10. Pierwsza lotka
Czkawka do samego wieczoru zajmował się szkicami, kiedy uznał, że cały projekt był gotów, zaczął go przerysowywać na większe płótno wielkości jeden do jeden. Rozłożył go na stole i przyłożył kilkoma grudkami metalu, by szkic się nie zwinął. Bez obaw przystąpił do pracy, jaką kazał mu wykonać kowal. Ufał Pyskaczowi, że ten dotrzyma obietnicy i pozostawi go samego. Jakoś instynktowni zwrócił się w stronę okna i ujrzał szarość.
- Na Thora! Aż tyle mi to zajęło? - zapytał z szeroko otwartymi oczyma. Raz dwa pochował szkice, rysunki i główny projekt lotki. Starannie wszystko schował w swoim gabinetu. Szybko podbiegł do domu po kosz ryb, po czym niezauważony czmychnął do lasu. Przemierzał ostrożnie leśne ścieżki. Uważał na wystające korzenie. - Szczerbatek? - odezwał się spokojnie - Słyszysz mnie? - chłopak usłyszał potwierdzające warknięcie. - Podejdź tu, musisz mi pomóc. - stęknął trochę i poprawił kosz na ramieniu. Kilka sekund później zobaczył zielone ciekawskie oczy. - Mam coś tu dla ciebie, ale... - w tej samej chwili poślizgnął się na wilgotnej ziemi i runąłby w dół, gdyby nie szybka reakcja smoka, który w ostatniej chwili podstawił swój pysk, na tyle by chłopak mógł się go chwycić, nie wywracając się. - Dziękuję Mordko. - stanął na równe nogi i pogłaskał go po pysku. - Trzymaj i smacznego, to dla ciebie. - postawił kosz. - Poczekaj. - zaśmiał się, kiedy Furia zaczęła się oblizywać, czując zapach ryb. - Tam też jest moja kolacja, chciwcu. - smok mruknął coś, ale posłusznie podreptał za nim. Chłopak pozbierał gałęzie i ustawił stos. - Czy... - Szczerbatek splunął plazmą. - Dzięki. - uśmiechnął się do niego i podszedł po kosz. - Ta jest moja. - wskazał na dorsza. - A reszta twoja. - otworzył szerzej kosz. - Smacznego. - lekko się skrzywił na zapach, ale wzruszył ramionami i wbił rybę na patyk. Furia oblizała się i rzuciła na kosz, przewracając go. - Fuj. - zatkał nos. - Cuchnie. - mruknął. Nagle Furia odskoczyła i zjeżyła się. - Co jest? - zaniepokoił się i podszedł do stosu ryb. Wiedziony przeczuciem wziął do ręki węgorza, kiedy go uniósł na wysokość twarzy. Smok odskoczył dwa metry do tyłu i ryknął przestraszony, chowając się lekko za skrzydłem. - Przepraszam! - szybko wyrzucił go jak najdalej od smoka i kosza ryb. Przeszukał, czy jeszcze nie ma innego. - Dobrze. Już nie ma więcej. Przepraszam. Nie wiedziałem, że boisz się węgorzy. - smok powąchał ostrożnie ryby i po sekundzie pochłaniał z radością zdobycze. Chłopak westchnął i uśmiechnął się na ten widok. Na wszelki wypadek obmył dłonie w jeziorze. Nastolatek wrócił nad ogień i kończył piec rybę. - Szczerbatek? - odezwał się po kilku minutach, po posiłku smoka. Sam również skończył jeść. - Będę musiał już wracać do wioski. Mam wrażenie, że teraz będę musiał się zająć robotą. - Poradzisz sobie? - zapytał i pogłaskał gada po grzbiecie. Nocna Furia mruknęła i objęła człowieka ogonem. - Dziękuję, chyba pierwszy raz w życiu mam prawdziwego przyjaciela, nie licząc mojego nauczyciela. - uśmiechnął się - Dziękuję Mordko. - po czym zaczął wstawać. Czkawka obrócił się tyłem do smoka. Szczerbatek poczuł zapach krwi. Przewrócił chłopca na brzuchu i zaczął go dokładnie obwąchiwać. - Mordo co... Ałł. - jęknął, kiedy Furia dotknęła nosem rany na głowie. - Szczerbatek nic mi nie... Fuj! - krzyknął, kiedy smok obślinił mu tył głowy. - Ohyda. - mruknął - Dlaczego... Czekaj moment... Twoja ślina ma właściwości lecznicze? - zapytał go, wpatrując się w jego oczy. Szczerbatek polizał go po policzku. - No weź! - wytarł się czym prędzej, ale się uśmiechnął. - Dzięki Mordko. - potermosił go za uszami - Będę wracać. - oznajmił i zaczął wstawać, ale smok mu to uniemożliwił i przygarnął go łapami do siebie. Warknął i nie puścił go. - Hej Szczerbek? Co się... - nagle do szatyna dotarło. Nocna Furia martwiła się o niego. - Mordko nic mi nie jest. Naprawdę. - wtulił się w ciało gada. - To Sączysmark, ale dostał już nauczkę. - uśmiechnął się, ale smok tego nie widział. - Poradzę sobie. - zapewnił i odsunął się od niego. Gad zezwolił mu na to, ale uważnie spojrzał w tak samo zielone oczy. - Dam sobie radę Mordko. - posłał mu szeroki uśmiech. - Dziękuję. To do jutra. - pomachał mu i odwrócił się. Po drodze zabrał węgorza i schował pod kamizelką. Furia zabulgotała i położyła się przy ognisku, które dogasało. Człowiek sprawnie wspiął się na górę i zniknął.
***
- No to zabieramy się do roboty. - uśmiechnął się, kiedy wrócił do kuźni i odłożył węgorza do wiadra, stojącego w kącie kuźni. Zawiązał supeł na plecach, by fartuch nie spadł i rozpalił piec, zbierając się do przetapiania żelaza. Raz po raz ocierał pot z czoła. Cały czas na twarzy chłopca widniał delikatny uśmiech. Co rusz uderzał bardzo precyzyjnie młotem o rozgrzany do czerwoności fragment lotki. - Super. - mruknął, kiedy uzyskał idealnie prosty pręt z zaokrągloną końcówką. Szybko schłodził go w wodzie, która ze skwierczeniem oznajmiła, że fragment jest już schłodzony. Szatyn podszedł do stołu i odłożył go, sprawdzając, czy nie popełnił błędu w projekcie narysowanym na papierze. Kiwnął głową zadowolony i zabrał się za kolejny fragment. Tym razem podniósł zepsutą tarczę i zaczął z niej wyjmować ćwieki. Po krótkiej obróbce w piecu i kowadle otrzymał kulki, które starannie zważył. - Dobrze. - mruknął. Jego skupienie sięgnęło zenitu. Wpadł w trans. Robił wszystko jak z automatu. Precyzacja, spokój, cierpliwość, staranność nie odstępowały go na krok. Trzymały go aż do świtu. - Skończone. - powiedział zadowolony i obejrzał efekt swojej ciężkiej pracy. - Idealnie. - powiedział i ruszył kilka razy lotką, zamykając, to otwierając ją. Spojrzał na wschodzące słońce. - Dobra chowamy. - mruknął i zaczął zwijać gotową lotkę w inną skórę. Na jej końcach przywiązał gruby rzemyk i przerzucił protezę na plecy. Do ręki wziął kij i węgorza. Ugasił żarzący się jeszcze piec i wyszedł z kuźni, dokładnie się rozglądając. Był pewny, że wszyscy jeszcze śpią, więc przemknął się szybko do chaty wodza. Węgorza zostawił w kuchni, po czym wszedł po schodach i ukrył lotkę w swoim pokoju za oparciem łóżka. - Dobra. Pora na sen. - nawet się nie przebrał i położył się w tym, w czym był. Z błogim uśmiechem zasnął.
***
Czkawka obudził się grubo po zenicie. Przeciągnął się i spojrzał na okno.
- Aha... Zaraz się spóźnię. - mruknął i westchnął. Wstał i przebrał się w czyste ubrania, po czym zszedł na dół do kuchni. Zrobił sobie szybkie kanapki z jaczym serem i udał się w stronę areny. Uprzednio wziął kij i węgorza. Nie wiedział po co, ale jakoś takie miał przeczucie. - No nie znowu... - stęknął, kiedy zobaczył gaz ulatniający się z dachu areny. - Zębiróg. Cudownie... - jęknął i tak jak poprzedniego dnia, udał się do swojego wejścia wśród łańcuchów. - Cześć Pyskacz. - przywitał się, kiedy ujrzał kowala na widowni, bacznie obserwującego uczniów.
- No raczyłeś się w końcu zjawić. - mruknął - Idź do Śledzia. Przydasz mu się. - szatyn kiwnął głową - Jak wczoraj?
- Dobrze i dziękuję, że mi nie przeszkadzałeś. - uśmiechnął się.
- Nie ma sprawy młody. - odwzajemnił uśmiech. Chłopak zeskoczył na dół. Podszedł od tyłu do Śledzika.
- Cześć. - mruknął. Grubasek podskoczył wystraszony.
- Cz-cześć. - zająknął się i odwrócił wzrok. Szatyn z zadowolonym zobaczył opatrunek na policzku i głowie Smarka. W tej samej chwili na Śledzika i Czkawkę ruszył Zębiróg.
- No pięknie. - mruknął szatyn sarkastycznie i zaczął się cofać. Razem z nim Śledzik, ale ten skierował się bardziej na prawo. Przez żółtawą mgłę Czkawka nie widział dobrze podłoża i się potknął - Szlak... - zaciął się, gdy smok nagle stanął dwa metry przed nim. Warknął i zaczął się cofać. Czkawka wstał powoli. - Sio! Precz... I... I żebym cię... Idź sobie. - machał gołymi rękoma przed dwugłowym smokiem, który ze strachem w oczach odsuwał się od niego. Szatyn prowadził go do klatki. - No i tak ma być. - powiedział głośno. - Wybacz mi to, ale będziesz tak bezpieczniejszy. - szepnął do smoka, który lekko otworzył paszcze ze zdziwienia. Po czym szatyn zamknął wrota. Z udawanym strachem i niedowierzaniem na twarzy odwrócił się do zszokowanego rocznika. - Co? - zapytał lekko przerażony.
- Jak? - odezwała się Astrid.
- Sam nie wiem. - mruknął i wzruszył ramionami. - Pyskacz mogę wyjść?
- Idź, ale potem mamy do pogadania.
- Dobrze. - odpowiedział.
- Stój. - usłyszał głos Smarka, był przepełniony gniewem.
- Mało ci po wczorajszym? - zapytał ostro.
- Chcę się z tobą zmierzyć tu i teraz. - Czkawka westchnął.
- Dobra. - i uwolnił kij z kabury. - Pyskacz pilnuj mnie, abym nie przesadził. - powiedział do kowala.
- Czkawka? - zapytał zaniepokojony Gbur.
- W porządku. - uśmiechnął się do niego. - Z przyjemnością poćwiczę na tym idiocie. - wskazał kijkiem na trzęsącego się ze złości bruneta. Starszy wiking westchnął, ale zgodził się. - Glucie jak walczymy?
- Mój topór przeciw twojemu kijkowi. - uśmiechnął się z wyższością.
- Niech ci będzie. - westchnął i ustawił się lekko bokiem do niego. Pyskacz stanął pomiędzy nich i dał sygnał do walki. - To będzie szybkie. - uśmiechnął się. I ruszył na Jorgensona z mordem wypisanym na twarzy. Brunet podniósł topór i zamachnął się, ale Czkawka był szybszy. Zrobił pół obrót i już był przy lewym boku przeciwnika. Ostry koniec kija podłożył do gardła, nakłuwając go lekko. Strużka krwi spłynęła po skórze. - Wygrałem idioto. - uśmiechnął się z wyższością.
- Wygrał Czkawka. - powiedział w końcu zdumiony Pyskacz. Jeszcze takiej szybkości u niego nie widział.
- To niemożliwe, żeby ta gnida ze mną wygrała! - warknął i już miał zaatakować.
- No kurwa! Trzymaj mnie Pyskacz, bo go zaraz zabiję. - wysyczał. - Słuchaj idioto. Przestań mnie prowokować, bo w końcu kurwa zajebię cię na oczach wszystkich. - tknął go palcem w pierś. Brunat cofał się blady jak ściana i przerażony. W końcu trafił na ścianę. Czkawka odsunął się od niego z grymasem obrzydzeniem. Jorgenson osunął się na ziemię.
- Stój. - powiedziała Astrid i zagrodziła mu drogę.
- Suń się albo sam cię przesunę. - warknął jej twarz. Blondynka wzdrygnęła się na tak lodowaty ton.
- Nie... - w tej samej chwili Czkawka wyrwał jej topór z rąk i rzucił na drugi koniec areny w jedną z cel smoków. Topór wbił się w drewno.
- Coś jeszcze? - zapytał. Blondynka tylko otworzyła szeroko usta. Szatyn prychnął i ja wyminął. Czym prędzej wyszedł z areny i skierował się do lasu. Teraz potrzebował Szczerbatka i tam się właśnie udał.
<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro