Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Pierwsza lotka

Czkawka do samego wieczoru zajmował się szkicami, kiedy uznał, że cały projekt był gotów, zaczął go przerysowywać na większe płótno wielkości jeden do jeden. Rozłożył go na stole i przyłożył kilkoma grudkami metalu, by szkic się nie zwinął. Bez obaw przystąpił do pracy, jaką kazał mu wykonać kowal. Ufał Pyskaczowi, że ten dotrzyma obietnicy i pozostawi go samego. Jakoś instynktowni zwrócił się w stronę okna i ujrzał szarość.

- Na Thora! Aż tyle mi to zajęło? - zapytał z szeroko otwartymi oczyma. Raz dwa pochował szkice, rysunki i główny projekt lotki. Starannie wszystko schował w swoim gabinetu. Szybko podbiegł do domu po kosz ryb, po czym niezauważony czmychnął do lasu. Przemierzał ostrożnie leśne ścieżki. Uważał na wystające korzenie. - Szczerbatek? - odezwał się spokojnie - Słyszysz mnie? - chłopak usłyszał potwierdzające warknięcie. - Podejdź tu, musisz mi pomóc. - stęknął trochę i poprawił kosz na ramieniu. Kilka sekund później zobaczył zielone ciekawskie oczy. - Mam coś tu dla ciebie, ale... - w tej samej chwili poślizgnął się na wilgotnej ziemi i runąłby w dół, gdyby nie szybka reakcja smoka, który w ostatniej chwili podstawił swój pysk, na tyle by chłopak mógł się go chwycić, nie wywracając się. - Dziękuję Mordko. - stanął na równe nogi i pogłaskał go po pysku. - Trzymaj i smacznego, to dla ciebie. - postawił kosz. - Poczekaj. - zaśmiał się, kiedy Furia zaczęła się oblizywać, czując zapach ryb. - Tam też jest moja kolacja, chciwcu. - smok mruknął coś, ale posłusznie podreptał za nim. Chłopak pozbierał gałęzie i ustawił stos. - Czy... - Szczerbatek splunął plazmą. - Dzięki. - uśmiechnął się do niego i podszedł po kosz. - Ta jest moja. - wskazał na dorsza. - A reszta twoja. - otworzył szerzej kosz. - Smacznego. - lekko się skrzywił na zapach, ale wzruszył ramionami i wbił rybę na patyk. Furia oblizała się i rzuciła na kosz, przewracając go. - Fuj. - zatkał nos. - Cuchnie. - mruknął. Nagle Furia odskoczyła i zjeżyła się. - Co jest? - zaniepokoił się i podszedł do stosu ryb. Wiedziony przeczuciem wziął do ręki węgorza, kiedy go uniósł na wysokość twarzy. Smok odskoczył dwa metry do tyłu i ryknął przestraszony, chowając się lekko za skrzydłem. - Przepraszam! - szybko wyrzucił go jak najdalej od smoka i kosza ryb. Przeszukał, czy jeszcze nie ma innego. - Dobrze. Już nie ma więcej. Przepraszam. Nie wiedziałem, że boisz się węgorzy. - smok powąchał ostrożnie ryby i po sekundzie pochłaniał z radością zdobycze. Chłopak westchnął i uśmiechnął się na ten widok. Na wszelki wypadek obmył dłonie w jeziorze. Nastolatek wrócił nad ogień i kończył piec rybę. - Szczerbatek? - odezwał się po kilku minutach, po posiłku smoka. Sam również skończył jeść. - Będę musiał już wracać do wioski. Mam wrażenie, że teraz będę musiał się zająć robotą. - Poradzisz sobie? - zapytał i pogłaskał gada po grzbiecie. Nocna Furia mruknęła i objęła człowieka ogonem. - Dziękuję, chyba pierwszy raz w życiu mam prawdziwego przyjaciela, nie licząc mojego nauczyciela. - uśmiechnął się - Dziękuję Mordko. - po czym zaczął wstawać. Czkawka obrócił się tyłem do smoka. Szczerbatek poczuł zapach krwi. Przewrócił chłopca na brzuchu i zaczął go dokładnie obwąchiwać. - Mordo co... Ałł. - jęknął, kiedy Furia dotknęła nosem rany na głowie. - Szczerbatek nic mi nie... Fuj! - krzyknął, kiedy smok obślinił mu tył głowy. - Ohyda. - mruknął - Dlaczego... Czekaj moment... Twoja ślina ma właściwości lecznicze? - zapytał go, wpatrując się w jego oczy. Szczerbatek polizał go po policzku. - No weź! - wytarł się czym prędzej, ale się uśmiechnął. - Dzięki Mordko. - potermosił go za uszami - Będę wracać. - oznajmił i zaczął wstawać, ale smok mu to uniemożliwił i przygarnął go łapami do siebie. Warknął i nie puścił go. - Hej Szczerbek? Co się... - nagle do szatyna dotarło. Nocna Furia martwiła się o niego. - Mordko nic mi nie jest. Naprawdę. - wtulił się w ciało gada. - To Sączysmark, ale dostał już nauczkę. - uśmiechnął się, ale smok tego nie widział. - Poradzę sobie. - zapewnił i odsunął się od niego. Gad zezwolił mu na to, ale uważnie spojrzał w tak samo zielone oczy. - Dam sobie radę Mordko. - posłał mu szeroki uśmiech. - Dziękuję. To do jutra. - pomachał mu i odwrócił się. Po drodze zabrał węgorza i schował pod kamizelką. Furia zabulgotała i położyła się przy ognisku, które dogasało. Człowiek sprawnie wspiął się na górę i zniknął.

***

- No to zabieramy się do roboty. - uśmiechnął się, kiedy wrócił do kuźni i odłożył węgorza do wiadra, stojącego w kącie kuźni. Zawiązał supeł na plecach, by fartuch nie spadł i rozpalił piec, zbierając się do przetapiania żelaza. Raz po raz ocierał pot z czoła. Cały czas na twarzy chłopca widniał delikatny uśmiech. Co rusz uderzał bardzo precyzyjnie młotem o rozgrzany do czerwoności fragment lotki. - Super. - mruknął, kiedy uzyskał idealnie prosty pręt z zaokrągloną końcówką. Szybko schłodził go w wodzie, która ze skwierczeniem oznajmiła, że fragment jest już schłodzony. Szatyn podszedł do stołu i odłożył go, sprawdzając, czy nie popełnił błędu w projekcie narysowanym na papierze. Kiwnął głową zadowolony i zabrał się za kolejny fragment. Tym razem podniósł zepsutą tarczę i zaczął z niej wyjmować ćwieki. Po krótkiej obróbce w piecu i kowadle otrzymał kulki, które starannie zważył. - Dobrze. - mruknął. Jego skupienie sięgnęło zenitu. Wpadł w trans. Robił wszystko jak z automatu. Precyzacja, spokój, cierpliwość, staranność nie odstępowały go na krok. Trzymały go aż do świtu. - Skończone. - powiedział zadowolony i obejrzał efekt swojej ciężkiej pracy. - Idealnie. - powiedział i ruszył kilka razy lotką, zamykając, to otwierając ją. Spojrzał na wschodzące słońce. - Dobra chowamy. - mruknął i zaczął zwijać gotową lotkę w inną skórę. Na jej końcach przywiązał gruby rzemyk i przerzucił protezę na plecy. Do ręki wziął kij i węgorza. Ugasił żarzący się jeszcze piec i wyszedł z kuźni, dokładnie się rozglądając. Był pewny, że wszyscy jeszcze śpią, więc przemknął się szybko do chaty wodza. Węgorza zostawił w kuchni, po czym wszedł po schodach i ukrył lotkę w swoim pokoju za oparciem łóżka. - Dobra. Pora na sen. - nawet się nie przebrał i położył się w tym, w czym był. Z błogim uśmiechem zasnął.

***

Czkawka obudził się grubo po zenicie. Przeciągnął się i spojrzał na okno.

- Aha... Zaraz się spóźnię. - mruknął i westchnął. Wstał i przebrał się w czyste ubrania, po czym zszedł na dół do kuchni. Zrobił sobie szybkie kanapki z jaczym serem i udał się w stronę areny. Uprzednio wziął kij i węgorza. Nie wiedział po co, ale jakoś takie miał przeczucie. - No nie znowu... - stęknął, kiedy zobaczył gaz ulatniający się z dachu areny. - Zębiróg. Cudownie... - jęknął i tak jak poprzedniego dnia, udał się do swojego wejścia wśród łańcuchów. - Cześć Pyskacz. - przywitał się, kiedy ujrzał kowala na widowni, bacznie obserwującego uczniów.

- No raczyłeś się w końcu zjawić. - mruknął - Idź do Śledzia. Przydasz mu się. - szatyn kiwnął głową - Jak wczoraj?

- Dobrze i dziękuję, że mi nie przeszkadzałeś. - uśmiechnął się.

- Nie ma sprawy młody. - odwzajemnił uśmiech. Chłopak zeskoczył na dół. Podszedł od tyłu do Śledzika.

- Cześć. - mruknął. Grubasek podskoczył wystraszony.

- Cz-cześć. - zająknął się i odwrócił wzrok. Szatyn z zadowolonym zobaczył opatrunek na policzku i głowie Smarka. W tej samej chwili na Śledzika i Czkawkę ruszył Zębiróg.

- No pięknie. - mruknął szatyn sarkastycznie i zaczął się cofać. Razem z nim Śledzik, ale ten skierował się bardziej na prawo. Przez żółtawą mgłę Czkawka nie widział dobrze podłoża i się potknął - Szlak... - zaciął się, gdy smok nagle stanął dwa metry przed nim. Warknął i zaczął się cofać. Czkawka wstał powoli. - Sio! Precz... I... I żebym cię... Idź sobie. - machał gołymi rękoma przed dwugłowym smokiem, który ze strachem w oczach odsuwał się od niego. Szatyn prowadził go do klatki. - No i tak ma być. - powiedział głośno. - Wybacz mi to, ale będziesz tak bezpieczniejszy. - szepnął do smoka, który lekko otworzył paszcze ze zdziwienia. Po czym szatyn zamknął wrota. Z udawanym strachem i niedowierzaniem na twarzy odwrócił się do zszokowanego rocznika. - Co? - zapytał lekko przerażony.

- Jak? - odezwała się Astrid.

- Sam nie wiem. - mruknął i wzruszył ramionami. - Pyskacz mogę wyjść?

- Idź, ale potem mamy do pogadania.

- Dobrze. - odpowiedział.

- Stój. - usłyszał głos Smarka, był przepełniony gniewem.

- Mało ci po wczorajszym? - zapytał ostro.

- Chcę się z tobą zmierzyć tu i teraz. - Czkawka westchnął.

- Dobra. - i uwolnił kij z kabury. - Pyskacz pilnuj mnie, abym nie przesadził. - powiedział do kowala.

- Czkawka? - zapytał zaniepokojony Gbur.

- W porządku. - uśmiechnął się do niego. - Z przyjemnością poćwiczę na tym idiocie. - wskazał kijkiem na trzęsącego się ze złości bruneta. Starszy wiking westchnął, ale zgodził się. - Glucie jak walczymy?

- Mój topór przeciw twojemu kijkowi. - uśmiechnął się z wyższością.

- Niech ci będzie. - westchnął i ustawił się lekko bokiem do niego. Pyskacz stanął pomiędzy nich i dał sygnał do walki. - To będzie szybkie. - uśmiechnął się. I ruszył na Jorgensona z mordem wypisanym na twarzy. Brunet podniósł topór i zamachnął się, ale Czkawka był szybszy. Zrobił pół obrót i już był przy lewym boku przeciwnika. Ostry koniec kija podłożył do gardła, nakłuwając go lekko. Strużka krwi spłynęła po skórze. - Wygrałem idioto. - uśmiechnął się z wyższością.

- Wygrał Czkawka. - powiedział w końcu zdumiony Pyskacz. Jeszcze takiej szybkości u niego nie widział.

- To niemożliwe, żeby ta gnida ze mną wygrała! - warknął i już miał zaatakować.

- No kurwa! Trzymaj mnie Pyskacz, bo go zaraz zabiję. - wysyczał. - Słuchaj idioto. Przestań mnie prowokować, bo w końcu kurwa zajebię cię na oczach wszystkich. - tknął go palcem w pierś. Brunat cofał się blady jak ściana i przerażony. W końcu trafił na ścianę. Czkawka odsunął się od niego z grymasem obrzydzeniem. Jorgenson osunął się na ziemię.

- Stój. - powiedziała Astrid i zagrodziła mu drogę.

- Suń się albo sam cię przesunę. - warknął jej twarz. Blondynka wzdrygnęła się na tak lodowaty ton.

- Nie... - w tej samej chwili Czkawka wyrwał jej topór z rąk i rzucił na drugi koniec areny w jedną z cel smoków. Topór wbił się w drewno.

- Coś jeszcze? - zapytał. Blondynka tylko otworzyła szeroko usta. Szatyn prychnął i ja wyminął. Czym prędzej wyszedł z areny i skierował się do lasu. Teraz potrzebował Szczerbatka i tam się właśnie udał.

<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro