Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI. Próba przekonania


Wraz ze wschodem słońca, gdy poranna mgła wciąż wisiała w powietrzu, Katalin wybiegła z domu. Nie mogła dłużej spać, gdy jej umysł znów został zaatakowany przez koszmar, który od lat skrupulatnie niszczył ją od środka. Czuła ucisk w piersi, który uniemożliwiał jej oddychanie. Nie mogła złapać tchu.

Biegła w zielonej sukience z krótkim rękawkiem i kwadratowym dekoltem, której gładki materiał zatrzymał się przed jej gołymi kostkami. Biegła, próbując pozbyć się bólu i gniewu, który wciąż tylko się wzmagał. Czuła ogromne osamotnienie. Przymykając oczy, widziała swoją rodzinę. Silny ból przeniknął przez skórę i ugrzęzł głęboko w sercu. A serce od lat trawiło jej nieustanną tęsknotę.

Zatrzymała się na polu tuż przed rozciągającym się pasem ciemnozielonego lasu. I upadła kolanami w grunt. Nie miała już siły. Nie chciała tak żyć. Z dala od bliskich. Tak bardzo pragnęła wrócić do domu. Do swojej rodziny. Dlaczego wciąż nie mogli się odnaleźć? Dlaczego tak z nich drwiono? Poddała się wściekłości. Wpadła w szał. I zaczęła krzyczeć. Wbiła mokre oczy w niebo, próbując odszukać odpowiedzi.

„Wszystko przeze mnie! To moja wina! Wszystko przeze mnie!" 

Chciała wyrzucić z siebie całą gorycz, która tak doszczętnie ją przeniknęła. Płakała. Długie ciemne włosy opadły na jej twarz. Miała już dość! Nie powinna tutaj być, przecież to nie było jej miejsce. Powinna być razem ze swoją rodziną. Tak bardzo ich potrzebowała. Była jak bezradne dziecko. Bardzo stęsknione dziecko.

Chciała przywrócić spokojny oddech, ale nie umiała. Dłonią wodziła po dekolcie, czując pod palcami przyspieszony puls. Tak bardzo się bała. Przełknęła ślinę i próbowała głęboko odetchnąć. Ale wciąż ogromna siła szarpała jej delikatnym ciałem. Rozpaczliwa tęsknota rozdzierała jej serce.

Rozprostowała zaciśnięta dłoń i zobaczyła broszkę z owalnym granatowym kamieniem, oprawioną srebrnymi kryształkami, która należała do jej matki. Wzruszyła się. Tak bardzo potrzebowała jej obecności. Pocałowała biżuterię, żeby znów poczuć zapomniany zapach swojej matuli. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, gdy dumnie nosiła ją na białym kołnierzyku. Wyglądała tak pięknie. Chciała być taka jak ona. A teraz? Żyła w zupełnie odmiennym świecie. Wszystko się zmieniło.

„Och, mamo! Tak bardzo tęsknię! Tak bardzo za wami tęsknię!" rozżaliła się. Nigdy nie chciała się z nimi rozdzielać. Dlaczego musiała tak cierpieć?

Przypomniała sobie dzień, gdy musieli szybko się spakować i opuścić dom. Wtedy jeszcze nie rozumiała, dlaczego tak szybko muszą wyjść. Wciąż pamiętała napiętą atmosferę. I teraz żałowała, że była taka uparta. Ale miała tylko dziewięć lat. Była nieświadomym dzieckiem, które nie myślało o najgorszym.

Schodziła po schodach za matką, która trzymała na rękach niespokojnego Tivadora. W pewnym momencie chłopiec gwałtownie obrócił się do tyłu, żeby ujrzeć schodzące za nimi siostry. Wtedy nieumyślnie strącił broszkę matki z koronkowej bluzki z kołnierzykiem. Katalin od razu zauważyła błyskotkę, która znalazła się na jednym stopniu. Bez namysłu przykucnęła i schowała broszkę w zamkniętej dłoni.

— Katalin, nie widzisz?! Jeszcze ja idę za tobą! — krzyknęła Emese, która znacznie przyspieszyła na schodach. Nie podobało jej się zachowanie młodszej siostry, wiedziała, że coś kombinuje. I koniecznie musiała się dowiedzieć co. — Gdybym cię wcześniej nie spostrzegła, wpadłabym na ciebie! — Rzuciła oskarżenie, czuła przypływ złości, który zamierzała wylać na siostrę. W końcu to przez nią musiała zwolnić na schodach. 

— Przepraszam! — zawołała, pospiesznie chowając broszkę do kieszeni sukienki. Nie chciała jej jeszcze oddawać. Nie przy Emese. Na pewno by jej zabrała i tak samo ukryła przed matką. A ona chciała tylko potrzymać broszkę i wyobrazić sobie jak to jest być damą. Zresztą zamierzała ją oddać, ale w odpowiednim momencie.

— Co tam chowasz? — zapytała, gdy siostra uniknęła jej wzroku. Milczała, co oznaczało, że musi mieć coś przy sobie. Coś, co nie należało do niej. — Przecież widziałam, że coś chowałaś! Pokaż mi! Przecież jestem od ciebie starsza, mogę to zobaczyć! — Zbliżyła się do młodszej siostry, złapała za skrawek jej sukienki i mocno pociągnęła. Chciała ją przeszukać i odnaleźć to, co sobie przywłaszczyła. Jak mogła coś przed nią ukryć?

 — Zostaw... puść mnie! — krzyknęła Katalin, zwracając uwagę matki.

— Dziewczęta, co to jest za zachowanie! — Rozdzieliła je matka. Nie sądziła, że trzy córki, przysporzą jej więcej siwych włosów niż synowie. — Natychmiast macie się przeprosić — powiedziała, patrząc na córki, które od razu schyliły głowy. — Nie wiem, jaki był powód waszych złości, ale nie mam zamiaru wysłuchiwać kłótni. Jesteście siostrami, musicie się wspierać, a nie atakować. No już, podajcie sobie dłonie! — ostrzegła je swoim wzrokiem. I czekała aż w końcu spojrzą na siebie. One jednak uparcie patrzyły w podłogę. Nie czuły się winne.

„Gdyby mama się nie wtrąciła, na pewno bym się dowiedziała, co przede mną ukrywasz, Katalin!" — Przepraszam cię, siostro — wymamrotała Emese, sztucznie się uśmiechnęła. I dumnie spojrzała na matkę.

„Och, Emese, zawsze musisz się wtrącać!" — Ja też przepraszam — wykrztusiła Katalin, chociaż wciąż była na nią zła. Dlaczego ona zawsze musiała wgrywać? Nawet jak przegrywała to i tak w jej oczach stawała wyżej. Nie znosiła tego. Czasami nie znosiła swojej starszej siostry.

 Oderwała wzrok od broszki i poczuła ogromną pustkę. Pamiętała tak niewiele, a tak bardzo tęskniła. Nie mogła pokłócić się z siostrami ani do nich przytulić. Miała tylko broszkę, która stanowiła jej jedyną pamiątkę. Namiastkę domu, który straciła.

Ludzie, którzy przyjęli ją do domu w Etyek, nigdy nie zastąpią jej najbliższych. Wylewając swoje łzy, zrozumiała, że nie może wiecznie czekać na cud i musi zrobić wszystko, żeby odnaleźć brata. I odzyskać rodzinę. Chociaż dostała tutaj dużo miłości, to jednak nie należała do tego miejsca.

 Podniosła się z gruntu, odgarnęła włosy i przetarła mokrą twarz. Miała mocno spuchnięte oczy, ale nie przejmowała się swoim wyglądem. Skupiała swoje myśli na odzyskaniu straconych więzi. Nie mogła więcej siedzieć w schronieniu. András musi wiedzieć, że też go szuka. Dlatego musiała jechać do Budapesztu.

Całą drogę do domu utwierdzała się w przekonaniu, że to najwyższy czas pojechać do Budapesztu. Nie mogła więcej czekać. Nie mogła liczyć, że jakimś cudem brat ją odnajdzie, przecież nie mógł wiedzieć, gdzie jest. Ostatni raz widzieli się w sierocińcu. Prawie dziesięć lat temu. Miała na niego poczekać, ale była zbyt uparta i chciała go odnaleźć w mieście. Chciała być przy nim. Gdyby wiedziała, że rozdzielą się na tak długo, nigdy nie opuściłaby tych strasznych murów.

Weszła bezpośrednio do kuchni, w której urzędowała już gosposia.

— Jest Jakob? — zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu.

— A gdzie ty się podziewałaś?! — Odwróciła się krzepka kobiecina, podpierając ręce na szerokich biodrach. — Jak ty wyglądasz? — Zmierzyła ją wzrokiem. Podeszła bliżej, biorąc w dłonie materiał zabrudzonej sukienki. — Ach, co ja z tobą mam. Jesteś bardzo niesforna, Katinko! — Pokiwała głową, ale nie umiała się na nią gniewać. Była dla niej jak córka, być może niedługo naprawdę się nią stanie.

 — Przebiorę się — odparła i szybko zniknęła.

Spojrzała na broszkę i schowała ją pod materac, na którym spała. Poczuła ogromną radość i spokój w sercu, jakby już czuła, że spotkanie z bratem niedługo się ziści. Otworzyła szafę i przyjrzała się swojej wyjściowej granatowej sukience, po czym ubrała tę w gołębim kolorze i zawiązała na biodrach fartuszek. Przyjrzała się w lustrze, chciała spiąć swoje długie falujące włosy w warkocz, ale gdy dostrzegła czerwone oczy, zrezygnowała.

— Chodź, zjedz coś, zanim zaczniesz pracować. — Dotarł do niej głos gosposi.

— Gdzie Jakob? Muszę z nim koniecznie porozmawiać. — Stanęła przed stołem i odezwała się z niecierpliwością w głosie.

„Muszę pojechać do Budapesztu!" Wciąż sobie to powtarzała. Nie zamierzała odpuścić. Jeśli Jakob jej tam nie zabierze, sama pojedzie. Była już zdecydowana.

„Tak bardzo zależy jej na moim synu?" Rozmarzyła się. Cieszyła się, że dzieci interesują się sobą. Och, już nie mogła się doczekać zaręczyn, a później ślubu. Wiedziała, że jej jedyny syn na pewno uszczęśliwi dziewczynę z brązowymi oczami.

— Spieszył się do winnicy, ale nie martw się, spotkacie się po południu. — Uśmiechnęła się czule, gdy w głowie odtwarzała już scenę przed ołtarzem. Nie mogła skupić się na gotowaniu, wytarła dłonie w fartuszek i zniknęła w korytarzu, nucąc coś pod nosem.

Katalin usiadła przy stole. I ciężko westchnęła. Podparła głowę dłońmi i zobaczyła pełną miskę owsianki ze sztywno wybitą łyżką. Nie była głodna. Wciąż rozmyślała o swoich najbliższych. O matce, siostrach i braciach. Wiedziała, że musi odnaleźć Andrása w Budapeszcie. Nie mogła dłużej czekać. Już wystarczy. 

András zatrzymał się przed swoim domem. Domem, w którym mieszkał przez czternaście lat. Pierwszy raz od bardzo dawna przyszedł w to miejsce. Jakby chciał poczuć obecność ludzi, którzy kiedyś tutaj mieszkali. Stał z rękoma włożonymi w kieszenie spodni i myślał. Twarz miał poważną, opanowaną. Spojrzenie zgaszone. Wpatrywał się w budynek, który kiedyś był jego domem. Wyzbywając się wszelkich uczuć, nie chciał już nic czuć.

A jednak poczuł dziwne ukłucie w sercu. Przecież byli tutaj szczęśliwi. Nagła, anonimowa wiadomość zmieniła wszystko. Wywróciła ich całe życie. Wyrwała z bezpiecznego i spokojnego azylu, wrzucając bezpośrednio do mokradła, z którego wciąż nie umiał się wydostać.

Ugrzęzł. Jeszcze gorzej. Miał wrażenie, że topi się z każdym gwałtowniejszym ruchem. Nie wiedział, co ma już robić? Może powinien tylko czekać? Czy ratunek przybędzie na czas? Czy po prostu utopi się w głuchej ciszy? I nikt się o tym nie dowie. W końcu był sam. A to bolało go najbardziej.

Znów poczuł ukłucie w sercu. 

Nie potrzebnie tutaj przyszedł. Katowanie się wspomnieniami, nie było dla niego niczym dobrym. Odczuwał jeszcze większe rozdrażnienie i ból, który nie łatwo było później ugasić. Nie bez powodu unikał tego miejsca. Dlaczego więc wciąż stał po drugiej stronie ulicy i patrzył na dom, który jeszcze nie tak dawno należał do jego rodziny? Pokiwał głową i zaśmiał się pod nosem. Już odwracał wzrok, gdy zobaczył obce twarze, które wychodziły z jego domu. Zastygł w miejscu. Poczuł się słaby, jakby znów był małym chłopcem. Naprawdę nie miał już siły.

„Gdzie jesteś, Katalin? Gdzie ty jesteś?"

Wyciągnął papierosa i od razu zapalił, wypuszczając ustami chmurę dymu. Nie chciał dłużej przyglądać się budynkowi, który kiedyś mieszkał. W którym się wychował. Tak bardzo brakowało mu tamtych lat. Beztroskich, szczęśliwych, zwykłych. Teraz był już tylko obcym, zwykłym przechodniem, chociaż ściany wciąż pamiętały jego radości, złości i smutki. Czy naprawdę nikt go nie słyszał, czy może nie chciał usłyszeć? Stał się aż tak bardzo niewidoczny? Zaciągnął się dymem i wyrzucił niedopałek. I tak po prostu odszedł. Nie mógł przecież wiecznie się gapić, dom należał już do innych.

Wszedł schodami na drugie piętro. Wyciągnął z kieszeni klusze i otworzył drzwi do mieszkania. Lekko uniósł kąciki ust, gdy zobaczył swojego przyjaciela przy stole. Ściągnął buty i marynarkę, której nie miał nawet siły odwiesić na wieszak. Odrzucił włosy do tyłu, pociągnął nosem i rzucił na stół gazetę.

— Tym razem ostatnia... — powiedział cicho.

Nie chciał przy nim siedzieć i udawać, że wszystko ma pod kontrolą. Skoro tak nie było. Położył się na swoim łóżku. Był już bardzo wyczerpany. Nie radził sobie. Nie miał żadnych perspektyw. Nie miał pracy ani domu. I wciąż nie wiedział, gdzie jest jego siostra. Gdzie jest Katalin!

Noel odwrócił gazetę i zobaczył dziewięcioletnią dziewczynkę.

„Katalin, odezwij się! Gdzie jesteś? Wciąż szuka cię twój brat, András".

Przeczytał tekst pod czarnobiałą fotografią. I przez uchylone drzwi spojrzał na przyjaciela, który już leżał na łóżku.

„Gdzie ty jesteś, dziewczyno? Dlaczego tak trudno cię znaleźć?" Pomyślał i ciężko westchnął. Odłożył gazetę i podniósł się z krzesła. Wszedł do jego pokoju i zobaczył Andrása, który leżał na brzuchu, głowę przygniatał poduszką. Tak bardzo było mu ciężko. Nie radził sobie z bólem. Miał rozerwane serce. Wiedział, że dopóki nie odnajdzie siostry, nie zacznie normalnego życia. Nie umiał inaczej, podświadomość nie pozwalała mu o niej zapomnieć. 

— I co zamierzasz? — zapytał, krzyżując ręce na piersi.

W odpowiedzi usłyszał tylko westchnienie. Nie chciał na niego naciskać, dlatego postanowił wyjść i dać mu spokój. Wtedy jednak András podniósł się i usiadł na krańcu łóżka. Odgarnął z czerwonej twarzy czarność swoich włosów i odpowiedział:

— A co mogę? Muszę czekać. W końcu się odezwie. Na pewno rozpozna się na tym zdjęciu, przeczyta dopisek. I zrozumie. — Podniósł wzrok na przyjaciela, który nie zamierzał dłużej tłumić swoich emocji. — Co? Wątpisz, że ją odnajdę?

— András, posłuchaj mnie... — Wiedział, że to, co powie, może zaważyć na ich przyjaźni, ale musiał mu to w końcu powiedzieć. — Minęło już ponad dziewięć lat i wciąż nie udało nam się jej odnaleźć. W przyszłym roku minie dekada! Rozumiesz? Dekada! — Pochylił się nad nim. Patrzył na Andrása, próbując wywrzeć na nim presję. Ale on wciąż się nie odezwał, tylko analizował jego słowa. W końcu Noel odwrócił się do niego plecami, opierając dłonie na biodrach. — Tracę nadzieję, że kiedykolwiek ją odnajdziemy — odezwał się półgłosem. — András, ja widzę, jak bardzo się starasz, ale ciągłymi poszukiwaniami, ty nikniesz. Wymazujesz się z życia, a przy obcych udajesz, jak bardzo jesteś szczęśliwy. Nie możesz tak żyć! — wrzasnął do niego. Przecież nie mógł wiecznie żyć przeszłością, musiał ruszyć, a on chciał mu w tym pomóc. Dlaczego tego nie widział? Dlaczego wciąż odpychał jego pomoc? 

— Nie mówisz poważnie, Noel! Wątpisz, że odnajdę Katalin? — Wstał, wyprostował się i groźnie spojrzał mu w oczy. Zacisnął szczękę. Nie chciał przyznać mu racji, przecież musiał znaleźć siostrę. Musiał ją odnaleźć!

— Nie zamierzam spędzić reszty swojego życia w Budapeszcie! Męczę się każdego dnia, łapiąc do płuc powietrze tego miasta. Duszę się! — Nie chciał dłużej z tym zwlekać. Po prostu musiał mu o tym powiedzieć. — Za trzy miesiące chcę wyjechać do Nowego Jorku. Chcę zacząć żyć w lepszym miejscu, bez ciągłego strachu o przyszłość i rozpamiętywania przeszłości. Chcę się od tego odciąć, raz na zawsze! — W końcu podzielił się z nim swoim planem, który już niedługo miał się urzeczywistnić. Poczuł się lżej, chociaż najtrudniejszą kwestię zostawił na koniec. — Jeśli do tego czasu nie znajdziemy Katalin, jedź ze mną! Nie masz nic do stracenia, a możesz wiele zyskać. — Próbował go przekonać, nie chciał go przecież zostawić w tym bagnie. Nagle András zmierzył go wzrokiem i mocno przywarł do ściany.

— Jak możesz tak mówić?! Jak możesz wątpić, że ją odnajdę? Pamiętasz jeszcze, że razem mieliśmy ją odnaleźć? Tymczasem ty już postanowiłeś, wybierasz się do Ameryki! — Opuścił pięści i cofnął się do niewielkiego stolika przy łóżku, na którym leżała oryginalna fotografia dziewczynki z sierocińca. „Dziewięć lat! A ja wciąż nie wiem, gdzie ty jesteś!" Cholera, myślisz, że jest mi łatwo?! Wiesz, jak ja się czuję?! — Ponownie do niego podszedł. Był już zupełnie wyczerpany czasem, który jak piasek przelatywał pomiędzy palcami. To zrozumiałe, że chciał zmienić perspektywę. Gdyby tylko miał pewność, że jego rodzina jest bezpieczna. Gdyby tylko Katalin znów była blisko. Nawet by się nie zastanawiał nad jego propozycją. Ale teraz nie mógł. Nie potrafił. — Przed wyjazdem ojca na front, obiecałem, że zaopiekuję się naszą rodziną. Nie udało mi się. Dlatego nie mogę teraz uciec do Ameryki, to byłoby tchórzostwo.

Spojrzał na niego. I szybko odciągnął wzrok. Nie chciał dłużej na niego patrzeć. Był jego przyjacielem, a teraz zachował się zupełnie obco. Wrogo. Nie rozumiał go. Jakby zapomniał wszystko, o czym mówił mu przez lata. Nie mógł uwierzyć w jego słowa, gdy uparcie próbował przekonać go do swojej racji. A przecież nie mógł tak po prostu wyjechać i zapomnieć! 

— Byłeś dzieciakiem! Nie miałeś żadnego wpływu na to, co się stało, to tylko zbieg przypadkowych zdarzeń... Nie możesz się obwiniać! — odezwał się, gdy usłyszał jego cyniczny śmiech. András pokiwał głową, nie zgadzając się z jego słowami.

— Wiesz, jaka jest między nami różnica? — zapytał, stojąc przed nim. — Odpowiem ci! Ja mam rodzinę, która na mnie czeka, a ty całe życie byłeś sierotą! — krzyknął, powstrzymując przypływ wzruszenia. Dlaczego go nie rozumiał? Przecież znali się od tylu lat, byli sobie bliscy jak bracia. — Nie wiesz, jak to jest mieć rodzinę, a później ją nagle stracić! Nie wiesz, jak to jest czuć pustkę! Cholerną pustkę! „Nie będziesz płakać!" Ruszył do drzwi wyjściowych i pospiesznie zaczął wkładać buty.

— Posłuchaj mnie, András, jeśli zmienisz zdanie... Kupię bilet również tobie. Uwolnisz się od miejsca, które tylko ciągnie cię w dół. — Nie ustępował. Chciał go przekonać, chociaż wiedział, że to będzie trudne. Musiał go uświadomić. Bez względu na jego decyzję i tak wyjedzie do Nowego Jorku.

— Zamknij się, Noel! Nie chcę tego więcej słuchać! Okazuję się, że mój przyjaciel w ogóle mnie nie rozumie! — Założył swoją marynarkę i trzasnął drzwiami. 

Zawiódł się na nim. Przecież był jego przyjacielem, znał go lepiej niż rodzina, z którą musiał się rozdzielić. Wiedział o nim wszystko. Nie miał przed nim żadnych tajemnic. Ufał mu. W końcu był dla niego jak brat. A teraz? Tak bardzo się nim rozczarował. Dlaczego pomyślał, że mógłby z nim pojechać? Przecież wiedział, jak ważne jest dla niego odnalezienie siostry. Rozzłościł się.

„Dlaczego wciąż nie zobaczyła swojego zdjęcia w gazecie?"

Nie miał już siły. Chciał krzyczeć na cały głos, ale z trudem się powstrzymał.

Katalin od dłuższego czasu siedziała przed domem i niecierpliwiła się coraz bardziej. W końcu postanowiła poszukać Jakoba. To przecież nie mogło być takie trudne? Spojrzała na rozciągające się pasma winnicy, których koniec zrastał się z horyzontem. Weszła w pierwszą alejkę i zaczęła pospiesznie wzbijać się przez wzgórzysty teren zielonych krzewów. Nie mogła teraz odpuścić. Już wystarczająco długo czekała.

„Muszę jechać do Budapesztu!" Wiedziała, że musi odzyskać brata i wrócić do swoich najbliższych.

Mimo popołudniowej godziny słońce wciąż mocno grzało. Zwłaszcza w gąszczu krzewów, uderzała w nią fala ciepłego powietrza. Nie zamierzała się wycofać. Zaczęła machać rękami, żeby trochę przywiać uśpiony wiatr. Odsłoniła szyję od tafli długich rozpuszczonych włosów, które pociągnęła do przodu. Zatrzymała się w miejscu, przyłożyła dłoń nad linią brwi. I zobaczyła swojego przyjaciela. Ucieszyła się i postanowiła do niego pobiec.

— Co tutaj robisz? — zapytał, zauważając jej zarumienione policzki.

Dopiero gdy usłyszała jego głos, oderwała wzrok od jego muśniętego słońcem ciała. Uśmiechnął się do niej i szybko przetarł spoconą twarz w swoją potarganą koszulkę. „Czyżby rozpaliło się w niej uczucie? W końcu przybiegła aż tutaj".

— Chciałabym z tobą porozmawiać. — Zabrzmiało poważnie, ale tak właśnie miało. Nie zamierzała dłużej udawać, że nic się nie stało. Skoro zmieniło się całe jej życie. — Na osobności — podkreśliła, gdy zobaczyła zbliżające się cienie pracowników winnicy i ponownie zatrzymała wzrok na Jakobie.

— Dobrze. To może się przejdziemy? — zaproponował i wskazał dłonią kierunek wyjścia z posiadłości.

Wypełniła go radość. Serce przyspieszyło. Oczy rozbłysły. Czyżby chciała wyznać mu swoje uczucia? Czy od tej pory będą patrzeć już w jednym kierunku? Tak bardzo tego pragnął. I nie mógł się już doczekać, aż jego sen w końcu się ziści. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Musiał się jednak uspokoić i powstrzymać emocje. Delikatnie zwilżył wargi językiem i wziął głęboki oddech.

 Szli leśną ścieżką, w zupełnej ciszy. Jakob zdążył wyobrazić sobie ich wspólne życie, gdy nagle jej głos wyrwał go z rozmyślań.

— Chciałabym pojechać do Budapesztu! — rzekła, zatrzymując się na ścieżce.

— Czemu tak bardzo chcesz jechać do miasta? „Przecież masz tutaj wszystko, co potrzeba. Masz mnie!" — odparł w duchu. Delikatnie ściągnął z jej twarzy niesforny kosmyk włosów i założył za ucho, gdy ich spojrzenia spotkały się w jednym momencie.

— Muszę jechać... żeby odnaleźć mojego brata! — wyrzuciła z siebie. Milczała przez prawie dziesięć lat. Bała się komukolwiek powiedzieć o swojej rodzinie. Ale teraz to już nie miało znaczenia, przecież musi odnaleźć Andrása.

Obniżyła głowę, czując ogromny ból. Jakob podniósł jej brodę i spojrzał jej głęboko w oczy. Jego szeroki uśmiech zamarł, ciało zesztywniało. Nic nie rozumiał. A może tylko się przesłyszał? To przecież nie miało sensu.

— Jak to? Masz brata? Przecież przyjechałaś z sierocińca?! — Pamiętał, jak ją przywieźli. Była wystraszona i nikomu nie ufała. Ale miała brata, dlaczego wcześniej o nim nie wspomniała?

— To prawda. Byłam w sierocińcu razem z moim starszym bratem, Andrásem. — Wzruszyła się na samo wspomnienie. — Mieliśmy razem uciec z sierocińca, ale mi się nie udało... Złapali mnie i zamknęli na strychu, a potem gdy w końcu uciekłam, zostałam złapana... i trafiłam tutaj... — Starała się zapanować nad emocjami, ale czuła jak kolejne łzy napływają jej do oczu i spływają po policzkach. — Proszę, zabierz mnie do Budapesztu. Pomóż mi odnaleźć mojego brata... i odzyskać moją rodzinę. — Głos się jej załamał, ale poczuła ulgę. Tak bardzo potrzebowała zrzucić z siebie tajemnicę, która doprowadzała jej umysł do szału. 

— Nic nie rozumiem... Ty masz rodziców? — Spojrzał w jej oczy, pełne smutku, nadziei i żalu. Nie spodziewał się takich wyznań. Przygnieciony ciężarem jej słów, ciężko westchnął. Nie wiedział, co ma już myśleć. Pogładził się po swojej pociągłej twarzy z kilkudniowym zarostem i odciągnął od niej wzrok. Katalin poczuła się zagubiona. Zaczęła bawić się materiałem sukienki, próbując zając czymś roztrzęsione dłonie. Nie rozumiała, dlaczego tak bardzo się stresowała. Nie spodziewała się, że tak trudno będzie jej o tym mówić. Przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech.

Musieliśmy szybko wyjechać z Budapesztu, a przez moją głupotę... ja i mój brat zostaliśmy w mieście. Podczas gdy moja mama, dwie siostry i młodszy brat wsiedli do pociągu i odjechali do Włoch. Więcej ich nie zobaczyłam...

— Dlaczego to ukrywałaś? Tyle lat! Wolałaś milczeć i tęsknić za najbliższymi?! Nie rozumiem, dlaczego to sobie zrobiłaś? — Nie ukrywał swojego zdziwienia. To było dla niego za dużo. Stanął do niej tyłem. Westchnął, zaciskając powieki. „Przecież ją kochasz!" Usłyszał głos swojego serca.

— Bałam się! Zostałam sama... Obiecałam Andrásowi, że nikomu nie przyznam się, kim jestem! — wrzasnęła, wciąż czując okropny ból, który ścisnął jej gardło.

— A kim jesteś?! — Odwrócił się i złapał ją za ramiona.

„Dziewczyna, którą pokochałem żyła w cieniu swoich tajemnic". 

— Naprawdę nazywam się Katalin Kivaly. Proszę, pomóż mi odnaleźć mojego brata. Jestem pewna, że wciąż mnie szuka. Proszę, zabierz mnie do miasta. Tylko tobie ufam — wyznała ze łzami w oczach. — Proszę, Jakob!

W jej ciemnych oczach widział swoje odbicie. Delikatnie opuszkami palców przetarł jej mokre policzki. Nie chciał pozwolić płynąć jej łzom. W końcu ją kochał i nie zamierzał zostawić.

— Dobrze. Zabiorę cię do Budapesztu — odpowiedział i momentalnie poczuł, jak przywarła do jego torsu. Była mu tak bardzo wdzięczna. A on, mimo że trzymał ją w objęciach, czuł dziwny niepokój. Nie umiał się cieszyć. I wciąż analizował jej słowa. Dlaczego przez tyle lat trzymała w sobie tajemnicę, co się właściwie wydarzyło?





Witajcie kochani w szóstym rozdziale! 

Cieszę się, że w końcu udało mi się opublikować rozdział, mam nadzieję, że wam się spodobał. Ale jeśli macie inne zdanie, chętnie je poznam. 

Dajcie znać, co uważacie o przyjaciołach naszego rodzeństwa? 

Bardzo dziękuję za liczne komentarze i gwiazdki. Cieszę, że tak wielu z was porwała historia rodziny Kivaly, jest mi niezmiernie miło. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro