Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Co ja zrobiłem...

Czkawka obudził się późnym rankiem, kiedy słońce było bliżej południa niż wschodu. Był, co go zdziwiło, bardzo wypoczęty i wyspany. Nastolatek zszedł szybkim krokiem na dół do kuchni, gdzie upiekł nad paleniskiem rybę. W międzyczasie przygotował sobie pajdę chleba. Po śniadaniu udał się spacerem do kuźni.

- Jednak żyjesz. - nastolatek podskoczył, kiedy zza ściany wyszedł Sączysmark z kijem w ręce.

- Odwal się ode mnie. - warknął w jego stronę. - Co ja ci na Thora zrobiłem Sączysmark? - syknął w jego stronę - Aż tak bardzo chcesz zdechnąć? - nagle odwaga kata zmalała, kiedy zobaczył wściekłe i chłodne spojrzenie szmaragdowych oczu.

- Zawsze będziesz słabym Czkawusiem. - po czym ruszył na niego. Szatyn tym razem nie pozwolił sobie na żaden błąd. Sprawnie unikał zamachów Sączysmarka. Przy którymś uniku zbliżył się do płotu.

- Coś nie tak Sączysmark? - zapytał z kpiną w głosie - Jakoś nie możesz trafić tego szkieleta. - syknął w jego stronę.

- Zaraz zginiesz. - warknął i ruszył na niego w szale. Czkawka tylko na to czekał. Szybko wyszarpnął z ziemi kij i sparował cios Jorgensona, ale niestety brunet jest od niego znaczenie silniejszy, dlatego ugiął kolano pod ciosem z góry. - Dalej jesteś łamag... - nie dokończył, bo szybki ruch nadgarstka Czkawki pozbawił go broni z rąk. Zwycięski uśmiech Smarka zniknął z twarzy, zastępując go paniką. W tej chwili Czkawka usłyszał dziwny dźwięk.

- Co już nie taki chojrak z ciebie, hym? - powiedział i wyprowadził cios. Brunet krzyknął przerażony. Drewniany kij zatrzymał się tuż przed twarzą Sączysmarka. - Spieprzaj, pókim dobry. To moje ostatnie ostrzeżenie. - warknął. - A wam nie radzę się nawet ruszać. - powiedział chłodno do bliźniaków, czających się z drugiej ściany domu. - Widzę, a raczej doskonale was słyszę.

- Ma nas Smark. - westchnął smutno Mieczyk i wyszedł z kryjówki. - A tak chciałam dać ci wciry. Dasz się pobić, ładnie proszę. - Mieczyk złożył dłonie oznaczające prośbę.

- Popieprzyło was do reszty. - powiedział i opuścił patyk. Smark już robił ruch w stronę pasa. - Tego szukasz? - spytał i pokazał sztylet.

- Kiedy ty? - warknął, po czym pobladł, kiedy doszło do niego, że on trzyma sztylet.

- Umiem wiele. - zaczął podkręcać ostrzem w dłoni - Mam też znakomitego cela. A jesteś nad wyraz blisko mnie. - uśmiechnął się lekko - Nagle zachciało mi się potrenować na żywej tarczy. - Sączysmark pobladł i odwrócił się na pięcie, uciekając. - Nie mówiłem tego tylko do tego tchórza. - wskazał ostrzem na uciekiniera. Bliźniaki pojęły w mig i ruszyły śladem Jorgensona. - Astrid wyjdź. - westchnął i schował sztylet, a kij wbił z powrotem na swoje miejsce.

- Jakim cudem mnie...

- Twój topór lśni w słońcu. - przerwał jej chłodno, po czym po prostu odszedł, zostawiając ją z zaskoczeniem wypisanym na twarzy.

- Stój! - krzyknęła za nim, ale chłopak skręcił za pobliską chatą. Hofferson puściła się biegiem i skręciła w tę samą drogę, ale stanęła jak wyryta. Chłopak zniknął. - Cholera. - warknęła pod nosem i kopnęła leżący obok jej prawej nogi kamyk. Blondynka odeszła zdenerwowana. Czkawka sprawnie zeskoczył z belki, na której siedział.

- Głupia. - szepnął z uśmiechem na ustach - Było patrzeć do góry. - powiedział i ruszył do kuźni. - Cześć Pyskacz. - odezwał się, kiedy wszedł do środka.

- O! Czkawka. No nareszcie. - powiedział z pretensją w głosie - A już myślałem, że cię smok capnął. - mruknął, odkładając gotowy i ostry miecz na dwa wieszaki.

- Cóż próbowali. - uśmiechnął się i skończył zakładać fartuch, po czym zabrał się za robotę. Kuternoga mruknął coś pod nosem na tę odzywkę, ale nie wnikał. Z uśmiechem na ustach pracował dalej, tak samo Czkawka nie stracił humoru.

- A ciebie co tak bawi, hym? - zapytał w końcu.

- A mina Smarka, kiedy spuściłem mu małe lanie. - chłopak nie wytrzymał i roześmiał się. - Wybacz, ale te oczy, mówiące nie zbijaj mnie. - Pyskacz był w szoku. Nigdy nie słyszał tak szczerego śmiechu. Chłopak spojrzał na kowala. - Uważaj, zaraz się podpalisz! - wykrzyknął i dopadł w kilku susach cebrzyk z wodą, wylewając go na futrzaną kamizelkę Gbura.

- No wielkie dzięki smarkaczu. - warknął na niego i uśmiechnął się spod wąsa. - Zmiataj mi w te pędy na arenę, no już. - machnął zirytowany ręką.

- No to cześć zmokła kuro. - zaśmiał się i uchylił przed lecącym cebrzykiem.

- Eh, ten złośliwy chudzielec. - westchnął i ruszył za nim. - Dziś pracujemy w grupach. - powiedział, kiedy dotarł na miejsce. Zauważył, że bliźniaki i Smark wrogo na niego spoglądają, ale Czkawka nic sobie z tego nie robił. - Czkawka ze Śledzikiem. Astrid i Szpadka, Sączysmark i Mieczyk. - podzielił uczniów. - Brać wiadra z wodą. - wskazał hakiem na sześć pełnych cebrzyków. Każdy bez dyskusji to zrobił. Pyskacz otworzył arenę, z której wyszło masę pożółkniętego dymu. Śledzik pisnął spanikowany. - Smok, który ma mokry łeb, nie będzie ziać ogniem, ale Zębiróg Zamkogłowy to wyjątkowo wredna bestia. Jeden łeb zieje gazem, a drugi go podpala. Musicie się rozeznawać, który jest który. - jednej z cel sączył się dym. Nagle z wrót celi wyskoczył smok, znikając we mgle, którą stworzył.

- Ma też ostre jak brzytwa kły, którymi wstrzykuję śmiertelną truciznę. Preferuję ataki znienacka, kiedy ofiara...

- Możesz łaskawie przestać! - szepnął stanowczo. Grubasek od razu umilkł. Nagle obaj usłyszeli sprzeczkę i krzyk Mieczyka.

- Nasze szanse zaczynają gwałtownie spadać. - sekundy później przy ziemi zaczęła pełzać jedna z głów Zębiroga. Śledzik oblał ją. - O bogowie. - uniósł przerażony wiadro nad głowę - Nie ta głowa. - i zaczął uciekać. Nagle z dymu wyłoniła się druga głowa.

- Dajesz Czkawka! - wykrzyknął Pyskacz. Nastolatek zamachnął się, ale woda nawet nie sięgnęła łba.

- No super... - mruknął z sarkazmem, kiedy ujrzał iskry z paszczy. Nagle w jego stronę gazowa paszcza wystrzeliła zielony dym.

- Uciekaj! - wykrzyknął Gbur. Chłopak od razu zrobił w tył zwrot i puścił się biegiem w stronę bramy. Pyskacz już tam czekał z pozostałą piątką.

- Opuszczaj! - wykrzyknął. Kuternoga od razu wykonał to. Wrota zaczęły opadać. Czkawka ślizgiem przez nie przeszedł. Po sekundzie można było usłyszeć uderzenie smoka o wrota i głośny jęk, połączony z warknięciem.

- Nic ci nie jest? - zapytał z lekkim strachem Pyskacz, po czym zaczął dokładnie oglądać szatyna.

- Nic mi nie jest. Spokojnie. - uśmiechnął się. - Na dziś koniec?

- Tak...

- Świetnie. - po czym odwrócił się na pięcie i puścił biegiem w stronę lasu.

- A ten dokąd? - warknął Sączysmark.

- Gdzieś... - mruknął Pyskacz. - I nie radzę wam go szukać. Coś czuję, że ten las zna z całej wioski najlepiej. - po czym po prostu odszedł od nich.

- Co ten szkielet może mi zrobić w tym lasie? - prychnął. - Jest nic niewartym śmieciem, prawda moja piękna? - napiął swoje muskuły w stronę wściekle zirytowanej Astrid.

- Nazwiesz mnie tak jeszcze raz. - syknęła - A zostaniesz kaleką. - powiedziała i odeszła.

- No Astriś, skarbeczku. - przesłodzony głos Smarka brzmiał, jak ktoś kazał mu mówić po zjedzeniu kwaśnej cytryny. Astrid zignorowała go i odeszła. - Jeszcze będziesz moja. - uśmiechnął się. Śledzik również postanowił opuścić ich i udać się do swojej chaty. - Idziemy się zabawić.

- Ja pasuję. - odezwała się Szpadka. - Mam ochotę coś rozwalić, co nie brat? - zaczęła się śmiać.

- To doskonały pomysł siora. - zgodził się z nią i oboje zderzyli się hełmami. - Wybacz Smark. - brunet prychnął i udał się na plażę.

***

Tymczasem z błagalnymi modłami do bogów biegł do Kruczego Urwiska, swojego azylu. Zwinnie przeskakiwał korzenie i uchylał się przed gałęziami. Zdyszany stanął u szczytu kotliny. Szukał wzrokiem.

- Jest... - wyszeptał z ulgą, wpatrzony w czarnego jak noc smoka. Gad był odwrócony tyłem do niego, łowił. Czkawka widział każdy szczegół na smoku. Od smukłej, lekko spłaszczonego pyska i tak samo aerodynamiczne ciało, po olbrzymie skrzydła i długi ogon. Od razu sięgnął po swój nieodstępny zeszyt i węgielek. Z prędkością Mjolnira naszkicował Nocną Furię. Spostrzegł jeden mały szczegół na szkicu, który nie zgadzał się, mianowicie lewa lotka na ogonie smoka. Zmazał ją. Wpatrywał się w gada. Nagle go olśniło. Z szoku upuścił węgielek, który głuchym stukotem spadł na sam dół. Dźwięk zwrócił uwagę smoka, który przekręcił głowę w bok zaciekawiony i zaskoczony widokiem tego dziwnego dla niego człowieka. Czkawka wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w smoka. - Co ja zrobiłem...

<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>

Jak ja lubię jak Czkawka skopuje dupe Smarkowi, awww

Ten tego sorki za błędy

Do kiedyś tam

HQmyLove

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro