Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXVIII


— Co się stało? — zapytała Remeny w pełni poważnie. — Skąd wiesz, jak mam na imię?

— Co on ci zrobił? — Z oczu Thomasa kipiała złość.

— Kto? — Podeszła do niego, nic nie rozumiejąc.

— Gally! — Prawie krzyknął.

Dziewczyna w pierwszej chwili oniemiała. Chciała krzyknąć na przyjaciela. Chciała uzyskać odpowiedź na mętlik pytań w jej głowie. Chciała wreszcie mieć spokój.

— Jest w Ciapie, podziękuj Newtowi, bo gdyby nie on... wątpię by było tak, jak jest teraz — uśmiechnęła się kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Wybacz... — mruknął lekko zawstydzony.

— Nic się nie stało, Tommy. Jednak... mam do ciebie i tak teraz prośbę.

— Wal śmiało.

— Wyjaśnij mi, skąd wiesz, jak mam na imię, co się działo w Labiryncie. Powiedz wszystko w skrócie. Proszę — szepnęła. — Chcę po prostu wiedzieć ogół. Tak czy siak, na Zgromadzeniu zapewne będziesz musiał powiedzieć.

Thomas kiwnął słabo głową. Poprawiając się na łóżku, zrobił minę, jakby nie był do końca pewien czy nie popełnił błędu.

— Powiem ci tylko o imieniu, bo oboje zapewne na Zgromadzeniu opowiemy o Labiryncie i poniesiemy konsekwencje czynów. A więc tak... — zmarszczył czoło, spuszczając wzrok w dół. — Po prostu to usłyszałem.

— Co? — Remeny uniosła lewą dłoń do góry. — Zresztą, nic mnie już nie zdziwi...

— W momencie, gdy byliśmy niedaleko Urwiska, zrozumiałem. Olśniło mnie. Nie wiem jak, ale poczułem, że chcę być w Strefie, ale nie z powodu zmęczenia czy bezpieczeństwa. Muszę tu być, by chronić cię... By chronić was. — Widząc lekko zmieszaną minę Remeny, sprostował. — Ciebie i tę dziewczynę.

— Ale... to nadal nie tłumaczy, skąd znasz moje imię — przerwała mu.

— Niecierpliwaś! — Skarcił ją palcem. — Chodzi o to, że miałem po prostu przeczucie. Nie wiem dlaczego, ale to czułem. Czy to jest takie dziwne? — Uniósł brwi do góry.

— Nie — Remeny odpowiedziała niemalże od razu. — A teraz idź spać i... dziękuję — przytuliła go najdelikatniej jak potrafiła.

Nastolatka znowu udawała. Tym razem chciała pokazać, że ją to już nie rusza. Sprawić wrażenie obeznanej, a jednocześnie nic nie wiedzącej dziewczyny, która, bądź co bądź, jest kluczem w całej tej sytuacji. Nie wiedziała nawet, że jest na wygranej pozycji. Wszystkie negatywne emocje przytłoczyły ją do tego stopnia, iż nie potrafiła zrozumieć, że bez niej byłoby o wiele gorzej.

— Psst, Remeny — usłyszała szept po swojej prawej stronie. Pamiętając, że już dziś słyszała jakieś głosy, postanowiła wejść do pokoju, gdzie znajdywał się Alby.

Położyła rękę na klamce.

— Rusałko, chodź tu no! — Syknął ten sam głos. Remeny już wiedziała z kim ma przyjemność.

Remeny obróciła się w szybkim tempie, co spowodowało przeniesienie jej włosów, które spokojnie leżały kaskadą na obojczykach, na górne partie pleców.

— Newt? — Szepnęła, patrząc w pusty korytarz. — Gdzie ty purwa jesteś? — Uniosła ramiona w geście niewiedzy.

— Tu! — Usłyszała, po czym ktoś energicznie pociągnął ją za rękę.

Szatynka dopiero teraz zrozumiała, że głos wydobywał się z jakiegoś pobocznego-mini-pseudo korytarzyka, którego od początku pobytu w Strefie nie zobaczyła. Było tam trochę ciemniej, gdyż lampa nad głowami nastolatków szwankowała. Jednak nie przeszkodziło to Remeny w rozpoznaniu oczu Newta w pierwszej chwili.

— Co się stało? — spytała.

— Chciałem ci podziękować — delikatnie złapał drugą rękę dziewczyny.

— Za co niby? — Przekrzywiła głowę w lewo, niewiele rozumiejąc.

— Nie straciłaś wiary, że oni wrócą. Wspierałaś mnie jakkolwiek mentalnie, a ja... ja po prostu cię tylko dołowałem. Przepraszam za to — oczami wędrował teraz po swoich stopach. — Dziękuję za bycie moim małym, optymistycznym Promykiem Słońca w momentach chwilowej deprechy...

— Dziękuję za bycie moją Kroplą Deszczu, gdy mam dobry humor i psucie mi go — zażartowała.

Chłopak w odpowiedzi zaśmiał się jak królik. Króliki się nie śmieją.

— Oj, no rozchmurz się — wyzwoliła jedną dłoń i złapała Newta za szczękę, unosząc jego twarz tak, by patrzył prosto w jej oczy. — To był tylko żart! — Uśmiechnęła się pocieszająco, ukazując zęby.

— Jak ty to robisz? — Mruknął spokojnie.

— Co robię? — Odpowiedziała pytaniem na pytanie.

— Potrafisz sprawić, że w sekundę moje serce zaczyna się śmiać i w ogóle... jest dobrze. Nie rozumiem cię, naprawdę. W jednej chwili jestem na ciebie wkurzony, ale nie potrafię robić tego zbyt długo, bo czuję się podle! Przy tobie, kobieto, można naprawdę oszaleć... Jesteś po prostu nie-ziem-ska! — Zakończył mowę odrobinkę wyższym tonem.

– Ty też nie jesteś najnormalniejszy. Dziwny, pesymistyczny i jeszcze kuleje! — Zaakcentowała to ostatnie. — Ale nie jest to minusem. Wręcz przeciwnie... Może i jestem dziwna, ale naprawdę cię lubię. Jesteś takim lepkim czymś, a ja natrętną muchą. Denerwujące stworzonko sobie lata, po czym zmęczone siada. Przykleja się na lepkim czymś i bach! Już nie ma szansy na uwolnienie się...

— Czy ty właśnie porównałaś przyjaźń ze mną, jako długą i powolną śmierć w męczarniach dla prawie niewinnego stworzonka? — Uniósł brwi do góry.

Remeny zamyśliła się, wpatrując w przestrzeń. Dopiero po paru sekundach dotarł do niej sens swoich słów i zaczęła chichotać. Newt do niej dołączył. Oboje śmiali się, jak konie. Konie się śmieją, a przynajmniej rżą, co brzmi, jakby to robiły.

— Masz piękne oczy — wtrącił Newt, gdy rechot wreszcie ucichł. — Brązowe.

— Ty również masz przecudowne oczy, koloru drzewa akacjowego. Przynoszą one spokój i zdają się przeszywać mnie na wskroś. Niczym oczy Husky'ego.

— Mówiłem, że jesteś wspaniała — Newt poprawił kosmyk włosów Remeny.

Blondyn zaczął przybliżać swoją twarz, do twarzy szatynki. O Boże, o Boże... Odynie?! Gdzie jesteś w takich momentach?! Myśli Remeny huczały wręcz w jej głowie. Czy on chce mnie... pocałować? Czy ja właśnie jestem o cal od pocałunku z Newtem? Co tu się purwa dzieje... Zmrużyła oczy. Jego usta były już coraz bliżej. Milimetry dzieliły je od złączenia się z wargami Remeny...

— Co robicie? — Dobiegł ich głos z korytarza.

Remeny odskoczyła od razu w bok, chowając swoją twarz w dłoniach, natomiast Newt spalił buraka, odwracając się w miejsce, skąd doszedł ich dźwięk.

— Oh, Chuck. To ty... — speszył się. Podrapał się po karku.

— Co wy robiliście? — Nastolatek zdawał się wiedzieć, co się przed chwilą mogło wydarzyć.

— Bo... yy... my... yyy...

— Zasłabłam, Chuckie — ton głosu Remeny zdawał się być niezwykle opanowany. — Newt chciał mi wpierw podziękować za to, że pomagałam mu opanować lęk przed utratą przyjaciół, a później zaczęła mi lecieć krew z nosa. Widzisz? — Wskazała palcem na swój nos, z którego rzeczywiście sączyła się krew. — Newt próbował mi pomóc. Później przymdlałam, dlatego tak dziwnie mogło to wyglądać. Nim tu przyszedłeś, ocknęłam się i przytuliłam Newta w geście podziękowania. Natomiast to — ponownie pokazała swój nos — stało się przed chwilą i było skutkiem omdlenia — uśmiechnęła się delikatnie, jak gdyby wszystko to, co mówiła było prawdą.

Remeny spojrzała kątem oka na Newta. Ten ochoczo kiwał głową, zapewniając, że każde kłamstwo, które pojawiło się w ustach szatynki było prawdą. Chuck jedynie zmrużył oczy, patrząc się na nich podejrzliwie.

— Idźcie już lepiej do Alby'ego. Musicie pomóc Jeffowi i Clintowi — dodał, ulatniając się.

Para nastolatków nawet nie zdawała sobie sprawy, jak to wydarzenie ich do siebie zbliżyło. Wymienili mało znaczące spojrzenie, po czym udali się do pomieszczenia w którym znajdował się ranny. Raz po raz ich dłonie przypadkowo się stykały, ale nie zwracali na to uwagi. Zachowywali się, jakby ostatnich dwudziestu minut po prostu nie było.

Oboje nie wiedzieli, że podczas tego zdarzenia ich serca biły w jednym rytmie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wyjaśniając, dlaczego wczoraj pojawił się jedynie malutki fragment. Cóż... Mama była zła, że siedzę i piszę do godziny 22. W związku z tym, kazała mi natychmiastowo wyłączyć laptopa. Zrobiłam to i poszłam "spać". W łóżku, przeglądając wiadomości na telefonie, udało mi się odnaleźć fragment tegoż o to rozdziału, ponieważ podesłałam go koleżance. I tak oto, mieliście wczoraj jedynie fragment...

Wybaczcie mi naprawdę, że nie wstawiłam całego, jednak nie miałam możliwości.

Ale cóż, dziś nastąpił przełom! Coś drgnęło w sprawie Nemeny! :D
Co sądzicie o tym? Piszcie w komentarzach, chętnie z Wami podyskutuję na ten temat! :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro