XXXVII. Między kłamstwem a prawdą
Światło projektora migotało na ekranie, a dźwięki fortepianu unosiły się w półmroku wypełnionej sali. Katalin siedziała nieruchomo, pochłonięta obrazami, które przesuwały się przed jej oczami. Patrzyła z zachwytem, nie mogąc oderwać wzroku.
Nie mogła się nadziwić, jak to możliwe, że aktorzy znaleźli się w ekranie. Początkowo co chwilę oglądała się za siebie, szukając wyjaśnienia, aż Noel szepnął jej do ucha, by po prostu dała się porwać i uwierzyła w magię.
Szybko się rozluźniła. Oparła się wygodnie w fotelu, wpatrując się w wielki ekran przed sobą. Przeżywała przygody bohaterów, każdy ich gest i spojrzenie. Razem z publicznością śmiała się z rubasznych żartów, całym ciałem reagując na to, co działo się na ekranie.
Noel co chwilę zerkał na Katalin, z uśmiechem obserwował jej reakcję. Widząc jej ekscytację, poczuł przyjemne ciepło rozlewające się w piersi. Jej oczy, błyszczące zachwytem, były dla niego najlepszą nagrodą. Nie mógł oderwać od niej wzroku, ciesząc się w duchu, że zabrał ją do kina.
Gdy film dobiegł końca, światła w sali powoli zaczęły się rozjaśniać, lecz Katalin wciąż siedziała nieruchomo, zapatrzona w ekran, jakby próbowała zatrzymać ulotną magię ostatniej sceny. Noel patrzył na nią w milczeniu, pozwalając jej nacieszyć się tą chwilą. Był jedynym cichym świadkiem jej zachwytu.
— Katalin... już się skończyło — powiedział niemal szeptem, obserwując, jak wciąż wpatruje się w czarny ekran, jakby liczyła, że obrazy jeszcze wrócą.
Mrugnęła po chwili, jakby dopiero teraz została wyrwana z transu. Powoli odwróciła głowę w jego stronę, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. W jej oczach wciąż tliły się emocje wywołane filmem — zachwyt, rozbawienie i coś, czego nie potrafiła jeszcze nazwać.
Noel wyprostował ramiona i podał jej dłoń, a gdy jej palce delikatnie otuliły jego, ścisnął je lekko. Rozejrzała się po sali wciąż jeszcze zamyślona.
— Nikogo już nie ma?
— Zostaliśmy sami — powiedział rozbawionym głosem, wzruszając lekko ramionami. — I jak ci się podobało?
Katalin bez słowa spojrzała mu w oczy, wspięła się lekko na palce i musnęła ustami jego policzek. Noel zamarł na ułamek sekundy, zaskoczony jej gestem. Ciepło jej warg zostawiło na jego skórze ledwie wyczuwalne mrowienie, które rozeszło się po nim niczym fala. Katalin cofnęła się o krok, nie zdołała ukryć rumieńca, który rozkwitł na jej policzkach. Uśmiechała się, gdy kąciki jego ust również się uniosły.
Założył kaszkiet i wyszedł z rzędu, wciąż czując na policzku ciepło jej pocałunku. Serce przyspieszyło mu nieznacznie, choć usilnie starał się nad tym zapanować. Zacisnął szczękę i wciągnął głęboko powietrze, próbując uspokoić myśli.
— Idziemy?
Katalin zerknęła jeszcze raz na pusty ekran, jakby chciała zatrzymać w pamięci ostatnie obrazy, po czym przeniosła wzrok na Noela.
Wyszli z sali. Noel uchylił przed nią drzwi, przepuszczając ją przodem. Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, otoczyło ich rześkie, wieczorne powietrze Budapesztu.
Ulice były mniej zatłoczone niż w ciągu dnia, a chłodny blask latarni odbijał się od mokrego bruku, rzucając długie cienie. Przechodnie snuli się pojedynczo lub w niewielkich grupach, znikając w świetle witryn kawiarń i restauracji, skąd dobiegały przytłumione rozmowy, śmiechy i brzęk kieliszków.
Szli ramię w ramię. Oczy Katalin wciąż lśniły ekscytacją, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Co chwilę zerkała na Noela, jakby chciała się upewnić, że czuł to samo. A on patrzył na nią z rozbawieniem i ciepłem, ciesząc się jej radością bardziej niż samym filmem.
— Następnym razem musimy zabrać ze sobą Andrása! Nie mogę się doczekać, żeby mu o tym opowiedzieć! W Etyek latem przyjeżdżał teatr objazdowy, a czasami też trupy cyrkowe — zaczęła opowiadać. — Lubiłam patrzeć, jak akrobaci skaczą po linach albo połykają ogień... ale najczęściej docierałam tylko na końcówkę przedstawienia.
Noel spojrzał na nią zaciekawiony, ale zanim zdążył się odezwać, Katalin już kontynuowała wyraźnie przejęta:
— Dowiadywałam się o tym w ostatniej chwili! Najpierw musiałam zająć się obowiązkami, poczekać na... — ściszyła głos, ale Noel i tak usłyszał znajome imię. — Zanim dobiegłam na miejsce, większość atrakcji już się kończyła — dodała, wzruszając ramionami. Zaśmiała się, a Noel pokręcił głową z rozbawieniem. — A teraz byłam w kinie i widziałam cały film!
Katalin uśmiechnęła się do niego, a kąciki jego ust drgnęły w odpowiedzi. Szli obok siebie wolnym krokiem, jakby nigdzie im się nie spieszyło. Minęli kolejne ulice, każde pogrążone we własnych myślach. W końcu Katalin spojrzała na Noela. Jej oczy wciąż lśniły ekscytacją jak tuż po zakończeniu filmu.
— Ty też mieszkałeś w Etyek, musiałeś być...
— Byłem raz — uciął szybko, zaciskając pięści.
Nie lubił wracać do przeszłości. Ale znów wspomnienie uderzyło nagle, z całą mocą. Wymknął się z domu z Petresem, by zobaczyć akrobatów przeskakujących przez ogień. Pamiętał ich szeptane śmiechy, gdy wciskali się między gapiów. Zachwyt, dziecięcą radość... zanim wszystko zamieniło się w koszmar.
Pamiętał każdą sekundę. Jak ojciec pchnął go pod ścianę, wbił palce w uda, by nogi mu nie zadrżały. Nie mógł płakać. Nie mógł błagać. Miał tylko patrzeć. Każdy odruch litości oznaczał mocniejsze ciosy.
Petres klęczał na podłodze, a pas świstał w powietrzu, przecinając skórę. Krew wsiąkała jego koszulę. Ojciec nie bił samym paskiem. Celował klamrą.
Matka krzyczała na górze, szarpała drzwi, które ojciec zamknął na klucz. Petres krzyczał na dole, choć zaciskał zęby, tłumiąc ból. A on stał i wbijał paznokcie w dłonie.
— Nie mogliśmy się wcześniej widzieć. Uciekłem wiosną, a ty przyjechałaś jesienią — powiedział, próbując odwrócić od siebie uwagę.
— Uciekłeś po śmierci mamy?
Noel poczuł, jak uginają się pod nim nogi, ale nie zwolnił kroku wręcz przeciwnie, przyspieszył, jakby próbował uciec, rozpłynąć się w mroku ulicy. Skąd o tym wiedziała? Ciężko westchnął, czując na sobie uporczywe spojrzenie Katalin. Wiedział, że patrzy na niego, ale nie miał siły odwzajemnić tego spojrzenia. Ściągnął kaszkiet, przesunął dłonią po włosach i z powrotem wsunął go na głowę.
— András powiedział mi, że tego dnia, w którym się odnaleźliśmy... byłeś na cmentarzu. Przykro mi, Noel. — Dotknęła jego ramienia, zmuszając go do zatrzymania. Spojrzał w jej oczy. Nie było w nich już ekscytacji, tylko smutek i żal. Ten sam smutek, który widział, gdy wspominała o swoim ojcu.
— To nie ma już znaczenia. Nauczyłem się z tym żyć — odparł cicho.
— Dlatego chcesz wyjechać do Ameryki? Żeby zapomnieć?
Katalin nie cofnęła dłoni. Przez materiał płaszcza Noel czuł jej ciepło, delikatny nacisk, jakby chciała przekazać coś więcej, niż mogły wyrazić słowa. Zacisnął szczękę, a potem uśmiechnął się blado.
Nie spodziewał się, że tak szybko go rozszyfruje. Przed Andrásem potrafił udawać, bo ten nigdy nie zadawał pytań. Wiedzieli o sobie tylko tyle, ile sami chcieli ujawnić. nie potrzebował zaglądać w jego przeszłość, w tamtym momencie był skupiony wyłącznie na odnalezieniu Katalin. A Noel wybrał milczenie. Może właśnie dlatego tak długo w tym tkwił.
Teraz jednak wszystko się zmieniło. Miał wrażenie, że z każdym dniem odsłania przed nią coraz więcej, choć wcale tego nie chciał. Nie rozumiał, jak to robiła, że potrafiła dotknąć jego wspomnień, obudzić w nim coś, co od dawna próbował zagłuszyć. Ukrywanie prawdy stawało się coraz trudniejsze.
— Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie András — powiedziała cicho.
— Poradziłabyś sobie. Jesteś mądra, silna, odważna... choć trochę uparta — Zaczął się śmiać, widząc jej poważną minę. — W sytuacjach kryzysowych budzi się w nas instynkt walki. A może po prostu przetrwania — dodał już spokojniej, po czym głośno westchnął.
Dokładnie tak, jakby próbował sam przed sobą wytłumaczyć swoje zachowanie. Przecież nie mógł zostać w domu i czekać na ojca. Nawet matka w liście pożegnalnym błagała go, by uciekł. To był impuls, nie mógł stchórzyć.
— A twój ojciec?
— Nie mam ojca! — Tym razem zatrzymał się i spojrzał Katalin prosto w oczy. Zacisnął szczękę, jakby walczył z własnymi emocjami. — Przepraszam — dodał ciszej, odwracając wzrok. — Nie chcę o tym rozmawiać.
Szybko odwrócił wzrok, czując, jak oblewa go fala gorąca. Serce kołatało w jego piersi, a oddech stał się płytki, jakby nagle zabrakło mu powietrza. Czuł, jakby coś wypalało go od środka, nieustępliwy żar, który nie dawał spokoju.
Przetarł twarz otwartą dłonią, próbując się otrząsnąć, dopiero po chwili zauważył, że Katalin została w tyle. Odwrócił się i zobaczył, że wciąż stała w tym samym miejscu, w którym padło to jedno pytanie.
Nie dawał już rady. Nie chciał ich już dłużej okłamywać. Zasługiwali na prawdę. Nie znosił swojej przeszłości. Była jak trucizna, sączyła się powoli, ale skutecznie, wyniszczała go kawałek po kawałku.
Do kamienicy dotarli w ciszy. Katalin zauważyła coś dziwnego w jego zachowaniu, ale nie zadawała już pytań. Po prostu go obserwowała. Noel próbował się rozluźnić, lecz prawda wciąż odbijała się echem w jego myślach.
— Co jest dla ciebie najgorsze?
Otworzył drzwi, ale zanim ją wpuścił, zablokował przejście własnym ciałem i spojrzał jej prosto w oczy.
— Kłamstwo — odpowiedziała bez chwili zawahania.
— A jeśli ktoś kłamie w dobrej wierze? — zapytał, starając się brzmieć naturalnie, choć w środku był już kłębkiem nerwów.
— Nie ma czegoś takiego. Kłamstwo to kłamstwo. — Spojrzała na niego twardo, a on odruchowo odwrócił wzrok.
Katalin wbiegła po schodach, a Noel dogonił ją, gdy zbliżała się do drugiego piętra, gdzie mieszkali. Przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi, przepuszczając ją pierwszą. Podziękowała mu lekkim uśmiechem, oderwała od niego spojrzenie, gdy nagle znalazła się w gęstej zasłonie dymu, spod której wyłonił się .
— Gdzie ty byłaś?! Katalin, jesteś w Budapeszcie, nie na wsi, choć pewnie i tam nie wychodziłaś po zmroku. — Zaciągnął się nerwowo papierosem, wciąż wpatrując się w siostrę. — Martwiłem się o ciebie. To niebezpieczne, mówiłem ci już...
Usłyszał trzask zamykanych drzwi i w tej samej chwili dostrzegł sylwetkę Noela. Zmrużył oczy, a brwi ściągnął w podejrzliwym grymasie.
— Była z tobą? — zapytał lodowatym tonem, mierząc go wzrokiem.
András wsunął papierosa między wargi, przenosząc spojrzenie z Katalin na Noela. Oboje jednak milczeli, jakby zastanawiali się, co powiedzieć. Może wciąż byli zaskoczeni tym, że András był już w domu, mimo że o tej porze powinien być w pracy.
W końcu oderwał od nich wzrok i wrócił do pokoju. Zgasił papierosa w popielniczce, po czym rozsiadł się wygodnie na łóżku przyjaciela.
Katalin pospiesznie zdjęła płaszcz. Już miała go odwiesić, gdy Noel ją uprzedził. Spojrzała na niego, delikatnie unosząc kąciki ust. Cicho westchnęła i nie zwlekając dłużej podeszła do brata.
— Noel zabrał mnie do kina. — Jej głos był cichy, a oczy zgasiły swój blask. — András, przepraszam. Nie chciałam cię przestraszyć, nawet...
— Już dobrze. — Przerwał jej, wzdychając. — Nie gniewam się na ciebie, tylko na niego — powiedział, wskazał ruchem głowy na Noela, który wszedł do pokoju. — Co tak patrzysz? O tobie mówię. Myślisz, że ja nie wiem, co ty kombinujesz?
András podniósł się z łóżka i podszedł do Noela, mierząc go twardym spojrzeniem. Szturchnął go palcem w pierś, ale Noel nie zareagował. Zbladł. Jego ciało napięło się, a w oczach pojawiło się coś na granicy lęku i niepewności. Bruzdy na czole pogłębiły się, a oddech stał się płytszy.
Nie mógł utrzymać dłuższego kontaktu wzrokowego z Andrásem, choć wiedział, że to tylko pogorszy sytuację. Przecież miał nie zwracać na siebie uwagę. Zwilżył wargi, czując suchość w gardle. Nie wiedział, od czego zacząć ani do czego powinien się przyznać. A może już teraz powinien wszystko wyznać?
— András, ja...
— Idziecie do kina i nic mi nie powiecie?! — rzucił ostro.
— Nie wiedziałam, że wrócisz wcześniej — wtrąciła się Katalin, nerwowo splatając dłonie.
— Widzisz, siostrzyczko, wyjątkowo wyszedłem wcześniej, bo chciałem spędzić z wami więcej czasu. Ale nikogo nie zastałem. — Jego spojrzenie znów powędrowało w stronę Noela.
— Masz rację, mogłem... — Noel odchrząknął, próbując zapanować nad trzęsącym się głosem, ale András znów nie dał mu dokończyć.
— Przecież żartowałem! Co wy tacy spięci?
Obrzucił ich podejrzanym spojrzeniem, ale znów żadne się nie odezwało.
— Zrobię kolację — rzuciła Katalin, i nie czekając na ich reakcję, zniknęła w kuchni.
Noel usiadł na łóżku i spróbował odetchnąć, ale powietrze grzęzło mu w gardle. Strach dławił go coraz mocniej, a serce biło tak szybko, że zdawało się zagłuszać wszystko inne. Nie powinien dłużej tego przed nimi ukrywać. Tajemnica zżerała go od środka, odbierała spokój, nie pozwalała myśleć o niczym innym.
Codziennie patrzył im w oczy, rozmawiał, śmiał się. Żyli pod jednym dachem, a on od samego początku ich oszukiwał. Oszukiwał nawet siebie. Wiedział, że mu nie wybaczą. Ale powinni wiedzieć, kim jest naprawdę. Nie liczył na wybaczenie. Bo jak można wybaczyć komuś, kogo ojciec zabił ich ojca?
— András, możemy porozmawiać? — zawołał Noel, gdy tylko zobaczył przyjaciela, wychodzącego z kuchni.
— Coś się stało? — zmrużył oczy, dostrzegając napięcie na jego twarzy. Podciągnął nogawki spodni, po czym usiadł obok i spojrzał na niego ze zmartwieniem. — Coś nie tak z paszportami? Chcą więcej pieniędzy?
— Nie, nie o to chodzi... — zaczął, ale Kivaly znów wszedł mu w słowo.
— Zarabiam, nawet napiwki dostaję... zwłaszcza od zamożnych, samotnych kobiet — wycedził przez zęby, wywołując u Noela uśmiech. — Tylko nic nie mów Katalin.
— Dlaczego? Robisz coś nieprzyzwoitego?
— Ja? — András uniósł brew. — Nie w głowie mi teraz romanse. A tobie? Nikt ci nie zawrócił w głowie?
— Nie — odpowiedział zbyt szybko.
— A szkoda. — András uśmiechnął się krzywo. — Wtedy ta białogłowa niewiasta przytrzymałaby cię tutaj i zapomniałbyś o Ameryce.
— Albo zabrałbym ją ze sobą — odparł Noel, nie zastanawiając się nad słowami. Dopiero gdy już to wypowiedział, żałował, że nie ugryzł się w język.
— Czyli jednak ktoś jest!
W tym momencie do pokoju weszła Katalin, a obaj skierowali na nią wzrok.
— Katalin! Właśnie rozmawialiśmy o... — zaczął András, ale tym razem Noel mu przerwał.
— Filmie.
András parsknął śmiechem, ale już nie skomentował. Skinieniem głowy i gestem dłoni przywołał siostrę, która wciąż stała naprzeciw nich.
— Siadaj. — Wskazał jej miejsce obok siebie. — I opowiadaj! Jak ci się podobało?
Katalin usiadła obok brata. Spojrzała na Noela, ale unikał jej wzroku. Czuł, że nie może dłużej tam siedzieć, więc bez słowa wstał i poszedł do kuchni. Był tchórzem. Więźniem własnych myśli, przeszłości, nazwiska. Nienawidził siebie za to, kim był. Rodzeństwo Kivaly było mu bliskie. András był dla niego jak brat — nigdy nie zastąpił mu Petresa, ale ich relacja miała w sobie coś braterskiego. A Katalin...
Westchnął ciężko, opierając się o blat. Wciąż nie rozumiał, dlaczego tak na nią reagował. Powinien trzymać dystans, a jednak, gdy tylko się do niego zbliżała, coś w nim pękało. Nigdy wcześniej tego nie czuł.
Nie chciał jej okłamywać, patrząc w te pełne blasku oczy. Sama mu powiedziała, że kłamstwo jest dla niej najgorsze. A on? Okłamywał ich każdego dnia. Było mu wstyd. Wciąż nie wiedział, jak to robiła, ale z niezwykłą łatwością otwierała wszystkie zamki, za którymi próbował ukryć samego siebie. Rozbrajała go spojrzeniem, jednym gestem i słowem.
Przy kolacji wciąż czuł ciężar kłamstwa, które go przygniatało. András rozluźnił atmosferę, opowiadając o swoich przygodach w pracy z pominięciem pikantnych szczegółów o tym, jak bywał podrywany przez starsze kobiety. Katalin znów wróciła do tematu filmu, tym razem prosząc brata, by następnym razem poszedł z nimi. Tylko Noel nie potrafił się już odprężyć, choć próbował wmówić sobie, że to zmęczenie.
Późnym wieczorem Katalin zniknęła w pokoju, który dzieliła z bratem. W przechodnim pokoju wciąż paliła się lampka, Noel siedział na łóżku, pogrążony w myślach, a András dopalał papierosa.
— Wolałbyś poznać prawdę o twoim ojcu czy najpierw odzyskać rodzinę?
— Skąd takie pytanie? — András spojrzał na niego zaskoczony, dosiadając się do Noela.
— Gdybyś miał wybór, co byś wybrał? — Noel wyciągnął z dłoni papierosa, zaciągnął się mocno, a potem wypuścił dym. Zadarł głowę w górę, tak że jego spojrzenie skierowało się w sufit, a dym powoli rozpłynął się w powietrzu.
— Wiesz, gdybym nie odnalazł Katalin, może w końcu skupiłbym się na poznaniu prawdy — powiedział poważnym tonem. — Ale teraz jest ze mną i nie będę jej narażał. Nie chcę jej kontrolować, ale to moja siostra, jestem za nią odpowiedzialny. Gdyby coś jej się stało... — przerwał na chwilę. Pochylił się, włożył ręce we włosy, odsłaniając czoło, a potem ciężko westchnął. — Wystraszyłem się, gdy jej nie zastałem w domu. Nie chcę jej znowu stracić.
— Nie stracisz — odpowiedział Noel. András uniósł lekko kąciki ust. — Miałeś prawo się zdenerwować, po tym wszystkim, przez co oboje przeszliście. Mogłem dać ci znać. — Westchnął cicho, wspominając chwilę, gdy zaproponował Katalin wyjście.
— Dobrze, że ją zabrałeś do kina, ale następnym razem idę z wami — dodał z uśmiechem, grożąc mu palcem. Klepnął go w udo i podniósł się z łóżka. — Dobranoc.
Noel nie mógł jednak zasnąć. Obracał się z boku na bok, próbując zagłuszyć myśli, ale wciąż widział oczy i uśmiech Katalin. Czuł, jak robi mu się gorąco. Odrzucił kołdrę, wstał i zaczął chodzić po mieszkaniu. Znów chciał zapalić papierosa, poczuć dym, który pozwoliłby mu na chwilę odetchnąć, ale nie miał przy sobie żadnej paczki.
Usiadł na krześle, gdy słowa Katalin o kłamstwie, odbijałby się echem w jego umyśle. Siedział w ciszy, podpierając się łokciami. Przeszłość wyniszczała go od środka, ale nie mógł teraz im powiedzieć prawdy. Chciał dla nich jak najlepiej.
Nagle Noel poczuł dreszcz na karku, jak gdyby ktoś delikatnie dotknął jego ramienia. Odwrócił się gwałtownie, ale nikogo nie było. Drzwi do pokoju Andrása były zamknięte. Poderwał się z miejsca, czując dziwny niepokój. Podszedł do szafy i mechanicznie wsunął dłoń pod drewnianą deseczkę, stanowiącą dno. Uniósł ją ostrożnie i wyciągnął niewielką skrzyneczkę. Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, zastanawiając się, czy naprawdę chce ją otworzyć. W końcu zapalił lampę i powoli uniósł wieko.
W blasku światła zamigotała zawartość — banknoty, złote bransoletki, pierścionki, naszyjniki, kolczyki. Wszystko to odłożył na bok, jego wzrok od razu przyciągnęły zżółknięte kartki, które ostrożnie wyciągnął. Atramentowe podpisy, które pomimo upływu lat pozostały wyraźne.
Noel przesunął palcami po pierwszej fotografii, czując szorstkość starego papieru. Zobaczył swoją matkę, trzymającą w ramionach niemowlę. Jej łagodne spojrzenie spoczywało na dziecku, jakby cały świat zamykał się w tym jednym, maleńkim istnieniu. Z podpisaną datą: wrzesień 1895.
Na drugiej matka trzymała Levina. Obok niej stał sześcioletni Petres, z poważnym wyrazem twarzy. Jego drobna dłoń spoczywała na oparciu fotela, a spojrzenie wydawało się pełne dziecięcej ciekawości, ale i dumy. Grudzień 1901.
Ostatnia fotografia sprawiła, że ścisnęło go w piersi. Levin stał obok Petresa, który miał na sobie świeżo dopasowany mundur. Sierpień 1914.
Noel patrzył na brata, czując, jak ból i tęsknota przeszywają go na wskroś. Przypomniał sobie dzień, w którym Petres wyjeżdżał na front.
*
W drzwiach stanął młody, wysoki mężczyzna w idealnie dopasowanym mundurze i z pewnym siebie uśmiechem. Dumnie wypiął pierś do przodu, jakby chciał jeszcze bardziej podkreślić swój wojskowy wygląd. Pod ramieniem trzymał czapkę z czarnym, skórzanym daszkiem, a jego krótko przystrzyżone, jasne włosy nadawały mu jeszcze bardziej surowego wyrazu. Na brodzie rysował się kilkudniowy zarost, delikatniejszy pod nosem.
— Cześć, dzieciaku! — rzucił wesoło, przekraczając próg i bezceremonialnie poczochrał Levina po włosach.
— Nie nazywaj mnie tak! — oburzył się, odskakując krokdo tyłu. Zmrużył oczy i rzucił mu pełne wyrzutu spojrzenie, jednocześniepoprawiając zmierzwioną fryzurę. Zacisnął usta, jakby chciał coś jeszcze dodać,ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
— Taki jesteś dorosły? — Uniósł brew, a jego głos nabrał surowości. — To zakładaj mundur i jedź z nami! Co, języka ci w gębie zabrakło?
Levin stał naprzeciwko przyjaciela brata, zaciskając usta w wąską linię. Jego brwi były ściągnięte, a spojrzenie twarde, nie spuszczał wzroku z jasnych, przenikliwych oczu Dzsamala.
— Levi, Levi... — powtórzył przeciągle, z nutą rozbawienia w głosie. — Pogadamy, jak dorośniesz, a teraz ciesz się, że jesteś dzieciakiem. Gdzie Petres? — zapytał, rozglądając się po pustym wnętrzu.
— Na górze — odparł chłodno.
— Na co czekasz? Idź po niego — ponaglił Dzsamal, poprawiając chwyt na czapce.
Levin westchnął ciężko, po czym wywrócił oczami, gdy znalazł się na schodach. Stopień po stopniu sunął nogami, celowo przedłużając moment dotarcia na górę. Gdy w końcu stanął na piętrze, usłyszał przytłumione głosy dochodzące z uchylonych drzwi. Zamiast od razu wejść do środka, oparł się o ścianę, wsłuchując się w rozmowę.
— Masz wrócić do domu cały i zdrowy, słyszysz? Nie pogodzę się, jeśli...
— Nie martw się, matko. Wszystko będzie dobrze, wrócę — odpowiedział, starając się brzmieć pewnie. Widział jednak cień strachu na jej twarzy. Nie mógł zostawić jej z tą obawą, więc dodał łagodniej: — Obiecuję, że będziesz szczęśliwa.
— Dzsamal już przyszedł. Czeka na ciebie na dole — powiedział Levin, przekraczając próg pokoju brata.
Petres odwrócił się do niego, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
— Młody, zaczekaj! — zawołał, zanim Levin zdążył się wycofać.
Levin podszedł powoli i spojrzał na matkę. Uśmiechnęła się do niego, ale w jej oczach dostrzegł cień smutku, który próbowała ukryć. Przesunął wzrok na brata. Petres stał wyprostowany, z rękami za plecami i wypchniętą do przodu piersią. Był podobny do matki, miał jej rysy twarzy, choć oczy odziedziczył po ojcu — ciemne, głębokie i pełne skupienia. Jego włosy, czarne jak węgiel, były gładko zaczesane na prawo.
Rovena, choć wciąż piękna, nosiła w sobie ślady zmęczenia. Ciemne, kręcone włosy spięła w wysokiego koka, ale kilka luźnych pasm wymsknęło się spod jej upięcia, opadając na lekko wychudzoną twarz. Jej cera, niegdyś promienna i ciepła, teraz przybrała ziemisty odcień, wpadający w szarość. Oczy, które dawniej błyszczały, teraz były zapadnięte i matowe.
Uśmiechnęła się do synów i wyciągnęła do nich ramiona. Levin zawahał się w pierwszym odruchu, ale Petres położył mu dłoń na jego plecach i delikatnie popchnął go do przodu. Młodszy chłopak westchnął cicho, niechętnie poddając się gestowi, lecz gdy poczuł ciepło matczynych ramion, otulających jego i brata, nie próbował już tak szybko się wyswobodzić.
— Kocham was. Jesteście dla mnie najważniejsi, pamiętajcie o tym — powiedziała pełna emocji, po czym ucałowała każdego z osobna w czubek głowy.
— My też cię kochamy, prawda, Młody? — Szturchnął Levina w ramię, patrząc na niego wymownie. Znów wyrwał go z zamyślenia, gdy Levin zapatrzył się w otwarte drzwi. — Uspokój się i powtórz za mną...
— Nie drażnij się z nim, Petres — poprosiła Rovena.
— Nie! Niech zacznie się normalnie zachowywać. — zwrócił się do matki, po czym spojrzał na młodszego brata. — Naucz się okazywać uczucia, nie zamykaj się w sobie, Levin! On cię nie zniszczy, rozumiesz?! — Petres uniósł głos, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie frustracji.
— To ty przymilasz się ojcu, nie ja! — Levin wykrzyknął z gniewem, zaciskając pięści. — Wciąż za wszystko obrywam. Cokolwiek zrobię, zawsze jestem tym gorszym, nic nie potrafię zrobić tak, jak trzeba. Ale cieszę się, że jedzie na wojnę. W domu przynajmniej będzie spokój!
— Czy mama, może zostawić nas samych? — zapytał Petres, jego głos był łagodny, ale w oczach czaiło się napięcie.
— Petres, proszę...
Matka delikatnie dotknęła ramienia starszego syna, próbując go uspokoić. Bolało ją serce, słysząc słowa Levina. Czuła, jak łzy zaczynają zbierać się w jej oczach, ale starała się je powstrzymać. Chciała chronić ich obu, choć wiedziała, że nie zawsze będzie w stanie to zrobić. Teraz kiedy Petres miał wyjechać z ojcem na front, jej niepokój o niego był silniejszy niż zazwyczaj.
— Powiedz Dzsamalowi, że zaraz przyjdę — dodał, tym razem jego ton był bardziej stanowczy.
Rovena pokiwała głową, rzucając ostatnie spojrzenie synom, i wyszła, nie domykając za sobą drzwi.
— Siadaj. — Petres wskazał mu miejsce obok siebie, gdy Levin zmierzył go wzrokiem. — Znowu cię zlał?
Natychmiast odwrócił wzrok, nie chciał, by Petres zobaczył ból w jego oczach. Wstyd palił go od środka, czuł się bezsilny. Skulił się odruchowo, krzyżując ramiona na piersi. Petres wstrzymał oddech, zacisnął szczękę, po czym przeklął pod nosem.
— Za co?! Mówiłem ci, że jak znowu podniesie na ciebie rękę...
Levin nagle podniósł wzrok, jego twarz wykrzywiła się w gniewnym, pełnym frustracji wyrazie.
— I co zrobisz, Petres?! Przecież to ty jesteś jego ukochanym synem, ja jestem tylko nieudacznikiem, tchórzem, który nie potrafi w ręce broni utrzymać!
Petres zawahał się, widząc, jak bardzo brat jest rozdrażniony. Poczucie winy i smutek zalały jego serce, ale nie wiedział, co odpowiedzieć.
— Levin, ja naprawdę nie chcę, żebyś był taki jak ja. Nie słuchaj ojca! Słyszysz, co do ciebie mówię? Masz zostać sobą!
— Przecież dobrze wiesz, że w tym domu nie można być sobą, trzeba udawać.
— Posłuchaj mnie uważnie. Wszystko będzie dobrze, przysięgam! Nie masz powodów do zmartwień. Ciesz się dzieciństwem i nie myśl za dużo o wojnie — Objął jego twarz, patrząc mu prosto w oczy. — A teraz coś mi obiecaj — kontynuował, gdy Levi kiwnął głową. — Opiekuj się matką, dużo się ucz i nie martw się, Młody. Masz żyć, nie tylko udawać, słyszysz? Idź na studia, wyjedź z tej wsi, ożeń się, załóż rodzinę...
Levin patrzył na niego przez chwilę, nie rozumiejąc, dlaczego brat mówi mu takie rzeczy. W końcu, z gniewem i frustracją wyszarpał się z jego objęć.
— Dlaczego mi to mówisz, Petres?! Przecież musisz wrócić! — wykrzyczał.
— Zrobię wszystko, żeby wrócić, ale to jest wojna, Levi — odparł ciężko. — Jesteś mądrym dzieciakiem, ale wciąż tylko dzieciakiem... kiedyś zrozumiesz. — Uśmiechnął się blado i, zanim Levin zdążył się odsunąć, objął go mocno.
Witajcie, kochani w trzydziestym siódmym rozdziale!
I jak wam się podobało?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro