Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45

Rozdział niesprawdzony

- Ty skurwielu! – krzyknął do niego rozjuszony Sam i zaciskając dłonie w pięści, zadał pierwszy cios prosto w nos mężczyzny. Uderzył go kilka razy, a mimo to Javier nawet nie próbował odeprzeć ataku, co było dziwne, zważywszy na fakt iż gdyby tylko chciał, powaliłby Sama w sekundę na ziemię. Był od niego zdecydowanie lepiej zbudowany. Gołym okiem można było zauważyć że Javier nigdy nie próżnował z ćwiczeniami, jego wyraźnie przerośnięte mięśnie podpowiadały iż na siłowni spędził pół swojego życia. Jednak w tym momencie jedyną obroną przed napierającym na niego Samuelem, było przesłonięcie twarzy drżącymi dłońmi.

Mężczyzna jęknął głośno, kiedy Sam łapiąc dłońmi jego głowę, uderzył nią o asfalt. Ból rozszedł się po czaszce, a mroczki przed oczami zakłócały możliwość poprawnego widzenia. Ledwo żywy wyciągnął dłonie przed siebie i kładąc je na szczycie ramion bruneta, próbował go od siebie odepchnąć, jednak nie przychodziło mu to z łatwością

- Zabij mnie – wyszeptał, na co Sam na chwilę zaprzestał swoich ruchów. Odsunął się od Javiera i marszcząc brwi przyglądnął się jego krwawiącej twarzy – Zabij. Przecież tego chcesz...

- Jesteś popierdolony – stwierdził Sam plując mu prosto w twarz. Mężczyzna odchylił głowę, po czym uniósł ją z powrotem i wlepiając spojrzenie w oczy Samuela, roześmiał się

- Zgadłeś... A teraz, dawaj. Przypierdol mi bo przecież nie jesteś lepszy ode mnie. Też lubisz to robić, co? Wiem że masz ochotę mnie zabić, więc po prostu to zrób. Widać to w twoich oczach, że jesteś taki sam jak ja – mówił kpiąc ze zdezorientowanego chłopaka. Sam w dalszym ciągu ściskał poły jego kurtki między swoimi palcami, ani na chwilę nie zamierzając go puścić. Chciał go ukarać.

- Jesteś nic nie wartą kupą gówna – wysyczał zezłoszczony, na co Javier ponownie się roześmiał

- Znasz mnie? Wiesz o mnie cokolwiek więcej niż to o czym naopowiadała ci ta suka? – spytał, tym samym wbijając sobie gwóźdź do trumny. Sam słysząc to jak mężczyzna nazwał jego dziewczynę, ponownie przeniósł dłonie na jego głowę i nie myśląc wiele, znów uderzył nią o asfalt. Kilka razy...

Przestał dopiero gdy Javier przymknął powieki i bezsilnie osunął się w jego uścisku. Bezwładne ciało leżało przed Samuelem, a z rozłupanej głowy strumieniami płynęła ciemnoczerwona ciecz. Serce mężczyzny jeszcze biło, ale nie na długo... Dostał to czego chciał. Sam pod wpływem chwili, oraz kumulujących się w nim negatywnych emocji, zabił go gołymi rękoma.

Brunet puścił ciało Javiera i odchodząc kilka kroków w tył, spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę. Oddychając ciężko, zacisnął po bokach pięści, po czym z szeroko otwartymi oczami rozglądnął się na boki, chcąc się upewnić że nikt nie widział tego co zrobił. Park na całe szczęście o tej porze był pusty, więc nie było świadków tego zdarzenia, jednak Samuel dobrze wiedział iż sprawiedliwość jaką wymierzył Javierowi, prędzej czy później wyjdzie na jaw. Unosząc zakrwawione, drżące dłonie wplótł palce we włosy, po czym pociągnął za ich końcówki. Nie miał pojęcia co robić. Rozmyślał nad tym, czy zostawić leżącego mężczyznę, czy może wezwać do niego pomoc. Nie wiedział jednak, że nawet najlepszy specjalista w kraju nie będzie w stanie już pomóc Javierowi. Od kilku minut mężczyzna najzwyczajniej w świecie nie żył. Obrażenia były tak duże, a ciosy zadawane przez pogrążonego w amoku Samuela tak mocne, że Javier nie miał żadnych szans...

Na chwiejnych nogach wycofał się z miejsca popełnionej przed chwilą zbrodni i odwracając się na pięcie, szybkim krokiem ruszył do wejścia szpitala. Z nisko spuszczoną głową i mocno walącym sercem przeszedł obok rejestracji, a następnie skierował się schodami do Sali w której leżała Florencia. Będąc już na odpowiednim piętrze, resztę drogi pokonał praktycznie w biegu, a kiedy był już pod drzwiami, nacisnął klamkę i oddychając ciężko wszedł do środka.

Wybudzona ze snu Flor, odwróciła się na drugi bok i mrugając powiekami, skupiła spojrzenie na pochylonej lekko sylwetce swojego chłopaka. Zmarszczyła brwi w zdziwieniu, kiedy na jego twarzy zauważyła wyraźnie malujący się strach. Podniosła się do pozycji siedzącej i poprawiając okrywającą jej ciało kołdrę, przesunęła wzrokiem po Samuelu. Jego pięści i puchowa kurtka były umazane czymś czego w tej chwili nie potrafiła zidentyfikować. Nie wiedziała co się stało, jednak zważywszy na dziwne, mrożące krew w żyłach zachowanie chłopaka, przypuszczała że jest to coś niedobrego

- Sam? – odezwała się cicho, tym samym wyrywając chłopaka z chwilowego letargu.

Samuel słysząc głos swojej dziewczyny, powoli uniósł głowę i oczami pełnymi łez spojrzał w jej niesamowicie piękne tęczówki. Wykrzywił twarz w grymasie, a kiedy pierwsze łzy spłynęły po jego policzkach, opadł na kolana i unosząc dłonie, schował w nich twarz. Florencia nie zwlekając zrzuciła z siebie okrycie, po czym, wychodząc ze szpitalnego łóżka podeszła powoli do wyraźnie czymś załamanego Sama. Nie mówiąc nic, uklęknęła przed nim i wyciągając ramiona, zaplotła je wokół ciała Sama, a następnie przytuliła go mocno do siebie chowając twarz w zagłębienie jego szyi

- Zabiłem go, Kwiatuszku – zapłakał gorzko, na co Flor kompletnie nie rozumiejąc o czym mówi, uniosła wysoko brwi. Odsunęła się od bruneta i łapiąc jego dłonie w swoje, odciągnęła je z twarzy chłopaka, po czym spojrzała na niego zdezorientowana.

- O czym ty mówisz, Sam? – spytała drżącym głosem

- Zabiłem go – powtórzył, tym samym wzbudzając we Florenci niemożliwe do zniesienia poczucie strachu

- Co zrobiłeś? Kogo zabiłeś? Mów do mnie Sam...

- Powiedział żebym to zrobił. Mówił, abym go zabił. Nie chciałem. Chciałem go tylko nastraszyć... Zrobić mu to samo co on zrobił tobie, ale kiedy nazwał cię suką nie mogłem się powstrzymać. Złapałem jego głowę i uderzyłem nią o chodnik – wyjaśnił chaotycznie, na co Flor otwierając usta w szoku, odsunęła się całkiem od chłopaka i wstając na równe nogi, cofnęła się na kilka kroków

- Mimo tego że krwawił, ja nadal go biłem... Rozłupałem mu czaszkę, Flor

- Mój Boże – wyszeptała drżącym głosem, przerażona tym, o czym opowiadał jej chłopak. Wiedziała już że to co mówi, to prawda. Flor zdążyła już poznać każdy zakamarek duszy Samuela i naprawdę nie potrzebowała wiele, by uwierzyć że opowiedziana przed chwilą zupełnie chaotyczna historia jest jak najbardziej rzeczywista. Widziała to w jego oczach, a te akurat zawsze mówiły jaka jest prawda. Nawet usta nie potrafiły tak dobrze zdać relacji, jak jego błyszczące w bólu, zdezorientowaniu i strachu tęczówki.

Usiadła bezsilnie na kraju łóżka i nieprzerwanie wpatrując się w klęczącego na podłodze Sama, pokręciła głową na boki. Była w szoku. Nie miała pojęcia co robić, co powiedzieć.

O dziwo, wcale nie czuła się źle z tym, że zabił jej męża – którego przecież tak bardzo nienawidziła... Nie, bardziej martwił ją fakt iż jeśli ktokolwiek dowie się o tym czego dopuścił się Samuel Smith, jej chłopak najprawdopodobniej na zawsze będzie mógł pożegnać się z wolnością. W tym momencie nie obchodziło ją to co dzieje się z leżącym w parku pozbawionym życia mężczyzną, a to co będzie z Samem. Była mądrą kobietą i wiedziała, że prędzej czy później jej chłopak słono zapłaci za to co zrobił. Miała świadomość, że dzisiejsza noc, najprawdopodobniej będzie ich ostatnią wspólną nocą. Resztę dni będą zmuszeni by spędzić osobno...

- Musisz doprowadzić się do porządku – powiedziała po chwili milczenia i unosząc głowę spojrzała na zszokowanego bruneta – Sam, powinieneś się umyć i przebrać. Jeśli ktoś zobaczy cię w takim stanie, zawiadomi policję, a wtedy... O Boże... To wszystko to jakiś chory koszmar – miotała się w słowach.

Nie chciała by jej chłopak poszedł siedzieć a była pewna, że jeśli ciało Javiera w dalszym ciągu leży w parku, ktoś prędzej czy później je zobaczy. Zacznie się dochodzenie, a przecież nie trudno jest ściągnąć odciski palców napastnika. Domyślała się, że za nie mniej niż kilka godzin życie jej chłopaka obróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Z resztą, jej również...

Sam dźwignął się powoli ze sterylnie wyczyszczonej podłogi po czym podchodząc do uważnie wpatrzonej w niego Florenci stanął naprzeciwko niej. Nie wyglądał najlepiej. Jego oczy błyszczały przerażeniem, po policzkach spływały ciężkie do opanowania łzy, a całe ciało drżało jak galareta. Krwawe pięści wisiały bezwładnie po bokach, zaś lekko przygarbiona postawa wyraźnie mówiła o zrezygnowaniu i zrozumiałej w tym przypadku rozpaczy.

Oboje mieli świadomość tego, że zarówno plany Sama jak i Florenci kilkanaście minut wcześniej na zawsze zostały pogrzebane. Za kratkami trudno jest osiągnąć to, o czym marzyło się od dziecka. Sam mógł pożegnać się z karierą hokeisty, a Flor ze spokojnym, nudnym życiem u boku chłopaka którego kochała całym sercem. Wszystko czego pragnęli w mgnieniu oka prysło niczym bańka mydlana. Javier dokonał tego, czego chciał... Sprawił, że już na zawsze będzie obecny w życiu swojej żony. I jeśli nie fizycznie, to na pewno jeszcze długo nie opuści jej myśli. Na tym właśnie mu zależało, by Florencia do końca swoich dni pamiętała iż był ktoś taki jak on. No bo jakim cudem można tak łatwo zapomnieć o osobie, która zniszczyła nie tylko jej życie, ale też życie człowieka który za nic w świecie nie zasłużył sobie na taki marny los.

Flor przeklinała w myślach swojego pecha. Żałowała w tej chwili że dane jej było poznać Sama. Twierdziła, że gdyby nie ona, to brunet w dalszym ciągu byłby szczęśliwy. A teraz? Teraz nie czeka go zupełnie nic innego, jak tylko dożywocie za zabójstwo nic niewartego człowieka.

- Muszę im o tym powiedzieć – jego zachrypły z emocji głos, wyrwał Florencie z rozmyślania. Dziewczyna podniosła szybko głowę i szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, spojrzała na Samuela – Zabiłem go i muszę się do tego przyznać – dodał, na co kręcąc głową na boki, wstała ze swojego miejsca, po czym zmniejszając dzielącą ich odległość wyciągnęła dłonie, a następnie ułożyła je na szczycie ramion bruneta

- Jeśli to zrobisz, to cię zamkną. Wiesz o tym, prawda? – spytała spokojnie, a on uśmiechając się słabo, potwierdził rozumienie jej słów lekkim skinieniem

- Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji, Kwiatuszku. Zabiłem go, rozumiesz? On nie żyje... Przeze mnie. Nie ważne czy się przyznam teraz, czy poczekam aż sami dojdą do tego kto to zrobił i tak mnie zamkną. Jestem już skończony, Flor – wyszeptał zrezygnowany.

Czując jak nieprzyjemne dreszcze rozchodzą się wzdłuż jej kręgosłupa, Flor pokręciła się niespokojnie i zaciskając mocno powieki wypuściła z ust ciężkie powietrze, chcąc w ten sposób się uspokoić. Przełykając głośno ślinę, zrobiła krok do przodu, po czym zaplatając ramiona na szyi Samuela, wtuliła się mocno w jego ciepłe ciało. W wykrzywiającej boleśnie uszy ciszy zastanawiała się nad tym, co właściwie powinni zrobić. Szukała jakiegoś wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, jednak nic konkretnego nie przyszło jej do głowy. Słysząc jego mocno bijące serce jęknęła cicho, a po jej twarzy popłynęły słone łzy. Choć wiedziała, że będzie do tego zmuszona, nie chciała się z nim rozstawać. Nie teraz, nie nigdy. Nie miała pojęcia dlaczego okrutny los tak bardzo się na nią uwziął. Czemu zawsze zabiera jej to na czym najbardziej w świecie jej zależy. Dlaczego opatula ją płaszczem bolesnych doświadczeń i za każdym razem zabija szczęście już w zalążku. Czym sobie na to zasłużyła?

- Przepraszam – wyszeptał do jej ucha, na co zapłakała głośno – Przepraszam, nie chciałem aby tak wyszło. Miał rację... Jestem taki jak on – dodał łamiącym się głosem, a ona słysząc to co wygaduje chłopak, odsunęła się od niego i łapiąc w płuca spazmatyczne powietrze, wzięła jego twarz w swoje dłonie, po czym spoglądając w jego smutne oczy, rozchyliła usta

- Nigdy więcej nie waż się myśleć, że jesteś taki jak on, słyszysz? Nigdy taki nie byłeś i nigdy nie będziesz – powiedziała pewnie, na co Sam zacisnął mocno powieki i wykrzywiając twarz w grymasie bólu pokręcił głową na boki – Stanąłeś w mojej obronie, zrobiłeś wszystko bym była bezpieczna. Jesteś od niego milion razy lepszy, Sam...

- Zabiłem go, Flor, rozumiesz? – powtórzył kolejny już raz – Nie jestem lepszy. Jestem dokładnie taki sam, tyle że nie wyżyłem się na tobie tak jak on to robił, a na nim... Chciałem go zabić, to nie był przypadek. Zrobiłem to z zimną krwią. – mówił, a kiedy skończył odwrócił głowę w stronę okna, zza którego do ich uszu doszły wyjące w głuchej ciszy syreny policyjne.

Spojrzeli na siebie wiedząc już, że to koniec...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro