34. Nowi druhowie
- Hejka! To my! - odezwał się Zon. Byli przy wejściu do jaskiń. Bliźniaki uchyliły liany i wszyscy usłyszeli klekot. - Spokojnie są tu z nami zaufani ludzie.
- Też mają swoje smoki! - dopowiedział Ron, który uchylił mocniej liany, żeby smoki mogły zobaczyć resztę.
- Chłopcy mogę podejść? - zapytał Czkawka. On i Lara byli rozluźnieni i spokojni, co nie uszło uwadze młodym smokom. Te dokładnie obejrzały, czy nie mają broni. Szatyn wyciągnął dłonie w ich kierunku. - Spokojnie. Nie jesteśmy tu, aby was skrzywdzić. Moja przyjaciółka chce zobaczyć rannego. - wskazał na nią.
- Owszem. - odpowiedziała i posłała uśmiech do wychylnego z jaskini pyska. Ten zaklekotał i zniknął.
- Idą. - oznajmił zadowolony Zon. Kilka sekund później w świetle słonecznym stanęły dwa gady. Lara od razu zauważyła, że były z jednego miotu. Oba smoki były do siebie pod pewnym względem podobne. Ranny miał skórę w kolorze ciemnego złota, a drugi był piaskowy. Potrójne ogony były identyczne u obu smoków, tak samo, jak czerwone oczy.
- No chłopcy trafiliście na rodzeństwo. - odezwała się z uśmiechem.
- To są bracia?! - wykrzyknęli zaskoczeni.
- Albo siostry, albo brat i siostra. - wtrącił się Czkawka i zrobił delikatny kroczek w przód. Jeden warknął ostrzegawczo, drugi cofnął się. - Spokojnie. - powiedział i spojrzał uważnie smokowi w oczy. Na sekundkę uwolnił swoje smocze ja, skupiając się na oczach. Oba smoki przekręciły w tym samym momencie głowę w lewo. Była to oznaka zainteresowania. Szatyn zrobił jeszcze jeden, ale większy krok, potem następny, aż znalazł się pół metra od gadów. Wyciągnął ponownie ręce. Te same zrobiły ostatnie kroki i powąchały dłonie. Zaklekotały, bo już wiedziały, kim jest ten chłopak. Dotknęły jego dłoni. Czkawka pogłaskał je po nosie. - Mogę zobaczyć skrzydło? - zapytał smoka, który stał lekko z tyłu. Drugi zrobił mu miejsce. Szatyn bardzo delikatnie dotknął zranienia, z którego sączyła się krew. - Nie wygląda mi na złamane. - mruknął - Lara? - dziewczyna zrobiła to samo, co jej brat. Kiedy zdrowy smok uznał, że jest w porządku, dopuścił ją do rannego.
- Nie jest złamane. - potwierdziła - Kiedy to się stało?
- Trzy noce temu. - odpowiedział Ron, po chwili zastanowienia. Ta kiwnęła w podzięce głową i pogłaskała smoka ponad raną. - Moje biedactwo. - powiedziała czule - Zaraz ci pomożemy. Połóż się. - Wykonała gest dłonią, oznaczający leżenie. Smok wykonał polecenia z klekotem. - Dziękuję. Czkawka? - zwróciła się do brata - Potrzebuję czystej wody. Muszę przemyć ranę, za nim zaaplikuję maści i zrobię opatrunek.
- Rozkaz. - odpowiedział - Chłopaki...
- Tam jest wodospad i małe jeziorko. - wskazał Zon kierunek. Kiwnął głową i wskoczył na Luminosę, która miała potrzebne rzeczy w torbie przy siodle. Jedną z dwóch zostawił koło Szczerbatka. Po kilku chwilach wrócił z wodą.
- Mam. - podszedł do siostry, która już przygotowała odpowiednie lecznicze specyfiki.
- Dzięki. - szybko wylała troszkę wody do miseczki i wsypała proszek, po czym zanurzyła tam szmatkę. - Uważaj mały, będzie szczypało. Postaraj się mnie użądlić. - poklepała go nosie, pod który podsunęła szmatę. Smok powąchał ją i zaklekotał. Dziewczyna napięła mięśnie i dotknęła rany. Smok drgnął i warknął, odskakując, ale nie zaatakował szczypcami. - Wybacz. - mruknęła i wróciła do czyszczenia. Po kilku przetarciach rana była cała czerwona, bez śladu żółci i czerni. - Teraz złagodzimy ból. - mruczała intencje. Otworzyła słoiczek z bardzo śmierdzącą maścią, na co Czkawka zmarszczył nos. Sprawnym ruchem nałożyła ją. Z woreczka wyciągnęła kilka suszonych i pokruszonych liści. Zmieszała je z wodą. - A teraz wypij. - wlała wodę do paszy. Smok przełknął. - Doskonale, dobry smoczek. Teraz zawiniemy ranę i będzie dobrze. - Jak powiedziała, tak zrobiła i po kilku szybkich ruchach rąk, smok stanął na własne nogi. - I po kłopocie. - wytarła ręce w szmatkę. - Oszczędzaj się. - powiedziała i pogłaskała smoka po głowie i szyi. Kilka sekund później do jej talii uczepiły się dwaj chłopcy.
- Dziękujemy ciociu Laro! - wykrzyknęły. Zon poszedł do rannego smoka, Ron do drugiego. Oba pozwoliły im się dotknąć i pogłaskać.
- Coś czuję, że nie muszę wam ich tresować. Sami to zrobiliście, w momencie, kiedy uratowaliście smoka. - chłopcy spojrzeli na siebie i przytulili się do grzbietów.
- A tak wam powiem, że to są bracia. - odezwała się zadowolona z roboty Lara. Chłopcy popatrzyli na siebie, a potem na smoki. Na ich ustach gościł szeroki uśmiech.
- Jak ich nazwiecie? - zapytał czkawka, podchodząc do Szczerbatka i głaskając go po szyi.
- Jad. - powiedział Ron do piaskowego.
- Skorpin. - wymyślił Zon. Smoki entuzjastycznie pochwaliły imiona.
- Groźne. - zaśmiała się Lara. - Zapytajcie się, czy pozwolą wam się dosiąść. - zaproponowała. - Myślę, że Skorpin pozwoli ci się przebiec na grzbiecie, bo o lataniu może sobie pomarzyć na kilka dni. - wskazała na niego groźnie palcem. Smok zaklekotał przybity. Zon podszedł do gada i wskazał dłonią na grzbiet. Ten złapał go ogonami i usadził na sobie. Chłopak zaskoczony tym gestem przytulił się do szyi zwierzęcia. Jad postąpił tak samo z bratem. Lara i Czkawka wsiedli na swoje smoki, ale nie mieli zamiaru lecieć.
- Jesteście gotowi przedstawić swoich przyjaciół rodzicom i siostrze? - zapytał szatyn. Uśmiechy znikły.
- Ale tatko nas ukarze, a je wypędzi. - pogłaskał czule Jada.
- Właśnie. - zgodził się z bratem. - Ja nie chcę tego. Lubię Skorpina. - przytulił się do niego.
- Tym zajmę się ja. Bez obaw bliźniaki. Jad, Skorpin mam do was prośbę, nie zabijacie mi podobnych do nas. - wskazał na Larę i chłopców. Szczerbatek podkreślił pomrukiem. Po czym trzy smoki wdały się w rozmowę. Nocna Furia wyjaśniła, co i jak. Smoki zaklekotały i podeszły obok Szczerbatka. - No idziemy. Chłopaki?
- W tę stronę. - wskazał palcem Ron i wysunął się do przodku, kierując. Po kilku minutach spokojnego spaceru znaleźli się na skraju lasu. Czkawka słyszał już wcześniej, że Ris stoi i krzyczy na Gizellę, że ich nie dopilnowała.
- Pójdę pierwszy. - oznajmił, po czym wyskoczył z zarośli.
- Czkawka na jasny piorun Thora, gdzie oni są? - zapytał wściekły, ale zmartwiony.
- Tam. - wskazał dłonią na las. - Bliźniaki zaprzyjaźnili się z Potrójnymi Ciosami.
- Ale...
- Wodzu, od samego początku tam byłem i nie wiedziałem, żadnego zagrożenia, ze strony smoków. Ron i Zon uratowali jednego z nich, tym samym zaskarbili u nich zaufanie i przyjaźń. - Ris zacisnął usta i pięści.
- Zon, Ron wyłazić. - warknął. Chłopcy wyszli z cienia i to na smokach, które klekotały zestresowane. Ogony pochyliły się nad chłopcami w geście ochrony. Risa zmroziło ze strachu.
- Uspokój się, bo narobisz tragedii sobie, bo bliźniakom nic nie grozi. - powiedział Czkawka i zszedł ze smoka, kierując się do chłopców. Dotknął bez strachu szyi gadów, klepiąc je. - Skoro pozwoliły się dosiąc, mimo że ten jest ranny. - wskazał na opatrunek. - Wiele znaczy. Risie...
- Zamilcz. - wódz podniósł rękę. - Wy przeklęte nicponie. Potrójny cios?! - podniósł głos, ale w tonie nie było słyszeć wściekłości, tylko naganę. - Wam do reszty odbiło? Mogliście zostać zatruci. Tyle razy wam tłukłem do tych małych łbów, że macie trzymać się z daleka od tego gatunku. Żyjemy z nimi w koegzystencji. Żadne nie wchodzi drugiemu w paradę. To śmiercionośne gadziny. Każdy z ogonów ma inną truciznę. Życie wam niemiłe?
- Ale...
- Mordy w kubeł. - warknął i pogroził palcem.
- Nie chcę ich w wiosce, bo tragedii napędzicie.
- Tato! - wykrzyknęli sprzeciw - Nie...
- Milczeć i nie przerywać, gamonie. - głos wodza ciął stal. - Widzę, co się tu stało. Nie każe, wam ich zostawić, ale jak tylko zobaczę, że wracacie ranni, albo co gorsza, nie wracacie. Pogonię te gadziny i nauczę, że moi synowe to nie przekąska. - bliźniaki patrzyły z szeroko otwartymi ustami na ojca.
- Czyli... - zaczął Ron.
- Możemy...
- Być... -
- Razem?! - po czym obaj skończyli wyciąganie sobie słów z ust.
- Tak, wy małe durne gamonie. - westchnął. - Czkawka ufam ci pod względem smoków, dlatego proszę, przyucz ich jak się nimi zająć, żeby się nie pozabijali.
- Dopilnuję tego. - wódz podrapał się po głowie, odchylając hełm do tyłu.
- Zon, Ron wy mówcie matce. - powiedział wódz. Uśmiechy zniknęły z twarzy, zastępując je bladością i strachem. - Bez dyskusji.
- A możemy na smokach? - zapytał cicho Ron.
- W obecności Czkawki, Lary i Furii. - powiedział. Ci odetchnęli z ulgą.
- No Jad. - szepnął Ron.
- W drogę Skorpin. - Zon pogłaskał go po karku.
- Gizella, powiadom matkę. - zwrócił się do córki.
- Dobrze. Powodzenia matoły. - po czym wskoczyła na Grzmota i odleciała, wznosząc tumany piasku.
- Gizella! - wykrzyknął ojciec, kiedy piach dostał mu się do oczu. Dziewczyna parsknęła śmiechem. - A wam radze zamilknąć. - warknął wódz i przetarł zaczerwienione oczy. Dzieciaki uciszyły śmiechy. - Smarkacze, jak nazywają się wasze smoki? - zapytał się, kiedy wszyscy zrównali się. Lara zeszła ze smoka, ale bliźniaki kręceniem głowy i przytuleniem się do gadzich szyi odmówili.
- Mój, to Jad. - przedstawił Ron piaskowego smoka.
- A mój, to Skorpin. - Zon poklepał gada, po jednym ze szczypiec ogonowych. Wódz zachłysnął się powietrzem, widząc, że dotknął tego jednego.
- Zon na Thora...
- No co? - mruknął.
- Te czarne szczypce akurat uśmiercają. - mruknął, wskazując na nie palcem.
- Wiem o tym tatku, dlatego Jod trzyma je pochylone nade mną. - wyjaśnił syn.
- Chroni go. - powiedział Czkawka. - Jad nie skrzywdzi Rona, bo uważa go jak za swojego. Co do Skorpina, to nawet jak jest ranny, nie pozwoli na skrzywdzenie swojego druha. - uśmiechnął się - Jak mam być szczery dorównują mnie, jeśli chodzi o zaprzyjaźnienie się ze smokiem. - tu klepnął Szczerbatka po szyi, na co ten odpowiedział miłym pomrukiem. Wódz, widząc te zażyłości, westchnął głośno.
- A może ja też powinienem sobie sprawić jakieś smoczysko do towarzystwa? - Czkawka zatrzymał się w miejscu, tak samo, jak Lara, której uśmiech jak do tej pory nie schodził z ust, teraz wlepiała zszokowane spojrzenie w wodza.
- Że co?! - pisnęła - Risie ty i... Co? - nie dowierzała i pokręciła szybko głową na boki, a jej rude loki latały na prawo i lewo. - Nawdychałeś się ziółek? - zapytała i odruchowo zaczęła grzebać w torbie. Kiedy wyjęła odpowiedni mieszek, odetchnęła z ulgą. - Nie... Dobra to chyba ja się nawdychałam. - mruknęła - Drakan powiedz, że przez przypadek... - spojrzała akurat na niego i lekko uchylone usta. - Aha... Dobra to jednak mi się nie przesłyszało. - Luminosa pokręciła głową i strzeliła ogonem jeźdźczynie, żeby się opanowała. Szczerbek poszedł w ślady przyjaciółki i to samo zrobił.
- Hej! - zawołali i spojrzeli z gniewem na smoki.
- Ris czy...
- Och, myślałam nad tym, od dobrych kilku tygodni. Nasza wyspa żyje w pokoju ze smokami. Nikt nie robi krzywdy. Nawet czasami smoki z własnej dobrej woli coś zrobią dla nas tak, jak my dla nich.
- No tak, ale ty chcesz na nich latać.
- Ella i zapewne moi synki też będą to robić. - powiedział i machnął na nich. - Bardziej to ja się obawiam mojej Iris, że mnie zatłucze, kiedy...
- Ris! - nie dokończył, bo echo poniosło znajomy głos.
- No to mam przewalone. - powiedział sucho.
- Ty skończony durniu! - Czkawka spojrzał na wzgórze i ujrzał, jak Grzmot odlatuje razem z Ellą na grzbiecie. Chłopak parsknął śmiechem, tak jak i Lara, która zobaczyła to samo.
- Chcę godny pochówek. - powiedział z lekką obawą. - Mogę nie wyjść z tego żywy. - po czym zaśmiał się i pokręcił głową. - No chłopcy ja się nie tłumaczę. - powiedział i zrównał się z Jadem. - Czy łaskawy smok da się pogłaskać? - zapytał i uniósł dłoń, jak opowiadał szatyn. Smok powąchał ją i strzelił wielkimi szczypcami. Podsunął się i pozwolił oprzeć dłoń. - Ehh... Nigdy bym nie przypuszczał, że nadejdą czasy pokoju. Czkawka dokonasz wielkich rzeczy. Masz to w sercu i duszy. - pogłaskał syna po nodze. Resztę drogi odbyli w przyjemnej ciszy. Kiedy przekroczyli pierwsze budynki, mieszkańcy patrzyli się na konwój z wielkim zaskoczeniem i obawą, ale żadna nie wyrażała gniewu, czy nienawiści. Nawet można było się doszukać zaciekawionych spojrzeń. Podobne widoki nie były obce, czasem jakiś smok ku swej ciekawości zaglądał do wioski, ale nie robił żadnych szkód, czy nie sprawił niebezpieczeństwa. Małe dzieci czasem, kiedy nie były upilnowane, podchodziły bardzo blisko do dzikiego smoka. Bardziej odważne, zbliżały się do pyska czy skrzydeł, chcąc je dotknąć, jak nie mu pasowało, to warknął bądź odleciał, ale krzywdy nie robił. Teraz to był zyskujący pochód, bo prócz Furii kroczyły dwa młode Potrójne Ciosy, a na swoich grzbietach miały dzieci wodza.
- Wodzu! - zza chaty wybiegł młody czarno włosy wiking o niebieskich oczach. Lara zarumieniała się na widok gołej umięśnionej piersi, pokrytej niewielką ilością owłosienia. Kiedy uważniej przyjrzała się ciału, ujrzała czerwoną plamę na udzie i trzymającą rękę ze zmiętym materiałem.
- Bork? - zaniepokoił się stanem nastolatka.
- Od północnej strony nadciągają statki Łowców Kości. Sześć okrętów. - odpowiedział i już nie wytrzymał. Upadł na kolana. Czkawka i Lara od razu do niego podbiegli. Dziewczyna wyjęła ze swojej torby odpowiednie materiały i zioła.
- Pokaż. - zwróciła się do niego. - Czkawka, wodzu zajmę się nim.
- Czkawka zosta... - zaczął Ris.
- Nawet nie każ mi zostać, bo tego nie zrobię. Pomogę ci. - podszedł do Nocnej Furii i wyjął maskę, zakładając ją. - Jestem od teraz Drakan. - Ris kiwnął głową, po czym zaczął zwoływać ludzi.
- Czkawka! - wykrzyknęła Gizella, lądując obok niego. - Widziałam Łowców Kości, mają smoki w klatkach. Chyba Zmiennoskrzydłe i Koszmary. - odpowiedziała. - Widziałam z góry.
- Zaatakowali cię?
- Tak, ale umknęłam w chmury.
- Myślę, że Grzmot się przyda i zrobi mały kataklizm. - pogłaskał smoka po szyi. Dzięczyna pojęła w mig o, co chodzi.
- Narób porządnej burzy, kochany. - pogłaskała go po głowie, po czym zeskoczyła z grzbietu. - Jak się dasz złapać, osobiście cię wypatroszę, smoczku. - powiedziała z ostrzeżeniem w głosie, na co smok warknął i polizał ją po rękach, które trzymała na paszczy, po czym odleciał. - Dobra, ja lecę po kusze i moje kochane ostrza. - zdecydowała, na co szatyn kiwnął niechętnie głową.
- Lara jak sytuacja?
- Zatruta, ale zbyt oczywista. - odparła - Antidotum podane.
- Dobrze. Miej w pogotowiu, kilka smoczych odtrutek. - dziewczyna kiwnęła głową i przejrzała zwartość skórzanych fiolek. - Bliźniaki, jak was zobaczę, że próbujecie walczyć. Potraktuję was plazmą Mordki.
- Rozkaz! - wykrzyknęli.
- Drakan, gdzie mamy się ukryć? - zapytał Zon.
- Jaskinia. - powiedział. - Jest w głębi lasu i ukryta. Tam się skryjcie. Ja albo Lara przylecimy po was.
- Dobrze Drakan. - powiedział Ron. - Zon, Skorpin w drogę. - smoki zaklekotały i pochyliły jadowe ogony, jak klatkę nad chłopcami, po czym puściły się bieg im z powrotem do lasu.
- Bork?
- Spokojnie Drakan. Urta to świetna zielarka. - podniósł się o własnych siłach. - Zioła działają bezbłędnie i szybko.
- Lepiej się oszczędzaj. - powiedziała i wskoczyła na smoczycę. Czkawka uśmiechnął się, słysząc oznaki potężnej burzy.
- Grzmot bawi się świetnie. Leć i obserwuj. - Łuczniczka, skończyła ubierać półmaskę i zakładać łuk.
- Wiem Drakan. - sprawdziła zapięcia na nogach. - Widzimy się w górze. - po czym odleciała. Szatyn spojrzał jeszcze raz na Borka, który wpatrywał się z niepokojem na odlatującą dziewczynę.
- Nic jej nie będzie, prędzej zabiją mnie, nim ją dorwą. - uśmiechnął się i opuścił maskę.
- Powodzenia Władco Smoków. - odwzajemnił uśmiech. Chłopak skinął głową i poleciał do portu. Tam ujrzał już dwa statki gotowe do wypłynięcia.
- Ris! - wykrzyknął i wylądował na pokładzie.
- Wilczy Wicher już gotów. - oznajmił, poprawiając miecz u pasa i topór na plecach. Na prawym przedramieniu miał małą tarczę.
- Dobrze... - w tej samej chwili na siodło za nim wskoczyła Ella.
- Lecimy. - nakazała i złapała Czkawkę w pasie.
- Uważajcie na siebie. - powiedział wódz, zanim ze świętem wzlecieli.
<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<>
Hihihi, no mamy pierwszych wrogów. Pewnie myślicie nad Łowcami Smoków albo Drago albo tego durnego mordercę Nocnych Furii. Tego ostatniego tak nienawidzę, że aż nie umieszczę go w opowiadaniu. Bo tak. A co do reszty to będą.
Kurczę, coraz lepiej mi idzie z pisaniem hihi. HQ jest happy
No do zobaczenia
Uśmiechnięta HQ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro