93. Już czas...
Czkawka i Ella spędzili cały dzień w Kruczym Urwisku. Nie mieli ochoty wracać do wioski, bo tam był Dagur i pytanie, na które oboje nie chcieli na razie odpowiadać. Słońce sięgało zenitu.
- Co robimy? - odezwał się Ella, kiedy przełknęła pieczoną rybę.
- Nie wiem. - westchnął - Jak myślę. Atak nastąpi za dzień lub dwa.
- Też cudownie. - mruknęła.
- Co masz na myśli?
- Jutro jest twoja osiemnasta wiosna.
- Tak. Nie fajny czas. - oparł się wygodniej o brzuch Szczerbatka.
- Ja i Lara planowałyśmy przyjęcie niespodziankę.
- O Thorze już się boję co wam do głów szczeliło. - zaśmiał się. Ella wystawiła mu język.
- Tak. Planowałyśmy ci jedzonko, miodek i prezenty! - wyrzuciła ręce do góry, podkreślając znaczenie ostatniego słowa.
- Ale kochanie, najlepszym prezentem jaki w życiu otrzymałem to przyjaźń z Mordką i ciebie. Jesteś osoba, która pokochała potwora, mieszańca. Pół smoka, pół wikinga. - złapał ją za dłoń i spojrzał głęboko w jej fiołkowe oczy. - To mój najwspanialszy prezent. - podniósł dłoń pokrytą resztkami ryby i ją pocałował, a potem ku piskowi dziewczyny polizał jej palce.
- Jesteś obleśny. - ale znaczenie słów przeczył szeroki uśmiech i iskierki w oczach.
- Owszem i mam zamiar wziąć więcej. - wydał z siebie gardłowy pomruk i zmarkował skok. Ella zaczęła się śmiać, kiedy zaczął ją łaskotać.
- Poddaję się! - wykrzyknęła, zarumieniona - Mój brzuch. Litości. - usiadła i uderzyła go lekko z pięści w ramie. - To niesprawiedliwe. Jesteś ode mnie góra czterokrotnie silniejszy. - w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i pokazał smocze kiełki.
- I gryzę tylko najsmaczniejsze kąski. - Ella wybuchnęła śmiechem.
- Prawdziwa besztia z ciebie. - pokręciła głową. - Poza tym mój obiad. - wskazała na właśnie zjadną z trawy przez Grzmota rybę. Czkawka zaśmiał się.
- Smacznego Grzmot. - smok zamruczał i położył się z powrotem.
- Wredne smoczysko. Udław się. - za żartowała. Smok trzepnął ją leciutko w plecy ogonem. Dziewczyna westchnęła i przeniosła wzrok na Czkawkę. Nagle przed jej ustami znalazł się oczyszczony z ości kawałek pstrąga.
- Powiedz "a". - Ella posłusznie otworzyła usta.
- Dzięki. - w ciszy kończyli wspólnie zjadać rybę chłopaka. Po posiłku z lekkim westchnięciem zdecydowali się powrócić do wioski.
- Coś nowego? - zapytał szatyn ojca, którego spotkał przy brzegu. Ella poleciała sprawdzić stan statków.
- Nie. - westchnął. - Zrobiłem obchód po wszystkich punktach. Prócz drugiej strony. Przeleć się tam. - chłopak skinął głową i przywołał smoka, nim na niego wskoczył spojrzał na ojca uważniej. Miał ponurą i niepewną minę.
- Coś cię gnębi. Widzę to.
- Czuję w kościach, że bitwa będzie ciężka. - westchnął - Ale co gorsza wiem, że coś będzie nie tak. Czuję, że o czymś zapomniałem, tylko nie wiem o czym. - przetarł czoło w nadziei, że sobie przypomni.
- Co to może być. Smoki?
- Smoki są bardzo niespokojne, to fakt, ale udziela im się niepokój ludzi. Dziś ugasiliśmy dwa podpalenia. - wskazał na dwa miejsca, które były chatami Wiadra i Grubego. - Ta dwójka ma gdzie się podziać, poza tym jakoś się tym nie przejmujemy. Skoro bitwa zniszczy pewnie jeszcze parę domostw. - mruknął.
- Dziwne. - zmarszczył brwi. - Przelecę się po wyspie i polecę trochę w morze...
- Nie w morze. - przerwał mu - Oszczędzaj smoka ile się da. - wskazał na niego - Na waszej dwójce opiera się cała walka i dowództwo. - spojrzał uważnie w oczy - Musicie być pod ręką.
- Nie tato. Ja mam przywództwo nad powietrzem. Volfrick nad morzem. Ty nad lądem. - powiedział - Każdy ma swoje miejsce.
- Tak. Masz rację. - ponownie westchnął głęboko, wypuszczając ze świstem powietrze - Poza tym Val mi wytłumaczyła wasze chwilowe załamanie. Więc nie mam żalu. - podniósł dłoń, gdy Czkawka chciał przerwać. - Nie mam smoka. Nie rozumiem aż tak dobrze waszej więzi, ale widzę że jest na Odyna przemocnego silna.
- Dzięki tato. Co do twojego niepokoju, to nie wiem co mogę zrobić.
- Synu odpowiedź mam pod nosem. Tylko nie mogę jej jeszcze zobaczyć. Odynie daj mi znak. - spojrzał na lekko pochmurne niebo. - Byle nie zbyt późno. - mruknął, co wywołało u Czkawki lekki półuśmiech.
- Zrobię rekonesans na drugiej stronie. - wódz Wandali skinął głową - Szczerbo lecimy. - nastolatek wskoczył na siodło i odfrunęli. - Przed siebie. Na bagna. - Piękny szmaragdowo zielony las ustępował powoli szarzejącej zieleni roślin bagiennych, tak samo jak i pachnące igliwiem powietrze zmieniało się na wilgotniejsze i odrobinę duszące. - Dobra mordko znajdź godne miejsce do lądowania. Zdaję się na ciebie. - smok warknął i obniżył lot, tym samym zwolnił. Oboje mieli baczenie na liany i inne niespodziewane rośliny. Szczerbek zauważył stadko smoków klasy ognistej - Koszmarów i ostrej - Drzewokosów oraz kilka sztuk kamiennej - Gronkiele. Wylądowali. - Witajcie. - smoki przywitały się. Widzę, że wszystko porządku, tak? - przed szereg wyszedł brunatny Gronkiel. Samica poznała szatyna. Smoczyca skłoniła się mu lekko i stanęła bokiem wskazując na, jak się okazało spory problem. Szatyn spojrzał na dziwne glony. Tez poczuł dziwny zapach. Pochylił się i wziął jedną próbkę glonów na patyk. - dziwnie znajome. Już gdzieś to widziałem. - podszedł do swojego smoka i wyjął z torby przy siodle pustą fiolkę, po czym wrócił do jeziorka i wypełnił tymi algami skórzaną fiolkę. Kątem oka zauważył, że dwa Gronkiele pija tą wodę. - Hej, hej, może jej lepiej nie... pić. - nim skończył smoki przełknęły sporą ilość wody. - Wszystko gra? - smoki warknęły pozytywnie. - Szczerbatek ani się wasz. - mruknął w stronę przyjaciela. Też czuję, że ciekawy zapach, ale nie tykaj tego. - Mordka przeleciał oczami, ale posłusznie cofnął się od zbiornika, po czym szatyn spojrzał ponownie na smoki - Przegrupujcie się. - Rozejrzał się - Może tam? - wskazał na las pełny korzeni. Póki jest przypływ możecie być na tych korzeniach. W miarę odpływu ukarze się ich więcej. Dodatkowo macie dobrą osłonę przed wrogiem. - Smoki przeleciały w wyznaczone miejsce. Polanę którą zajęły niestety już się nie nadawała. - Wszystko w porządku. Macie jedzenie? - potwierdzający jednogłośny spory pomruk. - Dobrze. Jakby coś się działo. Źle się poczujecie albo coś dziwnego będzie się działo z waszym ciałem. Natychmiast raportujcie i przylećcie na arenę tam prócz Dagura mamy tam lecznicę. - uważanej spojrzał na małego zielonego Straszliwca. - Bardzo proszę. - smoki wydały ciche pomruki, obiecując. - Dziękuję. Mordko? - zwrócił się do swojego kompana - Lecimy na drugi brzeg wyspy. Tam gdzie cumowaliśmy Wilcze Okręty nocom. - Smok kiwnął głową i wystartowali. Trzymali się nisko linii drzew, wypatrując pułapek i smoki. Wszystkie drzemały lub wygrzewały się na przedświatach między drzewami. Strażniki siedzące na brzegach wyspy łypały na nich wzorkiem, ale nawet nie drgnęły. Smocze posągi zwrócone były w kierunku wody. Szybkie Szpice patrolowały plaże i klify. Tafmumerangi koczowały wszędzie, gdzie były klify. Akurat przyuważył jak dwóch wikingów na grzbietach dwóch Koszmarów Ponocników lądowali z ładunkiem pełnym węgorzy. Szczerbatek aż się zatrzymał w powietrzu. Skierowali się tam. - Szczerbo ryk. Daj znać, że to my. - Mordka zdradziła pozycję. Smoki spojrzały w danym kierunku. - Witajcie.
- Władca smoków. - uśmiechy na brodatych twarzach dwóch Wilków morskich zaskoczyły go.
- Witajcie. Jak się macie?
- Dobrze Drakanie. Tylko nasi kompani są nieswój z tymi wężami morskimi. - westchnął rudobrody.
- Wykombinowaliśmy płyty drewniane z hakami i sieciami. Jak są od nich niżej to im rad. - tym razem odezwał się blond włosy wiking z trzema drobnymi warkoczykami na brodzie splecione w jeden większy.
- Winszuję doskonałego pomysłu. - wyraził aprobatę. Przez tan czas wielkie smoki pałaszowały posiłek. A dwa Koszmary wylądowały kawałek dalej. Nocna Furia dołączyła do nich, by dodać im otuchy. - Które to już kółko robicie?
- Sporo nas. - machnął ręką - Wandale nie kwapią się do siadania na smokach, ale ładują do koszy i przyczepiają do platformy. My latamy. Łącznie takich zespołów jest cztery. To nasz ostatni tego dnia kurs. - wyjaśnił rudy.
- A właśnie! - odezwał się nagle blond włosy - Drakanie byliście na bagnach? Dziwne zielsko pływa i smoki zostały mocno rozdzielone.
- Właśnie wracam stamtąd.
- Dobrze, dobrze. - kiwnął głową zadowolony.
- Coś zauważyliście jeszcze?
- Nie. Ryby dostarczmy i w kółko latamy i też patrzymy. Trochę chcemy ciebie i córkę wodza odciążyć. Jesteście górą naszej bitki. Musicie być wypoczęci. A poza tym ty, twój smok, Gizella i jej smok będziecie na pierwszej linii i pierwszą fale przyjmujecie właśnie wasza czwórka. - Czkawce bardzo miło się zrobiło z ich troski oraz tego, że pamiętają o tym, że ich smoki tworzą jedność ze swoim jeźdźcem.
- Ale was też się to tyczy. Wy zaraz za nami jesteście. - zaśmiali się.
- Nie takie nam harce. - odezwał się rudobrody. - My na morzu to dopiero jest męka.
- Ale to kochacie. - powiedział i podkreślił to podsieniem ręki z lekkim machnięciem w kierunku wody.
- A no kochamy. - potwierdził. - Takie latanie to trochę daje szybsze walenie w klacie, ale jednak wolimy kołysanie wód podczas sztormu. To dopiero przeżycie. - jego kompan spojrzał z nostalgią na lekko wzburzone morze.
- O tak. - mruknął. - Chcę już na okręt i mieć swój topór bojowy w łapach. - Czkawka roześmiał się.
- Typowe Wilki. - pokręcił głową z uśmiechem.
- A ty gadzi czarcie. Kończ oblot. Masz lepszy wzrok od naszej czwórki. - cała trójka ponownie serdecznie się zaśmiała. Szatyn wyciągnął prawą dłoń i poklepali się lekko po ramionach, po czym rozlecieli się w dwie różne strony. Czkawka ze Szczerbatkiem sprawdził wszystkie punkty i wylądował obok Stoika tam gdzie go zostawili, czyli przy brzegu.
- Tato? - wódz drgnął i spojrzał lekko zamglonym wzorkiem na syna.
- Czkawka? - nagle oprzytomniał - I jak oblot?
- Bagna zalało, ale udało się przemieścić smoki. Karmienia Taifumerangów jest ponad moją skalę pomysłowości. - uśmiechnął się lekko.
- Widziałeś platformy. - stwierdził - Dobry pomysł niech skonam. Smoczyska lepiej to znoszą.
- Tato? - Stoik wydał pomruk, że słucha. - Bagna zalały dziwne rośliny.
- Rośliny. Jakie? - szatyn zaczął grzebać w torbie i wylał trochę na kamień. - Nie wiem co to za jedne. Ulda i Gothi może wiedzą.
- Spytam. - wstał z kucków - A ty odpocznij. Tak jak kapitanowie Wilczych teraz siedzą na statkach i łapią tyle energii ile się da.
- Może masz rację. Może to obawy, że tyle nacji walczy razem. Nigdy tak nie było. Zawsze sami. Wandale kontra najeźdźcy. Wandale kontra smoki. Może dlatego tak się obawiam.
- Tato. - położył mu dłoń na ramieniu. - Odpocznij. Poproszę Uldę o zioła na spokój ciała i ducha. Mi nie raz pomogły zebrać myśli.
- Zgoda. Będę w chacie. - po czym Stoik odszedł.
- Dobra Mordko lecimy do Uldy. - wskoczył z powrotem na siodło i podlecieli do chatki Gothi
- Uldo, Gothi. - szatyn zatkał nos. Już z daleka wyczuł spore stężenie Smoczymiętki. - Litości! - mistrzyni Urty wyjrzał przez okno.
- Co ty wyprawiasz?! - warknęła - Nie widział znaków?! - westchnęła kiedy, zobaczył jak szatyn się obraca - Co ci potrzeba? - spytała i przetarła powieki.
- Macie ziołową na uspokojenie? - zapytał - Mordko nie zbliżaj się! - krzyknął, ale było za późno. Szczerbatek podszedł zbyt blisko. Natychmiast wywalił się na plecy z błogim pomrukiem i stracił przytomność. - Cudownie. - mruknął z sarkazmem.
- Masz za swoje smarku. - mruknęła, po czym zniknęła na chwilę. - Trzymaj. Znasz proporcje?
- Tak. - kiwnął. - Może wiecie co to? - rzucił w stronę Uldy fiolkę.
- Przyjrzę się jej i dam ci znać, potem. - spojrzała do środka - A teraz podaj to sobie pod nos i jemu. - wskazał na mruczącego w ekstazie smoka.
- Co to?
- Smoczy korzeń. Ugotowany. - uspokoiła. Działa na smoki, by się oprzytomniały. - chłopak odetkał nos i od razu przytkał korzeń. Kichnął i skręcił się w obrzydliwości.
- Thorze jak to capi. - po czym spojrzał na Ulde w szoku. - Działa.
- Nie dziękuj. A teraz zmiatajcie. Kończymy wstążki. Póki nie wieje.
- Mordko pobudka. - szatyn ostrożnie podsunął korzeń pod nos. Kilka sekund później smok stanął na równe łapy, zdezorientowany. Po czym szatyn czym prędzej musiał odskoczyć, bo smokowi zbierało się na kichanie. A z tym powstała fioletowa poświata i po chwili wybuch oraz krater. Nagły wybuch zwrócił uwagę smoków, jak i wikingów, którzy przybiegli za dźwiękiem. Kiedy tumany kurzu i pasku opadły i kaszel szatyna zniknął ujrzeli jak smok parska i się krzywi. Tak samo jak jego towarzysz. - Fałszywy alarm. - kaszlnął - Fałszywy alarm.
- Na litość Thora. Chłopcze to było nie rozsądne. - odezwał się jakiś wilk. - Już myślałem... - westchnął. - Nie ważne.
- Przepraszamy. - on i smok wyrazili skruchę.
- Dobra, nie było tematu. Zbierać się ludzie. - wykrzyknął wiking. Jak się po chwili okazał był to jeden z kapitanów Wilczych okrętów pozostawionych na Berk przez Risa. Zwał się Volfrick. Kapitan Wilczego Ryku. Był to w kwiecie wieku potężny wilk morski z długa blizną przecinającą czoło i prawe oko, kończąc się na szyi. Nie widział na to oko. Czarne przyprasowane świniną włosy spleciony w jeden gruby warkocz, tak samo czarne z nitkami bieli broda z delikatnymi ozdobami w postaci pierścieni spleciony, tak jak włosy. - Wracajcie do przygotowań. Bitka będzie zara chwila. - wikingowie, jak i smoki wycofali się i powrócili do przerwanych czynności.
- Masz potężna siłę przebycia.
- Dzięki młokosie. Ulda nie po to wywiesiła te przeklęte bazgroły, byś ich nie czytał. - popatrzył na niego dezaprobatą.
- Wiem. - w głosie była lekka skrucha.
- A co do Dagura. - westchnął - Skończyłem właśnie zmianę w pilnowaniu go. Jest za bardzo spokojny. - przeczesał dłonią brodę. - Łupiłam ja na wodach berserków i z tego co ludzie gadali to wariat. Idź że tam i pogadaj z nim. Chłopina jest... - podrapał się tam razem po czole - Grzeczny. - powiedział po chwili szukania w głowie odpowiedniego określenia.
- Dziękuję Volfricku. Po za tym masz już opaskę? - spytał.
- A no mam. Moje wilczury mają też. Gadziska czują, że my swoi. - klepnął go po ramieniu. - łapiąc go w bok. - Aleś ty chuderlak Wodzu Smoków. - zarechotał.
- A co chcesz się powalczyć na ramię. - podskoczył brwiami.
- Ty mały młokosie. Wielkiego Volfricka chcesz wyzwać?! - wykrzyknął - A co! Przyjmuję. - wyciągnął prawicę, za którą szatyn złapał. Wymienili uściski dłoni. Pojedynek zastał zaakceptowany. - Tera nie czas na zabawy. Jak nie kipne i ty nie kipniesz to się nawzajem połamiemy na graby. - Czkawka buchnął śmiechem.
- Zgoda. - po czym rozstali się. Szatyn udał się do Dagura, a Volfrick do Stoika omówić parę drobnostek. Czkawka wszedł do areny, gdzie cała była przeminiona w punkt zaopatrzeniowy i medyczny, przede wszystkim. Arena została podzielona na dwie główne sekcje. Smoczą i ludzką. Część łańcuchów służących za dach zostało zdjętych, by smoki mogły swobodnie lądować i wylatywać. Ludzka część miała więcej zadaszeń i prycz. Drakan stanął przed celą swojego kuzyna. - Dagur?
- O hej, Czkawka. - szatyn zaskoczony miłym tonem bez słów urazy czy szaleństwa przystanął. - Czy już... - te słowa obudziły nastolatka.
- Nie. Jeszcze nie. - odpowiedział pomału - Czy... Czy... - zamknął usta, by nie palnąć "czy wszystko dobrze?"
- Jest dobrze. - rówieński odpowiedział na cisnące się pytanie. - Czy mogę wyjść i pochodzić po arenie? - zapytał.
- Zamknąć arenę! - zakrzyknął do strażników. Ci od razu wykonali polecenie. - Myślę, że nie będzie problemu. - po czym usłyszał szczek zamkniętych wrót. A po chwili Dagur wyszedł celi.
- Hej. - przywitał się już nie za prętów.
- Hej.
- Dziękuję. - wskazał dłonią, by się przejść. Szatyn miał się na baczności, ale zrównał się z kuzynem. - Opowiesz mi o lataniu? - Czkawka zgodził się i zaczął opowiadać o pędzie, o szybciej bijącym sercu. O wietrze. Zapachu wody albo roślin. Smagnięć kropel deszczu na twarzy. Mrozu wchodzącego pod skórę. Zaufaniu. Dagur słuchał jak zaczarowany, co rusz przymykając oczy, wyobrażając sobie to wszystko. - To takie wspaniale. - mruknął przerywając opowieść.
- Tak. To prawda. - usiedli na ławie. Berserkowie doskwierały rany, ale sprane ręce Uldy zaopatrzyły to wszystko. - Zapewne nadarzy ci się okazja do ucieczki. - westchnął Drakan. Dagur spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Co masz na myśli?
- Będę w środku walki, tak jak i twoi strażnicy. - wskazał na dwóch Wandali, zerkających na nastolatków co rusz. - Takie okazje, jak wojna to najlepszy moment dla zbiega. - spojrzał mu prosto w zdrowe oko - Sam tak czyniłem. Ale dla twojego dobra i spokojnej śmierci w locie. Zostań gdzie będziesz. Jak przegramy Ark i tak cię nie oszczędzi.
- Nie mam zamiaru uciekać. - powiedział - Nie po tym, co widziałem. Uczyniłem zło, a dostałem możliwość na kolejny lot i łagodną śmierć. - Czkawka dojrzał prawdę i szczerość. Jego smoczy słuch nie wyszukał fałszu w biciu serca, jak i dźwięku głosu. - To aż za wiele dla takiego zdrajcy. Dziękuję raz jeszcze Drakanie. Drakanie Władco Smoków. - wstał pomału, delikatnie się krzywiąc. Wyciągnął zdrową rękę przed siedzącego szatyna. Chłopak wstał i wyciągnął swoją. Uścisnęli je. Po czym Dagur sam wrócił do celi i usiadł na pryczy. Szatyn zamknął dobrze celę.
- Może jeszcze się spotkamy przed wybuchem. - powiedział - Masz jakieś życzenia?
- Ziół przeciw bólowi. - szatyn gwizdnął i przez otwarty dach wleciał do nich Szczerbatek, który krążył nad areną i bacznie obserwował ich z góry. Smok wylądował obok nich. Czkawka wyjął mieszek. - Proszę. Pamiętasz dawki?
- Tak. - po czym oddał pusty mieszek. Z nowego wziął szczyptę i w sypał do kubka z wodą. Wypił połowę. - Dziękuję Czkawka. - chłopak skinął głową.
- Do zobaczenia.
- Powodzenia. - kuzyni ostatni raz na siebie spojrzeli nim szatyn wyszedł.
- Będzie ciężko go zabić, Mordko. - westchnął. - Chodź coś zjemy. Ella pewnie już dawno zjadła i obrobiła się we wszystkim.
- Czkawka! - szatyn odwrócił się i zobaczył swoją ukochaną.
- O wilku mowa. - ucichnąłem się lekko, kiedy oba stwierdzenia idealnie pasowały do niezaistnienie sytuacji. Ale jego lekki uśmiech zniknął w sekundzie, kiedy zobaczył jej twarz, kiedy wylądowała.
- Statki od strony bagien.
<<<<<<<<<<>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<
Hej.
Trochę mnie nie było. Wiem. Ale żeby zarobić w tych czasach... to nie w Polsce. Myślałam, że uda mi się w Niemczech wstawić, ale jak wróciłam to padłam na pyszczysko... więc nie było mowy o pisaniu. Wróciłam nie dawno rozdział napisałam ;)
Miłego ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro