27
- Pani profesor! – zawołał za Florencją jeden z jej studentów, a kiedy dziewczyna się odwróciła, podszedł do niej z szerokim uśmiechem na twarzy i kilkoma zapisanymi kartkami, ściskanymi między palcami.
Flor stanęła twarzą w twarz z chłopakiem i posyłając mu lekki uśmiech, spojrzała na niego pytająco.
– Czy mogłaby mi Pani pomóc z tymi zagadnieniami? Nie jestem pewien, czy dobrze je rozumiem – oświadczył przyjemnym dla ucha tonem, na co zainteresowana Flor pochyliła się do notatek jakie wyciągnął w jej stronę. Przyjrzała się dokładnie problemowi z jakim zwrócił się do niej uczeń, po czym dokładnie starała się mu wszystko wyjaśnić.
Kiedy tłumaczyła studentowi w jaki sposób powinien obliczyć różnicę czasu miejscowego między Tokio, a Meksykiem, kątem oka zauważyła przechodzącego niedaleko Samuela. Brunet zatrzymał się na kilka sekund i marszcząc brwi w zdziwieniu, przyglądnął się rozmawiającej parze. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Flor wstrzymała powietrze, po czym wypuszczając je z cichym świstem, przygryzła wargę, a następnie lekko speszona, wróciła do swojego rozmówcy.
Sam widząc brak zainteresowania ze strony Martinez, westchnął ciężko i zaciskając pięści po bokach pokręcił głową na obie strony. Był zły i zazdrosny, że to nie jemu Flor poświęca uwagę. Od dwóch tygodni Florencia unikała jakiegokolwiek kontaktu z Samuelem i jedyne na co sobie pozwalała to krótkie spojrzenia rzucane w jego stronę, czy ciche westchnienia, kiedy – przechodząc niespodziewanie obok niej – przypadkowo się o nią ocierał. Przez resztę czasu, traktowała go jak powietrze. Zupełnie tak, jakby nigdy nie istniał, jak gdyby nigdy nic dla niej nie znaczył... No, a przynajmniej tak właśnie jej zachowanie odbierał Sam
Rzeczywistość była jednak nieco inna... Florencia całymi dniami snuła się jak własny cień, wspominając wspólne chwile z chłopakiem który pokolorował swoją obecnością jej szary jak do tej pory świat. Nie sypiała zbyt dobrze, bo myśli zakłócały sny. Obraz jego pięknej twarzy, ciemnych oczu i pełnych ust wirował w jej głowie, nie pozwalając ani na chwilę o sobie zapomnieć. Chciała by między nimi było tak, jak jeszcze te kilka tygodni temu. Marzyła o jego ciepłym dotyku, o ramionach którymi ją otaczał, o inteligentnych rozmowach jakie przeprowadzali kiedy dzień chylił się ku końcowi. Pragnęła poczuć jego usta na swoich... Tęskniła za nim niemożliwie bardzo, jednak nie miała odwagi, by się do tego przyznać. Chciała jego bliskości, a jednocześnie obawiała się jej...
Gdzieś z tyłu głowy, od czasu do czas pojawiała się czerwona lampka, niepozwalająca jej na wykonanie choćby jednego, małego kroku w jego stronę. Cholerna przeszłość dawała się we znaki, podpowiadając jej cicho, aby nie popełniała tego samego błędu co kilka lat temu. Wprawdzie zdawała sobie sprawę z tego, że Sam ani trochę nie przypomina jej męża, jednak jego zachowanie sprzed paru tygodni pozostawiało wiele do życzenia. Nie miała stuprocentowej pewności, że - pod wpływem emocji jakie w tamtym czasie się w nim niebezpiecznie skumulowały - nie podniósłby na nią ręki. Być może, gdyby nie Jones który w odpowiedniej chwili odciągnął od niej rozjuszonego chłopaka, skończyłaby tak jak jeszcze kilka lat temu... Z podbitym okiem i krwawiącym nosem. Nie chciała przeżywać tego po raz kolejny, dlatego też tamtego dnia, kiedy przyszedł z przeprosinami, postanowiła wyrzucić z siebie cały żal prosto w jego twarz i najzwyczajniej w świecie zerwać z nim znajomość, która – nie wiedzieć kiedy – przekroczyła granice jakie powinny być między nauczycielką, a uczniem.
Szkoda tylko, że kiedy rozsądek podpowiadał jej to, co powinna zrobić z tą całą sytuacją, serce mówiło zupełnie co innego... Ten niespełna pół kilogramowy narząd, kompletnie nie słuchał się tego co ma do powiedzenia rozum. Bił przyspieszonym rytmem za każdym razem, kiedy Samuel pojawiał się w zasięgu jej wzroku...
Samuel z zawieszoną nisko głową zrobił kilka kroków do przodu i nie odwracając się za siebie, poprawił na ramieniu ucho plecaka, po czym skierował się do wyjścia z uczelni. Gdy wyszedł na świeże powietrze, odetchnął głęboko i czując, jak smutek ogarnia jego zmarnowaną duszę, ruszył w stronę baru, w którym ostatnimi czasy spędzał praktycznie każdą wolną chwilę. Nie potrafił sobie poradzić ze stratą dziewczyny na której cholernie mu zależało, dlatego też, postanowił sięgnąć po odrobinę ukojenia w postaci czystej wódki.
Przekraczając próg dobrze znanego miejsca, westchnął ciężko, wiedząc już, że dzisiejszy dzień skończy się dokładnie tak samo jak tych kilka poprzednich. Jak zwykle zapewne obudzi się na kanapie z głową w misce, którą za każdym razem mała Lilly, zauważając to w jakim stanie wrócił do domu podkładała swojemu bratu. Podszedł do baru i siadając na wysokim stołku, machnął na kelnera, prosząc przy tym o dwie setki wysokoprocentowego alkoholu.
- Dalej się tym próbujesz leczyć? – spytał barman i spoglądając z politowaniem na swojego klienta, ułożył dłonie na blacie po czym pochylając się nad nim, z niesmakiem pokiwał głową na boki – Stary, autodestrukcja nie jest dobrym lekiem na złamane serce – oznajmił, na co Sam wykrzywiając usta w grymasie, prychnął pod nosem
- A co jest? – spytał
- Nie wiem, może szczera rozmowa? – wzruszył ramionami, a jego słowa ponownie spotkały się z kpiącym uśmiechem ze strony Samuela.
- Co jeśli ona nie chce ze mną rozmawiać? – brunet zadał kolejne pytanie, po czym unosząc się lekko, wychylił się ponad bar i zauważając odwrócone do góry dnem czyste kieliszki, chwycił za jednego z nich, następnie łapiąc za butelkę mocnego trunku. Bez pytania, odkręcił korek i przechylając szkło, wypełnił kieliszek przeźroczystą cieczą. Barman nie skomentował zachowania chłopaka. Wyprostował postawę i zaplatając ręce na klatce piersiowej, spojrzał na chłopaka z uniesionymi wysoko brwiami, po czym rozchylił usta
- Laski nie są warte tego, by doprowadzać się do takiego stanu. Od tygodnia przyłazisz tu każdego dnia, z miną niczym zbity pies i wlewasz w siebie hektolitry tego gówna, mając nadzieję, że to ci pomoże... Ale wiesz, co? To nie pomaga. To tylko jeszcze bardziej pokazuje ci jaki jesteś słaby...
- A co jeśli ona była tego warta? – spytał Sam wchodząc mężczyźnie w słowo i opuszczając nisko głowę, spojrzał na swoje lekko drżące dłonie – Co jeśli to ja nie jestem niczego wart? Nie pomyślałeś o tym? Nie zastanowiłeś się na tym, że to może ja sam, przez własną głupotę wpakowałem się w to gówno? Co mi powiesz, w przypadku gdy przez własne niedojebanie sprowadziłem na siebie czarne chmury? – ciągnął żałośnie, a barman skupiając się na zmarnowanej twarzy bruneta, skinął lekko głową i siadając na krześle naprzeciwko Sama, gestem ręki pokazał mu aby kontynuował wylewanie swoich żali.
- Jest najwspanialszą dziewczyną pod słońcem. Taką wiesz, idealną po prostu – powiedział po krótkiej chwili ciszy, uśmiechając się pod nosem na myśl o niesamowicie pięknej brunetce, która zawładnęła jego sercem – Inteligentna, miła i dobra... Niemożliwie atrakcyjna i cholernie pociągająca. Kurewsko dzielna i niesamowicie odważna. Wiele w życiu przeszła. Straciła oboje rodziców, wpakowała się w toksyczny związek, który wyssał z niej resztki radości, a mimo to idzie do przodu z wysoko uniesioną głową i cholernie cudownym uśmiechem na ustach. Idealna w każdym calu... Będąc przy niej, masz wrażenie że jesteś dla niej za słaby, że nigdy nie zasłużysz sobie na choćby odrobinę jej uwagi. Rozumiesz... To ten typ dziewczyny, przy której faceci, nawet ci pieprzenie perfekcyjni, czują się jak nic nieznaczące robaki. To anioł, na którego tak naprawdę żaden ziemski skurwiel nie zasługuje... - wyrzucił z siebie i unosząc głowę, spojrzał na barmana, zastanawiając się przy tym, czy facet w dalszym ciągu go słucha, czy może już dawno odpuścił. Widząc jednak zielone oczy wpatrujące się w niego z uwagą, ponownie się odezwał
- Ja dostałem szansę. Nie wiem nawet dlaczego, bo przecież kim ja kurwa jestem, by mogła zwrócić na mnie uwagę? – zaśmiał się smutno i na nowo opuścił ze wstydem głowę.
Pokręcił nią na boki, kolejny już raz nie dowierzając w to, jak bardzo spieprzył sprawę
- Przez długi czas żyła w strachu, bo jej chujowy mąż, każdego dnia ją bił. Znęcał się nad nią, poniżał, wykorzystywał. Był pieprzonym zwyrolem i ja o tym doskonale wiedziałem. Opowiedziała mi o swoim życiu, obawach, problemach. Miałem świadomość tego, czego się boi, że ciężko jej kogokolwiek obdarzyć zaufaniem. Mi zaufała... Wpuściła mnie do swojego świata, a ja to wszystko spierdoliłem. Ot, tak, po prostu – jęknął płaczliwie, czując jak piekące łzy zbierają się pod powiekami. Ciężko było mu mówić o tym wszystkim, ale chciał to z siebie wyrzucić.
- Byłem wkurwiony. Cholernie, wkurwiony... Doskoczyłem do niej z zawieszonymi pięściami i powiedziałem jej kilka przykrych słów, na które za nic w świecie nie zasłużyła. I wtedy zobaczyłem... W jej oczach był cholerny strach. Bała się mnie. Myślała, że... Myślała, że ją uderzę i jeśli mam być szczery, to chyba nawet miałem zamiar to zrobić – przyznał w końcu sam przed sobą i coś nagle w nim pękło.
Rozpłakał się niczym mały chłopiec, żałując w tym momencie wszystkiego czego się w tamtym czasie dopuścił. Było mu cholernie źle, bo zdał sobie sprawę z tego, iż nie różnił się niczym od Javiera Martineza. W jego przekonaniu, był dokładnie taki sam jak mąż Florenci, który nie patrząc na krzywdę jaką wyrządzał tej Bogu ducha winnej dziewczynie, rozładowywał na niej negatywne emocje z którymi nie mógł sobie poradzić. Barman widząc załamanie młodego chłopaka, złapał w dłoń szklaną butelkę czystej wódki i wzdychając ciężko, przeszedł na drugą stronę baru. Usiadł obok Samuela, po czym wyciągając do niego wolną dłoń, klepnął jego ramię, następnie stawiając trunek tuż przed nosem chłopaka
- Pij, chłopie. Pij... Wprawdzie nie odpokutujesz tego w ten sposób, ale zjebałeś po całości, a ja nie widzę lepszego wyjścia niż to, by zajebać się w cztery dupy i po prostu zapomnieć...
- Nie umiem i nie chcę zapominać – pociągnął głośno nosem, po czym zeskakując z krzesełka, chwycił pewnie butelkę w dłoń i nie zwracając już uwagi na wpatrującego się w niego z zaskoczeniem mężczyznę, opuścił jak najszybciej to miejsce.
*
Wieczorem, tuż po wzięciu relaksującej kąpieli, Flor wchodząc do swojej sypialni, rzuciła się na środek swojego łóżka, a następnie znajdując wygodną dla siebie pozycję, rozłożyła przed sobą kolokwia jednej z grup i z długopisem między palcami, oceniała prace swoich studentów. Od razu zauważyła, że niektórzy uczniowie, podeszli do testu bardzo poważnie i rozwijając zagadnienia swoimi słowami, pokazali w ten sposób wysiłek włożony w naukę. Inni najwyraźniej nie byli aż tak ambitni, bo odpowiedzi kropka w kropkę identyczne do tych, jakie przekazywała uczniom podczas wykładów, niezaprzeczalnie podpowiadały jej o bezwstydnym ściąganiu. Nie było takiej pracy która zasłużyłaby na negatywną ocenę i nawet jeśli Flor miała świadomość tego, że niektóre z nich były po prostu skopiowaniem notatek, nie mogła postawić oceny niedostatecznej, ze względu na to, że nikogo nie przyłapała na gorącym uczynku.
Kiedy w jej dłoniach wylądował test jednej ze studentek, usłyszała niecierpliwe, głośne walenie do drzwi. Odłożywszy kartkę na bok, poodnosiła się z materaca i zawiązując ciaśniej satynowy szlafrok, ze zmarszczonymi ze zdziwienia brwiami, poszła zobaczyć kto o tej porze postanowił ją odwiedzić
- Już idę... Już – krzyknęła, w momencie gdy pukanie się powtórzyło.
Oparła dłonie o drewnianą powłokę, wspięła się lekko na palcach, by przez wizjer zobaczyć kto stoi po drugiej stronie. Jej serce zabiło mocniej, gdy stukanie się ponowiło, jednak nikogo nie była w stanie dostrzec. Drżącymi dłońmi przekręciła zamek i przełykając głośno ślinę, nacisnęła na klamkę.
To co zobaczyła kilka sekund później, wywołało szok na jej twarzy. Mała Lilly z mokrymi od łez policzkami i czerwonym od płaczu nosem, stała naprzeciwko niej w samych dresach i naprędce zarzuconej na ramionach o kilka rozmiarów za dużej bluzie. Dziewczynka trzęsła się z zimna, dlatego też, Flor nie zastanawiając się ani chwili dłużej, złapała jej malutką rękę i ściskając ją lekko, wciągnęła ją do środka, po czym mocno przytuliła do swojego ciepłego ciała
- Co się stało, skarbie? – spytała z troską, głaskając delikatnie głowę dziewczynki, na co siedmiolatka, pociągając głośno nosem, rozchyliła usta, dukając nieskładnie w pośpiechu i niezbyt wyraźnie
- Sam... On... On przyszedł i zwariował. Zniszczył wszystko i... Ja.. Ja się boję...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro