4. Kolce, labirynt i sztylet
Czkawka obudził się ledwie kilka godzin po świecie, sygnałem tego były szumy rozmów wikingów, którzy zostali na Berk. Nie wyspany i zmęczony chłopak spuścił nogi na podłogę i przetarł dłonią oczy. Co chwila się budził oblany potem i dyszący. Śniły mu się koszmary, w których główną rolę odgrywał jego katujący ojciec i banda smarka, śmiejąca się z niego do łez. Czkawka wstał z lekkim stęknięciem, po czym udał się na dół do kuchni. Spojrzał na chleb i kosz z rybami. Złapał do dłoni bochenek, ale zaraz go odłożył. Powodem tego był brak głodu, który często mu towarzyszył, kiedy się stresował, więc prawie codziennie. Przez ciosy w tułów nie mógł jeść, bo sprawiały mu ból. Westchnął tylko i nalał sobie tylko drewniany kubek wody. Zielonooki rozmyślał o wczorajszym dniu, którego wolał nie mieć. Bał się wyjść z chaty, bo wiedział, że Smark i jego banda się zemszczą ze szczególnym uwzględnieniem natarczywości i ciosów. Owszem mógł się obronić, ale co by to dało. Szatyn najlepiej czuł się w lesie. Tam mógł być sobą, bez żadnego ukrywania się, ale teraz w nim grasuje Nocna Furia, której się bał i jednocześnie go ciekawiła. W wiosce wolał być niedorajdą i fajtłapą, bo miał względny spokój, nie licząc bandy. Czkawka rozmyślał o tym, jakby się ujawnił, czy coś by się zmieniło? Pokręcił głową, przecząco.
- Dlaczego ja mam takiego zasranego pecha? - warknął i uderzył pięścią w stół. - Najlepiej jakbym się nie urodził... Byłby spokój. - z takim nastawieniem wyszedł z chaty i udał się na arenę. Szedł okrężnymi drogami, między chatami. Na miejsce dotarł jako trzeci. Na miejscu była już Astrid i Pyskacz.
- Czkawka! - wykrzyknął ucieszony kowal na widok swojego czeladnika - Jak tam? - podszedł do niego i klepnął w plecy na przywitanie.
- Jakoś leci. - mruknął i pokazał lekki mu uśmiech.
- Nie smuć się. Raz dwa nauczysz się walki z tymi gadami. - pocieszył go. Kowal nie zwrócił uwagi na wpatrzoną Astrid w Czkawkę. Przyglądała mu się i nie wierzyła, że ten przybłęda coś potrafił jednak zrobić, ale jak teraz go widzi, machnęła na niego ręką i zignorowała. Szatyn widział, że się w niego wpatrywała. Wolał się skryć niż być tutaj.
- Co dziś planujesz? - zapytał Pyskacza, by jakoś zmienić napięcie na mniej ciężkie i znośniejsze.
- Nic wielkiego. - machnął ręką - Trochę sobie pobiegacie. - uśmiechnął się i akurat w tej chwili przyszła pozostała czwórka. Smark spojrzał na kulącego się Czkawkę z jawną nienawiścią, którą akurat wszyscy widzieli prócz Pyskacza. - Doskonale. Skoro są już wyszyscy... - Gbur pociągnął dźwignię i otworzył arenę, w której wszyscy zobaczyli labirynt.
- Świetnie będziemy się gubić wraz ze smokiem... - powiedział sarkastycznie, na tyle głośno, aby jego nauczyciel usłyszał to. - Albo szybciej zginę z rąk Smarka, albo smoka. - wszeptał i wszedł do środka, uprzednio zabierając tarczę i małą siekierę. Banda parsknęła śmiechem na ten widok. Nastolatek to zignorował, ale uważnie rozglądał się, by czasem któryś z nich go nie zaatakował.
- No młodzieży. Dziś zajęcia ze Śmiertnikiem Zębaczem. - zaczął - Śmiertniki są diabelsko szybkie i zwinne. Wy za to musicie być jeszcze bardziej zwinniejszy i szybcy. - po tych słowach otworzył cele smoka, który wystrzelił jak z procy i zaczął mknąć po labiryncie. Po tym gbur udał się na górę i zaczął obserwować uczniów z góry. Patrzył na to z lekką nudą, jak młodzież lata w te i we wte po labiryncie, starając się umknąć przed kolcami smoka. - Zębacze mają dobry słuch i węch. - powiedział. Astrid zrobiła przewrót w przód, za nią Smark i Czkawka, którego przeciążyła tarcza. Odgłos uderzenia metalu na tarczy o kamień przywołał smoka, który strzelił kilkoma kolcami w Czkawkę, który szybko w kuckach zasłonił się w nią, po czym z trudem puścił się biegiem, uciekając bestii. Nagle na drodze smoka pokazały się bliźniaki. - Smoki mają martwą strefę. Wystarczy ją znaleźć. - odezwał się Gbur, wpatrując się w swoje paznokcie. Bliźniaki stanęły centralnie przed nosem smoka, który chuchnął na nich, otwierając lekko paszczę. Szpadka zaczęła narzekać na brata, że się nie myje, po czym smok odwrócił łeb i strzelił kolcami z ogona. Rodzeństwo o włos uniknęło śmierci. - A to czy was słyszy to inna sprawa. - mruknął. Nagle Śmiertnik wyskoczył na drewniane ściany i zaczął po nich skakać.
- Na Odyna... - wystękał Czkawka, kiedy ujrzał, jak labirynt zaczął się walić. Uciekający uczniowie starli się nie utkwić pod ciężkimi ścianami. Astrid w ostatniej chwili uskoczyła sprzed lecącej ściany i na nieszczęście Haddocka, wpadła na niego. Oboje przewrócili się i potoczyli po ziemi. Blondynka wbiła swój ukochany topór w tarczę Czkawki.
- Uuu... Zakochana para. - zakpiła Szpadka. Astrid szamotała się, chcąc się uwolnić, ale tylko bardziej pogarszała sobie sprawę. Smok zauważył szamotaninę i ruszył czym prędzej w tę stronę.
- Czekaj, może najpierw ja? - szatyn ruszył lewą nogą i uwolnił nogę dziewczyny, która natychmiast wstała. Dziewczyna spostrzegła smoka i starała się uwolnić topór. - Czekaj. Ałł. - jęknął z bólu, kiedy prawie mu wyłamała ze stawu ramię. Siłą ściągnęła tarczę ze wbitym w nią ostrzem. Sprawnym zamachem uderzyła smoka w głowę.
- Ładnie Astrid. - pochwalił ją gbur. Czkawka zaczął rozmasowywać bolącą rękę. Smok uciekł z lekkim skrzekiem bólu do swojej celi, gdzie kuternoga zamknął wrota.
- Co ty sobie myślisz?! - warknęła na niego. - Jak nie wiesz. Idziemy na wojnę. - podsunęła mu topór pod nos - Zdecyduj, po której stronie walczysz. - wykrzyczała mu w twarz, po czym odsunęła się od niego z wyraźnym obrzydzeniem. Szatyn po części się zawstydził, po części zobojętniał na takie wyzwiska.
- Wieczorem macie przyjść do twierdzy. Obecność obowiązkowa gówniarze. - oznajmił Pyskacz i zaczął podchodzić do jednej ze zwalonych ścian.
- Pomóc ci? - zapytał Czkawka, kiedy reszta już zmierzała do wyjścia.
- Przyda się. - mruknął. Reszta bandy podchwyciła to.
- My też pomożemy. - odezwał się przesłodzonym głosem Smark. Szatyn już wiedział, co się święci.
- O świetnie. - powiedział zadowolony Gbur. - Skoro tacyście chętni, to macie to wszystko poskładać tam. - wskazał hakiem na ścianę po przeciwległej stronie areny, po czym zaczął się kierować do wyjścia. Szatyn momentalnie zbladł i przełknął ślinę. Patrzył ze strachem na znikającego Pyskacza. Sączysmark uśmiechnął się wrogo i zaczął podchodzić do niego.
- Gadaj rybi szkielecie, co to było wczoraj? - warknął mu prawie w twarz.
- Ja... Nic... - zaczął się plątać w mowie. - Sączysmark ja... Odpuść sobie. Proszę nie dziś... - nie dokończył, bo dostał z pięści w twarz. Szatyn poleciał od razu na ziemię. Z pękniętej wargi zaczęła płynąć krew. - Proszę, odpuść sobie. - powiedział jeszcze raz. Głowę miał schyloną i schowaną za ręką. Kat zaśmiał się głośno, a razem z nim bliźniaki.
- Sączysmark nie dzisiaj. - warknęła na niego Astrid - Dzięki tobie mamy teraz robotę. Jego zlejesz innym razem. - wskazała na niego toporem.
- Innym razem Piękna cię posłucham, ale ta ofiara dziś oberwie. - warknął w jego stronę. Czkawka w tym momencie coś sobie uświadomił. Mianowicie jedno. Koniec z udawaniem. Zaczął się podnosić. Pomału jego szmaragdowe oczy zaczęły płonąć gniewem i nienawiścią.
- Sączysmark nie wkurwiaj mnie. - odezwał się wrogo. Nie krzyknął, tylko powiedział to cicho. Efekt był porażający. Zaskoczył ich. - Mam was już dość. Koniec z udawaniem tego pokraki. - warknął w ich stronę. - Nie zbliżaj się do mnie. - syknął w stronę Jorgensona.
- Nie boję się ciebie. - parsknął i wyprowadził cios. Nastolatek szybko zrobił unik, ale kilkudniowe ciosy odezwały się. Syknął pod nosem z bólu, kiedy poczuł ranne kolano. Jorgenson poleciał do przodu. Nie spodziewał się uniku ze strony swojej ofiary. Prawie się przewrócił, ale złapał równowagę. - Ty parszywy... - uderzył ponownie. Tym razem szatyn nie dał rady zrobić uniku, ale szybko podniósł ręce do góry. Cios został zablokowany, ale i tak Haddock się skulił, bo uderzenie było za silne dla na niego.
- Odwal się ode mnie! - warknął w stronę bruneta i go odepchnął.
- O biedny Czkawuś się stawia. - przedrzeźniał go i wyprowadził tym razem celny cios. Szatyn nie zdążył zrobić żadnego uniku, bo się zachwiał przez zwaloną ścianę labiryntu. Wszyscy się zaśmiali, a najgłośniej bliźniaki.
- Co tu się wyprawia?! - wykrzyknął Pyskacz. Wszyscy zastygli w bezruchu i spojrzeli na Gbura, którego twarz wyrażała wściekłość. - Sączysmark. Sprzątasz sam arenę. - powiedział stanowczo.
- Ale to Czkawka mnie sprowokował. - zaczął się bronić i wskazał na leżącego szatyna.
- Widziałem i to bardzo dobrze, kto zaczął. - warknął w jego stronę i wskazał na jego groźnie hakiem. - Reszta rozejść się. - powiedział - Ty sprzątasz. Tu masz wóz, po który poszedłem. - Czkawka wstał szybko i sprawnie na nogi, nawet się przy tym nie zachwiał, po czym szybkim krokiem zaczął odchodzić.
- Będę w kuźni. - mruknął, mijając Pyskacza.
- To jest zwykły tchórz, którego nie powinno tu być! - wykrzyknął za nim i stanął na zwalonej drewnianej ścianie. Haddock zahamował gwałtownie i błyskawicznie się odwrócił, dobywając sztyletu za pasa. Pyskacz był zdumiony szybkością i równowagą swojego czeladnika. Kiedy ujrzał w jego oczach furię, uchylił lekko swoje usta. Chłopiec szybkim ruchem ręki posłał sztylet centralnie pod nogi kata. Ten pisnął nie męsko i odskoczył dobre dwa metry do tyłu, lądując na tyłku.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a ten sztylet powędruję wyżej. - warknął, po czym odwrócił się na pięcie. Zszokowany kowal wpatrywał się wpierw na miejsce, gdzie sekundę temu stał wściekły szatyn, po czym spojrzał na wbity w drewno sztylet.
- Czy on właśnie... - zaczął Mieczyk.
- Rzucił nożem? - dokończyła równie zaskoczona Szpadka, co jej brat.
- Ale czad! - wykrzyknęli i zderzyli się głowami. Astrid była tak samo wstrząśnięta. Nigdy, by nie przepuszczała, że ten rybi szkielet będzie coś potrafił. Blady Śledzik słowem się nie odezwał. Starał się nawet nie ruszać, ale trzęsące kolana robiły mu naprzeciw. Pyskacz chrząknął, kiedy się otrząsnął.
- Sączysmark masz robotę i myślę, że reszta też będzie, jednak to robić. - powiedział nad wyraz spokojnie, ale stanowczo, po czym opuścił arenę i zdezorientowanych nastolatków, którzy o dziwo zaczęli sprzątać. Bez gadania.
- Zabiję tego dupka. - warknął pod nosem Jorgenson i z pomocą Śledzika przesunął jedną ze ścian labiryntu.
- Widziałeś jego twarz. - powiedziała Astrid z naganą w głosie - Prędzej on ciebie. Mówił poważnie. Lepiej...
- Wybacz Astryś, ale ten rybi szkielet pożałuje, że się mi przeciwstawił. - przerwał jej z lekkim uśmiechem i napiął mięśnie.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a sama to zrobię. - warknęła. Podziałało. Sączysmark przestał kłapać jadaczką i zajął się robotą. Tak samo, jak reszta.
<<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>
Hello Everyone!
Rozdział może być zagmatwany, bo piekielnie boli NADAL mnie głowa... Pisząc ten rozdział łykłam trzy tabletki przeciwbólowe, wiec tak ciupkę mogę być na haju, jak to ujęła taka jedna osóbka. Pozdrawiam Cię Adwokacie Diabła
No to Czkawka się nam zmienia z rybiego szkieletu i fajtłapy w groźnego przeciwnika. Hymm... Aż sama jestem ciekawa dalszego ciągu. Choć sama go piszę *nerwowy i zakłopotany śmiech* Więc jak tam wakacje mijają?
A mam przyjemność pozdrowić pewną osóbkę, z którą się dziś spotkałam osobiście. Dziękuję za wspólnie spędzony czas Drahiinia było bosko!❤ Dziękuję, że podjęłaś się tego wyzwania i spotkania się z tym szaleńcem, jakim jestem ja 😂😇
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro