88. Drwale
Czkawka wrócił do jaskini. Tam już czekali na niego Raziprądy.
- Dobra robota moi drodzy. Wszyscy zdrowi, bez ran? - zapytał ponownie. Smoki zaprzeczyły. - Zostańcie tutaj. Rozkazy alfy dotarły i do mnie. - Lecę do wodza. Powiedzieć o ataku. Wasze ostre płetwy wykonały doskonałą robotę. - pomruki zadowolenia ze strony gadów wystarczyły, by Czkawka posłał im szeroki uśmiech, mimo ciemności. - Dobranoc. Szczerbo. - poklepał go po szyi - Czas spać. - Nocna z ulgą i lekką pretensją warknęła. – Wiem, też jestem zmęczony. Wybacz, że cię gonię. - ponownie go poklepał i wylecieli z jaskini. - Ris.
- Czkawka, co ty tu robisz? - warknął przez zęby.
- Atak nastąpi za trzy dni. - powiedział od razu. Wódz Wilków wyprostował się.
- Szybciej niż się spodziewaliśmy. - stwierdził - Leć do Erma i Degara. Reszta jest na Wichrze. Niech tam przyjdą. - chłopak rozpłynął się w mroku. Ris wszedł na statek. - Korar. - głową wskazał kajutę kapitańską. Kilka minut później wszyscy kapitanowie Wilczych okrętów zjawili się.
- Czkawka. - Korar skinął głową na nastolatka.
- Witaj. Panowie. - zaczął - Atak nastąpi za trzy dni od teraz. Od frontu. To się nie zmieniło. Raziprądy uszkodziły dana statków do luków powietrznych. Wiem też, że zbliża się wielki sztorm. Eran powiadomił o tym Viggo i Burke. - przejechał po twarzach mężczyzn. - Nim się Viggo spostrzeże ich statki albo zatoną, albo będą bardzo uszkodzone. Poza tym lekko naruszyliśmy burty.
- Odwróciliście uwagę od głównego celu ataku. - wtrącił Korar.
- Dokładnie. - posłał mu lekki uśmiech. - Rankiem zgarniam bliźniaki i lecimy na wyspę. Lara przygotuję dodatkową amunicję, którą umieszczą na Wilczych okrętach.
- Dobrze. Coś mamy przygotować? - zapytał Erm.
- Nie. Lara się tym zajmie. - powiedział.
- Dobrze. Tak jak zaplanowaliśmy. - zaczął Ris. Korar i Erm od lewej. Ja i Degar od prawej. Kleszcze. Smoki i reszta woja na wyspie atakują od frontu. - wszyscy kiwnęli głowami. - Erm bądź gotów na spotkanie z wujem. - mężczyzna spojrzał z oczami pełnymi odwagi i szacunku na wodza.
- Risie Sprawiedliwy Okrutniku. Moje zadanie na temat zdrajcy już znasz. Nie cofnę słów jakie powiedziałem. - uderzył się w pierś - Kodeks Wilków jest świętością zaraz po czczeniu bogów. Thor i Odyn mi świadkiem, że kodeks i prawo traktuję szczerze i wiarygodnie. Zdrajca złamał nasze sprawiedliwe prawo w haniebny sposób. - wziął oddech. Czkawka słyszał jak głos mu drży, ale pewność i szczerość wywarła podziw na młodym człowieku. - Nie mnie oceniać wyrok. Jak spotkam zdrajcę... Potraktuję go jak obcego mi człowieka. - zadeklarował. Wódz skinął głową.
- Dobrze zatem. Odpocznijcie. - kapitanowe rozeszli się. Zostali tylko Ris i Czkawka. - Chłopcze idź się wyśpij.
- Dam radę, spokojnie. Współczuję Ermowi.
- Ja też. To młody Wilk, ale dość już przeżył w życiu. Nauczyło go. - powiedział - On akurat nie rzuca słów na wiatr. Sprawiało mu ból wypowiadanie tych słów. Wszyscy widzieliśmy, ale każdy z nas wie, czym jest honor Wilka i kodeks. Na morzu to sprawdza się natychmiast. Jeden sztorm pokazuje wszystko. Woda nie wybacza błędów, ale uczy skutecznie. Ojciec Borka wie o tym doskonale. Nie może wypływać, co kochał, ale został naszym wieszczem burz. Jedna kłótnia podczas sztormu pokazała swoją potęgę. - Czkawka zrozumiał wszystko.
- Naród Wilków jest potężnym jednym wspólnie działającym organizmem. Nie tak jak Wandale.
- Nie zgadzam się z tobą. - przerwał mu - Chłopcze. Stoik Ważki jest jednym z potężniejszych wodzów jakie chodziły na tej ziemi. To on przewodniczy radzie wodzów. Ja rządze na morzu, ale jak miąłbym oddać władzę moim ludziom po śmierci nawet tymczasowo, póki Ron i Zon nie osiągną wieku do przyjęcia stołka, to dałbym pod opiekę mój lud twojemu ojcu. Poradziłby sobie. Gwarantuję to - złapał go za ramię - Stoik dobrze pokieruje moimi ludźmi na Berk. Viggo i Burke równają się Arkowi. - Gdyby cała trójka zaatakowała Berk jednocześnie. Przegralibyśmy albo wygralibyśmy ceną dużej liczny ofiar. Ale jakie to zwycięstwo, kiedy giną najlepsi woja. - powiedział.
- Masz rację Ris. Masz rację. - uniósł lekko kącik ust.
- Odpocznij synu. To moja walka. Twoja jest na Berk. Niech cię tu nie będzie. Zrobiłeś dość dla nas. Teraz nasza kolej, aby bronić swojego domu.
- Tak jest wodzu. - mężczyzna skinął głową. Nastolatek opuścił kajutę, ale zatrzymał się przed drzwiami. Wrócił. - Risie, a ty? Masz obawy? - mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście, że mam. Nasz plan ma wiele dziur. Z pozoru idealny, ale muszę myśleć nieszablonowo. A co, gdyby jednak zniszczyli nasze dwa okręty? Hym... – podniósł brew i nalał sobie miodu. - Zakładam każdy scenariusz, do tego stopnia, że co by było jakbym poniósł śmierć.
- Ale...
- Jestem z nuty realistą. Nawet można powiedzieć, że pesymistą. - posłał mu lekki uśmiech. - Mimo mojej zazwyczaj uśmiechniętej gęby, to w walce jestem śmiertelnie poważny i bezlitosny. Zakładam najgorzej możliwy scenariusz, jak widzę, że jeden z nich zbliża się ku sukcesu. Staram obrać inną taktykę. - upił łyk. - A teraz spać. Zmykaj dzieciaku. To moja walka i moje zmartwienia, ale dziękuję, że dbasz o samopoczucie tego starucha. - szatyn w końcu się uśmiechnął.
- Ktoś musi, skoro żonka po drugiej stronie wyspy. - mężczyzna zaśmiał się.
- Załapałeś. A teraz zjeżdżaj nim sam cię uśpię. - poklepał rękojeść miecza, przywieszonego u pasa.
- Rozkaz wodzu. - tym razem Czkawka już nie wrócił, a poszedł do Szczerbatka, by się przespać w jego ciepłych objęciach.
***
- Ku... Wujku... Wujku Czkawko. - Ron potrząsnął za ramię Drakana.
- Co się dzieje? - zapytał i otworzył oczy od razu ziewając.
- Już czas. Tatko dał ci pospać dłużej. - powiedział Zon. - Trzymaj śniadanie. Szczerbatek nakarmiony. - Ron pokazał palcem smoka.
- Jedz i lecimy. Tatko powiedział, że Oris zostanie zaatakowana za trzy dni. - pośpieszył go jeździec Jadu.
- Już, już. Dzięki chłopaki. - Szatyn wziął dwie kromki chleba z mięsem z dzika złożone w jedną całość. Szybko się posilił, po czym wstał. - Idziemy. Musimy trochę odlecieć od wyspy.
- Wiemy. - odpowiedzieli jednocześnie. Potrójne Ciosy usadowili bliźniaków na siodłach, które otrzymali na Berk. Szatyn znalazł chwilę, by je dla nich uszyć. Mieli podstawowe wyposażenie, czyli medykamenty dla siebie, jak i smoków i po dwa sztylety. Tak na wszelki wypadek. Czkawka wskoczył na rozbudzonego kompana i wylecieli. Chłopcy pożegnali się ze swoim ojcem zawczasu i obiecali, że będą chronić mieszkańców z wyspy.
- Chłopcy! - wykrzyknął do niech - Zawracamy! Na lewo! - smoki i jeźdźcy obrali odpowiedni kierunek i tak po kilkunastu minutach wylądowali przy chacie wodza.
- Zon, Ron! Moje kochane dziatki! - wykrzyknęła Iris i przytuliła synów biegnących w jej rozpostarte ramiona. - Mam nadzieję, że słuchaliście wujka?
- Tak mamo. - odpowiedzieli jednocześnie.
- Pożegnaliście się ze siostra i ojcem odpowiednio?
- Tak. - ponownie jednocześnie odpowiedzieli.
- Doskonale. Czkawka dziękuję za ich bezpieczne odprowadzenie. - kobieta wstała i uciskała go. – Trzeba się zając Eranem. Czuję w kościach, że parę dni i będzie atak.
- Za trzy dokładnie. - odpowiedział jej z szerokim uśmiechem. Wyczuł na sobie wzrok zdrajcy.
- Odynie! – wykrzyknęła. Była zaskoczona, że tak szybko - Ależ musicie być głodni. No chodźcie do chaty. Lara i Bork są na... Już wracają. - wskazała na niebo.
- Cześć brat. Przesyłka jak widzę dostarczona. – chłopcy od razu rzucili się, by ją przytulić i przywitać z Borkiem.
- W trybie natychmiastowym. - wskazał na smoki chłopców. - Za trzy dni. - przywitał się z Lumi, kiedy podszedł do siostry. Lara stała obok z dala od oczu zdrajcy.
- Jad, Skorpin za mną. Mamy sporo roboty. - smoki zaklekotały i szybkim pożegnaniem się ze swoimi jeźdźcami odlecieli do kuźni za Larą i Luminosą.
- Bork i jak nasze ulepszenia? - zapytał szatyn.
- Doskonale. - po czym cała piątak weszła do środka. Eran już nic nie mógł usłyszeć i zobaczyć.
- Nie będę owijał w bawełnę. Eran nie podsłuchuje, poszedł do kuźni. - poinformował ich szatyn - Atak nastąpi za trzy dni. Desant się udał i uszkodziliśmy statki. Dodatkowo odwróciliśmy uwagę od uszkodzeń innymi uszkodzeniami. Musimy dziś albo jutro pojmać Erana.
- Mój mąż?
- Wie o wszystkim. Statki, kiedy im tylko dasz się znak. Wypłyną.
- Doskonale. Jak się ma Erm? - zapytała.
- Daje radę. Silny chłop. - kobieta westchnęła i skinęła głową, że zrozumiała.
- Kiedy wracasz?
- Jeszcze przed atakiem na was. Na Berk jestem bardziej potrzebny. Wybacz mi to samolubstwo. - spuścił głowę, ale zaraz na podbródku znalazły się palce zatroskanej kobiety, które uniosły mu ją do góry.
- Ark jest o wiele silniejszym przeciwnikiem. Tam są zebrane liczniejsze smocze siły niż tu. Lara i Bork poradzą sobie w zupełności. Moja Ella to twarda sztuka. Wiem, że chciałaby być tu, ale zapewne wyraziła się jasno co do swojego serca. - chłopak skinął głową i uśmiechnął się ciepło.
- Leć jeszcze dziś. Eranem się zajmę. - chłopak skinął głową.
- Dziękuję. - Iris kiwnęła głową usatysfakcjonowana tym, że się nie sprzeciwił.
- Jesteś doskonałym wodzem Drakanie. – powiedziała.
- Dziękuję wodzu. - oboje posłali sobie znaczące uśmieszki. - A teraz siadajmy i jedzmy.
- Jadłem na plaży. Twoi synowie opiekuńczość do zjedzenia posiłku odziedziczyli po tobie. - kobieta zaśmiała się głośno.
- No i tak ma być. Gizella wdała się w ojca, a moje synki we mnie, prawda wy moje nicponie. - przygarnęła je do swojej piersi. Oboje zarumienili się i z jękami próbowali się wyrwać.
- Mamo! - jęknęli.
- Zawstydzasz nas! - powiedział Zon.
- Właśnie! – zgodził się nim brat.
- No dobrze, dobrze. Nie będę. - zaśmiała się - A właśnie. Czkawka, chłopcy. Muszę wam przedstawić moją sojuszniczkę. - Szatyna to zaciekawiło nie mniej jak bliźniaków. Bork uśmiechnął się lekko. Kiedy zjedli od razu wyszli na zewnątrz, po czym Iris zagwizdała krótko. Kilka sekund później wylądowała niebieska smoczyca. Czkawka tylko spojrzał na Iris z szeroko otwartymi oczami.
- Mamo masz smoka? - wykrzyknęli i od razu podeszli do Zębacza. Zrobili te same kroki, jak i przyuczył szatyn.
- Cześć. - przywitał się Zon - Latasz z mamą? - wystawił rękę. Ron zrobił to samo. Smoczyca od razu przymiliła się do ich dłoni.
- Super! - wykrzyknęli.
- Jestem zdumiony, że ten wolny duch zaakceptował ciebie na swojego jeźdźca. - powiedział szatyn. - Wichura to...
- Najlepsza skrzydlata sojusznicza. – dokończyła za niego - Polubiłyśmy się, ale ja to nic.
- Co masz na myśli? - zaskoczył ją tym.
- Idź do kuźni... - po raz kolejny Iris i reszta usłyszała potężny wybuch z okolic kuźni. - Chyba mam przewidzenia, czy to już się nie zdarzyło. - mruknęła i podparła się pod boki. - Lećcie tam.
- Iris owszem to się zdarzyło. – zgodził się z nią Bork. - Co znowu wymyślił Giral? - westchnął.
- Giral? Wasz kowal? - upewnił się Czkawka.
- Yhym... - potwierdziła kobieta - Jak zobaczysz, to się zdziwisz. Idźcie do nich już. Chłopcy wy zostajecie. Mam z wami do pogadania. - Wzrok był konkretny. Bliźniaki bez sprzeciwu weszli do chaty. Bork, Czkawka i ich smoki podlecieli do kuźni. Szatyn aż otworzył usta widząc osmoloną siostrę, kowala i aż cztery smoki.
- Ha-Hakokieł! – wykrzyknął, czym przykuł uwagę czarnego na psyku Koszmara. Smok warknął i wytarł w trawę sadzę. Lara zaczęła się śmiać do rozruchu, widząc minę brata.
- Twoja... - napad śmiechu - I ten szok... - kolejny napad - Nie mogę!
- Wichura, teraz Hakokieł... Jakim cudem? - wykrztusił, patrząc na Girela.
- A niby jakim? - warknął - Przeklęty Loki się na mnie uwziął. - mruknął i wytarł w fartuch twarz. Jego biała broda była czarno-szara. - Te smok, oszczędzaj na tym śluzie. - Hakokieł warknął, że rozumiał przekaz. – A żeś dał do pieca, gadzie. - klepnął go nos. - Ale się udało. - zlekceważył Czkawkę, który po raz kolejny był zdumiony. Bork westchnął i przewrócił oczami, po czym poklepał go po ramieniu.
- Ale jak?! - kowal spojrzał na niego.
- Użyteczne smoczysko jest. To i się przydało mi w kuźni. Stary jestem. Sam miecha już nie ruszę. A ten to żywy piec i siła. - wskazał na niego kciukiem. - Co za dziwota z tym?
- Żadna? - odpowiedział z lekką niepewnością.
- No i jak myślę. Te młodziki. - zwrócił się do Ciosów - Z tyłu są naczynia gliniane ze skórą, jako wieko. Wybijać mi jady. - wskazał kierunek. Lara od razu poszła tam. Wracała z trzema sporymi naczyniami.
- Świetnie, że je opisałeś Giral. Dzięki. - powiedziała i wytarła policzki z resztek sadzy.- Jad Skorpin. - smoki spojrzały na nią - Słuchać mnie uważnie. Uważnie. - podkreśliła. - Ogony. - Ciosy od razu rozplotły je i zwróciły do dziewczyny. - Tu ma być paraliżujący. - wskazała na oznaczone zieloną kropką naczynie. Gady wbiły pierwsze dwa kolce jadowe. - Tu, usypiające. - wbiły kolce do oznaczonego fioletem naczynia. - A tu zabójcze. - cofnęła się lekko, od czarno oznaczonego garnka. - Pilnujcie tego uważnie. - smoki zamruczały, że zrozumiały. - Lumi miej na nich oko. - smoczyca warknęła i usiadła naprzeciw naczyń. - Czkawka żyjesz?
- Co? - spojrzał na nią tempo. - Tak, tak. Tak. - oprzytomniał. - Czy Wym i Jod?
- Te dwa półgłówki? - odezwał się Giral. - Są w lesie. Lubują tam siedzieć. - wzruszył ramionami - Pewno pilnują Ciekawskich.
- Ciekawskich? - słowo zabrzmiało jakby to była nazwa osób.
- Tych dwoje, co im w głowie skakanie po drzewach. - Szatyn i ruda spojrzeli po sobie, nie wiedząc o kogo chodzi. Kowal westchnął. - Nasi drwale. - wyjaśnił - Bork wie o kogo chodzi. Mieszkają w centrum lasu. I pielęgnują go. Mają z gadamy najwięcej do czynienia. Często się na nich natykają. - wskazał kierunek. Akurat szatyn zobaczył stróżkę białego dymu.
- Ale dlaczego ciekawscy? - drążyła dziewczyna.
- Bo łażą po całej wyspie i często ich nasz szaman łatał. Aż się w końcu tak wściekł, że nauczył ich samych siebie łatać. - powiedział - Pustelniki jedne. A to Eran ma łatkę odluda - cmoknął i spojrzał kątem na chatę, gdzie akurat był on - Operują drewnem. - Jak chcecie kłód jazda do nich. Wybierają najlepsze. - po czym odwrócił się do wejścia do kuźni - Te gad. Rozpaliłeś piec? - Hakokieł warknął twierdząco. - No. Wracam do roboty. Trucicielka zostaje ma do roboty sporo. A ty półsmok jazda do siebie. Zbędny tu jesteś. Mam twoje karteczki. - poklepał się na piersi, gdzie akurat znajdowała się kieszeń z klapką w fartuchu - Wszystko zrobione. Mądrze narysowałeś i opisałeś. - pochwalił - Jak dożyję chcę poznać kowala, który cię tego nauczył.
- Myślę, że się dogadacie. Mój mentor zwie się Pyskacz. - starzec pokręcił wąsem.
- Dobrze więc. - po czym bez pożegnania wszedł do kuźni.
- Leć brat. - siostra przytuliła go nagle.
- A to za co? - zdziwił się.
- Na wszelki wypadek. - mruknęła - Zabij Arka dla mnie, dobrze?
- Lara... - chłopak ponownie wziął ją w objęcia. - To o ciebie się martwię siostrzyczko.
- Wiem. Uważaj na siebie. Pamiętaj smoki będą ginąć w walce, ale nie na próżno z najwyższym honorem i smoczą dumą. - odsunęła się i spojrzała w jego oczy - Książe smoków Drakanie walcz jak na smoka i wikinga przystało.
- Rozkaz Urto. Przelecę się jeszcze po lesie i sprawdzę jak smoki. Pewnie się z wami już nie zobaczę. - ponownie się przytulili. Dziewczyna kiwnęła głową.
- Dobrze. Jak sprawdzisz las. Leć na Berk. - Szatyn podszedł do Borka.
- Będę miał na nią oko. Przysięgam wodzu. – ujęli się za przedramiona. Po czym Bork przygarnął go do uścisku i klepnął mocno w plecy. - Nie martw Czkawka o nas. Twarde z nasz sztuki. Dość nas wspomogłeś. Eran w dalszym ciągu podsłuchuje. - westchnął.
- Wiem. Giral chyba też łypał kątem oka na niego.
- Zauważyłeś. To dobrze. - powiedział - Uważaj na siebie. - skinął głową. Odwrócił się do smoków.
- Luminosa, Malboro, Jad i Skorpin. - smoki spojrzały na niego - Pilnujcie swoich jeźdźców i chrońcie ich. Wiem, że oni was będą. - cztery gady warknęły i skłoniły głowami. - Hakokieł pilnuj się! - uniósł lekko głos, by gad go usłyszał. Smok od warknął, a Czkawka uśmiechnął się lekko. - Jeźdźcy uważajcie na siebie. Niech bogowie będą was strzegli. Powodzenia. - dwójka przyjaciół skinęła głowami. Szatyn poczekał aż Szczerbatek pożegna się z Luminosą i reszta, po czym wylecieli. - Leć do lasu Mordko.
- Gdzie Eran? - spytała Lara, kiedy Bork objął ją w pasie.
- Zniknął. - odpowiedział - Bierz się do pracy skarbie. - cmoknął ją w lekko osmolone włosy.
- Rozkaz. Trutki się nie zrobią same. - uśmiechnęła się - I jak smoczki pełne? - zwróciła się do Ciosów, które dumne ze swojego działa wskazały na wyplenione jadem naczynia. - Zuchy. Odpocznijcie.
***
Szatyn wleciał do lasu i od razu zeskoczył ze Szczerbatka. Zaczął nasłuchiwać. Pierwsze smoki wyszły z nim na spotkanie. Były to bywalcy tych storn, czyli Zmiennoskrzydłe.
- Witam sojuszników. – ukłonił się lekko. – Jak się macie? – smoki zasyczały i zniknęły. – Czyli w porządku. - Zagwizdał głośno. Kilka sekund później usłyszał dwa znajome ryki i krzyk? Puścił się biegiem. Szczerbatek był tuż za nim. – Szlak! – doskoczył do przygniecionego przez sporą kłodę Wilka, który nie zauważył szatyna.
- Niech to szlak! – warknął mężczyzna z krótko ścięta brązową brodą i jasno brązowym warkoczem. – Te dwugłowy. Nie stój tak!
- Spokojnie. – odezwał się Czkawka.
- Kim kurwa jesteś?! – warknął oschle.
- Wybacz. Drakan. – pokazał mu się.
- Całe szczęście. – westchnął – Użyj tej pary w łapach i mi pomóż. – warknął.
- Na trzy. – spojrzał na dwa smoki, które stanęły po dwóch stronach kłody. – Raz, dwa i trzy! – jęknął i zaczęli podnosić drzewo. Mężczyzna wyczołgał się i otrzepał się z ziemi i igliwia.
- Niech to szlak... Moja ulubiona koszula. – westchnął, kiedy zobaczył w czarnym materiale dziurę – Dzięki Drakan. – wytarł dłoń w spodnie. – Rasmus jestem. – wystawił dłoń. Szatyn od razu ją uściskał.
- Miło mi. Wszystko w porządku? – upewnił, bo wyczuł krew. Mężczyzna zlekceważył pytanie o stan zdrowia machnięciem ręki.
- Toś ty pewnie gwizdnął! – chłopak od razu się odwrócił i spojrzał do góry. Zobaczy siedzącego na grubej gałęzi i trzymającego sporą siekierę mężczyznę z długim brązowym wąsem i wygolonym podbródkiem. Był ubrany w szarą koszulę.
- Dziękuję ci braciszku za pomoc. – warknął na niego. Szatyn zobaczył dosłownie identyczną twarz na drzewie.
- Jesteście bliźniakami? – mężczyzna zaskoczył z drzewa i poprawił kucyk w tym samym kolorze włosów co brat.
- Ciężko zauważyć, co? – sarknął – Rodmar. – przedstawił się.
- Miło. I tak to ja zagwizdałem. Dowiedziałem się od Girala, że jest tu Wym i Jod. – wskazał na smoka.
- A tak. Przydatny jest. – powiedział Rasmus. – Jego łby są silne i tępe. – klepnął Wyma po szyi – Ale pomagają nam w znoszeniu kłód.
- Wichura, Hakokieł i Wym i Jod smoki z Berk uwiezione do szkolenia mojego rocznika do walki z innymi gadami zdobyli swoich jeźdźców. – Bliźniaki spojrzeli po sobie i buchnęli gromkim śmiechem na cały las.
- Nasza dwójka jeźdźcami?! – Rodmar klepnął Czkawkę mocno w plecy – Nie latamy na nich. Przypałętał się do nas i został.
- Ułatwia nam robotę. Teraz w lesie jest od cholery gadzin, ale nie wiem, jak ty to zrobiłeś, ale żaden z nich nas nie zaatakował. Szacunek smarku. – powiedział Rasmus z uśmiechem.
- Po coś tu przyleciał na Pogromcy Nocy? – Rodmar wskazał wygolonym podbródkiem Szczerbatka.
- Sprawdzić, jak się mają smoki. – odpowiedział.
- Jakby coś się działo to by Iris wiedział od nas od razu. – powiedział mężczyzna w szarej koszuli.
- Chodź z nami do chaty. Już. – powiedział nagląco Rasmus.
- Coś się stało? – zapytał, kiedy weszli do środka. Jak się okazało chata była w pełni wyposażona, tak jak chaty w wiosce. Teraz rozumiał, dlaczego pustelniki. Mieszkali w środku dziczy z dala od czegokolwiek i kogokolwiek.
- Nasza dwójka doniosła o zdradzie Erana. – powiedział ponuro.
- Ris jest po drugiej stornie wyspy. Tak wiemy. – powiedział Rodmar, nim szatyn jakkolwiek zagregował.
- Iris nie kazała mówić nikomu. Po minie wnioskuję, że i ty nie wiedziałeś.
- Owszem Rasmusie, ale to dobrze. – kiwnął głową.
- Smoki bezpieczne. My pilnujemy lasu. – mruknął Rodmar.
- Nie ma po co byś robił obchód. Wylatuj na Berk. – Rasmus był bardzo poważny.
- Dobrze. Dziękuję bardzo za informacje. – chłopak skinął głową w podzięce.
- Wygrać macie. – powiedział drwal w kucyku. - A! Właśnie. Te wodne smoki, co żeś z nimi zrobił? – Zapytał.
- Rodmar, jakim cudem? – zapytał zaskoczony.
- Urodziliśmy się w lesie. – powiedział Rasmus z lekkim uśmiechem. – Myślisz, że nie umiemy się skradać?
- Nie przeczę. – podniósł lekko ręce do góry – Mały desant na statki wroga. – odpowiedział.
- Zacnie. – powiedział Rodmar i uderzył w stół. – Niech mają skurwysyny za swoje. Niech tu tylko przypłyną, a ich rozpierdolę. – rozpalił się do walki.
- Wybacz mojemu narwanemu bratu, ale zaraz po Degarze jest pierwszy do wojaczki. – westchnął.
- Jeszcze się nawalczycie. – powiedział z lekkim uśmiechem – Będę leciał. Dziękuję.
- Trzymaj się mały. – powiedział Rasmus, a Rodmar klepnął go w plecy.
- Wy też. – po czym szatyn opuścił leśniczówkę i wskoczył na Szczerbatka. – Wym Jod pilnujcie ich. – dwie głowy skinęły głowami. – Cieszę się, że macie dom. – powiedział i poklepał lekko po szyi swojego przyjaciela, który rozłożył skrzydła i wzlecieli. Obrali kierunek na Berk.
<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<<
Hejka!
No trochę mi dłuższy wyszedł. No ale jakoś tak mi się za dobrze pisało.
To tyle. Miłego
HQ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro