7. Co ja zrobiłem...
Czkawka obudził się późnym rankiem, kiedy słońce było bliżej południa niż wschodu. Był, co go zdziwiło, bardzo wypoczęty i wyspany. Nastolatek zszedł szybkim krokiem na dół do kuchni, gdzie upiekł nad paleniskiem rybę. W międzyczasie przygotował sobie pajdę chleba. Po śniadaniu udał się spacerem do kuźni.
- Jednak żyjesz. - nastolatek podskoczył, kiedy zza ściany wyszedł Sączysmark z kijem w ręce.
- Odwal się ode mnie. - warknął w jego stronę. - Co ja ci na Thora zrobiłem Sączysmark? - syknął w jego stronę - Aż tak bardzo chcesz zdechnąć? - nagle odwaga kata zmalała, kiedy zobaczył wściekłe i chłodne spojrzenie szmaragdowych oczu.
- Zawsze będziesz słabym Czkawusiem. - po czym ruszył na niego. Szatyn tym razem nie pozwolił sobie na żaden błąd. Sprawnie unikał zamachów Sączysmarka. Przy którymś uniku zbliżył się do płotu.
- Coś nie tak Sączysmark? - zapytał z kpiną w głosie - Jakoś nie możesz trafić tego szkieleta. - syknął w jego stronę.
- Zaraz zginiesz. - warknął i ruszył na niego w szale. Czkawka tylko na to czekał. Szybko wyszarpnął z ziemi kij i sparował cios Jorgensona, ale niestety brunet jest od niego znaczenie silniejszy, dlatego ugiął kolano pod ciosem z góry. - Dalej jesteś łamag... - nie dokończył, bo szybki ruch nadgarstka Czkawki pozbawił go broni z rąk. Zwycięski uśmiech Smarka zniknął z twarzy, zastępując go paniką. W tej chwili Czkawka usłyszał dziwny dźwięk.
- Co już nie taki chojrak z ciebie, hym? - powiedział i wyprowadził cios. Brunet krzyknął przerażony. Drewniany kij zatrzymał się tuż przed twarzą Sączysmarka. - Spieprzaj, pókim dobry. To moje ostatnie ostrzeżenie. - warknął. - A wam nie radzę się nawet ruszać. - powiedział chłodno do bliźniaków, czających się z drugiej ściany domu. - Widzę, a raczej doskonale was słyszę.
- Ma nas Smark. - westchnął smutno Mieczyk i wyszedł z kryjówki. - A tak chciałam dać ci wciry. Dasz się pobić, ładnie proszę. - Mieczyk złożył dłonie oznaczające prośbę.
- Popieprzyło was do reszty. - powiedział i opuścił patyk. Smark już robił ruch w stronę pasa. - Tego szukasz? - spytał i pokazał sztylet.
- Kiedy ty? - warknął, po czym pobladł, kiedy doszło do niego, że on trzyma sztylet.
- Umiem wiele. - zaczął podkręcać ostrzem w dłoni - Mam też znakomitego cela. A jesteś nad wyraz blisko mnie. - uśmiechnął się lekko - Nagle zachciało mi się potrenować na żywej tarczy. - Sączysmark pobladł i odwrócił się na pięcie, uciekając. - Nie mówiłem tego tylko do tego tchórza. - wskazał ostrzem na uciekiniera. Bliźniaki pojęły w mig i ruszyły śladem Jorgensona. - Astrid wyjdź. - westchnął i schował sztylet, a kij wbił z powrotem na swoje miejsce.
- Jakim cudem mnie...
- Twój topór lśni w słońcu. - przerwał jej chłodno, po czym po prostu odszedł, zostawiając ją z zaskoczeniem wypisanym na twarzy.
- Stój! - krzyknęła za nim, ale chłopak skręcił za pobliską chatą. Hofferson puściła się biegiem i skręciła w tę samą drogę, ale stanęła jak wyryta. Chłopak zniknął. - Cholera. - warknęła pod nosem i kopnęła leżący obok jej prawej nogi kamyk. Blondynka odeszła zdenerwowana. Czkawka sprawnie zeskoczył z belki, na której siedział.
- Głupia. - szepnął z uśmiechem na ustach - Było patrzeć do góry. - powiedział i ruszył do kuźni. - Cześć Pyskacz. - odezwał się, kiedy wszedł do środka.
- O! Czkawka. No nareszcie. - powiedział z pretensją w głosie - A już myślałem, że cię smok capnął. - mruknął, odkładając gotowy i ostry miecz na dwa wieszaki.
- Cóż próbowali. - uśmiechnął się i skończył zakładać fartuch, po czym zabrał się za robotę. Kuternoga mruknął coś pod nosem na tę odzywkę, ale nie wnikał. Z uśmiechem na ustach pracował dalej, tak samo Czkawka nie stracił humoru.
- A ciebie co tak bawi, hym? - zapytał w końcu.
- A mina Smarka, kiedy spuściłem mu małe lanie. - chłopak nie wytrzymał i roześmiał się. - Wybacz, ale te oczy, mówiące nie zbijaj mnie. - Pyskacz był w szoku. Nigdy nie słyszał tak szczerego śmiechu. Chłopak spojrzał na kowala. - Uważaj, zaraz się podpalisz! - wykrzyknął i dopadł w kilku susach cebrzyk z wodą, wylewając go na futrzaną kamizelkę Gbura.
- No wielkie dzięki smarkaczu. - warknął na niego i uśmiechnął się spod wąsa. - Zmiataj mi w te pędy na arenę, no już. - machnął zirytowany ręką.
- No to cześć zmokła kuro. - zaśmiał się i uchylił przed lecącym cebrzykiem.
- Eh, ten złośliwy chudzielec. - westchnął i ruszył za nim. - Dziś pracujemy w grupach. - powiedział, kiedy dotarł na miejsce. Zauważył, że bliźniaki i Smark wrogo na niego spoglądają, ale Czkawka nic sobie z tego nie robił. - Czkawka ze Śledzikiem. Astrid i Szpadka, Sączysmark i Mieczyk. - podzielił uczniów. - Brać wiadra z wodą. - wskazał hakiem na sześć pełnych cebrzyków. Każdy bez dyskusji to zrobił. Pyskacz otworzył arenę, z której wyszło masę pożółkniętego dymu. Śledzik pisnął spanikowany. - Smok, który ma mokry łeb, nie będzie ziać ogniem, ale Zębiróg Zamkogłowy to wyjątkowo wredna bestia. Jeden łeb zieje gazem, a drugi go podpala. Musicie się rozeznawać, który jest który. - jednej z cel sączył się dym. Nagle z wrót celi wyskoczył smok, znikając we mgle, którą stworzył.
- Ma też ostre jak brzytwa kły, którymi wstrzykuję śmiertelną truciznę. Preferuję ataki znienacka, kiedy ofiara...
- Możesz łaskawie przestać! - szepnął stanowczo. Grubasek od razu umilkł. Nagle obaj usłyszeli sprzeczkę i krzyk Mieczyka.
- Nasze szanse zaczynają gwałtownie spadać. - sekundy później przy ziemi zaczęła pełzać jedna z głów Zębiroga. Śledzik oblał ją. - O bogowie. - uniósł przerażony wiadro nad głowę - Nie ta głowa. - i zaczął uciekać. Nagle z dymu wyłoniła się druga głowa.
- Dajesz Czkawka! - wykrzyknął Pyskacz. Nastolatek zamachnął się, ale woda nawet nie sięgnęła łba.
- No super... - mruknął z sarkazmem, kiedy ujrzał iskry z paszczy. Nagle w jego stronę gazowa paszcza wystrzeliła zielony dym.
- Uciekaj! - wykrzyknął Gbur. Chłopak od razu zrobił w tył zwrot i puścił się biegiem w stronę bramy. Pyskacz już tam czekał z pozostałą piątką.
- Opuszczaj! - wykrzyknął. Kuternoga od razu wykonał to. Wrota zaczęły opadać. Czkawka ślizgiem przez nie przeszedł. Po sekundzie można było usłyszeć uderzenie smoka o wrota i głośny jęk, połączony z warknięciem.
- Nic ci nie jest? - zapytał z lekkim strachem Pyskacz, po czym zaczął dokładnie oglądać szatyna.
- Nic mi nie jest. Spokojnie. - uśmiechnął się. - Na dziś koniec?
- Tak...
- Świetnie. - po czym odwrócił się na pięcie i puścił biegiem w stronę lasu.
- A ten dokąd? - warknął Sączysmark.
- Gdzieś... - mruknął Pyskacz. - I nie radzę wam go szukać. Coś czuję, że ten las zna z całej wioski najlepiej. - po czym po prostu odszedł od nich.
- Co ten szkielet może mi zrobić w tym lasie? - prychnął. - Jest nic niewartym śmieciem, prawda moja piękna? - napiął swoje muskuły w stronę wściekle zirytowanej Astrid.
- Nazwiesz mnie tak jeszcze raz. - syknęła - A zostaniesz kaleką. - powiedziała i odeszła.
- No Astriś, skarbeczku. - przesłodzony głos Smarka brzmiał, jak ktoś kazał mu mówić po zjedzeniu kwaśnej cytryny. Astrid zignorowała go i odeszła. - Jeszcze będziesz moja. - uśmiechnął się. Śledzik również postanowił opuścić ich i udać się do swojej chaty. - Idziemy się zabawić.
- Ja pasuję. - odezwała się Szpadka. - Mam ochotę coś rozwalić, co nie brat? - zaczęła się śmiać.
- To doskonały pomysł siora. - zgodził się z nią i oboje zderzyli się hełmami. - Wybacz Smark. - brunet prychnął i udał się na plażę.
***
Tymczasem z błagalnymi modłami do bogów biegł do Kruczego Urwiska, swojego azylu. Zwinnie przeskakiwał korzenie i uchylał się przed gałęziami. Zdyszany stanął u szczytu kotliny. Szukał wzrokiem.
- Jest... - wyszeptał z ulgą, wpatrzony w czarnego jak noc smoka. Gad był odwrócony tyłem do niego, łowił. Czkawka widział każdy szczegół na smoku. Od smukłej, lekko spłaszczonego pyska i tak samo aerodynamiczne ciało, po olbrzymie skrzydła i długi ogon. Od razu sięgnął po swój nieodstępny zeszyt i węgielek. Z prędkością Mjolnira naszkicował Nocną Furię. Spostrzegł jeden mały szczegół na szkicu, który nie zgadzał się, mianowicie lewa lotka na ogonie smoka. Zmazał ją. Wpatrywał się w gada. Nagle go olśniło. Z szoku upuścił węgielek, który głuchym stukotem spadł na sam dół. Dźwięk zwrócił uwagę smoka, który przekręcił głowę w bok zaciekawiony i zaskoczony widokiem tego dziwnego dla niego człowieka. Czkawka wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w smoka. - Co ja zrobiłem...
<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>
Jak ja lubię jak Czkawka skopuje dupe Smarkowi, awww
Ten tego sorki za błędy
Do kiedyś tam
HQmyLove
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro