12. Znamię
WAŻNA NOTKA NA DOLE!
<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<
- No nareszcie! - podniósł głos z dezaprobatą - Ile można czekać na zwykłą rozmowę?
- No wiem, wiem. - przysiadł na stołku obok Gbura.
- Jaka była przyczyna, że nagle się odwidziało bycie łamagą? - zapytał wprost.
- Chyba odpowiedni czas. - wzruszył ramionami. - Pyskacz sądziłem, że tak będzie lepiej. Nie jestem w stanie zabić, a nawet walczyć ze smokiem. Mogę tylko uciekać.
- Taa, a ten numer z Zębirogiem?
- Sam nie wiem, jak to się stało. Przysięgam. On zaczął się cofać, tak po prostu. - skłamał - Nawet nie wiesz, jaki byłem przerażony. - ponowne kłamstwo.
- No dobra wierzę ci, ale co powiesz Stoikowi, jak usłyszy o tobie.
- Nie wiem Pyskacz. Naprawdę nie wiem. - zakrył dłońmi twarz - Co ja mu takiego zrobiłem?
- Podobno chodzi o twoją matkę. - wzruszył ramionami. - Masz jej oczy i charakter. Może to jest powodem. - wzruszył ramionami.
- Dzięki. - mruknął - Jak myślisz, jak tata dowie się o mnie, że jednak coś tam umiem. Jak on się zachowa?
- A tego, to ja już nie wiem. - odpowiedział i przestał polerować miecz. - Ale muszę przyznać, że ładnie dziś pokonałeś Sączysmarka. - przyjrzał się klindze - Gdzie się tego nauczyłeś?
- Jakoś tak samo przyszło. - zaśmiał się nerwowo - Długo ćwiczyłem w lesie. Trochę biegiem i takie inne rzeczy. - uśmiechnął się. Pyskacz wiedział, jak docenić umiejętności. Był lepszy niż wódz Berk.
- Z takimi umiejętnościami spokojnie dasz radę smokowi. - powiedział, będąc pewnych swych słów.
- Nie dam rady. Niby potrafię się bronić, ale to jest samoobrona przed Bandą Smarka. - prychnął - Nie nadaję się do walki z tymi gadami. - westchnął. - Nie wiem, czy dałbym radę jakiegoś zabić.
- Kiedyś może ci się to uda.
- Nigdy. - pomyślał stanowczo i pewnie. - Może. - odpowiedział tylko. - Wolę kuźnię od walki ze smokami. - Pyskacz uśmiechnął się spod wąsa.
- Bo ja cię wszystkiego nauczyłem. - powiedział z dumnie wypiętą klatą. Na ten gest Czkawka parsknął śmiechem.
- No wiesz Pyskacz. Uczeń zaczyna przerastać mistrza. - uśmiechnął się szeroko.
- Wątpię... - zmrużył groźnie oczy - Tego co ja umiem. Nawet ty nie opanujesz. - obaj mierzyli się chwilkę wzrokiem, po czym szczerze zaśmiali się. - Dobrze, że mam cię tu.
- Ja też. Chociaż jedna osoba mnie lubi w tej osadzie. - uśmiechnął się. - Dzięki. - kowal machnął ręką i zmienił protezę na młot.
- Zabieraj się do roboty, młody. - wskazał na mały stosik.
- Co oni wyrabiają, że już rozwalone są? - jęknął z dezaprobatą, ale zabrał się za reperowanie broni i kilku narzędzi. Obaj z lekkimi uśmiechami reperowali je. Czkawka szybciej skończył swoją działkę i postanowił drobić parę mieczy. Po trzech godzinach ze stołka podniósł się Gbur. Jęknął i mruknął coś o swoich kościach.
- Czkawka, idź do domu.
- Co? - odezwał się szatyn, kiedy Pyskacz wybudził go ze swojego skupienia. Zwrócił zdezorientowany i pytający wzrok na kuternogę.
- Idź do domu. - powtórzył i westchnął. - Zaraz twoja łepetyna znajdzie się w piecu.
- Tak. - ziewnął potężnie i nagle zmarszczył brwi. Złapał się dłonią za prawą skroń. Zaczęła go boleć głowa. - Masz rację. - zgodził się z nim. Nastolatek ściągnął fartuch, uprzednio odkładając na miejsce narzędzia do kształtowania metalu.
- Idź. Sam wygaszę piec.
- Dzięki Pyskacz. - uśmiechnął się z wdzięcznością. - Dobranoc. - kowal machnął mu ręką i zajął się piecem. Chłopak wyszedł na zewnątrz. Spojrzał na bezchmurne czarne niebo. Ruszył spacerkiem do chaty wodza. Zadowolony otworzył drzwi i stanął jak wyryty. - Thorze daj mi siłę... - westchnął zirytowany i wyszedł z powrotem na zewnątrz, kierując się do kuźni. Zapomniał wystawić topór Astrid przy okienku. Szybki chód zmieniał się w trucht. Również ból się nasilał, ale na razie był do zniesienia. Zobaczył w kuźni tylko ciemność. - Chyba wyszedł już... - mruknął do siebie i wszedł do środka. Szybko rzucił okiem na pomieszczenie i zobaczył go opartego przy ścianie. Podszedł do topora i podniósł go, kładąc przy okienku do odbioru. Nagle Czkawka zachwiał się lekko. - Co jest? - złapał się za głowę i wyszedł na zewnątrz. Lekko chwiejnym krokiem ruszył do chaty. Kiedy już był przy samych drzwiach, opadł na kolana i zwrócił żółć. Nic nie jadł w kuźni ani po spotkaniu ze Szczerbatkiem. Wyciągnął rękę i złapał uchwyt klamki. Pchnął ją. Drzwi otworzyły się, a on na czworakach wszedł do środka. - Co się dzieje ze mną? – zapytał sam siebie. Zaczął pomału wstawać, ale świat, a raczej wnętrze chaty wirowało mu przed oczami. Tym samym utrudniało mu próbę podejścia do schodów. Kiedy mu się w końcu udało, opadł ponownie na kolana i na czworakach wdrapał się na górę. Wczołgał się na łóżko i przykrył futrem. Poczuł niewyobrażalny chłód, chociaż temperatura była w miarę wysoka. Po godzinie przewracania się z boku na bok Czkawka w końcu zasnął w bardzo niespokojny i lekki sen. Co rusz się budził i po raz kolejny zasypiał. Raz skopywał futro, raz je przygarnął z powrotem, okrywając rozpalone i spocone ciało. Po trzech godzinnych męczarni w końcu zasnął głębszym snem.
***
Czkawka wyskoczył z łóżka i to dosłownie. Wylądował w kuckach na podłodze. Przyczyna jego zerwania było pianie koguta tuż pod jego oknem. Zdezorientowany szatyn wstał i skierował się do okna. Ujrzał ów sprawcę jego nagłej pobudki i pokręcił głową, wzdychając. Rześkim krokiem zszedł na dół, ale kiedy już miał postawić stopę na ostatnim schodku, przed oczami pokazały się obrazy z zeszłego powrotu.
- Dlaczego ja tak... - zaczął z niepokojem brzmiącym w jego głosie. Przegryzł lekko usta, przynajmniej tak mu się wydawało. - Ałł... - jęknął i złapał się z bolące miejsce. Ujrzał krew. - Co do... - zaciął się, bo poczuł lekko wystające kły, które po przejechaniu językiem wydawały się ostre. Spanikowany nastolatek szybko ruszył do cebrzyka z wodą. Czym prędzej odskoczył od niego. - Na brodę Odyna! - krzyknął i ostrożnie podszedł do wody. - Kurwa. - zaklął. - Moje oczy. - jęknął przerażony. Mianowicie z okrągłe źrenice stały się pionowe. - Czkawka tylko spokojnie. Chłopie to tylko ci się śni. - zaczął siebie uspokajać. - Tylko spokojnie. Na Odyna. - mruknął i zaczął się dokładnie oglądać. Nagle zapiekła go lewa ręka. Chłopak szybko zdjął sweter. Ujrzał na swoim chudym ramieniu, obojczyku postać smoka. Nocnej Furii. Ogon owijał się wokół ramienia, a grzbiet zakręcał na barku, kierując pysk na obojczyk i niewielki skrawek klatki piersiowej. Głowa Furii sięgała okolic serca. Czarny malunek przypominał leżącego na ramieniu smoka. Czkawka podziwiał tatuaż z wielką ciekawością. Nagle cała panika opuściła go. Poczuł spokój, patrząc na smoka. - Szczerbatek... - mruknął, ale zaraz pobladł. - Szczerbatek. - podniósł ociupinkę głos i czym prędzej ubrał się, wybiegając z chaty. Głowę trzymał nisko, tak żeby włosy zakrywały, choć trochę oczy. Nim się spostrzegł, wbiegł już w lesie ostępy. Nie minęło nawet pięć minut, a znalazł się przy kotlinie. Wiedziony instynktem skoczył. Wylądował prawie sześć metrów od wejścia. Podniósł się pomału z kucek. Był w szoku. Szatyn nie tylko skoczył te sześć metrów do przodu, ale też z idealnym wyczuciem ciężkości i cichości oraz równowagi. - Szczerbatek! - zawołał smoka. - Szczerbatek! - W jego głosie było już czuć narastającą panikę. Czarny smok usłyszał wołanie i strach w głosie człowieka. Wyłonił się z jaskini, gdzie szatyn miał swój mały składzik. Smok w kilku susach do niego podbiegł, nagle stanął jak wyryty. Poczuł dziwną woń. Jakby smok, ale nie on. - Szczerbatek, co mi się dzieje? - zapytał drżącym głosem. Furia mruknęła, ale Czkawka domyślił się, że smok sam nie wie. Bezwładnie upadł na kolana i schował twarz w dłonie. - Boję się. - wyszeptał. Szczerbatek podszedł do niego i trącił pyskiem delikatnie jego ramię. Nagle tatuaż zapiekł. Nastolatek syknął i złapał się za bolące ramię. W tej samej chwili Nocna Furia warknęła z bólu i zaczęła się miotać. Prawa przednia łapa zabarwiła się na biało. Plama zaczęła się formować w kształt płomieni. Rozciągały się delikatnie na klatkę piersiową i przygasły, ale były w dalszym ciągu widoczne. - Mordko! - krzyknął w panice Czkawka, zapominając o swoim bólu. Bardziej przejął się bólem smoczego przyjaciela. Podbiegł do niego i zaczął uspokajać, szepcząc czułe słowa. Po paru minutach obaj się uspokoili i nieoczekiwanie zrobili się bardzo senni. Szczerbatek przed straceniem przytomności przysunął do siebie człowieka i okrył skrzydłami. Obaj pogrążyli się w śnie.
<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>><>>
A teraz ważna rzecz kochani. Mianowicie...
Małe wytłumaczonko. Nikt się z was tego nie spodziewał prawda?
Więc, co sądzicie o mocy Czkawki? A raczej jej części? Niżej zapisałam wam, co się z nim stanie (ale to nie jest wszystko).
A co do mocy Czkawki, to powiem, że będzie ona subtelna. Nie będzie zmian w pół smoka, czy w smoka. Ja zresztą zauważyliście. Zwiększy się tylko jego stan fizyczny. Szybkość, siła, regeneracja, wzrok i słuch będzie na wyższym poziomie niż u przeciętnego wikinga. Będzie podatny na rany jak zwykły człowiek. Smoczy Korzeń będzie miał na niego NIETYPOWE działanie. To tyle z ujawnienia (niecałej) tajemnicy.
Resztę wyczekujcie w rozdziałach.
Do zobaczenia kiedyś tam.
HQ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro