94. Wróg?
- Lecimy! - więcej nie powiedział, tylko przyśpieszył, znacznie wyprzedzając Ellę i Grzmota. Widział sześć wielkich okrętów. Bandery na szczycie masztów spowodowały zahamowanie smoka. Ella zaskoczona nagłym zatrzymaniem podleciała parę metrów do przodu.
- Co się dzieje?!
- Bandery są białe. – powiedział i zauważył nagły ruch na pokładzie przodującego statku. Jeszcze jedna białą flagę. - Do zasięgu kusz i sieci. Ja polecę bliżej. Jak będzie coś się działo wiej i bij na alarm.
- Tak jest wodzu. - powiedziała i podlecieli jeszcze kawałek, po czym Ella zatrzymała smoka, a szatyn poleciał dalej.
- Kim jesteście? – zapytał, dobywając trzech sztyletów.
- Jam jest Amug. Kapitan Szumu Fal. Przypływamy w pokoju. – opuścił flagę.
- Tych sześć bojowych okrętów ma być pokojowe? - Szczerbatek warknął złowrogo w kierunku kapitana. Drakan przyjrzał się karmelowej cerze i lekko skośnych oczach i zakręconych wąsach - Jaka wyspa?
- Głęboki ląd. Stepy i Pustynia. Góry piasku zamiast lodu i śniegu. - Szatyn zobaczył, że obcy byli ubrani w futra, ale ich materiałowe czapki z jasnej purpury utworzone w kształt spirali ciągnącej się do góry i zakończonej złotym koralikiem oraz buty z wysokim czubkiem zakręcającym w stronę kostki. Workowate spodnie szersze na łydkach oraz w podobnym stylu koszula. Dała szatynowi do myślenia. Nie spotkał się z tą rasą ludzi. Kątem oka zauważył ledwie niezauważalny ruch. Z początku mu się wydawało, ale peleryna idealnie zlała się pokładem. Nie dał po sobie poznać, że go zauważył. Co gorsza widział łuk. - Nasze smoki są czczone. Legendy zawiodły nas tutaj. Do Księcia. - mówił dalej przybysz. - Nie jesteśmy tu, by zabijać. Jeden statek słaby w nieznanym miejscu. Wiele to pomoc. Twoja partnerka nie musi się nas obawiać. Jego akcent był bardzo słyszalny, tak samo jak mowa, którą posługiwał się Czkawka.
- Ale wy mnie tak. - odpowiedział - Łucznik na lewo ode mnie. Peleryna co zlewa się z tłem. - po czym cisnął obok niego krótki mały nożyk. Wbił się obok jego głowy. Łucznik ku zaskoczeniu Czkawki uniósł dłonie z łukiem i na jego oczach spokojnie ścignął cięciwę.
- Masz mnie. - powiedział spokojnie. - Chwalę celność i oko.
- Czego chcecie?
- Sojuszu. - odpowiedział kapitan.
- Mój lud jest w stanie wojny. - Kapitan i łucznik spojrzeli po sobie zaskoczeni i bardzo zaniepokojeni.
- Nie. My nie wrogowie. - podniósł szybko ręce. Zaskoczenie wkradło się w sposób przekazywania słów. Kapitan zauważył to i odkrzyknął. - Wybacz, ale wasz język choć prosty sprawia trudność.
- Grunt, że się rozumiemy.
- Co pozwoli nam, by ci dać zaufanie? - szatyn zmarszczył brwi.
- Złóżcie broń, tak jak wasz łucznik. - wskazał na niego podbródkiem. Kapitan wydał rozkaz w swoim ojczystym języku. Wszyscy jak jeden mąż bez zawahania rozbroili się, a broń pozostawili przed szatynem - Mordko ląduj na pokładzie. Bądź czujny. - wyszeptał. Smok natychmiast wylądował. A Czkawka zagwizdał donośnie. Wydał trzy przeciągłe gwizdy i jeden krótki. Ella i Grzmot podlecieli. - Ella zgłoś wodzowi, że sześć okrętów będzie od tej strony. Okaże się czy jesteśmy bezpieczni. Wyślij mi Straszliwca.
- Rozkaz wodzu. - nawet nie spojrzała się na obcych ludzi. Odleciała.
- Wierna i posłuszna. - powiedział kapitan.
- Nie jest posłuszna. Jest moją zastępczynią. Jeśli mnie coś się stanie poprowadzi moją armię. – wskazał na smoka. - Przeciw wam, jak i najeźdźcom.
- Zły moment obraliśmy na pakty. - kapitan westchnął i przegładził wąsy. Powiedział coś w swoim języku i kilku ludzi weszło i do kajuty. Po czym wynieśli stół i trzy krzesła. - Nie będę zamykał nas w kajutach. - szatyn zmarszczył brwi.
- Mordko. - Szczerbatek spojrzał na gest dłoni i od razu wzleciał w powietrze.
- Rozumiecie się bez słów. - powiedział tym razem łucznik i usiadł po lewej stronie Szatyna.
- Tak.
- Podziwiam. Jestem Malt. - Łucznik ściągnął kaptur peleryny. Jego krótko ogolona krzywo brązowo-ruda broda i ciemno niebieskie oczy, z których biła mądrość i instynkt drapieżnika.
- Drakan. Książe smoków. - przedstawił się. - Jak mnie znaleźliście?
- Plotki. Kupcy. - szatyn westchnął i zacisnął palce na nasadzie nosa.
- Johan? – powiedział, bardziej niż stwierdził.
- Tak. – odpowiedzieli jednocześnie.
- On jak zwykle wypapla wszystko na swoją korzyść. Ile złota?
- Jeden kufer. - odpowiedział Malt z lekkim uśmiechem. Widział, że przed nim stoi potężna osoba. Choć bardzo młoda bardzo doświadczona.
- Skoro pokazaliście mi, że póki co nie skrzywdźcie mnie... - po czym ściągnął maskę. – Mogę wam zaufać. - Kapitan i Łucznik spojrzeli na niego z lekkim zaskoczeniem. Był jeszcze młodszy niż im się zdawało, ale blizny i oczy ukazują moc doświadczenia.
- Dziękujemy. - powiedział kapitan Amug. - Czy korzystniej będzie, jak odpłyniemy, by nie plątać się.
- Byłoby tak najlepiej. - westchnął. W tej samej chwili na ramieniu szatyna wylądował ciemnozielony Straszliwiec. Chłopak nawet się nie wzdrygnął. - Witaj przyjacielu. - smoczek zeskoczył na stół. - To jest Straszliwiec Straszliwy gatunek smoka...
- Upiór Dachowy. - wtrącił się Malt. - Wybacz, akurat ten gatunek jest u nas bardzo powszechny. Sam korzystam z jego pomocy. Po czym gwizdnął krótko. Kilka sekund później na ramieniu wylądował fioletowy Straszliwiec ślepy na prawe oko. Blizna ciągnęła się do koniuszka ust. Miał na sobie uprząż z mieszkami. - Uratował mnie ten Upiór. Miałem nie lada kłopoty wtedy. Zwie się na wasze... Poczciwy.
- Miło mi Poczciwy. Straszli... znaczy Upiory są u nas wykorzystywane jako przesył wiadomości. – zobaczył niezrozumiałe miny - Dzięki nim rozsyłami informacje.
- U nas głównie pomagają w domostwach. - Malt zamilknął - Chcesz nam go podarować, by ponownie się spotkać?
- Jak widzę szybko myślisz Panie Malcie. - posłał im lekki uśmiech. - Jestem skory do współpracy z Lądem. - spojrzał na Amuga. - Ale czas na to jest zły. Nie chcę wpędzać w wojnę osoby, które nie są do niej przeznaczone.
- Mądre słowa mówisz Drakanie. - odezwał się Amug, po czym wstał i pochylił się lekko. Szatyn natychmiast odwzorował gest. Co zaskoczyło Amuga. - Nikt obcy nie odkłonił się od razu.
- Latam po wielu archipelagach widziałem wiele kultur. Bliskich moim zwyczajom, ale z różnicami. Wasz naród jest całkowitą odmianą od mojego. Dlatego dokładnie cię obserwuję Amugu. Jeśli mi się ukłoniłeś ode mnie też należy ten gest. Zwołam smoki wodne, by poprowadziły wasze okręty bezpiecznie. - Po czym usłyszał znajome chlupoty. – Jednak nie muszę. – Odwrócił się i wydał parę głosowych poleceń. – One odprowadza was w miarę daleko. Z dala od wysp, gdzie toczy się walka. - wskazał na południe. Stamtąd jesteście.
- Skąd... - odezwał się Malt zaskoczony.
- Kiedy tam wylądowałem. Myślałem, że to wyspa pełna piasku, ale zauważyłem, że nie czas na zwiedzanie. - posłał mu lekki uśmiech. - Mocno odpijcie od tej wyspy. Jeden do dwóch dni płyńcie na wschód. A potem obierzcie odpowiedni kurs.
- Tak zrobimy. Poślę twojego Upiora, kiedy będziemy cumować w naszym kraju.
- Dobrze. Spokojnych wód. Sprzyjających wiatrów. - po czym zagwizdał. Szczerbatek, który kołował cały czas nad okrętami wylądował.
- Piękny. - powiedział Malt - U nas jest o nich tylko legendy i pieśni. Czarne smoki... Nocne Stróże. Kiedyś ich było setki. Za młodu widziałem ich kilka. - Malt nie wiedział co uczynił w tej chwili. Bo łzy pociekły z oczu Czkawki. Kapitan zaniepokoił się bardzo, ale nie zdążył zareagować.
- Jest ich więcej... - po czym dopadł Malta i złapał mocno za ramiona. - Jest ich więcej?! - Łucznik przyjrzał się czerwonym oczom i łzom.
- Byłem młody... Niewiele lat młodszy od ciebie. - stęknął. Uścisk był stalowy jak na młodzika.
- Odynie najwyższy... - wyszeptał modlitwę - Dziękuję Malt. Niech wszelcy bogowie mają cię w opiece. Twoje słowa o tym, że Nocnych Furii jest więcej... Jest... Ach! - Po czym po prostu objął go mocno. Malt był zbyt mocno zaskoczony, by jakkolwiek zareagować. Chłopak się odsunął. – Płyńcie, a by wasze wody były spokojne, a wiatry pomyślne. Dziękuję... Bardzo Tobie... Wam - spojrzał na kapitana. - Do zobaczenia. - po czym po prostu uniósł rękę. Szczerbatek w oka mgnieniu złapał i podrzucił do góry. Czkawka krzyknął ze szczęścia. - Dziękuję! - po czym odlecieli. Straszliwiec posłany prze Ellę leciał za nimi.
- Ten chłopak ma wspaniałą więź z tym stworzeniem. - odrzekł Amug.
- Ma. Coś czuję, że niebawem będziemy mieć kilku gości szukających Nocnych Stróżów.
- To nie będzie bezpieczna wyprawa. - westchnął i przejechał palcami po wąsach.
- Nie będzie. Jeśli jakieś się ostały to w głębi lądu, ale coś czuję, że ten młodzik przeżył więcej, niż nam się wydaje.
- Nie złego stracha mi narobił jak posłał w ciebie sztylet. Bez chwili zawahania i znad ludzką precyzją.
- My tak strzelamy z koni. – posła mu znaczący uśmiech - Instynkt i wyszkolenie lub rodzony talent.
- Rodzony talent ma do smoków. Jedzą mu z ręki. - po czym usłyszeli warknięcia i ciche pomruki. Kapitan i jego towarzysz spojrzeli za burty.
- Ten młodzik szybko działa. - powiedział zdumiony Amug. - Witajcie boskie stworzenia wód. Prowadźcie na... - nim zdążył dokończyć musiał się zapłać burty, bo nad nim pokazały się dwa Koszmary z hakami, które złapały maszty i zaczęły ciągnąć. Kapitan zaklął w swoim ojczystym języku. - To dopiero szybkość. - po czym zaczął wydawać komendy. Załoga natychmiast dostosowała się do nowych okoliczności, tak jak i na każdym z okrętów. Siła skrzydeł i gadzich nawigatorów pozwoliła szybko i odpłynąć od Berk. Kwadrans później na ramieniu Malta usiadł ten sam Straszliwiec z wiadomością. Malt ryknął śmiechem.
- Kapitanie. - zawołał go - Spójrz. - pokazał wiadomość. Kapitan również parsknął. Mianowicie na sporym kawałku pergaminu był szczegółowy plan jak postąpić ze smokami przedstawiony graficznie. Drugi papier zawierał wersję pisaną.
- Chłopak ma łeb na karku. Nawet w tej ciężkiej chwili. Potrafił postawić się na naszym miejscu. Kapitan spojrzał na gady. - Ufajcie swojemu ludzkiemu wodzi to dobry człowiek. - wskazał na wyspę, która stała się już bardzo mała. Koszmary zamruczały. – Książe, niech i nasi bogowie mają cię w opiece. Przybądź prędko. - ostatni raz spojrzał na wyspę. Malt zajął się Straszliwcami.
- Co gadzie, trzymasz się z nami? – wskazał na Poczciwego. - Jeszcze jedna gęba do wykarmienia nas nie zbawi. - wystawił dłoń. Straszliwiec od razu ją powąchał i dał się pogłaskać. Poczciwy przeskoczył na ramię Malta, po czym dołączył jego kolega. - Co ja wieszak? - warknął.
***Berk***
- I co? - zapytał Stoik - Pokojowo?
- Przygotujcie i wyślijcie dwanaście smoków z hakami, niech pomogą się im oddalić. Morskie smoki mnie słyszały i są na miejscu. - wydał rozkaz, jak tylko wrócił na Berk - Tak wodzu. Bardzo pokojowi. - odpowiedział. Dobył szybko kartek i rysika. Szybko napisał, jak i po chwili narysował instrukcję, jak postępować z hakami. - Są z głębokiego lądu. Tam, gdzie jeszcze nie miałem okazji polecieć. – usłyszał znaczące chrząknięcie - Nie mieliśmy. - poprawił się. Po czym gwizdnął na Strszaliwca i od razu przymocował mu wiadomość. - Leć do nich i zostań z nimi. Uważaj na siebie. - podrapał go jeszcze. - po czym smoczek odleciał. Kiedy tylko wzbił się w górę Czkawka dopadł Szczerbatka i złapał go za bezzębną mordkę. - Jest cię więcej! - zapiał ze szczęścia - Jest was więcej! - po czym przytulił się do jego pyska. - Więcej... - Ella wstrzymała z szoku oddech, Stoik zmarszczył brwi, po czym pobladł z szoku.
- Kochanie chcesz powiedzieć ze Nocnych Furii...
- Tak Ella... Tak! - po czym pisnęła ze szczęcie i objęła smoka. Tak gwałtowny zryw zaskoczył Mordkę i zachwiał się.
- Nie będziesz już sam ze swojego gatunku! – zapiała, po czym przytuliła i Czkawkę. - Jak tylko Urta się dowie będzie piała ze szczęścia! Czkawka?
- Co? - podciągnął nosem.
- Och Kochanie. - od razu go przytuliła, puszczając Szczerbatka.
- Moja bratnia dusza nie jest sam. Ma rodzinę.
- Drakanie on już ma rodzinę. Nas wszystkich. Luminose...
- Inną rodzinę... gatunkowo. - Szczerbatek przewrócił oczami i wepchał się w uścisk, po czym objął skrzydłami Gizellę i Czkawkę. - Wiem oni też tworzą twoja rodziną, ale mi... - warkniecie mu przerwało, tak samo jak zirytowane spojrzenie zielonych oczu i wskazanie głową morza od strony Białej Wsypy. - Masz słuszność. Przepraszam. - odchrząknął, otarł oczy, wziął głęboki wdech i spojrzał poważnie na Stoika. - Ci przybysze są z głębokiego lądu. - podniósł trochę głos, by ludność i gady, która się zeszła mogła usłyszeć. - Są pokojowo nastawieni i do ludzi, i do smoków. Z ich strony nie grozi nam niebezpieczeństwo. Na razie. Wybaczcie mi to chwilowe rozproszenie. - skłonił się lekko. Gest wyrażał skruchę.
- Dziękuję Drakanie.
- Dobrze raporty. – po czym usiadł, albowiem byli w twierdzy.
- Wszyscy są na swoich stanowiskach. Część kobiet, dzieci i starców jest w jaskiniach. Dobrze ukrytych w głębi ziemi. Szeptozgony mają nad nimi opiekę. - odezwał się Wandal, składając raport.
- Linia północna od Wyspy Białej w pełnej gotowości. - odezwał się kolejny.
- Smoki ze wschodu, jak i wojownicy są na pozycjach. - kolejny raport.
- Zachód wyspy kończy przygotowania problemu na bagnach.
- Północ obserwuje. Część Tafjumerangów odpoczywa schowana w cieniu. Kilka osobników, trzy dokładnie z tej strony klifów wskazała na górę zmieniało się z towarzyszami.
- Południe wyspy, czyli tutaj. Wszyscy w gotowości.
- Jak z chatami?
- Je się zawsze odbuduje. Mamy na tyle łap i rąk do pomocy. – przerwał Stoik.
- Dziękuję wam. Wiedzą, że wszyscy mają w mare możliwości odpoczywać?
- Tak robią. Strawy wydawane. Prowiant podręczny, leki i bandaże nasączone ziołami leczniczymi ma każdy wiking od momentu ich otrzymania.
- Coś jeszcze?
- Tak. - odezwał się Gruby, po czym wysunął się na przód. - Ulda zgłasza, że chata medyczna musi zostać powiększona o kuźnie.
- Pyskacz wie?
- Tak. Kazali przekazać, że już działają. - przez tłum przeszedł szmer zaskoczenia. Nie spodziewali się, że nagła zmiana planu Drakana może spotkać się z jego złością.
- Dobrze robią. - rzekł po chwili - Dziękuję Gruby. Nie mam obiekcji. - po raz kolejny przeszedł szmer, który chłopak zignorował.
- Wiadomości od zwiadowców?
- Bez zmian. Kolejna czwórka właśnie się zmieniła. - odezwał ku zaskoczeniu wszystkich Sączysmark.
- Dziękuję. - skłonił głową. – Sączysmark, będę cię potrzebował. Zostań. Głównodowodzący oddziałami również. – wstał - Dziękuję. Możecie się rozejść do waszych obowiązków - ogłosił. Szatyn z powrotem zajął swoje miejsce, jak reszta dowodzących po wskazaniu przez szatyna miejsc siedzących. Kiedy wrota twierdzy się zamknęły szatyn milczał jeszcze przez chwilę zamyślony. - Jest źle. - oznajmił. - Bardzo źle. - wszyscy spojrzeli na niego z niepokojem.
- Co się dzieje Drakanie? - odezwała się Gizella.
- Nie czujecie czegoś w powietrzu? Walka też, ale coś jeszcze... Coś innego...
- Opisz. - zielone oczy spotkały się z piwnymi.
- Czuję ucisk tu i tu - dotknął tyłu głowi i klatki piersiowej. - Nie mogę spać i głowa mnie boli. To moje odczucia fizyczne. Mam olbrzymie wrażenie, że coś przeoczyłem coś bardzo ważnego. Głowie się z tym kilku dni. Z innej strony nasz plan idzie zbyt gładko. Nie mam wieści do Oris. Niepokoi mnie to...
- Może jeszcze walczą... – odezwała się Gizella.
- To nie to... - złapał się za kombinezon na klatce piersiowej. - Boli mnie też w klatce... Nawet nie chce myśleć, że coś stało Larissie albo Borkowi albo... - westchnął. - Reszcie. Z innej strony wszystko idzie zbyt gładko. Za bardzo. Sączysmark. - zwrócił się do nastolatka. - Nienawidzisz mnie, powiedz mi co jest nie tak ze mną i z tym co się dzieje spod mojej pieczy. - chłopak z szoku otworzył szerzej oczy, po czym odchrząknął.
- Zbytnio to ty nie chcesz dać mi czegoś konkretnego do roboty.
- Sączys...
- Cisza. – spojrzał na Astrid, która zajęła się pomocą w organizacji walk na północy jako zastępczyni swojego ojca. - Niech mówi.
- A co byś chciał robić?
- Jak to co. - parsknął - Być dowódcą, a nie zastępcą.
- A co nie gra z ludźmi, którymi rządze? - użył konkretnie tego słowa.
- Są zbyt potulni. - zaśmiał się - Nie działają tak jak ja. - wskazał na siebie.
- Czyli jak?
- Poważnie i dojrzale. - dwóch wandali parsknęło śmiechem, ale nie Czkawka. Co zaskoczyło resztę.
- Możesz wytłumaczyć? - poprosił.
- Nie lecą ponad wyznaczony teren jak ja. Nie patrzą więcej niż ja. - mówił z dumą. - Według mnie zwiadowcy nie potrafią być zwiadowcami. Za blisko wyspy są. A to ja będę pierwszy jak wróg ukaże się na horyzoncie. - rozsiadł się wygodniej na krześle. Teren zwiadowczy Sączysmarka i trzech innych zwiadowców była właśnie storna południowa. Najbardziej narażona na atak wroga. - Wylatuję dalej od innych jak ma swoją wartę.
- Rozumiem. Chodź. - wstał - Reszta niech siedzi i czeka na nasz powrót.
- Czkawka?
- Coś jest nie tak. - powiedział na odchodnym. - Sączysmark wskakuj. - Wskazał na grzbiet Mordki. Smok zgrymasił się na psyku, ale bez słowa stanął bokiem.
- Dlaczego?
- Chcę abyś wskazał, gdzie lecisz, kiedy masz zwiad. - odpowiedział i usadził się na tyle siodła. - Mordko daj mu prowadzić. Bez wygłupów. Nie czas na to. - powiedział stanowczo. - Sączysmark nie wal go tak mocno piętami.
- Wiem. - mruknął, po czym usadowił się w siodle. - Na południe. - wystartowali spokojnie. - To tutaj. - powiadomił po kilku minutach lotu. Szatyn spojrzał za siebie i ujrzał Berk. Po czym spojrzał z powrotem przed siebie.
- Kurwa. Wiem czemu nie płyną. - Brunet pobladł.
- Obserwują cię za każdym razem. - wskazał na jedną samotną malutka wysepkę skalną, o którą woda obijała się.
- Ja ją okrążam i wracam. Nikogo na niej nie ma. - powiedział oburzony.
- A lądowałeś?
- Tyś głupi...
- Zamaskował się tam obserwator. - przerwał mu. - Dobrze przymocowany i ciągłe nocne zmiany ludzi pozwolą na obserwację nas. Wracamy Mordko. Sączysmark trzymaj mocno pętle i pochyl się ku tyłowi. Połóż się praktycznie na mnie. Ściśnij mocno udami i łydkami boki. Mordko wytrzymaj. Pełne przyspieszenie.
- O Odynie... - jęknął i od razu pożył się na tyle ile mógł. Szatyn za to położył trzymając za tylne pasy.
- Jazda! - krzyknął. Smok zaczął lecieć do góry, po czym jak osiągnął odpowiednią według niego wysokość, złożył skrzydła i zaczął niesamowicie mocno przyśpieszać. Sączysmark trzymał pętle mocno, aż kłykcie mu zbielały, a nogi zacisnął z całych sił. Z kolei Czkawka leżał spokojnie i przy okazji chwycił towarzysza za przód klapy. W tej chwili brunet był za to wdzięczny. W kilkanaście sekund znaleźli na Berk i w twierdzy.
- Odynie... - stęknął Jorgenson.
- I jak? - zapytał Stoik, ignorując przerażonego nastolatka.
- Sączysmark dobrze, że mnie nie posłuchał. - powiedział od razu. - Jest jedna malutka skalana wysepka. Tam skryła się czujka wroga. - uśmiechnął się lekko mściwie.
- Tej nocy sprawię, że obserwator zniknie.
- Czy oni czekają, aż przypłyną z Oris? - zapytała Gizella.
- Tak podejrzewam. - zgodził się z nią. - Sączysmark dziękuję. -
- Było od razu oddać mi dowództwo. - szatyn posłał mu lekki uśmiech.
- Zwiadowca wrogów, dziś skończy żywot?
- Tak Stoiku. - skinął głową. - A co do Oris. Czekamy na odpowiedź. Dzisiejszej nocy zajmę się zwiadowcą i poprowadzę akcję zaczepną. Gizella liczę na twą obecność.
- Oczywiście wodzu. - wyprostowała się lekko, a na jej twarzy pokazał się lekki mroczny uśmiech.
- Dziś w nocy Grzmot będzie miał ważne zadanie. Niech rozpęta piekło nad okrętami wroga. Niech zgarnie parę swoich.
- Ale jak przeprowadzi potężną burze nie możemy być w okolicy.
- Coś czuję, że Grzmot będzie się trzymał z daleka od wrogich statków.
- A jeśli będą na nich inne smoki?
- Nie jeśli, Gizello. One tam są. - powiedział pewnie, spojrzał na nią.
- Coś czuję, że ukrywacie przed nami...
- Tak. - przerw Sączysmarkowi. - Ukrywamy potężny plan B. Znany tylko jeźdźcom z Białej Wyspy i Sanktuarium. - Jak na zawołanie wylądowała Valka. - Valko wiadomości?
- Brak. Chmuroskok i ja nie znaleźliśmy niczego niepokojącego. Smoki z Sanktuarium są tutaj. Wszystkie. - podkreśliła.
- Nie za szybko... – złapał się za głowę, oczy stały się pionowe. Szczerbatek od razu stanął na łapy i spojrzał w tym samym kierunku co szatyn na ścianę za fotelami. Każdy był zdziwiony ich identyczna reakcją. - Musimy lecieć. Gizella zostań. - dziewczyna skinęła głową. Już ich nic było.
- Val?
- W swoim czasie Stoiku. Póki co mamy potężnego sojusznika.
- Czerwone Śmierci? - zaskoczył tym Gizellę. Dziewczyna musiała przyznać punkt wodzowi Berk za szybką dedukcję. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- O Odynie nie! - żachnęła się. - Nie ma, gdzie ich umieścić. Są za wielkie. - posłała mu szeroki uśmiech. - Nawet nie próbuj jej wypytywać albo Śledzika. - wskazała na Ellę.
- I tak zaraz będzie głośno. - westchnęła. Coś czyje ze Grzmocik będzie miał zabawę dziś w nocy i to be ze mnie. - mruknęła nie pocieszona. Valka zaśmiała się.
- Spokojnie jeszcze twoje ostrza spłyną krwią.
- Palą się do tego. - powiedziała.
- Od Wielkich klifów?
- Od wielkich klifów. Grzmot?
- Poleciał.
- Eh. Czy... - wskazała na Chmuroskoka.
- A jak myślisz? - posłała jej lekki uśmiech.
- Dziękuję teściowo. - posłała jej psotny uśmiech. - Mogę? - zwróciła się do towarzysza Valki. Smok pozwolił jej się dosiąść, po czym wylecieli.
- Teściowo!? - ryknął Stoik. Gizella dosłyszała krzyk Stoika i parsknęła śmiechem.
<<<<<<<>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<<<<
Witam,
Wtt zrobił mi psikusa... Usunął mi rozdziały. Co mnie zbulwersowało (ładnie mówiąc) I tu się moja pamięć przydała praktycznie udało mi odpisać co zostało usunięte w tym rozdziale. Więc jakoś idzie. Pomału odpisuję rozdziały, ale nie są takie jak były na początku. Napisałam na tablicy jak coś... ale pomału idzie.
I tak wiem wiem, że część osób będzie śmiać z nawiązania do pewnego jegomościa ;*
I jak ktoś się pewnie domyślać może, że coś się jeszcze się sklei za jakiś czas z ów książką ;)
Do miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro