Rozdział 12. Niemożliwy Cel
Gabriel zszedł z głównej drogi, a Luke podążał za nim labiryntem wąskich, pustych uliczek. Chłopak już dawno nie wiedział jak mógłby wrócić, ani gdzie dokładnie jest. Bał się, że po którymś ostrym zakręcie zgubi towarzysza z oczu i będzie błądził między białymi ścianami. Starszy strażnik zwolnił dopiero, kiedy wąską ścieżkę zagrodziła mu ślepa uliczka. Odwrócił się i rozglądał, jakby czegoś szukał. Przetrącając młodego, wrócił się do ostatniego zakrętu i wyjrzał za róg.
- Zgubiliśmy się? - Spytał Luke, chociaż był niemal pewny odpowiedzi. Gabriel wrócił do ślepego zaułka i rozglądnął po murach.
- Nie - odparł po chwili. - Miałem wrażenie... - przerwał, obrócił się do chłopaka i spojrzał gdzieś za jego plecy. - Nieważne. - Wojownik zaczął przesuwać palcem po identycznych białych cegłach. Zatrzymał się na jednej z nich, po czym wyciągnął z torby białe pióro, podobne do tego, którym Luke podpisywał się w księdze. Zaczął kreślić we wcześniej wybranym miejscu dziwne znaki, z których sypały się iskry, a po chwili znikały, jakby nie istniały. Gabriel skończył, schował pióro i odchrząknął.
Nagle coś odezwało się jakby zza ściany.
- Kim jesteś, by stąpać wśród zapomnianych? - upiorny szept roznosił się po białych murach i nagle cichł bez żadnego echa. A przecież każdy krok i inny dźwięk odbijał się w tym labiryncie uliczek.
- Jednym z nich, lecz jeszcze żywym - odpowiedział Strażnik. Głos już nie rozbrzmiał, nic się nie stało. A mężczyzna ruszył na spotkanie z twardą ścianą i... wsiąkł w nią, po czym zniknął po drugiej stronie. Chłopak podszedł bliżej, chciał dotknąć cegieł, które były tylko iluzją.
Nagle coś pociągnęło go do środka i przed oczami zawitał mrok. W tym mroku po chwili zatańczyły iskry i mały płomień świecy, który rzucił światło na wąski, niski korytarz i Gabriela z niezwykle poważnym wyrazem twarzy. Luka przeszły ciarki.
- Miejsce, w którym jesteśmy... - zaczął po cichu mężczyzna. - Jest jedynym w Shatral, gdzie nie sięga władza Rady. Nie wiedzą o nim i mają nigdy się nie dowiedzieć. Rozumiesz?
- Rozumiem - odparł pośpiesznie Luke przestraszony zaistniałą sytuacją. Cóż innego mógł odpowiedzieć? Pozostało mu podążać dalej za Strażnikiem.
Wojownik i chłopak chwilę później stanęli w rozległej podziemnej sali, pełnej płonących świec i nagrobków. Jedne sypały się ze starości, inne wyglądały na nowe. Przy niektórych stały puste słoiki znane Luke'owi z podziemi dworku, czasem również bronie, pierścienie, medaliony, czy typowe dla Strażników kapelusze.
- Nazywamy to miejsce Pustym Grobowcem. - Zaczął wyjaśniać Gabriel. - W zasadzie nie ma tu mogił, są tylko nagrobki. Wiesz co je łączy? - Mężczyzna nie czekał na odpowiedź, widząc zaskoczenie w oczach przechadzającego się po cmentarzu chłopaka. - Wszystkie, należą do Strażników i ich przyjaciół, którzy nie działali tak, jak życzyła sobie tego Rada.
- Przecież ich tu są dziesiątki. - Luke nie wierzył, że choćby na przestrzeni setek, czy tysięcy lat, Rada mogła przyczynić się do śmierci tylu istnień.
- Więcej. - Poprawił Strażnik. - Chcesz wiedzieć ile z tych osób spaczyły krainy za Barierami? - Gabriel wskazał na nieco oddzielony rząd pod lewą ścianą. Te nagrobki stanowiły znaczną mniejszość.
- Chcesz mi powiedzieć...
- Że Rada, zarówno ta i poprzednia często działały tylko dla własnego zysku. - Przerwał mężczyzna.
Luke był rozdarty. Jeśli to co mówił Gabriel było prawdą, władcy Kruków mieli wiele na sumieniu. Ale skąd chłopak mógł wiedzieć, komu ma wierzyć? Najlepszym rozwiązaniem było chyba po prostu nie ufać nikomu poza sobą, choć i z tym trzeba było uważać.
- Czyli co? Kruki są złe? - Spytał Luke. - Nie mógł uwierzyć, że sprawiedliwość mogła stać po stronie potworów zza Barier, a wybawcy Ziemi mogli w rzeczywistości okazać się prawdziwym zagrożeniem.
- Ciężko tu o podział na dobro i zło, młody. Już ci mówiłem. Nic nie jest czarno-białe. - Próbował wyjaśnić Strażnik. - Cokolwiek postanowimy uczynimy zło. Pytanie brzmi, gdzie jest go mniej?
Strażnik podszedł do najświeższego prowizorycznego nagrobka. Przy kamiennej tabliczce płonęło kilka świec, nic więcej. Wojownik wyciągnął z wewnętrznej kieszeni podniszczony, zżółknięty dziennik i medalion. Położył wisiorek przy świecach i westchnął przeciągle. Chłopak podszedł bliżej, by zrozumieć, że był to nagrobek Fjalthura.
- Wierzył, że rozwiąże problemy Barier. - Powiedział cicho Gabriel. - Chciał być pochowany pod Białymi Kłami. Tam gdzie się urodził. Nawet nie wiesz, ile mu zawdzięczam. - Mężczyzna przycisnął do piersi dziennik i schował z powrotem pod płaszcz. - Kruki wypchną z gniazda nawet swoich braci.
- A tak właściwie... Czemu nazywają cię Gawronem? - Spytał młody Strażnik, przypominając sobie niedawne spotkanie z generałem Czarnej Gwardii.
- Jestem jednym z nielicznych ludzi, którzy nauczyli się w pełni władać językiem Kruków. - Wytłumaczył Gabriel. - Poza tym, widzisz, nim zdążyłem skończyć szkolenie, utknąłem w Shatral. Opowiem ci kiedyś dlaczego. Przykuty do tego miejsca, godziny spędzałem pośród kronik Więzień Tajemnic. Chciałem dowiedzieć się wszystkiego, a wiele ksiąg było napisane po kruczemu, więc zacząłem się uczyć. Trochę mi to zajęło, ale początkowo miałem z tego same korzyści. Zyskałem szacunek i mały rozgłos w pewnych sferach Shatral, poznałem Fjalthura i zacząłem współpracować z Kolegium Róży Wiatrów.
- I wtedy wszystko zaczęło się walić - przerwał chłopak.
- Skąd wiesz? Ah tak, słyszałeś od Zeliatta jaką renomę ma owa szkoła. - Strażnik westchnął i kontynuował swoją historię. - Walić zaczęło się, gdy Rada zauważyła, że zaczynam grzebać tam, gdzie ich zdaniem nie powinienem. Dotarłem do zapomnianych manuskryptów, wyblakłych listów powciskanych między raporty o sukcesach i porażkach Kruków. Wiele mówiły o ich przeszłości. Wiele takich rzeczy, o których Kruki nie chcą głośno mówić.
- Na przykład?
- Na przykład, że pierwsza Rada założyła pewne niepodważalne zasady, którymi mieli kierować się ich następcy. Po pierwsze, eliminować wszystkich, którzy spróbują podważyć władzę Kruków, po drugie, dbać tylko o dobro własnego ludu. Rozumiesz, Luke? Ta cała szopka z Barierami, Strażnikami i sojuszami jest tylko po to, by Kruki mogły siedzieć sobie w swoim ciepłym gniazdku i patrzeć jak inni za nich umierają. Myślisz, że skąd się wzięli na Ziemi? Zniszczyli jeden świat, to przenieśli się na drugi. Gdy nie będzie co ratować, znowu uciekną. Odłożyli na później naszą zagładę. To fakt. I tylko za to możemy im dziękować.
- Czyli twoim zdaniem Uwięzieni powinni odzyskać wolność? - Chłopak tak na prawdę wiedział o tych istotach tyle, że gdyby wróciły na Ziemię, zniszczyłyby ją, by odzyskać władzę. Tyle wystarczyło Lukowi, by uważać ich za swoich wrogów. Byli zagrożeniem dla jego domu, więc nie mógł stanąć po ich stronie.
- Nie - odparł stanowczo Gabriel. - Jeśli Bariery upadną, najpierw polegną Krasnoludy, później inne rasy, na samym końcu Shatral a wraz z tym miastem całe Stare Krainy. Później Uwięzieni znajdą sposób, by dostać się na Ziemię i zaczną wojnę z Kultem Trójcy. Ale jednocześnie i Kruki nie mogą zostać u władzy. Oni się nami karmią, rozumiesz? Wykorzystują Międzygórze. Jeszcze trochę i doprowadzą do jego upadku. Tak samo robią ze Strażnikami. Robimy za prowizoryczną ochronę. Umieramy, albo nie działamy tak jak trzeba, to wyrzucają nas jak śmieci.
- Więc co chcesz zrobić? - Luke nie rozumiał jaką trzecią opcję widzi wojownik, ale w jasnoszarych oczach młodego mężczyzny błyszczał plan i nadzieja.
- Musimy zrobić coś niemożliwego. - Na twarzy Gabriela zagościł szaleńczy uśmiech.
- Mianowicie?
- Przeciągnąć Uwięzionych na naszą stronę.
. . .
Towarzysze wracali na latający statek zakamarkami Shatral, kręcąc się między domami jak szczury. Starszy Strażnik rozglądał się nerwowo. Choć byli już daleko od ukrytego cmentarza, wolał, by nikt nie zobaczył ich pałętających się po wąskich uliczkach miasta.
- Jak niby chcesz to zrobić? - Spytał cicho Luke. - Samo przebywanie za Barierami podobno równa się śmierci. A ty chcesz się ugadać z mieszkającymi tam stworzeniami?
- Zacznijmy od tego, że nie ja, tylko my. - Wojownik podkreślił ich wspólny udział w szalonym planie na przyszłość. - Twoja rola może być kluczowa, bo część Uwięzionych może widzieć w tobie sojusznika. Łatwiej będzie nam dostać się do Potęg.
- Czego? - Spytał zdezorientowany chłopak.
- Legendarnych istot, które trzęsą krainami za Barierami.
- Super. Już mi się podoba.
- Jeśli przekonamy do siebie Potęgi, to z resztą pójdzie łatwiej. Chyba logiczne. - Wyjaśnił Gabriel.
- Dobra. A jaką masz pewność, że nie zdradzą nas w najgorszym momencie? - Luke kompletnie nie wyobrażał sobie szalonego planu przeciągania Uwięzionych na swoją stronę i to jeszcze w taki sposób, by istoty zza Barier chciały działać według ich reguł.
- Tu przydałyby się Sygnety. - Strażnik był wściekły na decyzje Rady. Nie wiedział, że w rzeczywistości chłopak nadal je miał i walczył z pokusą zdradzenia tej tajemnicy towarzyszowi. Mimo wszystko młody ciągle trwał w zawieszeniu między słowami Kruków i Gabriela. Podążał za swoim nauczycielem, ale wolał być ostrożny. Nie wiedział co było prawdą, co kłamstwem. Mógł tylko czekać na rozwój zdarzeń i liczyć na to, że zdąży zareagować w odpowiednim momencie. - Te pierścienie mają cholernie silną moc wiążącą - kontynuował wojownik. - Jeśli masz jeden z nich na palcu i jakakolwiek istota przysięgnie ci coś na swoją duszę, to jej fragment ląduje we wnętrzu sygnetu. Gdy złamie przysięgę, cała dusza zostaje uwięziona. Póki masz na sobie ów pierścień rzecz jasna. No ale cóż... - westchnął. - Będziemy musieli poradzić sobie bez nich. Jest wiele innych sposobów na ochronę przed zdradą.
Gabriel i Luke wyszli na główną ulicę, która prowadziła prosto na plac, gdzie w powietrzu wisiała maszyna Yannicka. Wojownik odetchnął, kiedy po chwili zawahania nie dostrzegł żadnej straży. Wyglądało na to, że udało im się wrócić z cmentarza niezauważenie. Teraz w Shatral została już tylko sprawa Arcybardki i mogli ruszać do Międzygórza.
Drabina została opuszczona, gdy dwójka towarzyszy podeszła pod statek, a na górze już czekał Radgar i Yannick, chcąc jak najszybciej usłyszeć co działo się w mieście Kruków.
- Widzę, że oczy wciąż masz wielkie po widokach z dołu. - Zaśmiał się Radgar, widząc zamyślonego Luka.
- Nie. To już nie to. - Luke oparł się o burtę i patrzył na krasnoluda. - Jego pytaj co się stało. - Chłopak wskazał na Gabriela właśnie wyłaniającego się zza burty. Mężczyzna odetchnął i zamarł, gdy zdał sobie sprawę, że utkwił w nim wzrok trójki towarzyszy.
- Zrobiłem coś? - Spytał zdezorientowany.
- Podobno tak. - Zaśmiał się niski wojownik. Starszy Strażnik spojrzał na Luka i domyślił się o co mogło chodzić.
- Aaa, no faktycznie. - Gabriel oparł się obok chłopaka i wziął za zwięzłe wyjaśnienia. - Jeszcze dzisiaj odstawimy Rusałkę na miejsce, a jutro rano lecimy do Haerbleid ugadać się z Potęgami. - Radgar parsknął śmiechem i rechotał tak przez krótką chwilę, póki nie zauważył, że reszta się nie śmieje.
- Aha. - Chrząknął krasnolud. - To było poważnie?
- Widzisz jakieś inne rozwiązanie? - Spytał Strażnik. - Międzygórze jest wyniszczone. Jeśli wytrzyma teraz, to upadnie przy następnych atakach. Kruki dbają tylko o siebie i wkrótce nie będzie kto miał ich bronić. Już teraz są zmuszeni opuścić Shatral.
- A to mnie posądzają o szaleństwo. - Odezwał się do tej pory milczący Yannick. - Ale rzeczywiście, sprawa ma się kiepsko i trzeba próbować wszystkiego. Nie wiemy co zrobią Cienie, nie wiemy ile zdołają pomóc Jeźdźcy Apokalipsy... Chłopaki, przyprowadźcie bardkę! - Krzyknął do stojących nieopodal krasnoludów, które od razu wykonały polecenie.
- Moment. Czy ja dobrze zrozumiałem. - Radgar wyglądał na co najmniej zdenerwowanego. - Gabriel, rozumiem, że nie możemy pozwolić Krukom na to co robią. Sam darzę ich szczerą nienawiścią, wiesz o tym. Ale Potęgi?! Liczyłem na to, że wymyślisz inny sposób.
- Nie ma innego sposobu. Czasem trzeba stanąć po stronie zła, by uczynić większe dobro. - Odparł Strażnik. Miał nadzieję, że będzie mógł liczyć na wracającego do zdrowia krasnoluda. Nie raz już rozmawiał z nim o planach na obalenie władzy Rady Czaszek i niski wojownik popierał go w jego zamiarach. Teraz jednak, miał uzasadnione wątpliwości.
- W swoim świecie musiałbym za to przefarbować się na rudo i szukać chwalebnej śmierci, no ale cóż... Skoro w ten sposób możemy uratować Stare Krainy - Radgar westchnął ciężko i dokończył. - Zgoda.
. . .
Tym razem, droga powiodła Gabriela i Luka w przeciwnym kierunku. Strażnik mocno trzymał Rusałkę, która szła obok i potykała się, niemrawo wykonując koślawe kroki. Jej umysł był gdzieś indziej. Puste oczy wpatrzone w dal i rozchylone usta nawet nie drgnęły, choć znalazłoby się ku temu kilka powodów. Kruki, przechodząc obok niepokojącej postaci prowadzonej przez dwóch znienawidzonych ludzi, miały ochotę rzucić się na Strażników, jednak wiedziały, jaka kara spotkałaby ich za podobny czyn.
Po mieście już zaczęły krążyć plotki, że Kolegium Róży Wiatrów zostanie rozwiązane, a nauczyciele głównodowodzący buntem wygnani. Być może miałby to być kolejny krok w stronę odcięcia się Shatral od reszty świata. Być może po prostu służyłoby tylko zachowaniu bezpieczeństwa w ukrytym mieście. Opcji było wiele.
- To na pewno dobry pomysł? - Wyszeptał chłopak, patrząc kontem oka na nienawistny wzrok czarnych postaci i słysząc szepty. Wzrok wielu mieszkańców choć na chwilę musiał spocząć na obcych w gnieździe. Obcych, którzy przynosili tylko kłopoty.
- A czy jakikolwiek nasz pomysł był w pełni dobry? - Spytał cicho Gabriel i kontynuował, nie czekając długo na odpowiedź. - No właśnie. Temu bliżej do tych złych. Ale jaki mamy wybór?
- Żaden sensowny. - Luke westchnął i obejrzał się za siebie. Spoczywały na nim może nawet dziesiątki par oczu, ale jedną czuł w jakiś szczególny sposób. Szukał źródła ciarek na plecach ale w szemrającym tłumie trudno było dostrzec cokolwiek nadzwyczajnego. Mógł jedynie mieć nadzieję, że to tylko dziwne wrażenie spowodowane znów narastającą niepewnością.
W końcu, po dłużących się w nieskończoność minutach stanęli przed wysokim, kilkuskrzydłowym budynkiem, który przypominał trochę pałac albo katedrę, tyle że jak wszystko tutaj znacznie większy od tych ziemskich. W rzeczywistości była to właśnie szkoła Arcybardów - magicznych muzyków, do których należała Rusałka.
Przed głównym wejściem stały dwie gigantyczne rzeźby kruków, wyglądających jak bogato ubrani wędrowni trubadurzy z lutniami w rękach. Jednak ów strażnicy masywnego budynku nie byli zwykłym kawałkiem marmuru. Kamienne palce powolnie tańczyły na strunach ogromnych lutni i wygrywały idealnie harmonijną melodię.
Kiedy Strażnicy i Arcybardka zbliżyli się do drzwi, muzyka zamilkła w ułamku sekundy.
- Cholera. - Przeklął Gabriel przez zaciśnięte zęby. Luke od razu zrozumiał, że nagła cisza nie oznaczała niczego dobrego. - Rzeźby przestają grać, tylko gdy nie mają zamiaru wpuścić kogoś do środka. - Wyjaśnił Strażnik.
- To co teraz? - Spytał Luke i jakby w odpowiedzi Rusałka z nieobecnym wzrokiem, rozchylonymi wargami i drżącymi rękoma sięgnęła po lutnię przerzuconą przez plecy. Ani chłopak, ani zdziwiony wojownik nie próbowali jej przerywać.
Arcybardka położyła trzęsące się palce na strunach. Próbowała coś zagrać, ale nie trafiała w dźwięki, a inne były nieczyste, urywały się. W pustych oczach młodej kobiety pojawiły się łzy. Próbowała jeszcze raz, ale drżenie rąk i umysł nadal będący gdzieś indziej nie pozwalały na nic więcej prócz kilku nieczystych interwałów.
Strażnik chciał złapać Rusałkę za ramię, pocieszyć i odwiesić lutnie na jej plecy. W swoim stanie i tak nie mogła nic zdziałać. Ale kiedy Gabriel zbliżył rękę, ta odsunęła się, przygryzła wargi prawie do krwi i ze łzami nadal płynącymi po policzkach niepewnie wygrała kilka wielodźwięków. Rzeźby od razu odpowiedziały na jej melodie, dokończyły urwany temat i grały dalej tak jak wcześniej. Drzwi szkoły stanęły otworem.
Wielka sala od wewnątrz przypominała zadaszone miasteczko, albo ogromną halę targową. Korytarze mogły równie dobrze być ulicami otoczonymi budynkami, straganami. Było tu gwarno, duszno. Zupełnie inaczej niż na zewnątrz. A najbardziej widoczną różnicą była ilość ludzi przewijających się w tym miejscu. Poza szkołą Arcybardów Luke dostrzegł maksymalnie kilku przechodniów z jego rasy. Tutaj ludzie stanowili może nawet połowę tłumnej zbieraniny. Niemożliwym było objąć wzrokiem całość budynku. Gdzieś daleko na końcu głównej ulicy, Luke dostrzegł plac i gigantyczny posąg skrzydlatej postaci wyglądającej na człowieka. Postać w rękach trzymała lirę, odbijającą światło niczym latarnia. Za rzeźbą para schodów pięła się po bocznych ścianach i prowadziła na wyższą kondygnację gdzieś poza zasięgiem wzroku.
- Ten też żyje? - Spytał sarkastycznie Luke, wskazując na odległy posąg.
- Ten akurat nie. Od wieków z tego co mi wiadomo. - Odparł cicho Gabriel. - Masz przed sobą rzeźbę jednego z twórców magii, Luke.
Po tych słowach z bocznej uliczki wyłonił się Kruk wyglądający na młodego, aczkolwiek ważnego mnicha. Na przodzie czarno-brązowej szaty wyszytą miał tą samą lirę, którą trzymał gigantyczny posąg. Wyglądał na zdziwionego, a jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy zobaczył Rusałkę.
- Na bogów. - Odezwał się idąc w stronę przybyszy. - Kim jesteście? Co jej się stało? - Mężczyzna zamilkł, gdy dotknął Arcybardki. Teraz na jego twarzy zagościło przerażenie.
- Rusałka...
- Zamilcz. - Kapłan przerwał Strażnikowi i ze wściekłością w oczach spojrzał na dwójkę towarzyszy. - Wszędzie, gdzie się pojawicie przynosicie nieszczęście. Nie ma z was żadnego pożytku! - W głównej sali wraz z podnoszącym się tonem głosu mnicha zaczęło zbierać się co raz więcej osób wyglądających niepewnie zza filarów, łuków, budynków i straganów.
- Rusałka - powtórzył Gabriel tak pewnie, że mężczyzna skulił się lekko i ucichł. - Została do nas wysłana przez was. I to wy, chcieliście, by Luke wyciągał z Trupiego Barda jakieś informacje. - Po pomieszczeniu rozniosły się nieznaczne szepty. - Jeśli ktoś tu jest winny, to właśnie wy. - Powietrze zgęstniało od napięcia. Wojownik był wyraźnie zdenerwowany, a kapłanowi odebrało mowę. Ciszę przerwała Arcybardka wpatrzona w pustą przestrzeń. Jej głos drżał i nikł chwilami. Mimo to nie przestawała recytować upiornych słów.
- W posoce skrzydlatej pod góry, gdy deszcze będzie trawił kamienie. Za płaczące w milczeniu mury, by ujrzeć bezdenne spojrzenie... Do zmierzchu, ku bieli i stali. Do świtu bez słońca promieni. Wśród pyłu, gdzie śpią zapomniani i traw gdzieś daleko od ziemi. - Ostatnie słowa zniknęły w szumie tłumu. Ani Gabriel, ani kapłan nie odważyli się odezwać, a bardka stała jak zaklęta w kamień obok Strażnika, chłopaka i Kruka.
- Co to było? - Spytał przerażony Luke. Gabriel wziął oddech i odparł bez emocji w głosie.
- Obawiam się, że nasza przyszłość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro