Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLII

           Błyskawicznie otrząsnęłam się z szoku i otępienia cofając się jak najdalej. Niestety chwilę później poczułam pod palcami mur pobliskiego budynku. Byłam w pułapce... Joker nie spuszczał ze mnie spojrzenia, a z jego twarzy nie schodził upiorny uśmiech. Bawiło go to. Byłam dla niego świetną rozrywką po tylu latach spędzonych w nudnej celi. Moje zęby szczękały w rytm świszczącego zimowego wiatru, a po plecach spływał mi zimny pot. Bałam się go. Tak cholernie się go bałam! A przecież praktycznie nic nie było w stanie doprowadzić mnie do tak paranoicznego strachu... Widocznie Joker był wyjątkiem... Jedyną osobą, na której widok przechodziły mnie ciarki... Ale przecież całe Gotham City się go bało! Tyle, że całe Gotham nie było jego córką... Czego ode mnie chciał? Zabić mnie? Nie... Przecież to by było zbyt proste... zbyt nudne...zbyt poważne... Joker był nieprzewidywalny... Czego więc mógł ode mnie chcieć?

-Wiesz, Lucy... liczyłem, że będziesz bardziej rozmowna. - odezwał się głosem, w którym pobrzmiewało rozbawienie. Nawet z czegoś takiego jak uśmiech potrafił stworzyć najgorsze koszmary... Zacisnęłam trzęsące się dłonie w pięści. Pierwsza zasada ulicy - nie okazuj strachu.

-Och, tak jasne, to co słychać w Arkham? - zapytałam starając się by mój głos brzmiał normalnie. Średnio mi to wyszło, ale z drugiej strony może dam radę grać na zwłokę? W końcu policja będzie musiała się tu zjawić, prawda? Roześmiał się, a mnie przeszedł dreszcz. A Amanda bała się mojego śmiechu...

-Ostatnio jakaś taka martwa atmosfera tam panuje, pewnie wiesz o co chodzi, ostatnio tam w końcu byłaś. -odparł wciąż rozbawiony i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Przed oczami jak na zawołanie stanęła mi scena korytarza pełnego martwych strażników z kredowobiałą twarzą i nienaturalnymi, sardonicznymi uśmiechami... Żołądek podszedł mi do gardła.

-Tak. - odparłam głucho. Po czym dodałam patrząc przed siebie pustym wzrokiem. - Ale ciebie tam nie było...

-Och, ale przecież zostawiłem paru kolegów! Choć, fakt mogli nie być zbyt... żywi... - odpowiedział, po czym wybuchł niepohamowanym śmiechem. Wzdrygnęłam się.

-Ale nie martw się! Kiedyś chyba wyciąłem podobny numer nietoperzykowi...- dodał po chwili, po czym przerwał stukając palcem po brodzie jakby próbując dosięgnąć jakiegoś wspomnienia. Po chwili zrezygnował i machnął ręką. - Nieważne! Do wspomnień nie warto wracać. To w końcu one warunkują nasz rozum i te wszystkie moralne problemy, które się z nim wiążą. Och, jak dobrze, że mnie to nie dotyczy!

-Jasne...najlepiej zabijać każdego po kolei i czerpać radość z niszczenia życia innych! - powiedziałam nie żałując w głosie sarkazmu. Joker przestał się uśmiechać i spojrzał na mnie. Cholera! Po co ja go prowokuję?!

-Ach! Czyli ci idioci już zdążyli cię zepsuć! No jak tak można! - wykrzyknął z oburzeniem, po czym mlasnął z niesmakiem i kontynuował. - Zaszczepili ci tą nikomu niepotrzebną moralność, zniekształcony zestaw wartości i te ohydne poczucie ważności człowieczeństwa! Do tego jeszcze koślawa świadomość społeczna i te bezużyteczne wyobrażenia o porządku oraz zdrowiu psychicznym! Okropieństwo!

-Niby jakich idiotów masz na myśli?! Tych, z którymi zostawiła mnie Harleen by doszczętnie zniszczyli moje dzieciństwo i co dnia udowadniali mi, że jestem takim samym świrem jak ty?! - wrzasnęłam wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Joker roześmiał się. W tym momencie byłam zbyt wściekła by wystraszyć się tego sadystycznego śmiechu obłąkanego klauna. To wszystko jego wina!

-Ależ Lucy, żyjemy w okrutnym irracjonalnym świecie. Nie można w nim przetrwać będąc normalnym! W końcu istnieją tylko trzy kategorie ludzi, samobójcy decydujący się na śmierć w obliczu nieuchronnego faktu bezcelowej egzystencji, szaleńcy, którzy rozumieją, że życie nie ma najmniejszego sensu oraz psychopaci, którzy nie chcą się przyznać do własnego szaleństwa desperacko poszukując jakiegokolwiek celu. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy świrami, tylko nie wszyscy mamy odwagę się do tego przyznać Lucy.

-Jesteś obłąkany! - warknęłam.

-Tak i mam na tyle odwagi by się do tego przyznać. A ty? - odparł wyszczerzając zęby w uśmiechu, przypominał rekina chwilę przed pożarciem swojej ofiary. Nie chciałam być tą ofiarą...

-Nie jestem taka jak ty! Nie zabijam dla zabawy! Nie rozbijam rodzin! Nie jestem szalona! -wrzasnęłam przytrzymując się tego stwierdzenia niczym kotwicy zrzucanej w głębiny, ale zawsze wyciąganej z powrotem na światło dzienne... Nie jestem szalona... Nie jestem szalona... Nie jestem szalona... Joker zgiął się w pół ze śmiechu.

-Och, naprawdę? A nie sprawiło ci radości zamordowanie tego gladiatora? Albo torturowanie tego chłopaka z galaretką zamiast włosów? I  nie śmiałaś się strzelając do tego kretyna Czarnej Maski? -zapytał. Otworzyłam szerzej oczy... Nie, nie, nie! To była samoobrona!!! Ja nie chciałam! Ja nie zwariowałam! Ja nie byłam taka jak on! Ale zaraz... czy on mówi o Żelusiu? Torturowałam go? Przełknęłam głośno ślinę. Nie pamiętam co się wtedy wydarzyło... Czy naprawdę byłam zdolna posunąć się do czegoś takiego? Ale skąd Joker to wszystko wiedział? O nie... On na pewno wiedział znacznie więcej... chociaż biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia nawet nie musiał się specjalnie starać. Wystarczyło, że przeczytał gazetę...

-Lucy, przestań się oszukiwać... - odezwał się Joker podchodząc do mnie bliżej. W tym momencie przypomniałam sobie o moim pistolecie. Zabrałam go z martwej dłoni jednego z Talonów i schowałam do kieszeni. Miałam jedną kulę... Wyciągnęłam broń i wycelowałam prosto w środek czoła Jokera. Zatrzymał się w pół kroku unosząc ręce w górę. Jego krwawe usta rozchyliły się w jeszcze szerszym uśmiechu.

-Nie zbliżaj się! - syknęłam przez zaciśnięte zęby. Joker zaśmiał się.

-Zastrzelisz mnie Lucy? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Zacisnęłam palce mocniej na spuście. Milczałam.

-Zabijesz mnie? - zapytał ponownie. Cały czas milczałam. Oczekiwanie sprawiało Jokerowi wyraźną uciechę.

-Zamordujesz własnego ojca? - spytał, a ja poczułam się tak jakby w tym momencie przeszyło mnie tysiąc noży naraz. Trafił prosto w mój czuły punkt... Byłam zdolna do zabójstwa...ale w afekcie... Wtedy zrobiłam to praktycznie nieświadomie...a teraz doskonale wiedziałam, że jeśli pociągnę za spust tym razem, nie odbiorę mu tylko sprawności na kilka miesięcy jak temu oprychowi, któremu przestrzeliłam ramię, ale go zabiję. Szybko i skutecznie... Tak łatwo... Ale zaraz, przecież zabiłam tego Talona! I to był całkowicie zamierzony efekt... samoobrona? Przecież Joker też mi zagrażał! Był niebezpieczny! Zabijając go przysłużę się społeczeństwu! Ale był moim ojcem... Zabijając go stałabym się ojcobójczynią... Czy byłabym w stanie żyć z takim grzechem?

-Ach, ta moralność! Tak bardzo ogranicza i przysłania pragnienia! Gdyby nie ona ludzie byliby szczęśliwsi! Uczniowie zabijaliby nauczycielki za złe oceny, pracownicy szefów za niskie płace, a rzeczy nie trzeba by kupować, wystarczyłoby je sobie najzwyczajniej w świecie zabrać! Ach! Co to byłby za świat! - mówił Joker, po czym klasnął w dłonie i zwrócił spojrzenie znów na mnie. Moje ręce się trzęsły i z trudem utrzymywałam pistolet w czystym strzale.

-To byłoby piekło, w którym każdy boi się każdego.- odezwałam się czując jak po moim czole spływają kropelki potu. Nie opuszczałam jednak pistoletu. Joker przewrócił oczami.

-I tak w końcu wszyscy tam trafimy. Nikt nie jest przecież wystarczająco dobry na Niebo, o ile ono w ogóle istnieje... Poza tym dobrzy ludzie to wymysł i propaganda! Istnieją tylko źli ludzie udający tych dobrych. Idiotyczna maskarada! Kłamstwa, fałsz i ta ciągła powaga! Nie męczy cię to Lucy?

-Nie mogę cię słuchać! Doprowadzasz ludzi do obłędu! Niszczysz ich! Zrobiłeś to z Harleen i próbujesz namieszać w głowie i mi! Nie bawię się w to! - wrzasnęłam przypominając sobie słowa Strange'a -Dwadzieścia minut. Po krótszym czasie w jego towarzystwie ludzie wariują... Ile czasu już minęło? Nie mogę zwariować! Nie mogę rozważać czy to co mówi jest logiczne! Nie mogę go słuchać! Przestań rozważać czy ma rację Lucy! Przestań!!!

-Ja tylko otwieram ludziom oczy. Ale skoro w twoim mniemaniu jestem taki zły to czemu nie pociągniesz za ten spust? Czemu mnie nie zabijesz? Przecież masz już krew na rękach. Czemu nie mieć jej odrobinę więcej? Trzy to taka piękna liczba! Zabij trzecią osobę! Zabij mnie Lucy! Zrób to czego ten cholerny nietoperzyk nie potrafi zrobić od trzydziestu lat! Zrób to! - wrzasnął, a ja zacisnęłam zęby. Ledwo go słyszałam przez krew pulsującą w mojej głowie niczym tsunami. Moja koszulka była mokra od zimnego potu. Jakiś głos w mojej głowie krzyczał - Zrób to!  Zabij go do cholery Lucy! Pociągnij za spust i skończ to czego nie potrafi zakończyć ten głupi Mroczny Rycerz! Zabij Jokera! Zamorduj własnego ojca! Uwolnij się od niego! Uratuj miasto przed nim! 

-Ktoś w końcu powinien to zrobić! - wrzasnęłam i nim zdołałam się uspokoić moje palce pociągnęły za spust. Zamknęłam oczy.



Zabiłam go? Joker nie żyje? Jestem ojcobójczynią? Nie odważyłam się otworzyć oczu. Zbyt się bałam. Stałam tak z wyciągniętym pistoletem gotowym do strzału i zamkniętymi oczami cała w dreszczach. Po chwili usłyszałam śmiech. Okrutny, sadystyczny, szalony śmiech. Otworzyłam oczy. To nie ja się śmiałam... To Joker zginał się w pół zanosząc się upiornym śmiechem. Chwilę zajęło mi zrozumienie co właściwie się tu do cholery wydarzyło. Spojrzałam na pistolet, który trzymałam w dłoniach. Z lufy sterczała żółta chorągiewka z napisem ''BANG!". Upuściłam go na ziemię. To nie był mój pistolet... Joker je podmienił... Strzeliłam do niego i bym go zabiła... Ale to wszystko było tylko żartem...jednym wielkim pochrzanionym żartem! Joker przestał się śmiać i spojrzał na mnie uśmiechając się tym koszmarnym psychodenicznym szalonym uśmiechem.

-Skąd ta powaga Lucy? - zapytał, po czym na nowo wybuchł przerażającym śmiechem z horroru. Przeszła mnie fala zimnych dreszczy. Czułam jak moja urojona odwaga rozpada się w drobny mak, a nadzieja gnije gdzieś na dnie mojego obijającego się o żebra serca... To wszystko było żartem... zabójczym żartem...







-


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro