41
- Kwiatuszku, nie wiesz gdzie są moje słuchawki? – krzyknął z przedpokoju Sam, przygotowujący się do wyjścia na trening hokeja.
Myjąca naczynia Florencia, przewróciła oczami i zakręcając wodę, sięgnęła po kuchenną ścierkę, po czym wytarłszy mokre ręce, wyszła z pomieszczenia, przechodząc do pokoju gościnnego. Rozglądnęła się po salonie, myśląc że Sam najpewniej właśnie tutaj je zostawił, ale nigdzie nie było ich widać
- Nie masz ich w torbie? – spytała, na co pokręcił głową – Jak byś ich tak nie rzucał gdzie popadnie, to nie musiałbyś ich teraz szukać – skomentowała, a wpatrujący się w nią Sam westchnął wymownie. Podszedł do swojej dziewczyny i unosząc dłonie, złapał jej policzki.
- Musisz być taka pyskata? – Flor prychnęła na jego słowa i zaciskając palce na jego przedramionach, chciała go od siebie odepchnąć, ale jej na to nie pozwolił. Przybliżył się do brunetki i układając usta w dzióbek, cmoknął szybko czubek jej nosa.
- Bałaganiarz – skwitowała, na co się zaśmiał. Ponownie ją pocałował, jednak tym razem musnął jej pełne, różowe usta
- Przeżyję bez nich – powiedział między pocałunkami, a gdy już skończył, odsunął się od Florenci, po czym naprędce skierował się do niewielkiego przedpokoju.
Założył buty, zasznurował je i sięgając po sportową torbę, przerzucił ją sobie przez ramię, po czym pożegnał dziewczynę wesołym do zobaczenia. Zniknął za drzwiami, nim cokolwiek mogła mu odpowiedzieć. Z lekkim uśmiechem na ustach, stojąca na środku pokoju Florencia podparła talię rękoma i wzdychając ciężko, pokręciła głową na boki. Odwróciła się na pięcie i wtedy zobaczyła zgubę Samuela. Nie mogła uwierzyć w to, że cały czas leżały na stoliku, na który zresztą, jeszcze przed chwilą zerkała. Złapała słuchawki w palce i w biegu pokonała dzielącą ją od drzwi odległość
- Sam! – krzyknęła za chłopakiem, który właśnie wsiadał do swojego zaparkowanego po drugiej stronie ulicy samochodu.
Brunet odwrócił się słysząc głos swojej ukochanej i unosząc wysoko brwi, spojrzał na nią pytająco. Dopiero po chwili ujrzał trzymany przez nią przedmiot. Uśmiechnął się szeroko, a następnie wrócił się do stojącej w progu domu Florenci
- Gdzie były? – spytał, na co prychnęła pod nosem
- Na stoliku... Serio, albo musisz popracować nad swoją pamięcią, albo przestań do cholery w końcu bałaganić – syknęła, wymachując przy tym rękami.
Sam zaśmiał się wesoło widząc uroczo zdenerwowaną dziewczynę, na co ta posłała mu karcące spojrzenie. Mając w świadomości iż nie ma już za wiele czasu, bo trening zaczynał się dokładnie za dwadzieścia minut, wyciągnął z zaciśniętej dłoni Florenci słuchawki, po czym pochylając się do dziewczyny, wpił się zachłannie w jej usta w podziękowaniu
- Dzięki. Do później, muszę już lecieć – oznajmił i obdarzając ją ostatnim spojrzeniem, wrócił do samochodu.
Żadne z nich nie miało pojęcia o tym, że przy bramie sąsiedniego domu w czarnym samochodzie On uważnie ich obserwuje...
Uzbrojony w pokłady cierpliwości, od samego rana czekał w tym samym miejscu z nadzieją, że któreś z nich w końcu zdecyduje się na opuszczenie domu. Ze sporządzonych wcześniej zapisków uświadomił sobie fakt, iż Sam w niedługim czasie wyjdzie na trening hokeja. Dziś była sobota, a z tego co już zdążył zauważyć, tego dnia treningi zazwyczaj odbywały się jeszcze przed południem.
Pierwszą osobą jaką ujrzał była mała Lilly, która z uśmiechem na ustach wybiegła z domu, by w radosnych podskokach skierować się do swojej koleżanki, mieszkającej zaledwie dwa domy dalej. Zaśmiał się złowieszczo wiedząc już, że kiedy Sam wyjdzie z domu, Florencia zostanie zupełnie sama. Bez żadnej opieki i zbędnego towarzystwa. Postanowił, że to właśnie wtedy, po raz drugi, złoży jej niespodziewaną wizytę.
Chwytając lornetkę w dłonie, wrócił do obserwowania okien. Uniesione wysoko rolety, pozwalały mu zobaczyć każdy mały szczegół. Widział nawet jak kropelki wody, z nieosuszonych jeszcze talerzy, spłynęły strumieniem po przedramieniu jego żony. Bez problemu mógł zauważyć każdy błysk w oku Florenci, kiedy obdarzała swojego młodszego kochanka ciepłymi spojrzeniami. Jeśli by się skupił, to nawet z ruchu warg mógłby odczytać to, o czym rozmawiali, ale nie chciał... Nie było mu to potrzebne. Nie interesował go temat jaki poruszali przy śniadaniu, ani ten podczas gdy biegali między pokojami wyraźnie czegoś szukając. Interesowało go wyłącznie to, kiedy młody brunet opuści wreszcie swój dom...
Kiedy w końcu nadeszła ta chwila, a uśmiechnięty od ucha do ucha Sam odjechał wzdłuż ulicy, po czym zniknął za zakrętem, Javier odłożył lornetkę, zatarł ręce w złowieszczym geście i wyciągając kluczyki ze stacyjki, opuścił samochód
- Idę po ciebie, mała – szepnął pod nosem i nie zwlekając ruszył w kierunku niewielkiego budynku.
Stając przed drzwiami domu rozglądnął się na boki, chcąc tym samym upewnić się iż nikt, ani nic mu nie przeszkodzi w zrealizowaniu swojego chorego planu zemsty. Stwierdzając że dzielnica jeszcze nigdy wcześniej nie była tak pusta jak teraz, zaśmiał się szaleńczo, po czym nacisnął na klamkę.
O dziwo, od razu ustąpiła
- Nawet nie wiesz jaki to był błąd – w dalszym ciągu rozmawiał sam ze sobą, naśmiewając się z nieroztropności swojej żony. A przecież tyle razy mówił jej, aby zawsze zamykała drzwi do domu...
Bezszelestnie wśliznął się do środka i na palcach przeszedł z przedpokoju do kuchni. Opierając się o futrynę drzwi, założył ręce na klatce piersiowej i kręcąc głową na boki, z rozbawieniem obserwował bujającą się w rytm puszczonej z radia muzyki, Flor. Dziewczyna nie miała bladego pojęcia iż w tym niewielkim pomieszczeniu nie jest sama. Nie mogła się domyślić tego, że potwór z jej przeszłości stoi właśnie za jej plecami, uważnie obserwując każdy jej ruch. Nie miała takiej mocy, a i on odpowiednio zadbał o to, by uśpić nieco jej czujność.
Specjalnie przeczekał kilka tygodni, by jego żona znów mogła poczuć się pewnie. Wiedział doskonale iż nawet w największych koszmarach sennych Flor nie przypuszczała, że to właśnie dziś postanowi ją odwiedzić.
- Jak zwykle urocza – odezwał się, na co brunetka podskakując z przerażenia wypuściła z dłoni porcelanowy talerz.
Wypuściła z ust drżące powietrze i zacisnęła mocno powieki, nie chcąc aby po policzkach spłynęły gorzkie łzy. Nie miała pojęcia, jakim cudem ją znalazł. Myślała, że już odpuścił. Wprawdzie w dalszym ciągu czuła jego obecność i wiedziała, że czai się gdzieś niedaleko, jednak miała nadzieję, że już zrozumiał...
Że nigdy więcej go już nie zobaczy.
Słysząc przeraźliwy śmiech jaki opuścił jego usta, oraz ciężkie kroki, stawiane równomiernie noga za nogą wzdrygnęła się lekko, zaciskając drżące palce na wilgotnej ścierce. Błagała Boga, by to był tylko sen. Koszmar, z którego zaraz się obudzi. Prosiła, aby go zabrał, aby nie pozwolił jej na niego patrzeć. Roztrzęsiona łapała płytkie oddechy, próbując przy tym spowolnić bicie swojego serca. Czy się bała? Nie...
Ona umierała z przerażenia.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy poczuła obleśny dotyk na swoich biodrach i wręcz palący oddech, drażniący jej odsłoniętą skórę szyi. Zacisnęła dłonie w pięści i licząc od dziesięciu w dół, próbowała się jakoś uspokoić.
- Boisz się, kochanie? – spytał, ale nie odpowiedziała. Z resztą... Nie musiała nic mówić. On i tak swoje wiedział. Znał ją przecież doskonale. Karmił się jej strachem i wiedział, że kiedy jego żona trzęsie się niczym galareta, jest przerażona do szpiku kości.
Nie tylko drżenie mówiło o tym, jak Florencia bardzo się boi swojego męża, ale i łzy których koniec końców nie udało jej się powstrzymać.
- Och, zupełnie niepotrzebnie. Przecież powinnaś wiedzieć, że prędzej czy później znów się spotkamy. Ja nigdy nie odpuszczam, mała... - wyszeptał tuż przy jej uchu, na co pisnęła.
Oddychała coraz ciężej, a on to widział. Jej klatka poruszała się z zawrotną prędkością i to go cieszyło. Chichocząc pod nosem jak na psychola przystało, uniósł dłoń, po czym opuszkami palców przejechał po bliźnie na policzku Florenci
- Piękna pamiątka – odezwał się rozbawiony, na co Flor łapiąc jego dłoń w palce, odrzuciła ją na bok – Nie podoba ci się mój dotyk, kochanie?
- Zostaw mnie – wydusiła ledwie słyszalnie, na co znów się roześmiał. Przycisnął jej ciało do swojego i pochylając się do ucha Martinez, znów wyszeptał
- Nigdy, skarbie... Nigdy
- Czego ty ode mnie chcesz?! – wykrzyczała, nie wiedząc już zupełnie co robić.
Siłą odwróciła się w jego ramionach i układając dłonie na jego klatce piersiowej odepchnęła go lekko od siebie. Javier zaśmiał się żonie w twarz, po czym unosząc dłoń niespodziewanie uderzył ją w policzek.
- Jeszcze się nie nauczyłaś przez te wszystkie lata, że na mnie się nie podnosi głosu – warknął niemiło i chwytając jej długie włosy, pociągnął ją mocno w stronę salonu. Zatargał ją do pokoju niczym zwierze, po czym rzucił jej drżące ciało na kanapę. – Rozbestwiłaś się maleńka – powiedział cicho i pochylając się do płaczącej brunetki, po raz kolejny uderzył ją z otwartej ręki
- Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania! – wykrzyczał w złości, na co jęknęła przerażona. Przyłożyła drżące mocno dłonie do policzków, chcąc w ten sposób zakryć się przed kolejnym bolesnym uderzeniem – Nie zapominaj, że w dalszym ciągu jesteś moją żoną! Masz być posłuszna! Czy naprawdę tak wiele od ciebie oczekuję?
- Jesteś nienormalny – szepnęła pod nosem, ale na jej nieszczęście Javier usłyszał to, co powiedziała.
Chwycił jej ramię i zaciskając na nim palce, podniósł ją z kanapy tak, jakby ważyła tyle co najlżejsze w świecie piórko. Postawił ją na nogi naprzeciwko siebie, po czym łapiąc w dłonie jej palce odciągnął je od zasłoniętej twarzy, a następnie, po raz kolejny posłał jej mocny cios. Tym razem z zaciśniętej pięści. Flor zachwiała się do tyłu i wyjąc z bólu, upadła bezwładnie na podłogę. Nie miał dla niej żadnej litości. Raz po raz kopał jej ciało ciężkimi butami, nie patrząc na to jak bardzo ta biedna dziewczyna cierpi. Nic go nie obchodziła. Interesowała go wyłącznie ta pieprzona satysfakcja jaką otrzymywał z każdym kolejnym zadanym jej ciosem.
- Błagam... Zostaw – wyjęczała ostatkiem sił, ale to i tak na nic.
Javier zdawał się być niewzruszony na jej prośby. Twierdził bowiem, że skoro w dalszym ciągu jest zdolna do mówienia, czy wydawania z siebie choć najcichszego dźwięku, to jeszcze ma siły na kolejną serię porządnego lania. Nie wzruszył go nawet widok krwi płynącej gęstymi ścieżkami z jej najprawdopodobniej złamanego nosa, ani rozwalona brew, czy dolna warga. Nie przejął się również spuchniętą od uderzeń twarzą, czy formującymi się powoli fioletowymi siniakami. Nie poruszył go nawet płacz, ani drżenie ciała bezbronnej brunetki.
Nic... Kompletnie nic go nie obchodziło. Czuł teraz niewyobrażalnie wielką władzę. Był ponad nią, dokładnie tak jak to sobie wymarzył. W tej chwili nie stawiała się, nie opierała się... Po prostu leżała nieruchomo na jasnym dywanie, kompletnie mu oddana i posłuszna. Tak właśnie to widział... Nie zauważał tego, że ona nie ma już nawet sił się poruszyć. Nie widział, że z bólu straciła przytomność. Nie dopuszczał do siebie myśli, że praktycznie wysłał już swoją żonę na drugi świat.
Nie... On był pewny tego iż w końcu zrozumiała swój błąd i wreszcie postanowiła słuchać swego Pana. Przecież kilka lat wcześniej, dokładnie tego jej nauczył. Posłuszeństwa. Bycia na każde pstryknięcie palcami. Idealna żona, nieidealnego męża.
- I że cię nie opuszczę aż do śmierci... Pamiętasz? – spytał, lecz milczała.
Zacisnął szczękę zdenerwowany faktem iż jego pytanie odbiło się głuchym echem po pomieszczeniu i pochylając się do Florenci złapał jej włosy w dłonie, po czym uderzył jej głową o podłogę
- Odzywaj się jak do ciebie mówię do kurwy nędzy! Pamiętasz to co mi obiecywałaś przed ołtarzem? Pamiętasz, do cholery?! – krzyczał wściekły na nieświadomą już niczego dziewczynę – Przysięgałaś! I co? Gdzie to wszystko? – wciąż zadawał pytania, na które odpowiadała mu jedynie cisza
- Wydałaś mnie psom, a potem uciekłaś jak ostatni tchórz. Myślisz, że nie wiem o twoim kochasiu? Myślisz, że nie mam o nim pojęcia?! Wiem o nim kurwa wszystko i obiecuję... Jak tylko skończę z tobą, zabiorę się za niego. Niech wie do cholery, że moich rzeczy się nie rusza!
Ostatni raz uderzył jej głową o podłogę, po czym upadł na kolana i przyciskając usta do jej umazanego krwią czoła, zapłakał żałośnie
- Mów do mnie, kochanie – wyjęczał, na co nie odpowiedziała.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Przypomniał sobie, że kilka lat temu to wszystko wyglądało bardzo podobnie. Pobił ją do nieprzytomności tak samo dziś, jak i wtedy.
Owinął ramiona wokół jej bezwładnego ciała i zaciskając je mocno, wstał na równe nogi, po czym trzymając żonę jak wtedy gdy przenosił ją przez próg domu weselnego, przeszedł przez pokój gościnny, a następnie ułożył ją na kanapie. Rozchylił usta kiedy jej ręka opadła do samej podłogi. Wiedział już że jak zwykle przesadził, jednak teraz już nic nie mógł z tym zrobić.
Musiał ją zostawić i uciekać. Nie chciał, by znów wsadzili go za kratki. Nie chciał tam wracać...
Ucałował na pożegnanie jej siny policzek i ze spływającymi po twarzy łzami, wycofał się z pomieszczenia. Wyszedł z domu nie oglądając się za siebie. Otarłszy mokrą warz westchnął ciężko, po czym uniósł kąciki ust w szerokim uśmiechu.
Zawsze tak robił. Jego choroba psychiczna nie pozwalała mu na inne zachowanie. Za każdym razem najpierw płakał kiedy widział jej posiniaczone, czy poranione ciało, a potem uśmiechał się czując jak satysfakcja wysyła go na sam szczyt niewyobrażalnie wielkiego szczęścia.
Uniósł dumnie głowę i poprawiając mankiety swojej śnieżnobiałej koszuli, rozglądnął się na boki, po czym skierował kroki w stronę pozostawionego dom dalej samochodu. Z adrenaliną krążącą w żyłach włożył kluczyk do stacyjki i przekręcając go, wrzucił pierwszy bieg, po czym wcisnął na gaz. Ostatni raz obrzucił spojrzeniem dom Samuela, a kiedy zniknął za zakrętem wyciągnął ze schowka telefon komórkowy. Zerkając na ekran wystukał numer telefonu i przykładając aparat do ucha, niecierpliwie czekał na połączenie
- Witam – odezwał się miękko, gdy po drugiej stronie, z wyuczoną na pamięć formułką, przywitała go jedna z operatorek – Właśnie zabiłem swoją żonę...
Jak się podoba? :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro