Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12


Sam od samego rana chodził podminowany. Wkurzało go dosłownie wszystko, a każda napotkana na drodze rzecz, wywoływała z jego ust nieprzyjemny dla ucha potok przekleństw. Jego twarz była czerwona od złości, w oczach tańczyły iskierki zdenerwowania, a dłonie zaciskały się po bokach w pięści, dokładnie tak, jakby chciał się przygotować na ewentualne uwolnienie kumulującej się od wczoraj frustracji, poprzez przywalenie w coś.

Pierwszym co wyprowadziło Sama z równowagi był nieszczęsny budzik, który zadzwonił w najmniej pożądanym momencie, tym samym przerywając brunetowi przyjemny sen z Flor w roli głównej. Następną rzeczą, był pozostawiony przez Lilly talerz na stole, którego po śniadaniu zapomniała posprzątać. Nawet głupia szuflada ze skarpetkami, wpłynęła na niego bardzo negatywnie, ponieważ mimo dokładnego przeszukania jej, za nic w świecie nie mógł znaleźć skarpetek bez dziury, a jeśli już takie znalazł, to zwyczajnie w świecie nie pasowały do siebie.

 Cały dzisiejszy gniew pochodził z wiadomego źródła. Był zły, że Pani profesor, z którą przeżył najlepszy seks w swoim życiu, tak po prostu go odrzuciła. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli ich romans się rozwinie, a ktoś przypadkowo się o nim dowie, oboje będą mieć z tego powodu nieprzyjemności, jednak mimo to, chciał spróbować. Mógłby zaryzykować, a przecież miał do stracenia równie wiele, co Flor – o ile nie więcej – dlatego też, nie rozumiał czemu ona nie chciała podjąć tego ryzyka. Przecież widział, jak na nią działa. Widział to w jej oczach, czuł poprzez pocałunek, czy choćby zwykły dotyk. Słyszał jak przełyka głośno ślinę kiedy pochylał się do niej by połączyć ich usta, a nawet czuł jej mocno walące serce, kiedy podczas szczytowania wtuliła się mocno jego ciało. Tak więc teraz, zadawał sobie jedno pytanie... 

Dlaczego kobiety muszą być aż tak skomplikowane? 

Przecież jakoś by sobie z tym poradzili... Znaleźliby jakieś dobre dla obu stron wyjście... Wystarczyło tylko usiąść i zastanowić się nad tym, jak to rozwiązać, co zrobić, aby było dobrze. W jaki sposób ugryźć to, by mogli spotykać się częściej, a z czasem może zbudować z tego coś fajnego i jednocześnie zachować ich związek w tajemnicy przed resztą świata. 

To się dało zrobić, no ale jak wiadomo... Do tanga trzeba dwojga, więc i w tym przypadku Sam nie mógł zrobić nic w pojedynkę.

- Sammy, co się z tobą dzieje? Dlaczego chodzisz jak tykająca bomba? – spytała cicho Lilly, kiedy siedząc w samochodzie starszego brata, Sam podwoził ją do szkoły 

- Od samego rana się wściekasz. Czy to moja wina? Zrobiłam coś nie tak? Przecież byłam grzeczna... Odrobiłam lekcje, wczoraj poszłam wcześnie spać, nawet bajki skończyłam oglądać wcześniej niż zwykle – wyliczała, po czym westchnęła ciężko, robiąc przy tym smutną minę. 

Sam zauważając przygnębioną siostrę oraz słysząc jej słowa, poczuł się niesamowicie głupio. Przez jego durne, niewytłumaczalne i bezpodstawne zachowanie, jego młodsza siostra również straciła humor. 

Wypuszczając głośno powietrze, wyciągnął do niej dłoń i kładąc ją na jej kolanie, ścisnął je delikatnie, po czym odwracając głowę w bok, posłał dziewczynce ciepły uśmiech

- To nie twoja wina, Lil. Nie zrobiłaś nic złego i rzeczywiście, byłaś ostatnio bardzo grzeczna – powiedział, tym samym wywołując na ustach siostry lekki, niepewny uśmiech – Po prostu... Nie ważne, mam trochę swoich problemów, ale nie martw się o to, dobrze? - spytał, ale Lilly pokręciła głową na boki, nie zgadzając się ze słowami Sama

- Nie, Sam... Jesteś moim bratem i dopóki jesteś smutny, to i ja jestem smutna – oznajmiła, a to jedno zdanie, z pozoru najzwyklejsze w świecie, rozlało ciepło po jego sercu. Uśmiechnął się szeroko i odrywając na chwilę wzrok od jezdni, pochylił się szybko do siostry, po czym ucałował czule jej czoło

- Kocham cię, Lil. Jesteś najlepszą siostrą jaką mogłem sobie wymarzyć – powiedział pewnie, na co dziewczynka chichocząc pod nosem, odwdzięczyła się podobnymi słowami.

Brunet odwiózł siostrę do szkoły, pożegnał ją buziakiem w policzek, po czym niezbyt chętnie skierował się w stronę uczelni.

Jednak nie dotarł tam tego dnia, ponieważ nagły telefon, zmienił jego plany, czyniąc z tego – jak mogłoby się wydawać – zwykłego, niczym niewyróżniającego się dnia, jednym z najgorszych dni w jego życiu...

Tymczasem na uczelni, Flor, która kilka minut temu zakończyła wykłady z jedną grupą, siedziała teraz przy swoim biurku i wertując notatki przygotowane na dzisiejszy dzień, czekała na kolejną grupę. 

Kiedy sala zaczęła się wypełniać studentami, uniosła głowę znad zapisanych zeszytów i witając uczniów lekkim uśmiechem, czekała cierpliwie aż wszyscy zajmą swoje miejsca. I mimo tego, że złapała kilka spojrzeń, jej wzrok pragnął natrafić na te jedne, wyjątkowe, ciemne oczy, które hipnotyzowały ją za każdym razem gdy spod lekko przymrużonych powiek, obserwowały uważnie każdy jej ruch. 

Westchnęła cicho, gdy drewniane drzwi, zamknęły się za ostatnim studentem, mówiąc jej tym samym, że najprawdopodobniej chłopak - przez którego od kilku dni nie mogła spokojnie spać - nie zjawi się na jej zajęciach. Podejrzewała, że ich wczorajsza rozmowa, która nie skończyła się zbyt dobrze, spowoduje, że brunet zacznie jej unikać, jednak nie przypuszczała, że w ogóle nie pojawi się na jej wykładzie. Przecież wiedziała, że Sam do utrzymania stypendium, oraz do otrzymania szansy na pokazanie swoich umiejętności sportowych przed łowcą talentów z NHL, potrzebuje pełnej frekwencji, dlatego też, nie potrafiła zrozumieć, jego nieobecności. Z początku pomyślała, że najzwyczajniej w świecie się spóźni, jednak widząc Willa siedzącego w ostatnim rzędzie, obok pustej ławki Sama, miała pewność że po prostu odpuścił sobie geografię, oraz ich późniejsze korepetycje z historii.

Wzdychając ciężko, wstała ze swojego miejsca, po czym uśmiechając się sztucznie, podeszła do rozwieszonej za jej plecami mapy i łapiąc za wskaźnik, rozpoczęła swoją lekcję. Kontynuowała temat z poprzedniego dnia i opowiadając o miastach świata, zajmujących zaszczytne miejsca na początku tabeli liczby ludności, wskazywała po kolei najliczniej zamieszkiwane miejsca najpierw Starego Kontynentu, a następnie po kolei Azji, Afryki, oraz obu Ameryk.

Przez dokładną godzinę trwania wykładu, nie mogła się skupić nad tym co chciała przekazać. Nie wiedzieć czemu, czuła pewnego rodzaju niepokój, który nie pozwalał jej na płynne przekazywanie wiedzy. Myślami krążyła wyłącznie wokół jednej osoby. Chciała wiedzieć co się stało, dlaczego nie przyszedł i czy to ma związek z nią i ich ostatnią rozmową, czy może zupełnie z czym innym. Dlatego też, tuż po zakończeniu zajęć, kiedy studenci wychodzili z ławek, kierując się do wyjścia z sali, ruszyła za nimi, chcąc zatrzymać Willa i wypytać go o jego przyjaciela

- Will – zawołała za chłopakiem, kiedy ten jedną nogą był już na korytarzu. 

Zaskoczony Jones obrócił się do Pani profesor i marszcząc brwi w zdziwieniu, posłał jej pytające spojrzenie 

- Poczekaj chwilę. Mam do ciebie pytanie – oznajmiła, na co pokiwał głową, po czym przepuszczając ostatnią grupkę kolegów, wszedł z powrotem na salę wykładową. Flor gestem ręki nakazała mu zamknąć za sobą drzwi, co oczywiście wykonał bez żadnego sprzeciwu.

- Co jest, Pani profesor? – spytał jak zwykle luźnym tonem, wywołując tym samym lekki uśmiech na ustach Flor

- Nie wiesz co się dzieje z Samem? Nie było go dzisiaj na zajęciach – odezwała się kobieta, na co Jones westchnął ciężko i przymykając na chwilę powieki, pokręcił głową na boki

- W drodze na uczelnię, Sam dostał telefon ze szpitala – odpowiedział cicho. 

Nie musiał mówić nic więcej. Flor już dokładnie wiedziała co się stało. 

Niekontrolowanie uniosła dłoń do lekko rozchylonych ust i z autentycznym zmartwieniem w oczach, pokiwała niedowierzająco głową

- Rano umarła jego babcia – dodał po chwili, upewniając tym samym Flor w jej przypuszczeniach

- O, Boże – sapnęła cicho, po czym przymknęła powieki, czując napływające do oczu łzy. 

Współczuła brunetowi, bo dobrze znała jego sytuację i zdawała sobie sprawę z tego, że teraz oprócz siedmioletniej siostry, Sam już nie ma nikogo.

- Tak... Podejrzewam, że Sam nie miał głowy ani czasu do tego aby powiadomić uczelnię o jego nieobecności, także... Jeśli by Pani mogła... – zagaił niepewnie, a Flor rozumiejąc co chłopak ma na myśli, lekkim dotknięciem złożonym na szczycie jego ramienia, powstrzymała go przed dalszym mówieniem

- Rozumiem. Oczywiście, zaliczę mu te zajęcia – zapewniła, na co Jones podziękował lekkim uśmiechem – Przekaż mu, żeby się tym nie martwił. Postaram się porozmawiać z dziekanem i wyjaśnić mu, nieobecność Sama zarówno na moich, jak i na innych wykładach...

Will jeszcze przez kilka kolejnych minut dziękował Pani profesor za zrozumienie, oraz chęć pomocy jego przyjacielowi. W prawdzie nie spodziewał się usłyszeć takich słów ze strony młodej profesor, jednak kiedy zauważył jej zmartwiony wyraz twarzy i te delikatnie zaszklone oczy, zrozumiał już dlaczego to zrobiła. Najzwyczajniej w świecie Flor przejęła się tym co usłyszała.

Wymienili się jeszcze kilkoma słowami, po czym każde z nich rozeszło się w swoją stronę, Flor do dziekanatu, a Jones do szkoły podstawowej po małą Lilly.

Kiedy Flor rozmawiała z Howardem, przedstawiając mu sytuację swojego studenta, brunet w tym czasie siedząc na plastikowym krzesełku w pustym szpitalnym korytarzu, czekał na lekarza, który prowadził leczenie jego babci. 

Ściskając w dłoniach plastikowy worek z rzeczami starszej kobiety, przekazany przez jedną z pielęgniarek, wpatrywał się beznamiętnie w zamknięte drzwi gabinetu. Choć nie było to dla niego łatwe, ze wszystkich sił starał się powstrzymać napływające do oczu łzy. Zastanawiał się, co teraz będzie. Jak poradzi sobie z wychowaniem małej Lilly, oraz zajęciami które zabierają większość jego czasu. Nie wyobrażał sobie tego, że zostaną zupełnie sami, ani tego, jak wytłumaczy siostrze, że babci już z nimi nie ma. Wprawdzie wiedział, że nawet gdyby powiedział Lilly prosto z mostu o tym co się stało, to dziewczynka bez problemu by to zrozumiała, jednak chciał to zrobić delikatnie. 

Kiedy umarła ich mama, Sam nie musiał informować o tym siostry, ze względu na to, że miała zaledwie dwa lata. Poza tym w tamtym czasie, to właśnie babcia tłumaczyła dziewczynce że mamusia odeszła do aniołków i teraz mieszka w lepszym świecie, pełnym kolorów, ciepła i radości. Teraz jednak, nie mógł wspomnieć jej o aniołach i tym podobnych rzeczach, bo była na to zdecydowanie za duża i zbyt mądra. Nie wiedział jak ma to ugryźć i szczerze powiedziawszy, miał cichą nadzieję, że po jego powrocie do domu, Lilly sama wpadnie na to, że wydarzyło się to, czego najbardziej się obawiali...

Kiedy drzwi od gabinetu lekarza się otworzyły, Sam odłożył ściskaną w dłoniach reklamówkę, po czym wstając z miejsca, podszedł do siwiejącego mężczyzny.

- Witam, Panie Smith – przywitał go lekarz, na co Sam skinął lekko głową. 

Mężczyzna spojrzał w oczy chłopaka ze współczuciem, po czym kiwnięciem ręki wskazał plastikowe krzesełka, prosząc tym samym aby obaj zajęli miejsce. Kiedy usiedli obok siebie, lekarz wyciągnął dłoń w stronę bruneta, po czym kładąc ją na jego ramieniu, poklepał go pocieszająco 

- Pana babcia walczyła do samego końca, jednak nie mogliśmy już nic zrobić. Nad ranem jej serce ponownie się zatrzymało i mimo reanimacji, nie potrafiliśmy jej uratować – oznajmił, a Sam nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego słowa, ponownie pokiwał jedynie głową – Przykro mi... Proszę przyjąć moje kondolencje – dodał, po czym poklepując jeszcze raz ramię chłopaka, zostawił go na korytarzu, następnie podchodząc do czekających na konsultację pacjentów...

Po powrocie do mieszkania, Flor odłożyła swoją torbę, po czym wchodząc do kuchni postawiła wodę na herbatę. Ten dzień nie należał do najlepszych, dlatego też, wymęczona kilkoma godzinami nieprzerwanego wykładania wiedzy geograficznej, oraz zmartwiona informacją jaką przekazał jej Jones, jedyne na co miała w tej chwili ochotę to wyłożenie się na kanapie przed telewizorem, z kubkiem gorącej, zielonej herbaty w ręce.

Ogarnęła pozostawione rano na stole naczynia i napuszczając wody do komory zlewu, zabrała się za ich mycie. W związku z tym, że mieszkała sama i na bieżąco starała się sprzątać, już po kilku minutach uporała się z tą czynnością. Wytarła umyte talerze w czystą ściereczkę, po czym odłożyła je na półkę szafki zawieszonej nad zlewem. Kiedy charakterystyczny gwizd czajnika rozbrzmiał w jej uszach, wyłączyła gaz i już zabierała się za zalewanie herbaty wodą, gdy do jej uszu dobiegło głośne pukanie. Zmarszczyła brwi w zdziwieniu, zastanawiając się kto mógł ją odwiedzić, a kiedy pukanie się ponowiło, ruszyła w stronę przedpokoju.

Przekręciła zamek i naciskając na klamkę, uchyliła drzwi, tym samym ukazując lekko zgarbioną sylwetkę Sama. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chłopak odezwał się jako pierwszy

- Wiem, że wczoraj prosiłaś o to, bym dał ci spokój i mam świadomość tego, że nie powinno mnie tu być, ale proszę... Nie chcę być teraz sam. Potrzebuję czyjejś bliskości, więc błagam... Po prostu pozwól mi wejść do środka – wydukał łamiącym się głosem, ani na chwilę nie darząc Flor choć jednym krótkim spojrzeniem. 

Mimo tego, że było mu wstyd pokazywać się z tak słabej strony, potrzebował jej teraz, jak nikogo innego. Pragnął by go przytuliła i choć na chwilę wzięła od niego ten ból, który tego poranka bezlitośnie rozerwał mu serce. Chciał żeby zapewniła go, że będzie dobrze, że to wszystko jakoś się ułoży i choć zdawał sobie sprawę z tego, że już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś, chciał żeby kłamała, żeby wmawiała mu to, dopóki w to nie uwierzy...

Flor ani przez chwilę się nie wahała i wiedząc doskonale o tym, że nie może mu odmówić pomocy, której w tej chwili potrzebował, nie myśląc wiele, otworzyła szeroko ramiona, pozwalając chłopakowi w nie wpaść.



****

Hej, kochani :) Jak tam? Mikołaj był? :)

Jak Wam się podoba rozdział? 

W ogóle jak opowiadanie? Pierwszy raz piszę takim stylem i jestem ciekawa, czy czyta się to przyjemnie? 

Dziękuję za wszystkie odsłony, komentarze i głosy :) Jesteście cudowni :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro