Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Pov Lauren

Droga przede mną wydawała się nie mieć końca. Ile bym nie przeszła, z przodu ciągle wyrastała brukowana ścieżka. Na początku trochę mnie to dziwiło — bo niby skąd w środku lasu wzięła się brukowana dróżka? — ale z czasem się do niej przyzwyczaiłam. Właśnie dziś miałam spotkać się ze Starszyzną. Podobno mieli dla mnie jakieś zadanie. Więcej szczegółów nie znałam, powiedzieli mi tylko, abym przyszła do nich siedemnastego czerwca. 

Kiedy żyje się w opuszczonym mieście ciężko jest zachować poczucie czasu. Nieraz wydawało mi się, że w tej ciszy mijają całe wieki, a tak naprawdę upływało kilka minut. W sumie do tej pory zastanawiam się, jakim cudem ja jeszcze nie zwariowałam. Najwidoczniej jestem mocna psychicznie. 

Coś za mną zaszeleściło. 

Przełknęłam ślinę. 

,,Błagam, tylko nie teraz. Nie mogę się spóźnić, a przede mną jeszcze kilka dni drogi".

Powoli się odwróciłam i zaczęłam wpatrywać się w gąszcz, ale niczego podejrzanego tam nie dostrzegłam. Mimo wszystko postanowiłam trochę bardziej uważać. Nie chciałabym natknąć się na jakieś dzikie zwierzę, z którym musiałabym walczyć. 

Szybkim krokiem ruszyłam naprzód. Po moich bokach rosły wysokie drzewa, okalane przez metrową trawę. Gdzieniegdzie dostrzegalne były krzaki jeżyn. Szkoda, że ostatnią jaskinię minęłam kilka godzin temu... 

Przeszłam jeszcze kilkanaście metrów, gdy dostrzegłam, że drzewa coraz bardziej się przerzedzają. Nareszcie ten cholerny las się kończy... 

Ostatnie metry przebiegłam. Chciałam wreszcie wydostać się z tego przeklętego lasu, miałam dość kolców drapiących moje nogi i gałęzi wplątujących się we włosy. 

Przede mną pojawiła się spora polana otoczona kilkoma drzewami i porośnięta zieloną trawą. Z radością stwierdziłam, że było tu całkiem gładko. Wreszcie koniec wysokiej trawy i robali w niej łażących. 

Zdjęłam z ramienia torbę i położyłam ją na ziemi. Usiadłam na polanie, trawa delikatnie muskała moją skórę. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo bolą mnie mięśnie. Dziesięciogodzinna wędrówka przez las robi swoje. 

Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Chciałam trochę odpocząć, ale najpierw musiałam dotrzeć do siedziby Starszyzny. Dlaczego, do diabła, nie mogli wybrać sobie którejś z opuszczonych chałup w Ealverlan tylko wzięli coś na obrzeżach Piorbell, położone w lesie?! Doskonale wiedziałam, że gdyby Estelle dowiedziała się o nich, na pewno surowo by ich ukarała. 

Mimo wszystko i tak było mi ciężko, nawet z tym nieznoszącym sprzeciwu argumentem. 

Uchyliłam powieki i zerknęłam na słońce. Chyliło się już ku zachodowi, ale jak dla mnie mogło powisieć jeszcze kilka godzin. Niebo zaróżowiło się, w niektórych miejscach miało ognisty odcień. 

,,Zupełnie taki, jak włosy dziadka Reubana" — pomyślałam ze smutkiem. Tak strasznie za nim tęsknię... 

Nie, Lau, skup się. Teraz najważniejsze jest bezpieczne dotarcie do siedziby Starszyzny. 

No właśnie. Bezpieczne. Jak będę tutaj tak siedzieć to prędzej dopadną mnie wilki lub niedźwiedzie, a nie dotrę na obrzeża Piorbell. 

Zerwałam się z ziemi, otrzepałam spodnie i podniosłam torbę. Przewiesiłam ją przez ramię i jęknęłam, kiedy zderzyła się z moim biodrem. Wcale nie była taka lekka, jak na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.

Jeszcze raz rzuciłam okiem na las i pobiegłam w jego drugą część. 

Pov Evie

Kolejna godzina mijała, a ja ani trochę nie przybliżałam się do celu mojej wędrówki. Wręcz przeciwnie — wydawało mi się, że coraz bardziej oddalam się od Piorbell. Lor Werni już dawno zostało w tyle. Tak właściwie to nie wiedziałam nawet, czy podążam we właściwym kierunku. Mogłam liczyć tylko na swoją intuicję oraz orientację w terenie.

Na moje nieszczęście szłam teraz przez gładki teren, całkowicie nieosłonięta; gdyby wyskoczyło na mnie jakieś zwierzę, nie miałabym nawet gdzie się schować. Do tego musiałam uważać na ciekawskich wieśniaków — moja misja miała największy stopień tajności, nie chciałam się wygadać przed którymś z wiejskich nastolatków, dlatego ruszyłam o wschodzie słońca, żeby nie spotkać mieszkańców wioski.

Co prawda większość ludzi w Verbelle wiedziała o misji, która została powierzona dwunastce dzieci kilkanaście lat temu, podczas ich narodzin, ale zostałam pouczona przez ducha babci, żeby nie mówić o tym nikomu. Krążyły słuchy, że niektórzy w ostateczności mogliby wydać nasz sekret Estelle, byleby tylko nie zostać straconym.

Wzdrygnęłam się na myśl o tym, co mogłoby się ze mną stać, gdybym dała złapać się grasującym w lesie rozbójnikom... Nie, wolę nawet o tym nie myśleć. Naciągnęłam mocniej kaptur i przyspieszyłam kroku. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą kompasu... Ale z drugiej strony skąd miałam go wytrzasnąć? Pieniędzy ledwo starczyło mi na jedzenie, a co dopiero na kompas, który kosztował majątek...

Popatrzyłam spode łba na słońce, które znajdowało się coraz niżej. Zaczęłam biec. Wolałabym nie napotkać nocy na otwartej przestrzeni. To zbyt niebezpieczne.

Po kilku minutach szybkiego biegu zwolniłam. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, płuca płonęły, gardło paliło żywym ogniem. W końcu całkiem się zatrzymałam, opierając ręce na kolanach i głośno dysząc. Odkałsnęłam parę razy, ale nic to nie dało.

— Chyba to jest znak, że trzeba zrobić sobie przerwę — wysapałam.

Niby od roku wychowywałam się w lesie, ale kondycji nie miałam zbyt dobrej... O, ironio!

Usiadłam na mokrej od rosy trawie i wzdrygnęłam się, kiedy krople wody zetknęły się z moją nagą skórą. Wyjęłam zza paska skórzany bukłak z wodą, wyciągnęłam korek i łapczywie upiłam kilka łyków.

,,Od razu lepiej".

Woda była nagrzana, ale i tak lepsza niż nic. Zakorkowałam buteleczkę, zatknęłam ją za pasek i otarłam usta dłonią.

Miałam się podnosić i iść dalej, kiedy usłyszałam za sobą ciche kroki.

Zamarłam.

,,Czy ktoś mnie śledził?".

To musi być człowiek. Zwierzęta nie poruszają się tak cicho. Przełknęłam gulę, która zdążyła zrobić się w moim gardle i zastygłam w bezruchu. Nieznajomy powoli do mnie podszedł i położył dłoń na moim ramieniu. Pochylił się nade mną, poczułam kwaśny smród piwa, który zaczął drażnić moje nozdrza. Skrzywiłam się, ale nie odwróciłam się, w obawie, że może rozpoznać moją płeć.

— Nie krzycz, nie zrobię Ci krzywdy.

,,Nie byłabym tego taka pewna".

— Chcę się tylko dowiedzieć... Co tu robisz?

Zacisnęłam usta, w obawie, że mój głos rownież mógłby się okazać zdradziecki. Mężczyzna mocniej zacisnął palce na moim ramieniu. Zdusiłam okrzyk, kiedy jego paznokcie wbiły się w mą skórę.

— Zadałem Ci pytanie — wycedził. Kiedy znów się nie odezwałam, szarpnął mnie, odwracając w swoją stronę. Na moje szczęście twarz miałam ukrytą w głębokim kapturze, a tunika była na tyle obszerna, że nie zdradzała moich kształtów.

Ręka nieznajomego powędrowała do mojego kaptura.

,,Błagam, nie".

Kaptur opadł na moje ramiona i plecy, spod niego wystrzeliły długie brązowe włosy. Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie, kiedy zobaczył, z kim ma do czynienia.

— No proszę... Dziewczyna — prychnął. — Kto by się spodziewał? Nie ma co, cwaniutka jesteś. — Nachylił się do mnie, patrząc mi głęboko w oczy. Do moich nozdrzy uderzył też smród potu. — A może teraz się zabawimy? — wyszeptał.

Skrzywiłam się, kiedy dotarł do mnie odór z jego gęby. Dopiero po chwili zrozumiałam sens jego słów.

,,Czy on...?".

Wewnątrz mnie pojawiła się panika i w miarę zbliżania się do mózgu, coraz bardziej rosła. Odetchnęłam płytko, aby nieco się uspokoić. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o nożu zatkniętym za pasem. Niezauważalnie sięgnęłam ręką do brzucha i go wyciągnęłam. W mojej głowie szybko ułożył się plan działania.

,,Teraz albo nigdy".

Zebrałam wszystkie moje siły i odepchnęłam mężczyznę. Ten, najwidoczniej zaskoczony moim atakiem, upadł na ziemię, bardziej z szoku niż z siły uderzenia. Wyciągnęłam w jego kierunku sztylet, patrząc na niego z niewielką wyższością.

— Nie zbliżaj się — syknęłam. Nieznajomy powoli podniósł się z ziemi i popatrzył na mnie nieco zszokowany.

— Chciałem się tylko zabawić — warknął — wiem, że Ty też tego chciałaś. — Zaczął podchodzić coraz bliżej, ostrze dzieliły od niego tylko centymetry.

— Nie podchodź!

Mężczyzna prychnął, minął ostrze i złapał mnie za nadgarstek.

— Ostrzegałam.

Wbiłam sobie sztylet w dłoń, ciepła krew zalała moją rękę. Zwiększyłam nacisk, nie zważając na ból. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie śnieżycę. Poczułam jej chłód, usłyszałam trzask śniegu, wyczułam jej gorzki smak.

I nagle zadął wiatr, tak mocny, że moje włosy wydostały się zza tuniki i zaczęły łopotać w powietrzu. Z nieba posypały się płatki śniegu, spadało ich coraz więcej i więcej. Skierowałam wiatr na mężczyznę, który odsunął się ode mnie już na kilka metrów i patrzył na to, co wywołałam, ze strachem w oczach. Zwiększyłam nacisk ostrza, śnieżyca zrobiła się jeszcze większa i poleciała na nieznajomego.

Mężczyzna wziął nogi za pas i uciekł daleko ode mnie. Kiedy zniknął mi z oczu, ostrożnie wyjęłam nóż ze skóry. Rzuciłam go na trawę, oderwałam kawałek tuniki i ciasno oplotłam dłoń, tamując krwawienie.

— Ze mną się nie zadziera, dupku — warknęłam z podłym uśmiechem na ustach, zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam dalej, przez oświetloną blaskiem zachodzącego słońca równinę.

************************************
No i mamy pierwszy rozdział.

Mam nadzieję, że jakkolwiek podobają się wam moje wypociny i nie macie ataków cringe'u zbyt często.

W każdym bądź razie dziękuję za przeczytanie, gdybyście zauważyli jakieś błędy to możecie mi je wytknąć ;)

Do zobaczenia! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro