XXXV
— Dziękuję za odprowadzenie pod ścianę — szepnęła Remeny, spuszczając głowę.
— Drobiazg — odpowiedział Newt, uśmiechając się. — Obiecałem, że będziesz bezpieczna, a skoro tak powiedziałem, to tak będzie — złapał ją za podbródek podnosząc jej głowę do góry. — Nie bój się, on zostanie ukarany. A teraz idź już spać. Masz wolne, jednak na obiad i kolację idziesz do Patelniaka na praktyki.
— Dlaczego nie pójdę na praktyki z Minho? — Wtrąciła.
— Remeny — jego twarz wykrzywiła się ni to przyjaźnie, ni to wrogo, gdy po raz pierwszy wymówił jej imię tak normalnie, a jego dłoń powędrowała na jej ramię — on już nie wróci... Stał się teraz częścią La...
— Nie — przerwała mu. — Dobrze wiesz, że on wróci! Ale jutro pewnie będzie rano zmęczony po bezsennej nocy... Praktyki na Zwiadowcę będę miała kiedy indziej. Do Patelniaka na pewno przyjdę, dobranoc!
Szybko postanowiła klepnąć chłopaka dłonią po ramieniu, po czym czmychnęła, wspinając się do góry, by nie było widać rumieńca, który zaczął wpływać na jej policzki. Choć wiedziała, że chłopak ma ją pewnie za kompletną świruskę po tym, co właśnie powiedziała, czuła, że zaczął jej ufać oraz, że wierzy w jej historię. Zdawało jej się, że wspomnienie związane z nim zacieśniło jakoś ich więzy znajomości, ponieważ wskazywało ono na to, iż byli kiedyś przyjaciółmi, że chłopak znów zaczął ją lubić i cała zraza do niej znikła, że zaczęła mieć jakieś szanse na normalne życie w Strefie...
Przekręcanie się z boku na bok, nerwowe wzdychanie, liczenie od zera do pięciuset i od pięciuset do zera, wykrzywianie palców pod dziwnymi kątami oraz jęki mówiące dlaczego dobry Boże akurat na mnie zesłałeś taki los? trwały koło dwóch godzin. Towarzyszyły temu myśli o całym pobycie w Strefie, każdej sekundzie spędzonej tutaj, dzisiejszym wydarzeniu z Gallym, okropnym głodzie, który męczył ją od dawna, każdym wspomnieniu, kanclerz Paige i...
O bohaterze.
Tak, Remeny myślała o Newtcie, który uratował jej już drugi raz życie.
I, bynajmniej, nie podobało jej się to.
— Purwa, piertolę to! — Powiedziała w końcu, siadając. — Jestem głodna, chcę jeść!
Na jej twarz wstąpił dziwny grymas. Nie jadła już od paru dni, podczas których nie oszczędzała sobie wysiłku fizycznego. Jej wyobraźnia zaczęła podsuwać najróżniejsze obrazy jedzenia. Od steku podpiekanego na grillu ze złocistymi ziemniaczkami polanymi masłem, przez łososia przygotowywanego na parze wodnej z brązowym ryżem i drobno posiekaną natką pietruszki, aż po naleśniki oblane sosem karmelowym. Ślinka jej pociekła, gdy zjeżdżała po jednej z lian. Remeny spokojnym truchtem pobiegła do Bazy, gdzie spodziewała się Newta, jednak nie dobiegła nawet do drzwi, a już ujrzała tę rozczochraną blond czuprynę.
Chłopak, jak gdyby nigdy nic, spał sobie przed Bazą na kocu, który rozłożył pewnie na szybko, ponieważ spod jego nóg starał się uciec. Remeny nawet nie wiedziała, kiedy nabrała takiej pewności siebie. Dziewczyna nie mogła nie wykorzystać takiej okazji.
Remeny jak najciszej podeszła do chłopca, powstrzymując się przed wydaniem cichego oooo. Byłoby ono spowodowane tym, że Newt tak słodko ssał kciuka swojej lewej dłoni, iż nastolatka nie mogła uwierzyć w to, co właśnie widzi. Korzystając z momentu snu blondyna, postanowiła sprawić mu małego psikusa.
Szybkim ruchem przełożyła nad nim nogę, po czym po prostu usiadła mu na brzuchu nachylając się nad jego uchem.
— Jestem twoim największym koszmarem, kotku — wyszeptała kokieteryjnie, jednak z nutką szaleństwa.
Newt o mało nie padł na zawał. Świadczyło to o tym próba uniesienia się z impetem, co mu oczywiście uniemożliwiła Remeny, która już w tym momencie zaczęła się śmiać jak najciszej, by nie zbudzić wszystkich dookoła.
— Cześć, Kulawy! — Wyprostowała się, uśmiechając głupkowato, a następnie machając do chłopaka, jakby była uciekinierką ze szpitalu psychiatrycznego.
— Mówiłem, że jesteś rusałką i właśnie przyszłaś mnie zabić — szepnął, rozmasowując miejsce koło serca. — Co cię sprowadza w me kocykowate progi? I dlaczego postanowiłaś zrobić sobie pufa z mojego brzucha?
— Po pierwsze, zabiję cię jeśli nie wyświadczysz mi przysługi — uniosła swoją lewą dłoń do góry, wystawiając palec wskazujący. — Po drugie, zastosuj się do punktu pierwszego — do wskazującego palca dołączył teraz środkowy. — A po trzecie, bo lubię! — wyszczerzyła się, gdy palec serdeczny otarł się o środkowy, tworząc świętą trójcę razem ze swymi poprzednikami.
— Jaka przysługa? — Chłopak wyraźnie zainteresował się tylko tym pierwszym, ponieważ zmarszczył w zaciekawieniu nos, przez co zamienił się w blondwłosą wersję Królika Bugsa.
— Postanowiłam rzucić dietę i zjeść coś smacznego. A że jest coś koło północy, a Patelniak dawno śpi, wpadłam na pomysł, że sama coś sobie przyrządzę... Jednak miałam obawy, że cała Strefa do rana pójdzie z dymem, więc chciałam zaczerpnąć pomocy męskiej ręki! — Na jej twarzy pojawił się ledwo zauważalny rumieniec.
Twarz Newta zmieniła się momentalnie. Na miejscu delikatnego grymasu, pojawiła się radość, niczym u małego dziecka czekającego na prezenty od Mikołaja. Remeny nawet to sobie wyobraziła. W przeciągu ułamka sekundy w jej umyśle była już postać mini-Minhotaura zaglądającego do skarpet, niedojrzałego Pomidorka siedzącego koło Tereski oraz Newta, który zajadał ciastka obok niej samej niewidzącej nic przez czapkę Mikołaja spadającej jej na oczy. Wszyscy siedzieli obok kominka i choinki, która była przystrojona najpiękniejszymi bombkami, sopelkami i brokatowymi reniferami. Różnokolorowe girlandy i światełka okalały ją w całości. Remeny nawet wyobraziła sobie Gally'ego, który siedział w fotelu patrząc na to wszystko z grymasem wyżywał się na kubku z gorącą czekoladą i piankami. Na myśl o chłopaku wzdrygnęła się delikatnie, jednak chwilę później postarała się to zignorować.
Szatynce udało się to wszystko wyobrazić tak dokładnie, że aż zdawało się to być... prawdziwe. Uśmiechnęła się od razu.
— Chyba nic mnie już nie zdziwi — szepnęła pod nosem. — Właśnie miałam chyba przebłysk wspomnienia z naszego dzieciństwa... Nie wiem, mogła to być tylko wyobraźnia. — Widząc nierozumiejącą nic twarz Newta, Remeny postanowiła od razu wszystko wyjaśnić. — Był to tak jakby nieruchomy obraz. Siedzieliśmy tam wszyscy. Były święta Bożego Narodzenia... Jeżeli to było wspomnienie... mam nadzieję, że te czasy wrócą — ponownie zaczęła suszyć zęby.
— Wow, albo naprawdę to się zdarzyło, albo od braku jedzenia zaczynasz świrować! — Jego usta przybrały kształt litery o, na co Remeny tylko parsknęła śmiechem. — A teraz wstawaj już, idziemy coś wszamać!
Piętnaście minut później para przyjaciół włamywała się do świętego miejsca, w którym królował czarnoskóry chłopak. Oboje starali się zrobić wszystko jak najciszej, by nie zbudzić przypadkiem osób na... praktycznie drugim końcu Strefy. Ale bądź co bądź, ostrożności nigdy za wiele!
W końcu Newt postanowił przerwać niezręczną ciszę otaczającą ich zewsząd:
— Co będziemy omnomnomać?
— Nie wiem... Może by tak kurczaka przypiekanego na przyprawach warzywnych z ryżem, a do tego sok z malin. Na deser zrobiłabym ciasto z mikrofali... macie mikrofalę, prawda? — Jej oczy zrobiły się niczym pięciozłotówki.
— Tak, mała franco, mamy mikrofalę! — Newt zachichotał pod nosem, włączając światło w stołówce.
— Okay, to ja dziś jestem panią kuchni! — Rozłożyła szeroko ramiona, przechodząc przez drzwi do kuchni.
Pomieszczenie było nieskazitelnie czyste. Szafki były wypucowane na błysk, a każdy nóż odbijał światło. Wszystkie ścierki były zawieszone na odpowiednich haczykach, a zaraz obok nich wisiały patelnie oraz garnki. Newt nie skłamał. Zaraz obok lodówki została ustawiona kuchenka mikrofalowa. Prócz tego w kącie pokoju, obok kuchenki gazowej był postawiony mały śmietnik. Kuchnia była głównie w kolorach żółci i srebra.
— No, no, no... Widzę, że Stwórcy nie oszczędzili wam na wyposażeniu — szepnęła Remeny, trzymając w dłoni długi, ostry nóż i przyglądając mu się z zaciekawieniem. — Wyjmij mięso z lodówki i je przypraw. — Wydała polecenie. — Ja w tym czasie zagotuję wodę na ryż.
— Dobrze, szefowo — skłonił się, a ręką wykonał gest przypominający zdejmowanie kapelusza.
Remeny zachichotała, podchodząc do szafki, by wyjąć garnek. Pech chciał, że wszyscy w Strefie (prócz Chucka) byli od niej wyżsi o co najmniej głowę. Szatynka nie mogła dosięgnąć nawet gałki, za którą mogłaby pociągnąć. Wzięła powolny, głęboki wdech. Po chwili wypuściła ze świstem powietrze, obracając się na pięcie w stronę blondyna.
— Neeewtiii — powiedziała najsłodszym głosikiem, na jaki było ją stać w tamtym momencie. Gdy tylko chłopak przekręcił głowę w jej kierunku, Remeny zaczęła trzepotać rzęsami.
— Russaaałkoooo — przedrzeźnił ją, powstrzymując śmiech.
— Otwooorzyyysz mi szafeeeczkę i wyjmiesz mi z niej garnek? — Ze swoich dłoni złożyła serce i przybliżyła ręce w jego stronę.
— Pod jednym warunkiem — odrzekł, podchodząc w jej stronę spokojnym krokiem.
— Taaaaak?
— Zachowuj się już normalnie, a nie niczym jakiś elf po zażyciu kokainy — Newt wystawił język do Remeny, patrząc, jak ta mruga tępo oczkami.
Po paru chwilach podszedł do szafki, którą otworzył z łatwością i wyjął z niej metalowe naczynie. Wręczając je szatynce, mrugnął do niej porozumiewawczo, po czym odszedł w chwili, gdy ta szepnęła niesłyszalnie krótkie „dziękuję".
Remeny powróciła do swego pierwotnego zadania, nucąc cicho piosenkę, której nie znała, lecz ją pamiętała... Kolejny raz przeleciało przez nią to dziwne uczucie zapomnienia, które było z jednej strony męczące, a z drugiej cholernie intrygujące.
Po dwudziestu minutach z kuchni zaczęły wyciekać odgłosy skwierczenia oleju, na którym smażyła się pierś kurczaka i bulgotanie wody. Para przyjaciół wyciskała sok z malin żywo przy tym dyskutując. Zachowywali się, jakby parę godzin temu nic się nie wydarzyło. Jakby cała historia z Gallym się nie wydarzyła. Jakby od zawsze byli przyjaciółmi i nigdy się nie pokłócili o głupoty...
***
— ...i wtedy ja mu powiedziałem Plaster, daj mi Jeffa! I stąd się to wzięło. — Newt wyszczerzył się, przełykając kęs mięsa.
— Kurde, jestem tutaj dopiero chwilę, a już was uwielbiam! — Remeny wzięła duży łyk soku malinowego. — Opowiedz mi może jeszcze jakąś fajną historię, skąd się wzięły niektóre określenia. Wiem już, że ogay jest przez jednego Sztamaka, który był rzeczywiście homosiem i raz się tak zająkał. Wiem już, że klump to jest takie plum. Ale nie wyjaśniłeś mi nadal większości waszego słownika...
— Na to przyjdzie jeszcze czas, Rusałko — powiedział troskliwie, zakładając pasmo włosów dziewczyny za jej ucho. — Wiem, że może to zepsuje atmosferę beztroskiego spożywania posiłku, ale... opowiedz mi, jak to dokładnie było. W sensie, z Gallym...
Remeny odłożyła sztućce na talerz i wytarła sobie usta dłonią.
— Byłam u niego na praktykach... kazał mi różne rzeczy przenosić. Później powiedział, bym pozbierała patyki na rozpałkę... wiesz, ognisko i te sprawy. Ja to zrobiłam. Poszłam spokojnie do lasu, miałam już ich ładną kupkę, a tu nagle słyszałam dziwne odgłosy. Instynktownie odłożyłam drewno i zaczęłam się rozglądać... Jednak on był szybszy. — Wciągnęła głośno powietrze.
— Boisz się?
— Czego?
— Gally'ego.
— Szczerze?
— Tak.
— Nie. — odrzekła twardo.
— A więc czego się boisz? — Uniósł obie brwi wysoko do góry, marszcząc czoło.
— Szczerze? — Powtórzyła pytanie.
— Mhm... — Mruknął w odpowiedzi, strzelając palcami ze zdenerwowania.
— Życia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Trochę mnie Misiaki nie było, wiem...
Jednak jest to spowodowane brakiem weny. Po prostu. Nie mogłam nic, a nic napisać. Kompletnie. Pustka. Czarna dziura...
Miałam takiego doła, że po prostu robiłam tak, że wszyscy w Strefie ginęli i tylko Remeny cudem przeżywała. To było chore.
Ale teraz wracam! Z nową siłą!
Jestem teraz u kuzynów, gdzie nie mam internetu (jedynie z telefonu sobie pakiet udostępniam). Jednakże do Worda na szczęście internet potrzebny nie jest :P
Jeśli wrócę jutro wcześniej z Warszawy (jadę z kuzynką autobusem), napiszę i wstawię kolejny rozdział ^^
Do końca wakacji nadrobię tą miesięczną przerwę i będą dodatkowe cztery rozdziały, obiecuję!
PS: Kociak jednak u nas zostaje, w domu wstawię nowe zdjęcia z nim :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro