Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXX. Blizny przeszłości


Ferdinando zatrzymał się przy pokoju dziecięcym, gdy dobiegł do niego głos Aurelii. Chwycił za klamkę, delikatnie uchylając drzwi. Zobaczył wnuczkę siedzącą przy biureczku, gdy z wielkim zaangażowaniem czytała baśń. Nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł do środka. Ciepło jej głosu wywołało na twarzy Ferdinanda łagodny uśmiech. Wypuścił powietrze nosem i spojrzał na nianię dziewczynki, która skinęła głową, po czym podeszła cicho do hrabiego.

— Zostanę z nią, możesz już odejść — powiedział półszeptem.

— Oczywiście, hrabio — odparła Sára, delikatnie się uśmiechając. — Aurelia bardzo się ucieszy — wycofała się z pokoju, pozostawiając ich samych. 

Nestor rozsiadł się wygodnie w fotelu, zakładając nogę na nogę. W oczach odbijała się duma, a twarz rozświetlał spokój i ciepło. Wsłuchiwał się w głos wnuczki, a każde przeczytane przez nią słowo bardzo go poruszało. Obserwował dziewczynkę z czułością, dostrzegając w niej wrażliwość matki i upartość ojca.

Gdy skończyła, starannie wsunęła zakładkę między strony i zamknęła książkę. Uśmiechnęła się delikatnie do dziadka, po czym wstała, by odłożyć lekturę na półkę. Kochała dziadka, ale jego chłodne spojrzenie i ton, sprawiały, że często czuła się przy nim niepewnie. Jego obecność budziła w niej respekt, dlatego zawsze starała się zachować z powagą. Nie bała się go, choć czasami miała wrażenie, że jest na nią zły albo rozczarowany. Jednak wszystko się zmieniło, kiedy wróciła z Paryża.

Coraz chętniej spędzał z nią czas, a w jego spojrzeniu pojawiła się łagodność i ciepło, które zastąpiły chłód i surowość, do jakich wcześniej przywykła. Największą bliskość Aurelia czuła z babką Costanzą i ciotką Edvige, które nie szczędziły jej miłości, zaraz po nich serdecznym uczuciem darzyła wujów Lorenza i Flavia, którzy umieli ją rozśmieszyć i byli jej oparciem w trudnym chwilach. Jednak w głębi serca najbardziej tęskniła za ojcem i matką, której twarz znała jedynie z opowieści.

— Może teraz przeczytasz mi po francusku? — zaproponował. Patrzył uważnie na wnuczkę, która jednak uparcie milczała. — Twój nauczyciel wspomniał, że odmawiasz lekcji francuskiego. Nie chcesz się już uczyć?

Aurelia spuściła wzrok. Nie była pewna, co powiedzieć, nie chciała sprawiać wrażenia niegrzecznej. Bawiła się rękawem sukienki, a jej długie, jasne włosy opadały na twarz. Nie potrafiła się uśmiechnąć, wciąż była poważna, a w oczach czaiła się niepewność. Ferdinando dostrzegł jej rozdrażnienie i zrozumiał, że nie chodzi o naukę.

— Przepraszam, dziadku — odezwała się cicho, a jej spojrzenie złagodniało. — Nie chciałam sprawiać ci kłopotu. 

— Podejdź do mnie — poprosił. Wyciągnął do niej rękę, gdy nieśmiało do niego podeszła. Wziął ją na kolana, delikatnie odsłaniając jej włosy z twarzy. — Nie sprawiłaś mi żadnego kłopotu, ale chciałbym zrozumieć, dlaczego nie chcesz się już uczyć. Twój nauczyciel zawsze cię chwalił, że tak pięknie mówisz, czytasz i śpiewasz.

Aurelia wzruszyła ramionami, unikając spojrzenia dziadka. Siedziała na jego kolanach sztywno, nie potrafiła się rozluźnić, a tym bardziej nie chciała odpowiadać na jego pytanie. Gładziła materiał sukienki, wpatrując się w swoje czarne, lakierowane buciki zapisane na klamrę.

— Co się stało? Możesz mi o wszystkim powiedzieć. — Delikatnie ujął jej dłoń, czując narastający niepokój. Wiedział, że powodem jej zamartwienia był jej ojciec.

— Już nie chcę, nie podoba mi się — powiedziała jednym tchem. — Mária powiedziała, że nauczy mnie mówić po węgiersku. Nie gniewaj się na mnie, dziadku. — Spojrzała mu prosto w oczy, dotykając policzka pokrytego oprószonym zarostem.

— Nie lubię, kiedy się smucisz, Aurelio — powiedział łagodnie, obejmując ją ramieniem. — Powiedz mi, co mogę zrobić, żeby zobaczyć twój uśmiech? 

Dziewczynka oparła się o pierś dziadka, czując, jak jego ramie otula ją ciepłem. Delikatnie się kołysał, próbując ją rozluźnić. Napięcie trochę ustąpiło, choć smutek wciąż pozostawał widoczny na jej twarzy.

— Może wybierzemy się na długi spacer po ogrodzie, odwiedzimy port, a może chcesz pojeździć konno? — zaproponował. Ucałował ją w skroń, przyglądając się jej reakcji. Ale nawet przejażdżka nie wzbudziła w niej choćby iskry radości.

— Czy to przeze mnie... czy to moja wina, że nie chce tutaj przyjeżdżać? — zapytała cicho, nerwowo bawiąc się palcami.

— Aurelio, o czym mówisz?

Ferdinando delikatnie obrócił wnuczkę w swoją stronę i uniósł jej podbródek, by spojrzeć w jej szafirowe oczy. Lecz niemal natychmiast odwróciła wzrok.

— Bo w Paryżu... powiedziałam, że go nie chcę, ale to nieprawda. — Z oczu pociekły łzy, które od razu starła ręką, jakby wstydziła się swoich uczuć. — Dlaczego o mnie zapomniał? — wyszeptała, przełykając ból tęsknoty. 

Hrabia spojrzał w jej zaszklone oczy, dostrzegając, jak walczy z emocjami. Dolna warga zaczęła drżeć, więc delikatnie przyciągnął ją do siebie, obejmując ramionami. Poczuł, jak jego własne serce ściska się na słowa wnuczki. Wszyscy bardzo ją kochali, lecz Aurelia pragnęła miłości jednego człowieka. Choć bardzo ją zranił, wciąż pozostawał jej ojcem, jednym rodzicem, jakiego miała. Coraz częściej, wbrew głosom najbliższych, poddawała się poczuciu winy, wierząc, że coś było z nią nie tak, skoro nie zasłużyła na miłość własnego ojca. Tęsknota za matką wypełniała jej serce, nikomu nie udało się zapełnić tej pustki. Człowiek, od którego najbardziej tego oczekiwała, złamał jej serce, choć ona próbowała oddać mu swoje.

— Zapewniam cię, Aurelio, twój ojciec cię kocha — powiedział łagodnie, kiedy dziewczynka oderwała się od jego piersi i spojrzała na niego zapłakanymi oczami. Z czułością ujął jej drobne policzki, na których wciąż widać było ślady bolesnych łez. — Nawet jeśli tego nie pokazuje, bardzo mu na tobie zależy. — Delikatnie odgarnął kosmyki włosów, które przykleiły się do jej zarumienionej twarzyczki. — Jesteś bardzo wyjątkową i mądrą dziewczynką. Zachowanie twojego ojca nie ma nic wspólnego z tobą.

— To dlaczego nie ma go tutaj... ze mną? Jest na mnie zły za to, co powiedziałam.

Ferdinando natychmiast otworzył ramiona, a Aurelia bez wahania rzuciła mu się na szyję. Mocno ją objął, czując, jak cała drży, jej drobna sylwetka niemal kurczyła się w jego uścisku. Próbował ją uspokoić, ale żadne słowa nie przynosiły ukojenia. Nucił cicho delikatną melodię, tuląc ją, by czuła, jak bardzo ją kocha. Powoli szloch Aurelii zaczął ustawać, a oddech, choć wciąż płytki wracał do normy. Ferdinando czuł, jak kurczowo go obejmowała, jakby bała się, że zostawi ją samą. Ucałował ją w ramię, a dłonią delikatnie gładził jej długie włosy, które miękko opadały na plecy.

— Twój ojciec musi sobie przypomnieć to, o czym kiedyś zapomniał, a co powinno być dla niego najważniejsze — szepnął jej do ucha. — Ale już ja mu o tym przypomnę — dodał do siebie.

Na niewielkim stoliczku stała filiżanka z herbatą, która już dawno wystygła. Hrabina Costanza siedziała przy kominku w swoim bujanym fotelu w buduarze. Na nosie miała cienkie okulary w delikatnie pozłacanych oprawkach, a w dłoniach trzymała druty, zręcznie formując maleńkie buciki dla pierwszego prawnuka.

Uśmiechała się delikatnie, myśląc o przyszłości. Już wiedziała, że dzieciątko przyjdzie na świat latem, ale bardzo chciała wręczyć ten niewielki prezent wnuczce, która za tydzień będzie świętowała swoje dwudzieste pierwsze urodziny. Ciepło wypełniło jej serce, gdy wspomnienia przeniosły ją do czasów, kiedy sama nosiła pod sercem pierwsze, długo wyczekiwane dziecko.

Costanza nuciła pod nosem starą kołysankę, którą śpiewała swoim dzieciom, potem starszym wnukom, choć najczęściej Aurelii, bo razem mieszkali. Westchnęła. Sprawnie nawijała kolejne oczka miękkiej włóczki na druty, wpatrując się w tańczące płomienie, które odbijały się w jej źrenicach, gdy usłyszała otwieranie drzwi. 

— Prosiłam, żeby mi nie przeszkadzać — powiedziała, nie podnosząc wzroku.

— Czy nasz syn w końcu zaszczyci nas swoją obecnością i przyjedzie do swojej córki?! — zapytał poważnym tonem, stając przed żoną i zasłaniając jej kominek. Costanza natychmiast odłożyła robótki ręczne na bok. — Dzisiaj płakała przy mnie, za ojcem, który kompletnie się nią nie interesuje! — Ferdinando nie ukrywał zdenerwowania, jego głos drżał z emocji. — Nasza wnuczka czuje się winna, że ojciec się do niej nie odzywa. A przecież to on powinien się tak czuć! Nie pozwolę, żeby dziecko się obwiniało! 

Hrabia był wściekły, drżące dłonie zacisnął w pięści, a zmarszczone brwi i ściągnięte usta zdradzały jego frustrację i narastający niepokój. W jego oczach błyszczały iskry złości, choć za tym krył się głęboki ból, który natychmiast dostrzegła Costanza. Widząc jej spojrzenie, odwrócił się, wpatrując się w tańczące płomienie w kominku. Wypuścił ciężkie powietrze, jakby próbował pozbyć się napięcia, ale gniew nadal trzymał go w swoim uścisku.

— Aurelia jest tylko dzieckiem! Jak długo jeszcze będziemy czekać i udawać, że nic się nie dzieje? — Odwrócił się do Costanzy, wbijając w nią pełne emocji spojrzenie. — Edoardo jest ojcem, powinien tutaj przyjechać i wziąć za nią odpowiedzialność, to jest jego obowiązek!

— Mnie również bardzo rozczarował — odpowiedziała z żalem Costanza. — Próbowałam z nim rozmawiać, zaraz po tym, jak Aurelia wróciła z Paryża. Za każdym razem odbierał, ale nic nie mówił. — Serce bolało z powodu zachowania młodszego syna, zwłaszcza że ranił tym swoją córkę. — Może... może to moja wina, że teraz...

— Nie obwiniaj się, Costanzo. — Ferdinando spojrzał na żonę z powagą. — Nasz syn jest dorosły i sam podejmuje decyzje. Nikt mu ich nie narzuca. Zaniedbał własne dziecko, bo taki miał kaprys! — podniósł głos, a zaraz potem odetchnął głęboko, próbując stłumić emocje. — Aurelia potrzebuje ojca, który będzie przy niej i będzie ją kochał, a nie pozostawi samą.

Costanza ściągnęła okulary i odłożyła na stoliczku między włóczką a rozpoczętymi bucikami. Atmosfera zgęstniała, czuła jak przytłaczała ich coraz bardziej. Podniosła się z fotela i podeszła do męża, który stał już przy oknie. Lekko pogarbiony wpatrywał się w ogród skąpany w chłodnym listopadowym świetle. Kiedyś bawił się tam z młodszym rodzeństwem, później obserwował, jak bawią się jego dzieci, a jeszcze później wnuki. 

— Znosiłem jego wybryki, licząc, że w końcu dorośnie — powiedział z goryczą hrabia, zaciskając dłonie za plecami. — Pamiętam, jak mnie przekonywał do Paryża i w końcu się zgodziłem. Pozwoliłem mu pójść własną ścieżką. Dałem mu wolność, której tak szukał. I jak to się skończyło? Zaczął trwonić moje pieniądze na rozrywki. Wpadł w nieodpowiednie towarzystwo i studia przestały mieć dla niego znaczenie. „Wielcy artyści" — przedrzeźniał z grymasem. — Przymykałem oko na hazard, używki, długi, które za niego spłaciłem. Myślałem, że nasz syn w końcu zmądrzeje. Ale wolał rozkochać w sobie tę dziewczynę... a potem uciekł i zostawił nam Aurelię.

— Już nie pamiętasz? To ty wyrzuciłeś go z domu — odparła Costanza, patrząc na męża z wyrzutem.

— Kazałem mu wracać do Paryża, ale tutaj zawsze jest jego dom! — uniósł głos z wyraźnym żalem, a dłonie drgnęły w gniewnym geście. — Nie zamknąłem przed nim drzwi, ale on... uniósł się honorem. I co? Miał się wziąć w garść, Costanzo. 

— Edoardo bardzo przeżył śmierć Clary. Kochał ją, choć nie umiał się przyznać do swoich uczuć — powiedziała cicho. — Po pogrzebie Clary znalazłam go w pokoju, był przy córce. Trzymał ją w ramionach, ale jak tylko mnie zobaczył, oddał mi ją na ręce, prosząc, bym się nią zaopiekowała. Ucałował ją i wyjechał. — Głos Costanzy lekko się załamał pod naporem wspomnień. — Nie chciał już z tobą rozmawiać, choć próbowałam go przekonać, ale nie słuchał. Tutaj jest jego cała rodzina, jego dom, a przede wszystkim Aurelia. Sprowadź go do domu, Ferdinando. Dla naszej wnuczki.

— Powinien raz na zawsze zostawić przeszłość za sobą — powiedział stanowczo Ferdinando. — Aurelia za miesiąc skończy dziewięć lat. Jeszcze trochę, a przestanie za nim płakać i zacznie go nienawidzić. — Zatrzymał wzrok na Costanzie, jakby oczekiwał potwierdzenia, ale jej spojrzenie było pełne smutku. — Edoardo... on chce wziąć przykład ze mnie? — Jego głos stał się cichszy, bardziej przejmujący. — Nie chcę tego dla naszego syna i wnuczki. — Odwrócił się z powrotem do okna, patrząc na ogród. — To już nie powinno się powtórzyć — dodał z goryczą. — Ja wciąż płacę za ten błąd. 

Westchnął ciężko, myśląc o swojej córce. Stracił Edvige na własne życzenie, był tego pewien. Kurczowo trzymał się złości, bo wydawała się jego jedyną tarczą przed bolesną prawdą, ale jednocześnie wiedział, że gniew go wyniszczał. Latami tęsknił za córką, ale duma nie pozwalała mu się do niej zbliżyć. Teraz, choć od dziewięciu lat mieszkali pod jednym dachem, wciąż nie miał odwagi prosić o wybaczenie. Może nadszedł czas, by w końcu zrobić pierwszy krok? Zrozumiał, że bez pojednania z córką nie zdoła naprawić żadnej relacji w rodzinie.

To nie pierwszy raz, gdy Aliénor zauważyła plakaty reklamujące wernisaż — były wszędzie, praktycznie w całym Paryżu. Plakaty przyciągały wzrok wyrazistymi kolorami i wielkimi literami, ale za każdym razem Aliénor mijała je obojętnie.

Jednak gdy tylko odwracała się od nich, w głowie powracały wspomnienia z ostatniej rozmowy przed cmentarzem. Widziała jego oczy pełne bólu i słyszała roztrzęsiony, desperacki głos. Napięcie, które wtedy zawisło między nimi, wciąż ją prześladowało. I jego prośba, nagła i pełna nadziei — czy pomoże mu odzyskać córkę?

Nie potrafiła odpowiedzieć ani wtedy, ani teraz. Wiedziała, że tylko on musiał znaleźć w sobie odwagę, by zmierzyć się z przeszłością. Zresztą, kim była, żeby mówić mu, co ma robić? Wciąż zastanawiała się, dlaczego to właśnie ją poprosił o pomoc? 

Coraz częściej myślała o Edoardzie i jego córce. Starała się odsuwać te myśli, ignorować je, ale przynosiło to odwrotny skutek. Właśnie wtedy, gdy próbowała skupić się na swoim małżeństwie, ale na samej próbie się kończyło. Nie miała siły walczyć ani szukać porozumienia. Szybko ustępowała, wybierała milczenie, uciekając w codzienność, zwłaszcza że Gervais robił dokładnie to samo. Ich życie stawało się serią mijających się kroków, zamykanych drzwi i urwanych spojrzeń. Gdzieś w tej ciszy, zastanawiała się nad zakończeniem historii Edoarda. Dlatego, gdy kolejny raz zobaczyła plakat, uznała to za znak i nie wahając się dłużej, postanowiła pójść do galerii.

Aliénor weszła do środka, a jej wzrok natychmiast przyciągnął obraz przy drzwiach. Wywołał w niej lawinę emocji, jakby ktoś gwałtownie zerwał kurtynę skrywającą bolesne wspomnienia. Biel i czerwień walczyły o dominację, ich intensywność była wręcz hipnotyzująca. Chata pochłonięta przez płomienie, otoczona śnieżnymi zaspami, a w tle wznosił się las. Kontrast między spokojem zimowego pejzażu a niszczycielską siłą ognia tworzył ogromne napięcie. Aliénor nie mogła oderwać wzroku, choć każda sekunda patrzenia bolała coraz bardziej. 

— Nie są już na sprzedaż, zostawiam je dla siebie — powiedział cicho Edoardo.

— Co widzisz, gdy patrzysz na ten obraz? — zapytała, ale nie odpowiedział. Długo milczał, jakby również zabłądził w bolesnych wspomnieniach. — Ja widzę śmierć mojego syna.

— Narodziny mojej córki.

Aliénor słysząc jego odpowiedź, uniosła głowę i spojrzała na niego. Na jej twarzy pojawiła się konsternacja, którą Edoardo dostrzegł niemal od razu. Przez krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały, a on ledwie zauważalnie uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu, który równie szybko zgasł, wracając do surowego wyrazu twarzy.

— Przyjechałem do Genui pięć miesięcy po tym, jak powiedziała mi, że spodziewa się mojego dziecka. Od razu pojechałem do niej, do Clary, chciałem zabrać ją ze sobą... ale to, co zobaczyłem... — Głos mu się załamał, a szczęka zadrżała. — Gdy przyjechałem, ta chałupa już płonęła — powiedział z trudem. — Clara... mój brat ją uratował. Siedziała już w zaspach, tak bardzo drżała, płakała i krzyczała. Nie wiedziałem, że zaczęła już rodzić. Patrzyła na mnie, jakby nie dowierzała, że wróciłem. Te jej oczy i przeraźliwe krzyki prześladują mnie do dziś.

Zamilkł, a jego twarz napięła się od emocji. Uparcie wpatrywał się w obraz, który odcisnął na jego duszy piętno. Jakby diabeł, z którym pragnął zawrzeć pakt, pozostawił w nim swój ślad. Miał wrażenie, że ten sam ogień, który kiedyś pochłonął chałupę, teraz topił jego skórę, przeżerając się przez ciało aż do wnętrzności. Ból był nie do zniesienia, pozbawiając go tchu i odbierając wszystkie zmysły. 

Oczy zaczęły go szczypać, zamrugał szybko, lecz pojedyncza kropla spłynęła po policzku. W pośpiechu starł ją ręką, jakby bał się odsłonić zbyt wiele. Westchnął głęboko, choć ból wciąż trzymał go w żelaznym uścisku.

— Mój brat i Sergio wyciągnęli również ojca Clary — odchrząknął, jakby próbował pozbyć się ciężaru zalegającego w gardle, po czym dodał znacznie ciszej: — Ledwo oddychał, był słaby, podtruty dymem, miał wiele obrażeń, rozległe poparzenia całego ciała. Wciąż tylko powtarzał, że nie ma Flavia, że musiał się ukryć.

Edoardo zatrzymał się, czując, jakby znów stał przed płonącą chatą. Wspomnienie tamtej chwili było jak rana, która nie potrafiła się zagoić. 

— Nie zastanawiałem się, właściwie nic nie myślałem, po prostu wszedłem do środka. Musiałem odnaleźć chłopaka, nie mogłem pozwolić, żeby tam zginął — powiedział, przypominając sobie strach i determinację, które wtedy mu towarzyszyły. — Byłem w samym środku piekła, ogień trawił wszystko, dym dusił na każdym kroku, ale... ja po prostu nie mogłem się wycofać, nie bez niego.

— Uratowałeś go, prawda? — zapytała Aliénor, jej głos był ledwo słyszalny, jakby obawiała się odpowiedzi.

— Życie za życie — odparł z gulą w gardle. 

Wewnętrzny ból wciąż go paraliżował, ale już dłużej nie mógł wytrzymać. Odwrócił się gwałtownie, stając plecami do drzwi i przetarł twarz dłońmi, jakby próbował zetrzeć z niej emocje, które mimowolnie wypływały na powierzchnię. Westchnął ciężko, próbując zrzucić z siebie niewidzialny ciężar, który od lat obciążał jego duszę. Słowa, które przez tak długi czas tkwiły w jego sercu niczym ostry cierń, w końcu musiały zostać wypowiedziane.

— Przetransportowano ich do szpitala... — pokręcił głową, czując jak łamie mu się głos. — Najpierw zmarł ojciec Clary, urodziła się Aurelia i... — urwał, a jego oddech przyspieszył. Wziął głęboki oddech, zamknął oczy i wypuścił powietrze przez rozchylone wargi. — Pomiędzy śmiercią dziadka i matki urodziła się moja córka — powiedział na jednym tchu, jakby siłą to z siebie wyrzucił. — Pamiętam, jak oddała mi ją na ręce, mówiąc, że dała jej imię po swojej matce, Aurelia.

 Aliénor nie wiedziała, co powiedzieć. Wzruszenie ścisnęło ją w gardle, a serce zabiło mocniej, próbując unieść ciężar emocji, które narastały w powietrzu. Zupełnie nie spodziewała się tak tragicznej historii, tak głębokiego bólu ukrytego za jego słowami. Było jej nawet żal Edoarda, nie znała go z tej strony. Może wcale go nie znała? Wyobrażenie mężczyzny, który przeszedł przez ogień, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, walcząc o życie innych, kontrastowało z tym, kim myślała, że jest.

Edoardo odwrócił się do niej, a na jego twarzy pojawił się delikatny, nieśmiały uśmiech. Zanurzył dłonie we włosach, przeczesując je chaotycznie. Poczuł ogromną ulgę, nigdy wcześniej nie odważył się mówić o tamtej Bożonarodzeniowej nocy, nawet przed samym sobą. Ale gdy zobaczył Aliénor w swojej galerii, poczuł przypływ odwagi i postanowił otworzyć się na przeszłość.

— Gdybym się wcześniej obudził, odważył i wziął za nią odpowiedzialność... — Opuścił głowę i zacisnął pięści, jakby ciężar wspomnień przygniatał go coraz bardziej. — Była sama przez te wszystkie miesiące. Nosząc moje dziecko, pracowała, opiekowała się bratem i ojcem pijakiem, a ja? Uciekłem do Paryża — wycedził przez zaciśnięte zęby, a jego szczęka napięła się od tłumionych emocji. — A gdy wreszcie zrozumiałem, jak bardzo ją kocham, było już za późno... — zamilkł na moment, zaciskając powieki, by powstrzymać łzy. — Ona... odeszła na zawsze.

Jej szafirowe oczy wnikliwie dotykały jego duszy. W tych samych oczach widział rozpacz Aurelii. Czuł, jakby Clara wciąż była obecna, obserwując go na każdym kroku. Czy naprawdę go znienawidziła? Być może dlatego nawiedzała go w snach i pojawiała się na granicy jawy, nie pozwalając mu zapomnieć. Każdy dzień był jej ostrzeżeniem, przypomnieniem o tym, że zawiódł, nie tylko ją, ale i ich córkę.  

— Wróciłem do domu... i poprosiłem moją matkę, żeby zorganizowała pogrzeb — powiedział cicho. — Aurelia była taka malutka, krucha, niewinna i już straciła matkę. — Przetarł twarz dłońmi, jakby chciał się pozbyć smutku, który zaczął do niego przyrastać. — Trzymałem ją na rękach, mówiłem do niej, ale ona płakała coraz bardziej, jakby czuła, że została sierotą.

— Ma ojca, nie pozbawiaj jej swojej miłości. Twoja córka bardzo cię potrzebuje, twojej obecności i miłości — powiedziała stanowczo Aliénor.

— Myślałem, że tak będzie lepiej — wyszeptał. — Nie miałem wtedy pracy, z Clarą... dałbym radę, ale sam z dzieckiem? Nie mogłem zabrać jej do tej meliny, dlatego oddałem ją mojej matce. — Spojrzał w bok, jakby wstydził się tego, co wyznał. — Wziąłem się do pracy, pożyczyłem pieniądze od brata, zmieniłem mieszkanie, zacząłem się sam utrzymywać i nie potrzebowałem już pomocy ojca. Chciałem zabrać Aurelię do siebie, ale... stchórzyłem. Odkładałem to w czasie, rzadko bywałem w Genui i w końcu... uznałem, że nie jestem jej potrzebny. Że moja matka i siostra lepiej o nią zadbają. 

Aliénor patrzyła na niego, dostrzegając rysy zmęczenia i cień winy, który wydawał się nie opuszczać go ani na chwilę.

— Wiem. Straciłem ją tak samo, jak Clarę. Nie dlatego, że musiałem, a dlatego, że się bałem. — Wypuścił ciężkie powietrze i odchrząknął, przywracając głos do normalności. — Dlatego teraz zostawiam sobie te obrazy, żeby to one mi przypominały o tym, jak zabłądziłem, a nie moja córka. Obciążyłem ją tym wszystkim i bardzo skrzywdziłem. Wiem, ale... mam nadzieję, że mi wybaczy. Bo ja... również jej potrzebuję. — Ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem.

Wciąż nie potrafił całkowicie wymazać bólu, z którego powstały blizny na jego duszy. Każda z nich była przypomnieniem straconych chwil, decyzji, które wybrał strach zamiast odwagi. Jednak pierwszy raz od dawna pojawiło się w nim pragnienie, by zatrzymać to nieustanne poczucie winy. Zapragnął, by rany wreszcie się zabliźniły. Zrozumiał, że pozwolił, by jego lęk i niedojrzałość zawładnęły nim, niszcząc to, co od początku powinien chronić. 



Witajcie kochani w trzydziestym rozdziale! 

I jak emocje? Co powiedzie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro