Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

93. Już czas...

Czkawka i Ella spędzili cały dzień w Kruczym Urwisku. Nie mieli ochoty wracać do wioski, bo tam był Dagur i pytanie, na które oboje nie chcieli na razie odpowiadać. Słońce sięgało zenitu.

- Co robimy? - odezwał się Ella, kiedy przełknęła pieczoną rybę.

- Nie wiem. - westchnął - Jak myślę. Atak nastąpi za dzień lub dwa.

- Też cudownie. - mruknęła.

- Co masz na myśli?

- Jutro jest twoja osiemnasta wiosna.

- Tak. Nie fajny czas. - oparł się wygodniej o brzuch Szczerbatka.

- Ja i Lara planowałyśmy przyjęcie niespodziankę.

- O Thorze już się boję co wam do głów szczeliło. - zaśmiał się. Ella wystawiła mu język.

- Tak. Planowałyśmy ci jedzonko, miodek i prezenty! - wyrzuciła ręce do góry, podkreślając znaczenie ostatniego słowa.

- Ale kochanie, najlepszym prezentem jaki w życiu otrzymałem to przyjaźń z Mordką i ciebie. Jesteś osoba, która pokochała potwora, mieszańca. Pół smoka, pół wikinga. - złapał ją za dłoń i spojrzał głęboko w jej fiołkowe oczy. - To mój najwspanialszy prezent. - podniósł dłoń pokrytą resztkami ryby i ją pocałował, a potem ku piskowi dziewczyny polizał jej palce.

- Jesteś obleśny. - ale znaczenie słów przeczył szeroki uśmiech i iskierki w oczach.

- Owszem i mam zamiar wziąć więcej. - wydał z siebie gardłowy pomruk i zmarkował skok. Ella zaczęła się śmiać, kiedy zaczął ją łaskotać.

- Poddaję się! - wykrzyknęła, zarumieniona - Mój brzuch. Litości. - usiadła i uderzyła go lekko z pięści w ramie. - To niesprawiedliwe. Jesteś ode mnie góra czterokrotnie silniejszy. - w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i pokazał smocze kiełki.

- I gryzę tylko najsmaczniejsze kąski. - Ella wybuchnęła śmiechem.

- Prawdziwa besztia z ciebie. - pokręciła głową. - Poza tym mój obiad. - wskazała na właśnie zjadną z trawy przez Grzmota rybę. Czkawka zaśmiał się.

- Smacznego Grzmot. - smok zamruczał i położył się z powrotem.

- Wredne smoczysko. Udław się. - za żartowała. Smok trzepnął ją leciutko w plecy ogonem. Dziewczyna westchnęła i przeniosła wzrok na Czkawkę. Nagle przed jej ustami znalazł się oczyszczony z ości kawałek pstrąga.

- Powiedz "a". - Ella posłusznie otworzyła usta.

- Dzięki. - w ciszy kończyli wspólnie zjadać rybę chłopaka. Po posiłku z lekkim westchnięciem zdecydowali się powrócić do wioski.

- Coś nowego? - zapytał szatyn ojca, którego spotkał przy brzegu. Ella poleciała sprawdzić stan statków.

- Nie. - westchnął. - Zrobiłem obchód po wszystkich punktach. Prócz drugiej strony. Przeleć się tam. - chłopak skinął głową i przywołał smoka, nim na niego wskoczył spojrzał na ojca uważniej. Miał ponurą i niepewną minę.

- Coś cię gnębi. Widzę to.

- Czuję w kościach, że bitwa będzie ciężka. - westchnął - Ale co gorsza wiem, że coś będzie nie tak. Czuję, że o czymś zapomniałem, tylko nie wiem o czym. - przetarł czoło w nadziei, że sobie przypomni.

- Co to może być. Smoki?

- Smoki są bardzo niespokojne, to fakt, ale udziela im się niepokój ludzi. Dziś ugasiliśmy dwa podpalenia. - wskazał na dwa miejsca, które były chatami Wiadra i Grubego. - Ta dwójka ma gdzie się podziać, poza tym jakoś się tym nie przejmujemy. Skoro bitwa zniszczy pewnie jeszcze parę domostw. - mruknął.

- Dziwne. - zmarszczył brwi. - Przelecę się po wyspie i polecę trochę w morze...

- Nie w morze. - przerwał mu - Oszczędzaj smoka ile się da. - wskazał na niego - Na waszej dwójce opiera się cała walka i dowództwo. - spojrzał uważnie w oczy - Musicie być pod ręką.

- Nie tato. Ja mam przywództwo nad powietrzem. Volfrick nad morzem. Ty nad lądem. - powiedział - Każdy ma swoje miejsce.

- Tak. Masz rację. - ponownie westchnął głęboko, wypuszczając ze świstem powietrze - Poza tym Val mi wytłumaczyła wasze chwilowe załamanie. Więc nie mam żalu. - podniósł dłoń, gdy Czkawka chciał przerwać. - Nie mam smoka. Nie rozumiem aż tak dobrze waszej więzi, ale widzę że jest na Odyna przemocnego silna.

- Dzięki tato. Co do twojego niepokoju, to nie wiem co mogę zrobić.

- Synu odpowiedź mam pod nosem. Tylko nie mogę jej jeszcze zobaczyć. Odynie daj mi znak. - spojrzał na lekko pochmurne niebo. - Byle nie zbyt późno. - mruknął, co wywołało u Czkawki lekki półuśmiech.

- Zrobię rekonesans na drugiej stronie. - wódz Wandali skinął głową - Szczerbo lecimy. - nastolatek wskoczył na siodło i odfrunęli. - Przed siebie. Na bagna. - Piękny szmaragdowo zielony las ustępował powoli szarzejącej zieleni roślin bagiennych, tak samo jak i pachnące igliwiem powietrze zmieniało się na wilgotniejsze i odrobinę duszące. - Dobra mordko znajdź godne miejsce do lądowania. Zdaję się na ciebie. - smok warknął i obniżył lot, tym samym zwolnił. Oboje mieli baczenie na liany i inne niespodziewane rośliny. Szczerbek zauważył stadko smoków klasy ognistej - Koszmarów i ostrej - Drzewokosów oraz kilka sztuk kamiennej - Gronkiele. Wylądowali. - Witajcie. - smoki przywitały się. Widzę, że wszystko porządku, tak? - przed szereg wyszedł brunatny Gronkiel. Samica poznała szatyna. Smoczyca skłoniła się mu lekko i stanęła bokiem wskazując na, jak się okazało spory problem. Szatyn spojrzał na dziwne glony. Tez poczuł dziwny zapach. Pochylił się i wziął jedną próbkę glonów na patyk. - dziwnie znajome. Już gdzieś to widziałem. - podszedł do swojego smoka i wyjął z torby przy siodle pustą fiolkę, po czym wrócił do jeziorka i wypełnił tymi algami skórzaną fiolkę. Kątem oka zauważył, że dwa Gronkiele pija tą wodę. - Hej, hej, może jej lepiej nie... pić. - nim skończył smoki przełknęły sporą ilość wody. - Wszystko gra? - smoki warknęły pozytywnie. - Szczerbatek ani się wasz. - mruknął w stronę przyjaciela. Też czuję, że ciekawy zapach, ale nie tykaj tego. - Mordka przeleciał oczami, ale posłusznie cofnął się od zbiornika, po czym szatyn spojrzał ponownie na smoki - Przegrupujcie się. - Rozejrzał się - Może tam? - wskazał na las pełny korzeni. Póki jest przypływ możecie być na tych korzeniach. W miarę odpływu ukarze się ich więcej. Dodatkowo macie dobrą osłonę przed wrogiem. - Smoki przeleciały w wyznaczone miejsce. Polanę którą zajęły niestety już się nie nadawała. - Wszystko w porządku. Macie jedzenie? - potwierdzający jednogłośny spory pomruk. - Dobrze. Jakby coś się działo. Źle się poczujecie albo coś dziwnego będzie się działo z waszym ciałem. Natychmiast raportujcie i przylećcie na arenę tam prócz Dagura mamy tam lecznicę. - uważanej spojrzał na małego zielonego Straszliwca. - Bardzo proszę. - smoki wydały ciche pomruki, obiecując. - Dziękuję. Mordko? - zwrócił się do swojego kompana - Lecimy na drugi brzeg wyspy. Tam gdzie cumowaliśmy Wilcze Okręty nocom. - Smok kiwnął głową i wystartowali. Trzymali się nisko linii drzew, wypatrując pułapek i smoki. Wszystkie drzemały lub wygrzewały się na przedświatach między drzewami. Strażniki siedzące na brzegach wyspy łypały na nich wzorkiem, ale nawet nie drgnęły. Smocze posągi zwrócone były w kierunku wody. Szybkie Szpice patrolowały plaże i klify. Tafmumerangi koczowały wszędzie, gdzie były klify. Akurat przyuważył jak dwóch wikingów na grzbietach dwóch Koszmarów Ponocników lądowali z ładunkiem pełnym węgorzy. Szczerbatek aż się zatrzymał w powietrzu. Skierowali się tam. - Szczerbo ryk. Daj znać, że to my. - Mordka zdradziła pozycję. Smoki spojrzały w danym kierunku. - Witajcie.

- Władca smoków. - uśmiechy na brodatych twarzach dwóch Wilków morskich zaskoczyły go.

- Witajcie. Jak się macie?

- Dobrze Drakanie. Tylko nasi kompani są nieswój z tymi wężami morskimi. - westchnął rudobrody.

- Wykombinowaliśmy płyty drewniane z hakami i sieciami. Jak są od nich niżej to im rad. - tym razem odezwał się blond włosy wiking z trzema drobnymi warkoczykami na brodzie splecione w jeden większy.

- Winszuję doskonałego pomysłu. - wyraził aprobatę. Przez tan czas wielkie smoki pałaszowały posiłek. A dwa Koszmary wylądowały kawałek dalej. Nocna Furia dołączyła do nich, by dodać im otuchy. - Które to już kółko robicie?

- Sporo nas. - machnął ręką - Wandale nie kwapią się do siadania na smokach, ale ładują do koszy i przyczepiają do platformy. My latamy. Łącznie takich zespołów jest cztery. To nasz ostatni tego dnia kurs. - wyjaśnił rudy.

- A właśnie! - odezwał się nagle blond włosy - Drakanie byliście na bagnach? Dziwne zielsko pływa i smoki zostały mocno rozdzielone.

- Właśnie wracam stamtąd.

- Dobrze, dobrze. - kiwnął głową zadowolony.

- Coś zauważyliście jeszcze?

- Nie. Ryby dostarczmy i w kółko latamy i też patrzymy. Trochę chcemy ciebie i córkę wodza odciążyć. Jesteście górą naszej bitki. Musicie być wypoczęci. A poza tym ty, twój smok, Gizella i jej smok będziecie na pierwszej linii i pierwszą fale przyjmujecie właśnie wasza czwórka. - Czkawce bardzo miło się zrobiło z ich troski oraz tego, że pamiętają o tym, że ich smoki tworzą jedność ze swoim jeźdźcem.

- Ale was też się to tyczy. Wy zaraz za nami jesteście. - zaśmiali się.

- Nie takie nam harce. - odezwał się rudobrody. - My na morzu to dopiero jest męka.

- Ale to kochacie. - powiedział i podkreślił to podsieniem ręki z lekkim machnięciem w kierunku wody.

- A no kochamy. - potwierdził. - Takie latanie to trochę daje szybsze walenie w klacie, ale jednak wolimy kołysanie wód podczas sztormu. To dopiero przeżycie. - jego kompan spojrzał z nostalgią na lekko wzburzone morze.

- O tak. - mruknął. - Chcę już na okręt i mieć swój topór bojowy w łapach. - Czkawka roześmiał się.

- Typowe Wilki. - pokręcił głową z uśmiechem.

- A ty gadzi czarcie. Kończ oblot. Masz lepszy wzrok od naszej czwórki. - cała trójka ponownie serdecznie się zaśmiała. Szatyn wyciągnął prawą dłoń i poklepali się lekko po ramionach, po czym rozlecieli się w dwie różne strony. Czkawka ze Szczerbatkiem sprawdził wszystkie punkty i wylądował obok Stoika tam gdzie go zostawili, czyli przy brzegu.

- Tato? - wódz drgnął i spojrzał lekko zamglonym wzorkiem na syna.

- Czkawka? - nagle oprzytomniał - I jak oblot?

- Bagna zalało, ale udało się przemieścić smoki. Karmienia Taifumerangów jest ponad moją skalę pomysłowości. - uśmiechnął się lekko.

- Widziałeś platformy. - stwierdził - Dobry pomysł niech skonam. Smoczyska lepiej to znoszą.

- Tato? - Stoik wydał pomruk, że słucha. - Bagna zalały dziwne rośliny.

- Rośliny. Jakie? - szatyn zaczął grzebać w torbie i wylał trochę na kamień. - Nie wiem co to za jedne. Ulda i Gothi może wiedzą.

- Spytam. - wstał z kucków - A ty odpocznij. Tak jak kapitanowie Wilczych teraz siedzą na statkach i łapią tyle energii ile się da.

- Może masz rację. Może to obawy, że tyle nacji walczy razem. Nigdy tak nie było. Zawsze sami. Wandale kontra najeźdźcy. Wandale kontra smoki. Może dlatego tak się obawiam.

- Tato. - położył mu dłoń na ramieniu. - Odpocznij. Poproszę Uldę o zioła na spokój ciała i ducha. Mi nie raz pomogły zebrać myśli.

- Zgoda. Będę w chacie. - po czym Stoik odszedł.

- Dobra Mordko lecimy do Uldy. - wskoczył z powrotem na siodło i podlecieli do chatki Gothi

- Uldo, Gothi. - szatyn zatkał nos. Już z daleka wyczuł spore stężenie Smoczymiętki. - Litości! - mistrzyni Urty wyjrzał przez okno.

- Co ty wyprawiasz?! - warknęła - Nie widział znaków?! - westchnęła kiedy, zobaczył jak szatyn się obraca - Co ci potrzeba? - spytała i przetarła powieki.

- Macie ziołową na uspokojenie? - zapytał - Mordko nie zbliżaj się! - krzyknął, ale było za późno. Szczerbatek podszedł zbyt blisko. Natychmiast wywalił się na plecy z błogim pomrukiem i stracił przytomność. - Cudownie. - mruknął z sarkazmem.

- Masz za swoje smarku. - mruknęła, po czym zniknęła na chwilę. - Trzymaj. Znasz proporcje?

- Tak. - kiwnął. - Może wiecie co to? - rzucił w stronę Uldy fiolkę.

- Przyjrzę się jej i dam ci znać, potem. - spojrzała do środka - A teraz podaj to sobie pod nos i jemu. - wskazał na mruczącego w ekstazie smoka.

- Co to?

- Smoczy korzeń. Ugotowany. - uspokoiła. Działa na smoki, by się oprzytomniały. - chłopak odetkał nos i od razu przytkał korzeń. Kichnął i skręcił się w obrzydliwości.

- Thorze jak to capi. - po czym spojrzał na Ulde w szoku. - Działa.

- Nie dziękuj. A teraz zmiatajcie. Kończymy wstążki. Póki nie wieje.

- Mordko pobudka. - szatyn ostrożnie podsunął korzeń pod nos. Kilka sekund później smok stanął na równe łapy, zdezorientowany. Po czym szatyn czym prędzej musiał odskoczyć, bo smokowi zbierało się na kichanie. A z tym powstała fioletowa poświata i po chwili wybuch oraz krater. Nagły wybuch zwrócił uwagę smoków, jak i wikingów, którzy przybiegli za dźwiękiem. Kiedy tumany kurzu i pasku opadły i kaszel szatyna zniknął ujrzeli jak smok parska i się krzywi. Tak samo jak jego towarzysz. - Fałszywy alarm. - kaszlnął - Fałszywy alarm.

- Na litość Thora. Chłopcze to było nie rozsądne. - odezwał się jakiś wilk. - Już myślałem... - westchnął. - Nie ważne.

- Przepraszamy. - on i smok wyrazili skruchę.

- Dobra, nie było tematu. Zbierać się ludzie. - wykrzyknął wiking. Jak się po chwili okazał był to jeden z kapitanów Wilczych okrętów pozostawionych na Berk przez Risa. Zwał się Volfrick. Kapitan Wilczego Ryku. Był to w kwiecie wieku potężny wilk morski z długa blizną przecinającą czoło i prawe oko, kończąc się na szyi. Nie widział na to oko. Czarne przyprasowane świniną włosy spleciony w jeden gruby warkocz, tak samo czarne z nitkami bieli broda z delikatnymi ozdobami w postaci pierścieni spleciony, tak jak włosy. - Wracajcie do przygotowań. Bitka będzie zara chwila. - wikingowie, jak i smoki wycofali się i powrócili do przerwanych czynności.

- Masz potężna siłę przebycia.

- Dzięki młokosie. Ulda nie po to wywiesiła te przeklęte bazgroły, byś ich nie czytał. - popatrzył na niego dezaprobatą.

- Wiem. - w głosie była lekka skrucha.

- A co do Dagura. - westchnął - Skończyłem właśnie zmianę w pilnowaniu go. Jest za bardzo spokojny. - przeczesał dłonią brodę. - Łupiłam ja na wodach berserków i z tego co ludzie gadali to wariat. Idź że tam i pogadaj z nim. Chłopina jest... - podrapał się tam razem po czole - Grzeczny. - powiedział po chwili szukania w głowie odpowiedniego określenia.

- Dziękuję Volfricku. Po za tym masz już opaskę? - spytał.

- A no mam. Moje wilczury mają też. Gadziska czują, że my swoi. - klepnął go po ramieniu. - łapiąc go w bok. - Aleś ty chuderlak Wodzu Smoków. - zarechotał.

- A co chcesz się powalczyć na ramię. - podskoczył brwiami.

- Ty mały młokosie. Wielkiego Volfricka chcesz wyzwać?! - wykrzyknął - A co! Przyjmuję. - wyciągnął prawicę, za którą szatyn złapał. Wymienili uściski dłoni. Pojedynek zastał zaakceptowany. - Tera nie czas na zabawy. Jak nie kipne i ty nie kipniesz to się nawzajem połamiemy na graby. - Czkawka buchnął śmiechem.

- Zgoda. - po czym rozstali się. Szatyn udał się do Dagura, a Volfrick do Stoika omówić parę drobnostek. Czkawka wszedł do areny, gdzie cała była przeminiona w punkt zaopatrzeniowy i medyczny, przede wszystkim. Arena została podzielona na dwie główne sekcje. Smoczą i ludzką. Część łańcuchów służących za dach zostało zdjętych, by smoki mogły swobodnie lądować i wylatywać. Ludzka część miała więcej zadaszeń i prycz. Drakan stanął przed celą swojego kuzyna. - Dagur?

- O hej, Czkawka. - szatyn zaskoczony miłym tonem bez słów urazy czy szaleństwa przystanął. - Czy już... - te słowa obudziły nastolatka.

- Nie. Jeszcze nie. - odpowiedział pomału - Czy... Czy... - zamknął usta, by nie palnąć "czy wszystko dobrze?"

- Jest dobrze. - rówieński odpowiedział na cisnące się pytanie. - Czy mogę wyjść i pochodzić po arenie? - zapytał.

- Zamknąć arenę! - zakrzyknął do strażników. Ci od razu wykonali polecenie. - Myślę, że nie będzie problemu. - po czym usłyszał szczek zamkniętych wrót. A po chwili Dagur wyszedł celi.

- Hej. - przywitał się już nie za prętów.

- Hej.

- Dziękuję. - wskazał dłonią, by się przejść. Szatyn miał się na baczności, ale zrównał się z kuzynem. - Opowiesz mi o lataniu? - Czkawka zgodził się i zaczął opowiadać o pędzie, o szybciej bijącym sercu. O wietrze. Zapachu wody albo roślin. Smagnięć kropel deszczu na twarzy. Mrozu wchodzącego pod skórę. Zaufaniu. Dagur słuchał jak zaczarowany, co rusz przymykając oczy, wyobrażając sobie to wszystko. - To takie wspaniale. - mruknął przerywając opowieść.

- Tak. To prawda. - usiedli na ławie. Berserkowie doskwierały rany, ale sprane ręce Uldy zaopatrzyły to wszystko. - Zapewne nadarzy ci się okazja do ucieczki. - westchnął Drakan. Dagur spojrzał na niego z zaskoczeniem.

- Co masz na myśli?

- Będę w środku walki, tak jak i twoi strażnicy. - wskazał na dwóch Wandali, zerkających na nastolatków co rusz. - Takie okazje, jak wojna to najlepszy moment dla zbiega. - spojrzał mu prosto w zdrowe oko - Sam tak czyniłem. Ale dla twojego dobra i spokojnej śmierci w locie. Zostań gdzie będziesz. Jak przegramy Ark i tak cię nie oszczędzi.

- Nie mam zamiaru uciekać. - powiedział - Nie po tym, co widziałem. Uczyniłem zło, a dostałem możliwość na kolejny lot i łagodną śmierć. - Czkawka dojrzał prawdę i szczerość. Jego smoczy słuch nie wyszukał fałszu w biciu serca, jak i dźwięku głosu. - To aż za wiele dla takiego zdrajcy. Dziękuję raz jeszcze Drakanie. Drakanie Władco Smoków. - wstał pomału, delikatnie się krzywiąc. Wyciągnął zdrową rękę przed siedzącego szatyna. Chłopak wstał i wyciągnął swoją. Uścisnęli je. Po czym Dagur sam wrócił do celi i usiadł na pryczy. Szatyn zamknął dobrze celę.

- Może jeszcze się spotkamy przed wybuchem. - powiedział - Masz jakieś życzenia?

- Ziół przeciw bólowi. - szatyn gwizdnął i przez otwarty dach wleciał do nich Szczerbatek, który krążył nad areną i bacznie obserwował ich z góry. Smok wylądował obok nich. Czkawka wyjął mieszek. - Proszę. Pamiętasz dawki?

- Tak. - po czym oddał pusty mieszek. Z nowego wziął szczyptę i w sypał do kubka z wodą. Wypił połowę. - Dziękuję Czkawka. - chłopak skinął głową.

- Do zobaczenia.

- Powodzenia. - kuzyni ostatni raz na siebie spojrzeli nim szatyn wyszedł.

- Będzie ciężko go zabić, Mordko. - westchnął. - Chodź coś zjemy. Ella pewnie już dawno zjadła i obrobiła się we wszystkim.

- Czkawka! - szatyn odwrócił się i zobaczył swoją ukochaną.

- O wilku mowa. - ucichnąłem się lekko, kiedy oba stwierdzenia idealnie pasowały do niezaistnienie sytuacji. Ale jego lekki uśmiech zniknął w sekundzie, kiedy zobaczył jej twarz, kiedy wylądowała.

- Statki od strony bagien.

<<<<<<<<<<>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<

Hej.

Trochę mnie nie było. Wiem. Ale żeby zarobić w tych czasach... to nie w Polsce. Myślałam, że uda mi się w Niemczech wstawić, ale jak wróciłam to padłam na pyszczysko... więc nie było mowy o pisaniu. Wróciłam nie dawno rozdział napisałam ;)

Miłego ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro