Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

95. Nasza kolej

Dzień zmierzał ku końcowi. Czkawka ubrany w strój bojowy  i doskonale wyposażony szykował się do lotu, by pozbyć się czujki, jeśli tako owa jeszcze tam była. 

- Tylko nie szarżuj ponad swoje możliwości. Zabij czujkę i podleć kawałek poza nasze wody. - upomniała go Ulda. - Zorientuj się gdzie są. Wandale będę najwyżej jak się da.

- Dziękuję. - złapał ją za ramię - Tez się martwię o Larę. Za długo.... - westchnął, po czym ubrał hełm. - Mordko. Wandery szykować się do lotu. - smoki zaryczały i zaczęły wzlatywać się. Ella również była w gotowości.

- Skoro nie chcą przypłynąć to ich zmusimy. - powiedział z morderczym uśmiechem na twarzy.

- W istocie. - odpowiedział jej różnie gotowy. - Lecimy! - wszystkie możliwe Wadersmoki leciały za dowódca. - Do góry!  - wrzasnął. Grzmot spotęgował rozkaz rykiem. Wszystkie Burzowe smoki znikały w chmurach. Czekających na sygnał. - Mordko jazda. - w kilka chwil znaleźli się przy samotnej skale. Szatyn zeskoczył na ziemię i od razu został zaatakowany przez czwórkę chłopaka uzbrojonego po zęby. Nastolatek od razy wyczuł korzeń. Wstrzymał oddech i zdjął dwóch wrogów nim ci zdążyli wystrzelić bełty. Pozostałą dwójka, która z rykiem ruszyła na Drakana szybko straciła szanse, by go w jakikolwiek sposób zranić. Jedn padł bez głowy drugi. Trzymał się za kikut lewej ręki. - Nim cię zabiję drogi przyjacielu. Mam parę pytań. - uniósł maskę. - Z którego kierunku nadpływacie?

- Nic ci nie powiem tchórzu. - zaśmiał się, ale głos mu drgał nie z gniewu, ale ze strachu. - Ark pokona wasze nędzne siły. Oris z pewnością już jest popiołem zbrukanym krwią. - tym razem szatyn parsknął śmiechem.

- Mamy Uldę. Wszystko nam wyśpiewała jak na dłoni i pomogła nam zorganizować to wszystko. Jeśli Ark szykuje na nas jakieś dodatkowe niespodzianki to niewiele. - powiedział spokojnie.

- Co... - wiking pobladł drastycznie. - Czyli ona...

- Yhym... - podrzucił sztylet do góry. - A więc, z której strony najpierw zaatakuje? Bo wiemy że okrąża nas. - wiking usiadł.

- Wódz nam powiedział, że Ulda powiesiła się i spłonęła żywcem. - wyszeptał, nie zważając na pytanie. Usiadł na kamiennej plaży. Poluzował uścisk na ręce. Krew trysnęła. - Moja siostra żyje?! - szatyn drasnął się w palec nożem. Tego się kompletnie nie spodziewał. Szybko rozdarł tkaninę stroju wroga i zrobił opaskę na kikucie. - Moja siostrzyczka żyje. - łzy polały się ciurkiem. Moja Ulda... - mężczyzna szybko chwycił za ramie Czkawkę. - Błagam odetnij drugą jeśli trzeba, ale błagam na bogów zabierz mnie od niej. Ona myśli że nie żyję. Zostałem wysłany z flotyllą do twojej wyspy, ale zamieniłem się z druhem. Błagam. Błagam Władco Smoków. - szatyn chwycił go za poły i oparł go o skały.

- Jaką mam gwarancję, że ty jesteś jej bratem? - szatyn widział, że to on, po zapachu krwi i dość mocno zbliżonym wyglądzie.

- Ulda ma krzywy mały palec, jak ja. - pokazał na kikut. Szatyn faktycznie wcześniej dojrzał tę deformację, ale nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Nasz ojciec  też mia ją. Jest moją bliźniaczką.

- Dobrze. Zabiorę cię do niej, ale nie bez eskorty i straży.

- Rób co chcesz. - Mają harpuny chcą się nocą przedrzeć przez klify, a potem z od tyłu, omijając bagna. Ark będzie od frontu. - szatyn nie wyczuł kłamstwa, ani obłudy. Zagwizdał. Mordka wylądowała. Czkawka wyjął z torby medykamenty i opatrzył w pełni ranę.

- Dziękuję Władco Smoków.

- Ulda mnie zatłukłaby mnie, jakbym nie opatrzył cię. - ranny zaśmiał się.

- Cała ona. - westchnął - Leć... - wskazał podbródkiem kierunek. - Są nieopodal.Zakotwiczyli się na wyspie. Jest tam sporo smoków i w pułapkach. - szatyn zamyślił się,  po czym wyczuł obecność kogoś znacznie potężniejszego od siebie. Szybko zakrył oczy wrogowi. Jeśli ci życie miłe nawet nie próbuj otwierać oczu.

- Rozkaz. - szatyn dla pewności zawiązał mu je dokładnie przepaską. Mężczyzna poczuł bardzo dużą presję, ale nieśmiał otworzyć oczu.

- Witaj. Ten mężczyzna okaże się czy jest wrogiem czy sojusznikiem. - zamilkł - Wiem. Jest ich sporo tam. Nie warto byś się jeszcze pokazywał. Musimy odwołał plan i zawrócić. Dobrze. Jeśli wypłyną za kilka godzin zaatakują w południe. Od klifów, bagien i frontu. Od strony Oris nie będzie ataku. Rozkaz. - po czym nastała cisza. - Cóż twój wódz wpadnie z planowaną wizytą, ale delikatnie napsuję krwi. - zerwał mu opaskę. - Bez numerów. - przestrzegł jeńca. Mężczyzna od razu się rozbroił ze wszystkiego co miał. Nawet ściągnął futro z pleców. - Wskakuj. - wskazał na siodło. Zatrzymany niepewnie ułożył pośladki w siodle. - Chwyć się mnie.

- Władco... - zacisnął usta - Boję się wysokości. Dowodem tego była bardzo trzęsąca się ręka i bardzo przyśpieszone bicie serca. - Czy mogę... -  po czym uderzył czołem w plecy szatyna.

- Morkdo spokojnie do góry. Jak wpadnie w panikę będę miał problem. Smok wziął to do serca i bardzo łagodnie zaczął wznosić się do góry.

- Czkawka? Co się dzieję? - zapytała zaskoczona widokiem jaki zastała.

- Na wyspie się dowiesz. Wandery rozwalcie tę wysepkę w pizdu. - powiedział, a jego spojrzenie cięło stal. - Odwołujemy nalot. Mordko na Berk. 

- Czkawka?! - Stoik zobaczył, że nie jest sam - Szpieg.

- Potencjalny sojusznik, tak? - spojrzał z ukosa na więźnia.

- Tak. - zszedł ostrożnie z gada i do uszu szatyna dobiegł wyraźny oddech ulgi. Kącik ust nastolatka uniósł się lekko.

 - Zawołaj Uldę. Ma z nim sporo do wyjaśni...

- Gurel!? - krzyknęła kobieta. - Ty żyjesz?!

- Ledwie... Ark nas oszu... - Ulda rzuciła mu się w objęcia. Szok jaki doznał mężczyzna przemienił się w westchniecie ulgi. Odwzajemnił uścisk. - Moja siostrzyczka.

- Ale jak?

 - Zamieniłem się z kompanem. Pewnie jest dawno martwy. Wylądowałem w głównej flotylli Arka. Skłamał, że się powiesiłaś i spaliłaś swoją chatę.

- Drakan mnie uratował.

- I dobrze zrobił. - spojrzał na niego - Dziękuję.

- Zdam ci tylko jedno pytanie. Dlaczego nie jest wypartym z uczuć chujem?

- Dzięki niej. - wskazał na siostrę. - W dniu mojej przemiany podmieniła fiolki. Reszta lat to zwykła gra aktorska. Drakanie, jeśli bogowie tak postąpili, że doprowadzili do naszego spotkania, to jestem tak rad, że to się stało. Dziękuję raz jaszcze. Powiem wszystko co chcecie wiedzieć, ale teraz szykujcie się na atak z trzech stron. - wskazał na kierunki. - Z tej Ark. Z tej Gimru, wice dowódca. Z tamtej, zakatuje Gamira, dowódczyni piechoty - wskazał an bagna.-  A z tej zaatakuje Viggo.

- Nie zaatakuje. - przerwał szatyn - Oris został obroniony dzięki Urcie. Viggo przegrał.

- W takim razie. Wygracie. - powiedział tak po prostu. - Ark nie wie, że macie zapewne potężnego asa.

- Co chcesz...

 - Nie musiałem widzieć. Wystarczy, że słyszałem. Władco. - spojrzał na niego uważniej. - Masz kogoś potężniejszego od siebie samego. - szatyn, Gizella, Valka uśmiechali się lekko.

- Mamy. To stara legenda. - powiedział spokojnie - Ale czy Ark wierzy w legendy?

 - Nie, ale bierze pod uwagę wszystko co możliwe. - oznajmił Gurel. - Skupia się na studiowaniu przeciwników. Jeśli oni wierzą w legendy, bierze to pod uwagę. Ciężko go zaskoczyć. 

- Ale nie jest to nie możliwe.

- Owszem Władco. Jedynie co go wiecznie zaskakuje to Larissa. Byłem na Nocnym Targu, od razu ją poznałem. - uśmiechnął się ciepło. - Wredne to basko do cna. Pokazało co to znaczy być następcą władcy Kirk. Nie zawahała się wystrzelić do brata. Chociaż się jej nie dziwię. To był zacny strzał, tylko szkoda, że nie spudłowała w głowę. - uśmiechał się nadal. Szatyn i Gizella od razu wiedzieli, dlaczego użył tego rodzaju opisu. Urta nigdy nie pudłowała.

- Mogłaby. - westchnął Czkawka - Gurel zapewne zjesz coś i się ogrzejesz?

- Dziękuję. Arena w tą stronę? -  skierował się we właściwą stronę, po czym nikt się nie spodziewając odciął głowę jednej osobie.

- Co ty...

- Szpieg Arka. Pleśniak. - warknął, za pewne w jego chacie znajdziecie wszystko.

- Gizella... - zniknęła.

- Nie mogłem się zdradzić od razu. - oznajmił, oddajac miecz Stoikowi. - Ten martwy nędznik doniósł o wszystkim, ale o jednym im nie powiedział. Mianowicie. O tym, że masz w zanadrzu coś znaczenie potężniejszego niż te smoki. - wskazał na wszystkie gady. - Użyj tej karty w dobrym momencie. Wiedzą o całej strategii, ale już nie ma co zmieniać. - po czym usiadł na pniu drzewa, wyrzuconego na plażę. Zmęczenie odbiło się na jego twarzy.

- Czkawka. Gurel miał rację. Pleśniak był zdrajcą. - Wskazał listy. - Opisywał wszystko. Kurwa mać. 

- Spokojnie. Jutro będzie atak z pewnością. 

- Mógłby się wytrzymać. Jutro jest twój dzień przyjścia na świat. - westchnęła.

- Właściwie za kilka godzin minie północ. - objął ją lekko. - Ulda zajmiesz się bratem?

- Tak bez obaw. -  podeszła do niego i z lekkim uśmiechem zabrała go pod ramię do chaty Gothi.

- Jak on mógł. - mruknął Stoik. - Zabrać to zdradzieckie truchło. - warknął. - Synu, nie wiem jak to się dzieje , ale jak tylko przylatujesz to zawsze bogowie są po naszej stronie. Niech im wszystkim będą wszelkie dzięki. - spojrzał na niebo pełne gwiazd. Szatyn uśmiechnął się na to.

- Tato, nie wiem czy to szczęście i czy tylko Los się nami bawi. Trzeba się na wszystko przygotować. Biała jest w ruinie. Od Lary nie ma wieści. Coraz gorsze mam myśli i coraz bardziej kłębi mi się w głowie.

- Czkawka musisz się porządnie wyspać. - odezwała się Valka - Masz wypić podwójną dawkę ziół.

- Ale...

- Za dużo robisz. - przerwała stanowczo. - Ty masz wypocząć. Nie jest starym wyjadaką jak twój ojciec. - spojrzała na niego, a potem z powrotem w oczy syna. - Spać... - chłopak uśmiechnął się - To nie jest prośba Czkawko. - chłopak usłyszał ostrzejszą nutę. - Gizella dopilnuj by wypił.

- Tak jest. - skinęła głową. - Idziemy chłopie.

- Tak jest. Jak dwie kobiety mną rozporządzają to nie mam wyjścia i wyboru się sprzeciwić. - westchnął i wyciągnął ramię, za które pochwyciła. Oboje udali się do chaty wodza.

- Stoik? - odezwała się.

- Val... szpieg i to pod moim nosem. Jak mogłem  nie ujrzeć tego. Wiedziałem, że coś mnie... ehhh. - westchnął. Kobieta objęła go za ramię. On zawsze był egocentryczny i samotny. - spojrzała na plamę krwi na piasku. - Ale co go zachęciło do zdrady.

- Jak to co? Gady. - podsumował - Smoki, jak Czkawka złączył się z nimi duszę i uczucia. Jasne się stało, że Pleśniak tak się zachowa, ale jedno dobrze się stało Gurel, brat Uldy. Szczęście w nieszczęściu. Mimo krótkiego czasu do ataku wroga, jego informacje bardzo się przydadzą.

- Ale? - znała na tyle ojca swojego dziecka, że czuła ze jest to "ale".

- Ale co ukrywasz Val. - kobieta uśmiechnęła się tajemniczo. 

- Rano się dowiesz. - po czym złapał i pociągnęła za brodę. Złożyła lekki pocałunek w policzek, po czym szybko się oddaliła. Stoi wpatrywał się w nią jak urzeczony. 

- Moja Val. - westchnął z miłością i  ruszył za nią. Dogonił ją i chwycił za dłoń. Wiedzieli, że rano skończy się czas na okazywanie miłości. Trzeba będzie ją zamknąć za drzwiami serca, by ta nie przeszkodziła w walce. 

***

- To do dna. - Ella podała parujący kubek. Chłopak odebrał go z kwaśną miną. - Oboje byli ubrani w czyste lekkie bawełniane ubrania, które posłużą w jutrzejszej bitwie.

- Muszę? -  jęknął.

- Tak. - po czym usiadła mu na kolanach. - Pijemy.

- Kocham cię, ale za to cię nie znoszę. - oznajmił i wypił jednym tchem. - Fu... Gorzkie. Proszę o osłodzenie tego smaku. - po czym zamknął oczy i zrobił dziubek z ust. Gizella zaśmiała się i bez zawahania cmoknęła go, a potem z większym żarem całowała te gorzkie z naparu usta. Chłopak szybko odłożył pusty kubek i objął ją w pasie.

- Takie osłodzenie zadowala smoczego marudę? - szatyn podniósł jedną brew.

- Ujdzie. - mruknął, po czym dostał lekko w ramię. - Wolałbym troszkę dłużej, ale zmaga mnie senność. Dziękuję. - wstał z krzesła razem z Ellą na rękach i położył ją delikatnie na futrze po czym innym okrył. Sam wszedł pod niego i przyciągnął ukochaną do serca. - Kocham cię. Proszę jutro uważaj nie zważaj na mnie. Chroń przede wszystkim siebie. Proszę.

- A ty siebie. - ucałowała jego serce. Kilka sekund później szatyn zasnął kamiennym snem. Ella przypatrywała się mu, a łzy same z siebie zaczęły płynąć. - Och ukochany mój. Proszę bogowie. Chrońcie go. On jest przyszłością całego smoczego świata. Nawet kosztem mojego życia. Jak zginę niech nie popada w obłęd czy otępienie. Niech znajdzie cel. - ucałowała jego lekko uchylone przez zen usta. - Kocham cię. - po czym ponownie mocno się przytuliła. Chłopak przez sen objął ją ciasno. Minęła chwila jak i sen znużył dziewczynę.

***

Elle zbudziły pierwsze promienie słońca, które padły na jej twarz. Zmarszczyła powieki i uchyliła je ostrożnie. Spojrzała na jeszcze śpiącego ukochanego i pogładziła go po policzku. Kąciki jej ust uniosły się lekko do góry w rozbawieniu, gdy zorientowała się, że chłopak się ślinił przez sen.

- Czas wstawać. - mruknęła - Czkawka wstawaj. - potrząsnęła go za ramie.

- Co? - po cym zerwał się do siadu. Refleks ocalił dziewczynę przed zderzeniem głów.

- Uważaj trochę. - mruknęła. - Jeszcze nie atakują.

- Aha...

- Poza tym. Najlepszego! - ucałowała go w usta. Chłopak odwzajemnił, ale zaraz się odsunął.

- Z paszczy mi capi. - powiedział zachrypnięty.

- Mnie też. Wiem, że czujesz to dużo bardziej niż ja. - chłopak parsknął i przytulił ją.

- Dzięki. Kocham cię.

- A ja ciebie. - kilka chwil w ciszy przytulali się - Dobra, czas coś zjeść i uzbroić.

- Tak jest. - wstał ociężale z łóżka. Ubrał buty i resztę stroju. Ella postąpiła tak samo. Oboje zeszli na dół, gdzie ku ich zaskoczeniu śniadanie było już gotowe i ciepłe.

- Witam śpiochów. Dobrze pospaliście? - przywitała się Valka. - Jest cztery godziny od wschodu słońca. Wcześnie. Bez obaw statki płynął. Widziałam. Będą dopiero koło popołudnia. Ludzie się zbroją, odpoczywają i jedzą. Wy też musicie. Smoki są praktycznie nakarmione i gotowe do ataku. Więc spokojnie Czkawka. Wszystkie są pod opieką i rozkazami. - tu spojrzała uważnie w oczy nastolatków. Stoik był w kuchni i zalewał ostatnie naczynie.

- Winszuję pełnoletniości synu. - odstawił naczynia i podszedł do niego, łapiąc za ramiona. - Tak się ciesze, że wyrosłeś na wspaniałego młodego wodza i odpowiedzialnego człowieka, pełnego mocy, zaufania i swojej czkawkowatości. - po czym przygarnął go do brody i klatki piersiowej. - Wiele zawiniłem, ale kocham cię synku. - ku jego zaskoczeniu ucałował czubek jego głowy. - Podczas walki nie zważaj na ludzi i smoki. Zadbaj wpierw o swoje bezpieczeństwo. Jak obronisz siebie to walcz za innych. - odsunął się, oczy chłopaka zaszkliły się i ponownie przytulił się do niego.

- Tato. Dziękuję i przepraszam za bycie nie idealnym synem.

- To ja byłem nie idealnym ojcem, to ode mnie powinieneś brać przykład, a go nie dawałem. Ale widzę, że to cię ukształtowało na wspaniałego wikinga, nie Wandala. Wikinga. Jestem niesamowicie dumny z tego. 

- Dziękuję. - załkał. Stoik trzymał go jeszcze parę chwil nim odsunął go delikatnie. - Pora abyś dobrze pojadł. Usiedli. Valka otarła łzy, tak samo jak Ella. To był rozczulający widok. Starsza kobieta złapała Stoika za dłoń i ścisnęła go. 

- Udał nam się dzieciak, co Val?

- Ależ udał. - po czym oboje zaśmiali się, po czym dołączyli do śmiechu młodzi.

- Sto lat! Rozczochrąńcu! - do chaty wtargnął Pyskacz, Ulda i Gothi. Szatyn wstał i zaczął ściskać gości. Każdy złożył mu krótkie życzenia.

- Dziękuję wszystkim obecnym na ten skromnej, ale pełnej dobrych emocji śniadaniu. Dziękuję za wszelkie życzenia. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Schylił lekko głowę w podzięce.

- Za Drakana! - wznieśli toast. Śniadanie opłynęło na spokojnej pogawędce, wspominkach i co jakiś czas łzach. Mordka zaglądnęła przez okno. Wiedział, że przyjdzie i jego czas. Smok wiedział, że to może być ostatni raz jak siedzą wszyscy razem. Nie przeszkadzał. Czekał. Szatyn co rusz jak go widział uśmiechał się do niego i machał. To mu wystarczyło. Położył się w cieniu domu i obserwował horyzont. Czuł wroga jak napływa. Obecność Alfy, jak i presji jaka coraz bardziej narastała z każdym ruchem słońca. Nagle nastawił uszu. Wstał. Wyczuł rozkaz Alfy. Zaczyna się. Zaryczał. W te samej chwili z chaty wyskoczył szatyn.

- Zaczyna się. - oznajmił. - Płyną. Wytężył wzrok. W oddali widział ledwie zarysowany ciemny kształt. j

- Już czas? - spytała Ella. Podając mu broń. To było tylko grzecznościowe pytanie. W momencie jak Szczerbatek zaryczał smoki przyjęły pozy pełne gotowości. Żaden gad nie ważył się spanikować. Wszystkie uniosły się i wyprostowały. Pomiędzy nich stanęli w gotowości do walki wikingowie. Oni również byli spokojni i pełni gotowości.

- Szczerbek, leć na klify. Spotkamy się tam. - smok tylko szybko otarł się o szatyna. Od razu wzbił się w powietrze. - Przypływajcie. - mruknął złowrogo. Czekał cierpliwie, by każdy Wandal, Wilk, Jeździec ujrzał flotylle wroga. Sygnałem były zduszone westchnięcia i pogardliwe szepty - Wikingowie i Smoki! Niech krzyk bojowy dotrze do uszu ich wrogów. Niech się lękają! - zakrzyknął, a wraz z nim zabrzmiały setki gardeł. Ludzkich, jak i gadzich. Krzyk popłynął wraz z wodą w stronę floty. Mimo znacznej odległości usłyszeli go.

***

- Panie przekroczyliśmy wody Berk. - oznajmił wice kapitan.

 -  Gotuj się. - powiedział bezdusznie. Martwy spokój ogarnął wojów z wyspy Kirk.  Każdy dobył swojej broni i czekał w skupieniu. W powierzy można było wyczuć aurę śmierci i zwarcia. Do uszu wojowników dochodził szum fal skrzypienia drewna, wodę obijającą się o statek. W ten usłyszeli potężny krzyk gotowości. To nie był tylko ludzki krzyk, ale też gadzi. Przez niektórych przeszedł dreszcz niepokoju, który odbił się w bezdusznych oczach. Niektórzy zacisnęli dłonie na rękojeściach, inny poruszali się zmieniać swoje pozycje.  Czekali w milczeniu. Ark spoglądał z dziobu swojego Połykacza Dusz. Czuł coś innego jak sukces wygranej. Coś innego. Coś złego.

>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<<<<<<

Wróciłam hehe

Wiem, że szmat czasu, ale tym bardziej zbliżam się do zakończenia książki tym bardziej chcę to odwlec. Bo kocham ją i mam coraz większe problemy, by pisać, bo łzy mnie przytłaczają z myślą że już prawie koniec. Weny mi nie brakuję, tylko sam fakt, że już zbliża się koniec. Są dwa wyjścia zakończenia:

1. Albo wstawię wszystkie rozdziały (tylko muszę je jeszcze dokończyć)

2. Albo po jednym w podobnych odstępach czasu

Pozdrawiam HQ-ś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro