Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI

       Mijały kolejne tygodnie. Tygodnie tak do bólu nudne, że zatęskniłam za kryminalistami. Byłam nadzorowana dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie było mowy o jakichkolwiek przystankach pomiędzy szkołą, a ''domem''. Do tego nie dość, że w domu Amandy i Jacka byłam czarną owcą to jeszcze w szkole. Zawalałam kolejne testy i kartkówki. Nauczyciele nawet nie dawali mi szans na poprawę. Wszyscy mieli mnie za młodocianego przestępcę. Byłam zagrożona chyba ze wszelkich możliwych przedmiotów. Szkoda tylko, że większość jedynek, które przesądziły o tym fakcie były wystawiane na zasadzie ''Tak bardzo cię nie lubię, że wystawię ci pałę za to, że muszę cię dzisiaj oglądać.''... Zarywałam noce żeby móc poprawić to wszystko, ale było to ponad moje siły. Westchnęłam, przekładając kolejną pinezkę z mojego krzesła na siedzenia kilku mocno wytapetowanych dziewczyn z ''elity''. Od czasu mojego starcia z żelusiem popularni uczniowie próbowali za wszelką cenę zmienić moje życie w piekło. Nie mieli najmniejszego pojęcia, że ono już nim jest. Ku ich rozczarowaniu za każdym razem przewidywałam ich ''genialne plany'' i obracałam przeciwko nim. Pinezki na krzesłach przestawiałam na ich siedzenia, gdy zauważałam kubeł z farbą na drzwiach chowałam się za winklem i wchodziłam ostatnia, gdy to ofiarą barwnego ataku padał, któryś z uczniów lub nauczyciel.. Szczury w szafce nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia. Jednego, który się do mnie przywiązał, nazwałam Marian i zabrałam do ''domu'', gdzie Amanda dostała ataku paniki. Na szczęście Marian był bardzo przyjacielskim szczurem i przekonał do siebie nawet Andrew, który to wybłagał by Marian z nami został.

-Odwołana lekcja, spadamy! - oznajmił po kilku minutach blondyn w okularach. Był chyba przewodniczącym czy coś. Wokół rozległy się okrzyki radości i nie minęło nawet pięć minut, a klasa zupełnie opustoszała. Wpakowałam powoli książki do plecaka. W przeciwieństwie do reszty klasy wcale nie śpieszyło mi się do ''domu''...

-Trudno cię czymś zaskoczyć, co? - rozległ się znajomy głos. Zazgrzytałam zębami i podniosłam głowę. Patrzyłam wprost na Adama, znanego bliżej jako żeluś. Wokół niego stało jeszcze czterech innych chłopaków i trzy dziewczyny z tak mocnym makijażem, że by się go pozbyć musiały go zdzierać szpachelką. Jedna z nich zamknęła drzwi na klucz. Ciekawe co zrobiła by go zdobyć...

-Jesteście przewidywalni. Kierujecie się własnym nadętym ego, a waszymi mózgami pogardziłyby nawet najbardziej głodne zombie. - odparłam obojętnie, zarzucając plecak na ramię. Na twarzach nastolatków z łatwością odczytałam wściekłość. Jakże się bałam tych strasznych fejmów rodem z Disney Chanel!

-Jaka szkoda, że tym razem nie masz gdzie się ukryć blondyneczko! - wykrzyknął z przebiegłym uśmieszkiem żeluś. Reszta niczym bezmyślne maszyny także przybrała szydercze uśmieszki. Czy ten koleś nazwał mnie właśnie ''blondyneczką''?! Uśmiechnęłam się. Nie powinien się ze mną zamykać w jednym pomieszczeniu...

-A co mi niby zrobicie? - zapytałam ledwo powstrzymując śmiech. Czy wszyscy moi rówieśnicy to idioci? Jedna z dziewczyn wyciągnęła z torebki marker. Nie potrafiąc już dłużej wytrzymać, wybuchłam śmiechem.

-O nie! To marker! Jaki straszny! - wykrzyknęłam nie przestając się śmiać.

-To tylko alternatywa gdybyś była grzeczna i błagała o wybaczenie. - odezwała się dziewczyna pogardliwym tonem wydymając rubinowe usta. Zmrużyłam oczy.

-A jaka jest pełna wersja waszego szatańskiego planu? - spytałam rozbawiona. Czterech przydupasów żelusia w tym samym momencie wyciągnęło z plecaków noże. Przechyliłam lekko głowę po czym nie rozumiejąc do końca dlaczego roześmiałam się. Oczywiście nikomu oprócz mnie sytuacja nie wydawała się zabawna. Przestałam się śmiać i spojrzałam żelusiowi w oczy.

-I to rozumiem. - odparłam, po czym bez ostrzeżenia rzuciłam się na Azjatę z nożem w dłoni i powaliłam go na ziemię. Kopnęłam go kolanem w brzuch. Krzyknął z bólu i wypuścił z rąk nóż.

Chwyciłam ostrze i podrzuciłam je uśmiechając się. Na twarzach popularnych dziewczyn wyraźnie malował się strach. W oczach chłopaków także dostrzegłam delikatną nutę przerażenia. Nie mieli zielonego pojęcia jak używa się noża. Nie znali nawet podstaw walki wręcz. Do tego nie mieli odwagi pierwsi zaatakować. Według nich miałam być ofiarą, ale w rzeczywistości byłam zupełną odwrotnością. I niesamowicie mnie to cieszyło. Nie wahając się zaszarżowałam na dwóch chłopaków na raz, podczas, gdy trzeci stał bezradnie wpatrując się w leżącego na podłodze kolegę. Wykonałam kopniaka z pół obrotu, po czym walnęłam drugiego uderzeniem okrężnym pięścią. Jeden upuścił nóż i złapał się za szczękę plując krwią. W tym czasie zmiażdżyłam stopę trzeciemu, który na mnie nadciągał. Usłyszałam trzask łamanych kości. Roześmiałam się. I to jest życie! Ten, którego kopnęłam zamachnął się na mnie nożem. Byłam znacznie szybsza. Chwyciłam jego rękę w locie i wykręciłam ją jednocześnie naciskając na kostki, co spowodowało natychmiastowe upuszczenie przez chłopaka broni. Zamachnął się pięścią. Zablokowałam cios i przywaliłam mu łokciem w twarz. Chwycił się z okrzykiem bólu za krwawiący nos. Azjata podniósł się i zaszarżował na mnie od tyłu. Odskoczyłam. Z furią naskoczył na mnie. Bez trudu blokowałam jego każdy koślawy cios. W ogóle nie myślał nad taktyką walki. Ograniczał się jedynie do bezmyślnych niepoprawnych ciosów. Gdyby choć trochę obchodził mnie los tych kretynów może byłoby mi ich nawet żal. Ale w obecnej sytuacji ta wygrywana przeze mnie walka sprawiała mi radość. Zablokowałam kolejny cios wściekłego Azjaty, po czym kopnęłam go w krocze i przywaliłam pięścią w podbródek. Osunął się na ziemię ze łzami w oczach. Rozejrzałam się po sali. Dziewczyny uciekły zostawiając drzwi otwarte na oścież. Czterech moich ''kumpli'' leżało na ziemi jęcząc z bólu. Noże były porozrzucane po podłodze. Można było dostrzec na niej też krew. Jednemu chłopakowi, któremu prawdopodobnie złamałam kilka kości w stopie krwią przesiąkały nawet jego trampki. Azjata wił się w pozycji embrionalnej. Nastolatek, któremu złamałam nos siedział na ziemi opierając się o podłogę z dłońmi przy nosie. Na podłogę kapała jego szkarłatna posoka. Ostatni mój przeciwnik opluł swoją białą koszulkę krwią zmieszaną ze śliną. Żeluś patrzył na mnie szeroko otwartymi z przerażenia i zaskoczenia oczami. Był w ciężkim szoku. Przeniosłam spojrzenie z jego głupiej miny na jego pobitych przyjaciół. Doskonale wiedziałam, że powinnam być przerażona i zawiedziona tym co zrobiłam, ale ja czułam się doskonale. Nie doskwierała mi nawet mikrocząstka czegoś takiego jak poczucie winy. Wybuchłam upiornym śmiechem zdając sobie sprawę jak bardzo brutalnie potraktowałam tych idiotów i jak bardzo mnie to bawiło. Ale należało im się..  W tym momencie przestałam się śmiać i spojrzałam na Adama uświadamiając sobie podstawową kwestię. Był cały i zdrowy. Rozciągnęłam usta w uśmiechu szaleńca obracając ostrze w dłoni. Najwyższy czas to zmienić.

-Nie zbliżaj się do mnie wariatko! - wydarł się chłopak odsuwając się ode mnie ze strachem. Powoli ruszyłam w jego stronę nie przestając się uśmiechać. Nareszcie koniec tej cholernej nudy! Jego przerażenie było dla mnie rozrywką. Zabawą. Igraszką. Jego ból, jego cierpienie, jego krew będą dla mnie szczęściem...

-Skąd ta powaga żelusiu? - spytałam z rozbawieniem, po czym ruszyłam po moje szczęście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro