niechcąc musiała tam usiąść.
— Lerie, chciałabyś się zamienić? — szepnęłam do dziewczyny siedzącej po mojej prawej stronie. Valerie skrzywiła się, ale w końcu kiwnęła głową. Jej chyba również nie podobała się wizja siedzenia obok krzykaczki. — Dziękuję, mam u ciebie dług.
Nastolatka skinęła głową i zamieniła się ze mną na miejsca.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, obserwując zgromadzone w nim osoby. Siedzieliśmy w półkolu, przed ścianą magów, jak ją nazywaliśmy. Dzięki temu wszyscy doskonale się widzieliśmy. Po mojej lewej stronie siedziała Valerie, dziewczyna, której jeszcze do końca nie poznałam. Wydawała się sympatyczna, a poza tym byłyśmy w podobnym wieku. Po prawicy siedział wysoki chłopak o brązowych włosach i ciemnych oczach. Wyglądał, jakby mocno się nad czymś zastanawiał, jednocześnie wpatrując się w Noelle. Do tej pory nie wiem, co on takiego w niej widział. Jeszcze nie znałam jego imienia, ale to było tylko kwestią czasu. Wkrótce wszyscy się zapoznamy, nawiążemy przyjaźnie, może z niektórymi staniemy się wrodzy a po zakończonej misji wrócimy do domów i będziemy wieść życie takie, jak wcześniej.
Szkoda, że nie wiedziałam, jak bardzo myliłam się tamtego dnia.
Po kilku minutach czekania do głównego pomieszczenia w końcu wkroczyli magowie. Ich miny nie zdradzały nic dobrego, były posępne, szli ociężale.
Przełknęłam ślinę.
,,Nasza misja jeszcze się nie zaczęła, a już mamy poważne zmartwienia".
W pokoju zapanowała idealna cisza, gwary rozmów zanikły, tak jakby nikt nigdy tutaj nie rozmawiał. Wszyscy tylko z napięciem obserwowali ruchy magów i czekali, aż się odezwą.
— Przepraszamy, że zwołaliśmy zebranie tak późno — zaczęła magini Ayina, wysoka kobieta o ognistych włosach i morskich oczach — ale sprawa jest niecierpiąca zwłoki.
Wstrzymałam oddech.
— Jak zapewne słyszeliście, Amy miała pewne kłopoty z przebyciem Ealverlan. — Kobieta westchnęła. — To nie stało się bez powodu. Estelle była mądrą maginią i oprócz rzucenia klątwy na Verbelle oraz obłożenia zaklęciami pałacu, zaczarowała również stolicę, aby ci, którzy do niej weszli, już nie mogli z niej wyjść. — Wszyscy popatrzyliśmy po sobie ze strachem. — Nie wiemy, jak, ale Lauren i Allison, które mieszkają tam praktycznie od dziecka, nie miały problemów z przemieszczaniem się. Właśnie z tego powodu sugerujemy, żeby podczas przeprawy przez Ealverlan waszymi przewodniczkami były Allison oraz Lauren. Oczywiście postąpicie, jak zdecydujecie, ale rozsądnie byłoby posłuchać naszej rady.
Popatrzyłam na pozostałych magów. Z ich twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Widać było, że wszyscy zgadzają się z Ayiną. Magini odetchnęła i kontynuowała.
— Teraz przyszła pora na najważniejszą część: szczegóły waszej misji. Chcielibyśmy, żebyście wiedzieli, że każdy z was przyda się w inny sposób. Macie różne zdolności i różne charaktery, każde przydadzą się inaczej. Właśnie ze względu na charaktery podzieliliśmy was na drużyny. — Magowie wyczarowali cztery bransoletki w kolorze pomarańczowym, cztery bransoletki w kolorze fioletowym i cztery bransoletki w kolorze miętowym; w sumie było ich dwanaście.
Biżuteria pofrunęła do nas i zawisła przed naszymi twarzami. Ja dostałam bransoletkę fioletową. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i próbowałam odnaleźć członków mojej drużyny. Z tego, co mi się wydawało, należały do niej Valerie, Allison, Lauren oraz Selleh.
Odetchnęłam z ulgą. Na całe szczęście nie byłam w drużynie z Noelle.
— Proszę, aby każdy chwycił swoją bransoletkę i założył ją na rękę — powiedziała Ayina, gdy z powrotem skupiliśmy się na jej słowach. Gdy wykonaliśmy polecenie, kontynuowała: — Będą one wam towarzyszyć cały czas, aż do ukończenia misji. Widzieć będą je tylko członkowie danej drużyny. Gdy nad którąś osobą z waszej grupy pojawi się zagrożenie, zaświeci się ona w kolorze pomarańczowym, fioletowym lub miętowym. Każda z nich oznacza też inną drużynę: pomarańczowe to Drużyna Wschodzącego Słońca, fioletowe to Drużyna Migoczących Gwiazd a miętowe to Drużyna Szumiących Drzew. Przywódców, łowców oraz zwiadowców wybierzecie później, teraz nie mamy na to czasu. Skoro o bransoletkach i drużynach skończyliśmy mówić, przejdźmy do misji. Jak wiecie, waszym zadaniem jest uwolnienie Verbelle spod działania czaru. Dotąd szczegóły były wam nieznane, gdyż nie chcieliśmy was denerwować, a poza tym misja jest zbyt ważna, a nie chcieliśmy, żeby ktoś dowiedział się, co i gdzie będziecie robić. Wybierzecie się do Ealverlan. Dlatego wcześniej dałam wam sugestię dotyczącą przewodniczek. Waszym głównym celem jest pałac i to, co zostało w nim zaklęte. Podejrzewamy, że jest to jakaś mistyczna postać, na przykład sfinks lub smok. Czekają was trudne zadania, z których możecie nie wyjść cało. Możliwe, że niektórzy z was, próbując ocalić państwo, poniosą śmierć. Czekają was wręcz śmiertelne pułapki i zadania, których nie bylibyście w stanie wykonać samodzielnie. Właśnie dlatego jest was aż dwanaścioro. Jeśli ktoś z was chciałby się wycofać, póki jeszcze może, niech zrobi to teraz. Nie poniesie żadnych konsekwencji ani nie będziemy na niego źli. To tylko i wyłącznie wasza decyzja, której my nie możemy za was podjąć.
Nikt się nie podniósł i nie opuścił chaty.
Przez chwilę w moim sercu kiełkowała niepewność, ale przezwyciężyłam ją. Zrobię to. Dla siebie, dla Zacha, dla wszystkich tu obecnych, a zwłaszcza dla wszystkich mieszkańców Verbelle, którzy wreszcie chcieliby żyć normalnie.
— Jesteście tego pewni? Kiedy wyruszycie, już nie będzie odwrotu.
I tym razem nikt nie opuścił swojego miejsca i nie skierował się do drzwi.
Magini westchnęła.
— No dobrze, widzę, że was nie przekonam. W takim razie możecie zadawać pytania, wszystkie, które przyjdą wam na myśl.
Zaczęłam się mocno zastanawiać, ale nic, co byłoby związane z misją, nie przychodziło mi do głowy.
— Jakie zadania mogą nas czekać? — zapytała Ayrin, do tej pory milcząca dziewczyna. Chyba była mocno nieśmiała.
— W tej kwestii, moja droga Ayrin, rozkładamy ręce. Nie mamy pojęcia, co może was tam czekać. Właśnie dlatego magini Ayina próbowała was przekonać, że nie wcale nie musicie tam iść — odpowiedział mag Nassim. Albo Hunter, nie byłam pewna.
Parę osób zadało jeszcze kilka pytań, ale ja nie słuchałam. Ciągle myślałam o Zachu. Niepotrzebnie go okłamałam, męczyły mnie teraz wyrzuty sumienia.
— Jeśli nie macie więcej pytań, z naszej strony to już wszystko. Możecie się rozejść.
Mag Aiden odchrząknął, znacząco patrząc na towarzyszkę.
— Ayino, zdaje się, że zapomniałaś o jeszcze jednej istotnej rzeczy.
Magini westchnęła.
— Nie chciałam was tym zamęczać jeszcze dzisiaj, ale dobrze. Niektórzy z was słusznie zauważyli, że nie ma z nami jednego maga, mianowicie maga Lorenzo. — Kobieta wzięła głęboki oddech, zanim kontynuowała. — Mag Lorenzo został porwany, a do waszej misji zostaje dodana próba ocalenia go.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro