II. Nadzieja wciąż nie zgasła
— Zdążymy, na pewno zdążymy! — powtarzała, mocno ściskając rękę jednej z córek.
Katalin podziwiała lokomotywy, z których buchało ciepłe powietrze, gęsty biały dym sprawiał, że stopy stawały się niewidoczne. Rozmarzona obserwowała wszystkich wokół, gdy w jednym momencie minęła się z dziewczynką, która ściskała w ręku maskotkę.
Szybko się zorientowała, że trzyma tylko swoją walizkę. Zaczęła się gwałtownie obracać, żeby dostrzec swoją maskotkę w dłoniach rodzeństwa. Ale jej nie zobaczyła. Posmutniała. Puściła dłoń matki, zatrzymując się przed wejściem na peron. Zaczęła głośno krzyczeć, zwracając uwagę ludzi, którzy śpiesznie oddalali się w przeciwnych kierunkach dworca.
— Katalin, córeczko co się stało? — zapytała zaniepokojona Edvige. Pochyliła się nad zapłakaną dziewczynką. — Spokojnie, Katalin, powiedz, co się stało? Dlaczego pojawiły się łzy na twoich policzkach? — powiedziała i jednym spojrzeniem poprosiła nianię o bawełnianą chusteczkę, którą otarła zaryczaną twarz córki.
— Nie ma mojego misia! — wybełkotała, ledwo złapała oddech, gdy ponownie umazała się łzami.
— Co ty wygadujesz, przecież brałaś go ze sobą! — András uniósł głos, krytykując zachowanie młodszej siostry. Szybko się opanował, gdy srogi wzrok matki skarcił go, zanim odważył się na więcej nieprzychylnych słów.
— Mój miś... — odezwała się delikatnie ściszonym głosem. — Na pewno tam został! — Wskazała palcem na oddalone miejsce, gdy Edvige natychmiast opuściła jej dłoń. Rozumiała jej rozpacz, ale nie przystawało wskazywać palcem wśród tłumu. — Musimy po niego wrócić! — nalegała. Chwyciła dłoń matki i zaczęła ciągnąć ją w kierunku kas z biletami.
— Przykro mi, Katalin, ale bardzo się spieszymy... — powiedziała stanowczo. Nie chciała sprawiać jej przykrości, ale nie mieli czasu na spacerowanie po dworcu. — Obiecuję, że kupię ci podobnego, jak tylko dojedziemy do Genui. — Uśmiechnęła się do dziewczynki, która nawet na chwilę nie rozchmurzyła swojej buźki. „Och, Katalin, co ja z tobą mam!" pomyślała, podpatrując godzinę na wiszącym przed peronem zegarze.
— Nie chcę innej maskotki! Chcę odzyskać mojego misia... to prezent od papy! — krzyknęła, gdy jej głos wyraźnie zadrżał. Zatrzymała smutne spojrzenie na rodzicielce, próbując ją ostatecznie przekonać.
Edvige przypomniała sobie zeszłoroczne urodziny córki, gdy Vilmos podarował jej niewielkiego, puchatego misia, który sprawdził się jako najlepszy powiernik sekretów. Przyglądała się zrozpaczonej córce, ciągle próbując znaleźć rozwiązanie do nieprzewidzianej sytuacji. „Co powinnam zrobić?" zaczęła się zastanawiać. Wizualizowała sobie, jak chwyta ją za rękę i siłą wprowadza do wagonu, równocześnie pomyślała o odzyskaniu misia, który teraz będzie stanowił dla niej największą wartość sentymentalną.
— Wrócę po tę maskotkę! — zawołał András. Nie chciał dłużej patrzeć na zrozpaczoną siostrę i bezradną matkę. Postanowił nie zwlekać i jak najszybciej odzyskać zgubionego misia.
— Pójdę z tobą! — Katalin wyrwała się matce i pośpiesznie złapała się brata, który próbował ją przekonać, że sam załatwi to znacznie szybciej. Nie chciał zwlekać. Czas uciekał, a oni musieli zdążyć przed odjazdem.
☙
András siedział na łóżku. Nie był w stanie zasnąć, wciąż rozmyślał. Aż nastał poranek. Trzymał w ręce fotografię siostry. Pamiętał jej naiwność i porywczość. Zawsze stawiała na swoim. Rozpalił papierosa, jakby dym miał mu pomóc. Wciąż wpatrywał się jej dziecięcą buźkę. I zaczął się zastanawiać, kim jest teraz? Czy po dziesięciu latach rozłąki wciąż pamięta o swojej rodzinie? Czy też ich szuka? A może już dawno się odnalazła i żyje razem z rodziną w Genui, i tylko on tutaj utknął? Nie wiedział nic, miał tylko jej zdjęcie.
— Skąd masz to zdjęcie? — András zerwał fotografię z witryny. I podszedł do przerażonego fotografa, który nie rozumiał nagłego wtargnięcia. — No mów!
— N-nic nie wiem! — odezwał się przestraszony. — T-tylko tutaj pracuję, a to zdjęcie z-znalazłem w starych kartonach. Chciałem zachęcić ludzi... żeby zdecydowali się na portrety, dlatego pod nieobecność właściciela zmieniłem witrynę... — Zaczął się tłumaczyć.
— Wiesz, kim jest dziewczynka na tym zdjęciu? — zapytał podwyższonym tonem, gdy wzrok fotografa błądził po podłodze. — Przyjrzyj się! I powiedz, gdzie zostało zrobione zdjęcie! — Podszedł do niego i naruszył jego prywatność. Chwycił za jego granatową kamizelkę i próbował siłą wyciągnąć z niego informacje. Fotograf był znacznie niższy, nie umiał się bronić, był skazany na swojego oprawcę. Skwasił twarz i zacisnął powieki, próbując zagrać na litość. — To moja siostra... zaginęła prawie dziesięć lat temu i wciąż nie mogę jej odnaleźć... — Natychmiast odstąpił krok. Zaciśniętą pięść przyłożył do ust, próbując zachować spokój. „Co ja robię?" skarcił się w myślach. Coraz szybciej spadał na dno swojej bezradności. Nienawidził tego uczucia. Musiał się otrząsnąć. Odciągnął wzrok, uświadamiając sobie, co właśnie zrobił. — P-przepraszam nie chciałem cię przestraszyć. — Było mu wstyd, wciąż nie umiał kontrolować swojej złości. Chciał zniknąć, gdy przypomniał sobie o zdjęciu.
— Proszę chwileczkę zaczekać! — odezwał się właściciel, który wyszedł z zaplecza, gdy jego pracownik momentalnie uciekł. — Co pana do nas sprowadza? — zwrócił się do Andrása zupełnie spokojnie, oskarżając w myślach swojego ucznia za błędne obsłużenie klienta.
— C-chciałem się tylko dowiedzieć, skąd macie to zdjęcie? — odparł i przesunął fotografię w jego stronę po lakierowanej powierzchni lady. Mężczyzna włożył na nos okulary, podniósł zdjęcie i uważnie się przyjrzał, kiwając głową.
— Tak, pamiętam tę dziewczynkę — powiedział przeciągle, wpatrując się jej twarzyczkę. — Pamiętam, że miałem zrobić zdjęcia do gazety w sierocińcu. Wśród setek dzieci, właśnie ona zwróciła moją uwagę. Miała takie głębokie spojrzenie, zupełnie hipnotyzujące. — Uśmiechnął się, przypominając sobie tamten dzień. Odłożył wizerunek dziewczynki, ściągnął okulary i spojrzał na młodzieńca. — Czy to twoja siostra?
— Chciałbym kupić to zdjęcie — wyminął pytanie, wyciągając z kieszeni portfel.
— Proszę zabrać je ze sobą. Będę rad, gdy moja fotografia pomoże wam odzyskać siebie — oznajmił, wywołując w Andrásie wielkie poruszenie. — Mam nadzieję, że zniknie smutek z jej pięknych oczu. — Uśmiechnął się i podał mu zdjęcie.
András zastygł w miejscu. Nie rozumiał, jak się domyślił. Poczuł jednoczesną wdzięczność i żałość. Dlaczego odnalezienie siostry było takie trudne? Nie umiał się nawet odezwać, skinął tylko głową w geście podziękowania i szybko wyszedł.
Noel stanął w drzwiach pokoju przyjaciela i zobaczył, jak wpatruje się w fotografię swojej siostry. Znał jego ból, zwłaszcza że coraz bardziej podejrzewał, że to złudna nadzieja. Nie umiał przekonać Andrása, żeby przestał żyć przeszłością. Zresztą nie lubił poruszać z nim tego tematu. Rozdrapywanie starych ran, zawsze sprawiało ból. Coś o tym wiedział.
Nie potrafił odbierać mu nadziei, bo czuł się współodpowiedzialny za to, co stało się prawie dziesięć lat temu w Budapeszcie. Miał czternaście lat, gdy został złapany za kradzież i trafił do klasztoru, w którym się poznali. To tam András wyznał mu swój największy sekret, a Noel zataił przed nim prawdę. Od tamtej pory tłamsił w sobie emocje, strzegąc tajemnicy, do której nie umiał się przyznać. Wiedział, że mu nie wybaczy, a jego wyznanie na zawsze skreśliłoby ich przyjaźń. I chociaż obiecał, że wspólnie odnajdą Katalin... teraz zaczynał mieć wątpliwości.
— Co zamierzasz? — zapytał, poprawiając kołnierz koszuli. Podszedł do niego i wyciągnął z jego ręki portret dziewczynki. Przeszył go dreszcz, gdy przyjrzał się jej ciemnym tęczówkom. Szybko odciągnął wzrok, nie chciał nawet myśleć, przez co przeszła. — Nie wspominałeś, że robili zdjęcia w sierocińcu? — Odłożył fotografię na stoliku i schował dłonie do kieszeni spodni. Próbował się rozluźnić, ale wciąż czuł silne napięcie swojego ciała.
— Pojadę do sierocińca — odrzekł i podniósł się z miejsca. — Nie mogę tak bezczynnie siedzieć i wpatrywać się w jej dziecięcą twarz, muszę ją w końcu odnaleźć. — Ściągnął z krzesła swoją brązową marynarkę i pospiesznie włożył.
— Byliśmy w sierocińcu pięć lat temu, myślisz, że teraz wiedzą coś więcej? — Skarcił się w myślach, przymykając powieki. Pogładził się po swojej szorstkiej żuchwie. Nie chciał odbierać mu nadziei, ale miał wrażenie, że ciągle szuka jej w tym samym miejscu. Chociaż właściwie sam już nie widział, gdzie może być.
— Pięć lat temu była jeszcze dzieckiem... może nie mogła albo bała się wrócić do sierocińca. Nie wiem Noel, nie dowiem się, dopóki tam nie pojadę, rozumiesz? — Stanął przed lustrem i przeczesał swoje gęste czarnobrunatne włosy. — Wtedy miałem tylko słowa, teraz pokażę im zdjęcie! Może sobie przypomną.
— Nie zatrzymuję cię. Jedź i spróbuj się czegoś dowiedzieć. — Poklepał go po ramieniu. Uśmiechnął się, dodając mu wsparcia. Po czym spojrzał na zegarek. — Zbieram się do pracy, wszystko mi potem opowiesz. — Każdy poranek w Budapeszcie był dla niego koszmarem, który powtarzał się w nieskończoność. Nie chciał w nim utknąć, musiał to ostatecznie przerwać. Zwłaszcza teraz, gdy András stracił pracę, łatwiej będzie opuścić miejsce, które już dawno uznało ich za umarłych.
András stanął na środku drogi, która prowadziła do sierocińca. Westchnął. Gdy stąd uciekał, nie myślał, że po latach będzie zmuszony tutaj wrócić. Przeszedł go dziwny dreszcz. Najchętniej uciekłby z powrotem, ale myślał jedynie o Katalin. Wiedział, że jest tutaj dla niej. Zatrzymał się przed bramą i spojrzał na murowe ogrodzenie. Przez chwilę miał wrażenie, jakby widział młodszego siebie w trakcie ucieczki. Odciągnął wzrok i pociągnął nosem. Nie miał z tym miejscem dobrych wspomnień. Lekko uchylił skrzydło skrzypiącej bramy, gdy ukazał się przed nim rząd kwitnących głogów z rozłożystymi koronami, tworzący bezpośredni korytarz do zniszczonego budynku.
„Nic się nie zmieniło" pomyślał i wzbił się na schody. Zapukał do drzwi i wszedł do środka. Rozejrzał się po holu, w którym bawiły się dzieci. Znów poczuł ohydny zapach, który wykręcał mu nos. Dostrzegł dziury na ścianach, z których kruszyła się wyblakła farba. Wszystkie emocje powróciły. Dziwnie się poczuł.
Spojrzał na dzieciaki, które na nic się nie skarżyły. Nie chciał wplątywać się w poczucie winy. Nie każdy miał to szczęście, żeby urodzić się w bezpiecznym i ciepłym domu, zresztą czasami wystarczył zbieg niespodziewanych wydarzeń, by całkowicie odmienił się los. Znów powróciły wspomnienia, które wniknęły w jego podświadomość. Trudno jest zapomnieć, gdy wciąż żyje się przeszłością.
— Niech z szeregu wystąpią dzieci, które trafiły do sierocińca w ciągu ostatnich tygodni — rozporządził porucznik krzykliwym tonem głosu. Maszerował z rękami splecionymi za sobą, przyglądając się poszczególnym twarzom. Zatrzymał się przed Andrásem, podejrzewając, że może być poszukiwanym chłopcem. — Jak się nazywasz? — zapytał, mnożąc jego stres. A przecież chciał tylko odnaleźć rodzeństwo i szczęśliwie oddać zrozpaczonej matce.
— Vilmos, proszę pana — odezwał się ściszonym głosem. Przełknął ślinę i powoli podniósł wzrok z podłogi. Wiedział, że musi spojrzeć mu w oczy, dla większej wiarygodności. Był bardzo spanikowany, ale próbował zakamuflować swoje emocje. Zacisnął pięści i wziął głęboki wdech. W duchu błagał, żeby znów mógł wrócić do szeregu.
— Jak tutaj trafiłeś? — Próbował odnaleźć w nim zagubionego chłopca, ale wciąż nie był pewny. Nie wyglądał, jakby potrzebował pomocy, na nic się skarżył. Po prostu stał w miejscu, przedstawiając swoją niewinną twarz. „Czy to możliwe, że dzieci będą tak bardzo przestraszone, że nie będą chciały przyznać się do swoich prawdziwych tożsamości?" pomyślał i szybko zaprzeczył, gdy ponownie usłyszał głos chłopca.
— Zostałem złapany przez ochroniarza na dworcu kolejowym — odpowiedział. Nie mógł kłamać, zwłaszcza że wszystkiemu przysłuchiwała się dyrektorka, która doskonale wiedziała, skąd ich zgarnęli.
— Co się stało z twoimi rodzicami? — Nie odpuszczał szczegółów, chciał się dowiedzieć o nim jak najwięcej. Musiał mieć pewność, nie mógł przecież tak po prostu zabrać chłopca. „To niedorzeczne, to na pewno nie András!"
— Nie żyją... — wydukał z siebie. Zacisnął pięści, czując przyspieszenie swojego serca. Bał się, nie ufał już nikomu. Wciąż widział bezwładne ciała służby i mnóstwo krwi. Obniżył wzrok i zacisnął powieki, żeby pozbyć się makabrycznych scen z umysłu.
— Wróć do szeregu!
András nie czuł się tutaj dobrze. Powstrzymał jednak łzy, w końcu nie pojawił się w sierocińcu, żeby na nowo przeżywać zablokowane wspomnienia. Otrząsnął się i wyszedł z szeregu, w którym przed laty stał razem z innymi dzieciakami. „A co, jeśli ten żołnierz nie chciał ich zabić, tylko oddać matce?" Nie. Nie mógł tak myśleć. W końcu nie wspomniał o matce. Gdyby tak było... Stanowczo odrzucił tę myśl, przecież nie ufał nikomu w mundurze. Mogli tylko udawać, żeby pozbyć się go razem z siostrą. Tak jak było napisane w liście.
Nadeszła starsza kobieta z wysoko upiętym siwym kokiem. Podtrzymywała się swojej drewnianej laski, ledwo stojąc na nogach. András od ją rozpoznał, mimo głębokich zmarszczek, białych włosów, lekko zgarbionej postury, wciąż miała ten sam przerażający wyraz twarzy. Nie wiedział, czy powinien wysilić się na uśmiech, czy udawać poważnego? W końcu przyszedł w poważnej sprawie. I nie zamierzał odpuścić.
— Co cię sprowadza do sierocińca? — zapytała. Doskonale pamiętała, jak pięć lat temu przyszedł po siostrę, której już dawno tutaj nie było. Zrobił wtedy zamieszanie, po którym postanowiła, że będzie bardziej uważać na swoich podopiecznych. Niestety nagła choroba, coraz bardziej zaczęła jej to umożliwiać. Nikt by nie przypuszczał, że tak silna osobowość zacznie podupadać na zdrowiu. — Wejdź, nie będziemy rozmawiali na korytarzu. — Przyjrzała się bawiącym dzieciom, ponawiając w nich poczucie strachu.
Powoli weszła do swojego gabinetu, oparła laskę o stabilne biurko i rozsiadła się w swoim fotelu, gdy András zamknął za nimi drzwi.
— Chciałbym się w końcu dowiedzieć, dokąd ją odesłaliście — wyjaśnił. Podszedł bliżej, opierając dłonie na jej biurku.
Dyrektorka wskazała mu krzesło i nałożyła swoje okulary. Z wielką trudnością podniosła się z miejsca i zaczęła szukać księgi z 1915 roku.
— Nie odnalazłeś jej? — zapytała, rzucając księgę na biurko. Dostrzegła jego smutne oczy i nie potrzebowała już słownej odpowiedzi.
— To jest Katalin, moja siostra. — Dyrektorka odłożyła księgę i zaczęła wpatrywać się w dziecięcą twarzyczkę. — Muszę ją odnaleźć, rozumie pani! Muszę! To już za długo trwa... — Odciągnął wzrok, winiąc się w myślach.
— Mówisz, Katalin... Dlaczego udawaliście kogoś, kim nigdy nie byliście? — Odłożyła zdjęcie na swoim biurku, otworzyła księgę i zaczęła szukać ich fałszywych imion. — Ty byłeś Vilmosem. — Spojrzała na niego, pozostawiając głuchą ciszę.
— Dokąd trafiła moja siostra? Gdzie ona jest? — zapytał. Nie przyszedł tutaj na herbatkę i miłą pogawędkę. Nie zamierzał odpuścić. Nie chciał dopuścić do siebie myśli obcych ludzi, którzy nawet nie podejrzewali, co czuje.
— Twoja siostra zniknęła z sierocińca niedługo po twojej ucieczce. Być może uciekła za tobą, ale nie umiała cię odszukać — powiedziała i na chwilę zatrzymała na nim spojrzenie. Jakby chciała obwinić go za to, co się stało. — Gdybyś nie uciekał, bylibyście razem... — Westchnęła ciężko. — Same kłopoty z wami... — mruknęła pod nosem. — Znalazła odpowiedni moment, akurat mieliśmy dzień otwarty. Przyjechało mnóstwo ludzi, chętnych zabrać jakieś dziecko do pomocy na gospodarce, w domu lub co rzadziej z dobroci swojego serca — wyjaśniła spokojnym głosem. Od tamtej pory coraz rzadziej organizowała takie dni, chociaż wciąż oddawała dzieci, nie pozwoliła już na wielkie oględziny. Nie chciała, by znów szydzono z jej sierocińca, w końcu miała uwolnić sieroty z bezcelowego plątania się po ulicach. Musiała zachować ostrożność.
— Czy jest jakaś szansa, że Katalin mogła trafić do któryś z tych domów? — Nie pozostawał bez nadziei. — Mogę zobaczyć adresy? — Wiedział, że ją odnajdzie, to tylko kwestia czasu, aż zbierze wszystkie informacje i złoży w całość.
— Nikt nie mógł jej wybrać, bo była uwieziona na strychu — stanowczo zaprzeczyła. — Ktoś jednak pomógł jej uciec... — zawiesiła się, przypominając sobie tamten dzień. Przecież był zupełny chaos! Zajmowała się potencjalnymi opiekunami, którzy chcieli zabrać wybrane przez nią dziecko. Reszta dzieciaków miała pilnować porządku, żeby przybyłym gościom niczego nie zabrało. Jednak nie udało jej się wszystkiego dopilnować. „Czy to możliwe?" Nie. Przecież nie mogłaby mu dać listy z adresami, wszyscy dowiedzieliby się o jej pomyłce i straciłaby w ich oczach. Nie mogła na to pozwolić. Zresztą to zwykłe przypuszczenia! — Powiedziałam ci już wszystko, przykro mi, ale nie mogę ci pomóc.
— Jak to możliwe, że w sierocińcu, w którym powinno się chronić dzieci, tak po prostu mogą zniknąć? — Wkurzył się, ledwo powstrzymując swoje emocje. Nie chciał znów przechodzić przez to samo. Zaśmiał się z bezradność. Miał już dość. Zacisnął szczękę, żeby zranione słowa nie mogły ulecieć. Nie chciał jej dłużej słuchać, skoro nie była w stanie mu pomóc.
— Weź to zdjęcie i idź do gazety. Jeśli wciąż jest w stolicy, na pewno się rozpozna, a wtedy... miejmy nadzieję, odnajdziecie się. — Oddała mu fotografię. Nie życzyła mu źle. Niestety nie miała wpływu na upartość swoich podopiecznych. Nawet gdyby zamknęła wszystkie drzwi, uciekliby oknami. Gdy ktoś żyje ucieczką, zawsze znajdzie sposób i nic ani nikt nie będzie w stanie go zatrzymać.
Nadzieja wciąż nie zgasła. Poczuł wdzięczność i szybko zniknął za drzwiami.
„Czy to możliwe, że Katalin pisała do gazety?" zaczął się zastanawiać.
Dlaczego los z nich drwił? Nie mógł się pogodzić, że to tak długo trwa. Opuścił mury sierocińca i rozpalił papierosa, wpatrując się w fotografię młodszej siostry.
— Obiecuję ci, Katalin, przechytrzymy los! — Schował zdjęcie do wewnętrznej kieszeni i szybko ruszył z powrotem do Budapesztu.
☙
Na szerokim kadrze nieba pojawił się abstrakcyjny obraz. Odcienie pomarańczy i czerwieni delikatnie ze sobą przenikały, jak gdyby sam Stwórca chwycił za pędzel. Jasność dnia powoli zaczęła gasnąć, słońce aluzyjnie obniżało się za niekończącymi się wzgórzami winorośli. Letni powiew wiatru musnął twarze pracowników, którzy zakończyli kolejny dzień przy doglądaniu winnych krzewów. Powoli zaczęli wyłaniać się z poszczególnych rzędów z wyjątkiem młodego mężczyzny, który wręcz wybiegł ze środka latorośli.
Pospiesznie ściągnął z siebie koszulę, nalał do niewielkiego wiadra zimną wodę ze studni i zaczął zmywać ze swojej twarzy, szyi, ramion i torsu zgromadzony od rana brud i pot. Mokrymi dłońmi zaczesał krótkie jasnobrązowe włosy. Wszedł do suteryn i przedostał się do swojego niewielkiego pokoju. Ubrał białą, przewiewną koszulę, którą lekko włożył do spodni. Wyciągnął z szuflady lusterko matki i przyjrzał się swojej osobie. Uśmiechnął się, czując rozgrzewające ciepło na sercu. Tak bardzo nie mógł doczekać się ich spotkania. Nałożył kaszkiet i ruszył do wyjścia.
— Bawcie się dobrze — gosposia odezwała się do swojego syna. — Jesteś tak samo przystojny, jak twój ojciec. Na pewno byłby z ciebie dumny. — Wzruszyła się, przypominając sobie swego męża. Tak bardzo jej go brakowało. Westchnęła ciężko i jednocześnie poczuła ogromną wdzięczność, że miała przy sobie ukochane dziecko. — Oczaruj ją synu. Tak bardzo marzy mi się wasz ślub, Jakobie. — Widziała jakim uczuciem darzy dziewczynę o ciemnych oczach, wierzyła, że niedługo ona również znajdzie ukojenie w jego.
— Matko proszę, nic już nie mów. — Uśmiechnął się i ucałował jej dłonie.
Wyszedł na zewnątrz i ją zobaczył. Piękną dziewczynę z dużymi brązowymi oczami, do której serce biło coraz mocniej. Nie mógł przestać o niej myśleć, gdy każda cząstka jego ciała pragnęła, by stali się jednością. Choć umysł wciąż podpowiadał mu cierpliwość.
Dziewczyna z poszarpanymi przez wiatr włosami uśmiechnęła się do niego. Nim do niej podszedł, zdążył wyobrazić sobie, jak stoją przed ołtarzem, przyrzekając sobie miłość i wierność. Lekko przygryzł dolną wargę, nie chciał, żeby wypieki go zdradziły. Choć już tak bardzo pragnął, by odwzajemniła jego uczucia, by ich serca połączyły się w ogniu namiętności.
— Dokąd tym razem mnie zabierasz? — zapytała Katalin.
Dziewięć lat temu przez zupełny przypadek znalazła w Etyek swój dom. Zamieszkała na plantacji razem z gospodynią i jej synem, Jakobem. Nie myślała o ucieczce. Przecież była tylko przerażonym i zlęknionym dzieckiem. Odpowiedniej było zostać w bezpiecznym miejscu, które przyjęło ją z otwartymi ramionami, niż błądzić po nieznanej wsi, zwłaszcza że nie wiedziała, jak daleko jest Budapeszt.
I chociaż przyzwyczaiła się do nowej tożsamości, nie wymazała swojej przeszłości. W Etyek otrzymała namiastkę rodzinnego ciepła, jednak gdy zapadał zmrok, oddawała się tęsknocie za najbliższymi.
— Zobaczysz — odpowiedział i przepuścił ją w bramie, pozostawiając za sobą posiadłość.
Przymknął oczy, napawając się jej subtelnym zapachem, który odsłonił przed nim większe pragnienie. Rozpalił się od środka, aż serce chciało wyskoczyć mu z piersi. „Och, Kata, co ty ze mną robisz?" Pokręcił głową, przerywając snucie wspólnych chwil. Pragnął, by sny wkrótce stały się rzeczywistością. Uśmiechnął się, odsłaniając róż na swoich policzkach. I wziął głęboki oddech.
— Pojedziemy do Budapesztu? — spytała podekscytowanym głosem, gdy jej ciemne oczy wyraźnie zaświeciły.
Od dziewięciu lat nie opuściła wsi, gdy obraz ukochanego miasta coraz mocniej zasłoniła gęsta mgła zapomnienia. Pragnęła wrócić do stolicy. Wiedziała, że tylko tam może przypomnieć sobie siebie i odzyskać stracone. „András na pewno wrócił po mnie do sierocińca" pomyślała, gdy radość w jej oczach zgasła. „Moja ucieczka, tylko skomplikowała nasze odnalezienie" westchnęła, powstrzymując łzy. Nie chciała płakać przy Jakobie. Pobiegła naprzód i przymknęła oczy, gdy promienie delikatnie gładziły jej śniadą twarz.
Katalin nie zapomniała swoich bliskich. Trzymała ich w pamięci i codziennie, zazwyczaj przed zaśnięciem myślała o nich. O ukochanej matce, której płacz słyszała, gdy noc stawała się głucha. Starszej siostrze Emese, która walczyła z każdym, kto był w czymś lepszy od niej samej, młodszej Márii — obrażalskiej, ale bardzo sympatycznej dziewczynce. Ciekawiło ją, jakie są teraz? Czy bardzo się zmieniły w ciągu dziewięciu lat? Jak teraz wyglądają? Czy zakochały się w przystojnych dżentelmenach? Uśmiechnęła się, obejmując się ramionami, co zauważył Jakob.
O najmłodszym Tivadorze, który na pewno wyrósł na silnego młodzieńca. I Andrásie, w którym naiwnie zawierzyła swoje odnalezienie.
W Etyek odzyskała spokój i odnalazła ciepło, którego nie doświadczyła w sierocińcu. Wciąż jednak pragnęła wrócić do swojej rodziny... ale czy to było jeszcze możliwe? Gdyby tylko dostała jakiś znak... zrobiłaby wszystko by znów przytulić się do swej matki.
Zatrzymali się przed wysokimi zaroślami z ubitą ścieżką, na której końcu w ruinę popadał stary drewniany dom. Jakob uśmiechnął się do dziewczyny, chwycił jej dłoń i pomógł przedostać się na drugą stronę kolczastych chaszczy.
W końcu ukazała się niewielka opuszczona chałupka, w którą Katalin utkwiła swój wzrok. Jakob nie zamierzał jej rozpraszać, zwłaszcza że wciąż trzymali się za ręce. Jego tętno znów przyspieszyło. Byli tak blisko, a jednak wciąż daleko siebie.
Powoli przesunął spojrzenie na dziewczynę i zauważył w kaskadzie ciemnych włosów zaplątany liść. Przybliżył się. Poczuł jej wzrok na sobie, gdy delikatnie zanurzył palce i pozbył się kruchego źdźbła trawy. Odwdzięczyła się perlistym uśmiechem i opuściła jego dłoń.
— Może wejdziesz? — zaproponował, stojąc w otwartych drzwiach, których od dawna nie otwierał.
Bez słów przepuścił ją w progu i pozwolił, by mogła się rozejrzeć. Zamknął za sobą drzwi, sprawiając, że wnętrze znów narzuciło ciemne zasłony. Założył ręce i wpatrując się w Katalin, zaczął wyobrażać sobie ich wspólne życie.
— To był mój dom. „I mam nadzieję, że wkrótce będzie nasz" ta myśl, jeszcze bardziej rozgrzała jego serce. — Mieszkałem tutaj z rodzicami, a gdy ojciec wyruszył na wojnę, przeprowadziliśmy się na plantację. — Zaczął wspominać chwile, które spędzili razem. Byli szczęśliwi, choć nie mieli wszystkiego. — Zginął bohatersko, walcząc na froncie. Nie był zawodowym żołnierzem, tylko zwykłym rolnikiem... — Odwrócił się od Katalin i przetarł zaszklone oczy. Przez chwilę znów był małym chłopcem, otoczonym miłością rodziców.
„Mój papa też był na wojnie..." — Za nim tęskniła najbardziej, bo nigdy więcej miała go nie zobaczyć. Nie umiała pogodzić się z jego śmiercią. Czuła się jak w najgorszym koszmarze. Marzyła, żeby obudzić się w swoim domu, w którym czekał na nią ukochany papa. Wciąż pamiętała ich pożegnanie, jak obiecał wrócić... Wzruszyła się. Podniosła spojrzenie, próbując powstrzymać łzy. Nie chciała płakać. Nie teraz. Musiała się otrząsnąć.
— Chciałbym niedługo wyremontować mój dom, by móc tutaj zamieszkać i... „mieć cię za żonę" — powiedział, włożył ręce do kieszeni spodni. Rozglądając się po pustym wnętrzu, ukradkiem spojrzał na jej lico. Nie chciał więcej skupiać się na przeszłości, chciał zbudować swoją przyszłość u boku kobiety, którą od dawna kochał.
— Och, to cudowne, Jakobie! — Uśmiechnęła się do niego, dając mu nadzieję, że ich marzenia pokryją się i razem zbudują wspólne szczęście. Dopóki, nie rzekła ostatniego zdania. — Jestem pewna, że niedługo spotkasz wybrankę swojego serca. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, tylko obiecaj mi... — Zatrzymała się tuż przed jego torsem i spojrzała mu prosto w niebieskie tęczówki. — Zanim znajdziesz narzeczoną, zabierz mnie do Budapesztu. Może właśnie tam poznasz swoją miłość.
„Nie rozumiesz, chciałbym, żebyś to ty, została moją żoną" nie mógłby wypuścić swoich myśli na głos. Dlaczego tak bardzo ciągnęło ją do wielkiego miasta, skoro tutaj mogła odnaleźć swoje szczęście? Uśmiechnął się doń czule i przytaknął głową, gdy momentalnie poczuł jej nagłą bliskość. „Zrobię wszystko, żebyś mnie pokochała" zamarzył, by kolejny raz wpadli sobie w objęcia z miłością.
Witajcie kochani w drugim rozdziale!
I co myślicie? Koniecznie podzielcie się swoimi odczuciami. Macie jakieś przypuszczenia? Jak dalej potoczą się losy bohaterów, dajcie znać :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro