Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXVII

Pamiętam, że od tamtego dnia, gdy Gotham poznało prawdę zawsze wracałam do ''domu'' zatrzaskując za sobą drzwi. Harleen była bezsilna, gdy podli dziennikarze atakowali mnie i ją w pogoni za dobrym materiałem i własnymi korzyściami zupełnie nie licząc się z tym, że niszczą komuś życie. Tym kimś byłam oczywiście ja. Te rządne informacji hieny nie ominęły także Harleen, która była dla nich niczym na wpół zjedzony tort, który chcą spożyć do ostatniego okruszka. Wypytywano o mnie nawet Damiana i moich nauczycieli oraz  ''znajomych'' z poprzedniej szkoły (w tym oczywiście Adama a.k.a. żelusia, którego poważnie uszkodziłam)... We wszystkich programach telewizyjnych, na forach i w gazetach w przeciągu ostatnich tygodni zawsze poruszano temat córki Jokera. Wiedzieli o mnie wszystko. Nie miałam nawet pojęcia jak zdobyli te wszystkie informacje... Amanda, Jack, Andrew, Cecily, Axel... o nich i moich relacjach z nimi także było głośno. Gdzie bym nie spojrzała czaili się dziennikarze ze swoją artylerią, która potrafiła ranić równie mocno jak ostre noże. Przekonałam się o tym aż za dobrze... W szkole i na ulicy ludzie patrzyli na mnie ukradkiem i szeptali po kątach. Nauczyciele spoglądali na mnie z przerażeniem, a uczniowie z chorą fascynacją. Byłam atrakcją miasta. Córka największego antagonisty w dziejach. Byłam tykającą bombą krwawego obłędu. Wszyscy tylko oczekiwali na wybuch... Policja musiała obstawić mój ''dom'', bo dziennikarze i zwykli obywatele, którzy pałali do Jokera szczerą nienawiścią oraz przestępcy, których mój psychopatyczny ojciec wkurzył byli gotowi zamordować mnie i Harleen z zimną krwią. Policjanci znów mnie obserwowali i odwozili do szkoły bym tam bezpiecznie dotarła. Jakby mi jeszcze więcej obłędu było trzeba... Czułam jak ludzie znowu się ode mnie odsuwają. Część wytykała mnie palcami i zaczepiała, część panicznie się bała, a jeszcze inni rzucali mi nienawistne spojrzenia... Oczywiście wszyscy wiedzieli, że zamordowałam Ozyrysa, czy raczej Clarka Umbree, odstrzeliłam genitalia temu chudemu kryminaliście i wdałam się w liczne bójki ze skutkami śmiertelnymi i poważnymi obrażeniami... Media podkoloryzowały te historie tak mocno, że przez opinię publiczną byłam postrzegana jako seryjny psychopatyczny zabójca nie wahający się przed niczym okrutnym. Nie interesowały ich moje pobudki, motywy, którymi się kierowałam, ani to, że zabiłam tylko raz we własnej obronie. Policja reagowała na wszystko ''bez komentarza'', ale doskonale wiedziałam, że większość informacji dziennikarze zdobyli właśnie tam. Na pewno nie musieli długo przekonywać Warner... Za informacje o mnie zwłaszcza takie dodatkowo mnie obciążające można było się nieźle wzbogacić. Ludzie wciąż pytali się czemu nikt nie zamknął mnie w Arkham. Sama się dziwiłam temu, że jeszcze tego nie zrobili... Pewnie moja poczytalność według Gotham wisiała na włosku... Siedziałam w ławce na końcu sali pogrążając się w dręczących mnie coraz bardziej rozmyślaniach. Z mojego warkocza wymknęło się kilka pasm włosów. Były zielone. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam była je znowu zafarbować... Teraz już nie używałam magicznego szamponu Amandy, bo ona wyjechała, a właściwie uciekła ode mnie... Ale skoro wszyscy i tak wiedzieli o moich więzach krwi, to po co mi była farba do włosów? Już i tak nie zaprzeczę prawdzie...

-Lucy Johnson jesteś proszona do gabinetu dyrektora. - odezwał się nauczyciel, któremu przed chwilą przekazała coś sekretarka teraz stojąca ze strachem wpatrując się we mnie. Oczywiście wszystkie spojrzenia uczniów także skierowały się w moją stronę. Wstałam i ze spuszczoną głową podążyłam za przerażoną sekretarką, która co chwilę oglądała się przez ramię jakby spodziewając się, że wyciągnę z kieszeni, których mundurek nie posiadał nóż i wbije jej go w plecy ze śmiechem...

Nie miałam pojęcia czemu dyrekcja wzywa mnie do siebie. Odkąd chodziłam do tej szkoły byłam wyjątkowo grzeczna. Niczego nie zrobiłam, nikomu nie podpadłam, nie opuściłam ani jednego dnia w szkole. Uczyłam się i nadrabiałam materiał, ponadto zawsze byłam przygotowana do lekcji... Nigdy nie zapomniałam o zadaniu domowym. Dostawałam czwórki i piątki... Po raz pierwszy w życiu starałam się i zależało mi na ocenach! Dlaczego więc do jasnej cholery zostałam zaproszona na dywanik?! Sekretarka otworzyła drzwi gabinetu dyrektora przepuszczając mnie w drzwiach i wciąż bacznie mnie obserwując. Dopiero teraz zauważyłam, że była jakąś głowę niższa ode mnie. Gdyby nie ta cała sytuacja pewnie bym się uśmiechnęła pod nosem na ten fakt. Ciężkie mahoniowe drzwi zamknęły się za sekretarką, która odprawiona gestem dyrektora siedzącego za biurkiem w towarzystwie zastępców czmychnęła przerażona. Gabinet tak jak reszta szkoły był urządzony według XIX-wiecznej wiktoriańskiej mody. Ciężkie bordowe zasłony nie przepuszczały światła słonecznego. Masywne mahoniowe biurko stojące pośrodku gabinetu było punktem centralnym całego pomieszczenia. Po bokach ciągnęły się regały z książkami oraz jeden zapełniony teczkami uczniów. Stałam przed biurkiem na bordowym dywanie w kolorze identycznym co zasłony wprowadzające niepokojący półmrok do gabinetu. Po prawicy dyrektora siedzącego w skórzanym obrotowym fotelu stała pani profesor Horenzell w ołówkowej spódnicy, zgniłozielonej koszuli z tarczą szkoły na piersi, szarymi rajstopami, czarnymi wysokimi szpilkami, wysoko upiętymi ciemnymi włosami, pociągłą twarzą, wąskimi ustami i zniesmaczonym spojrzeniem skierowanym w moją stronę. Zerkała przez swoje okrągłe okularki mierząc mnie lodowatym wzrokiem. Obok niej stał profesor Rothen w granatowym garniturze, skórzanych butach o siwych przerzedzonych włosach, orlim nosie i szarych doświadczonych oczach. Ich przełożony dyrektor Warcanhill był jednym z członków elity Gotham City. Był to wysoki postawny mężczyzna o siwych włosach nie noszących śladu łysiny, w ciemnym garniturze, skórzanych butach z tarczą szkoły wpiętą w klapę podobnie jak reszta nauczycieli płci męskiej. Był niesamowicie doświadczonym, inteligentnym i pewnym siebie człowiekiem. Ponoć nigdy się nie mylił. W jego rozwodnionych niebieskich oczach można było dostrzec mądrość i oczytanie. Był erudytą. Z jego teraz pokrytej już gdzieniegdzie zmarszczkami twarzy o ostrych wyraźnych rysach można było wyczytać, że niegdyś był przystojny. Teraz spoglądał na mnie dość ostrym wzrokiem.

-Panna Johnson jak mniemam? - odezwał się mocnym głosem, a ja ugryzłam się w język by nie odpowiedzieć czegoś w stylu ''Nie, Poison Ivy.''

-Tak, proszę pana. - odpowiedziałam nieco cieńszym głosem niż zwykle. To było do mnie niepodobne...

-Domyślasz się dlaczego tu jesteś? - zapytał, a ja zaprzeczyłam.

-Widzisz, nasza szkoła liczy sobie stulecia tradycji. Od zawsze jest najlepsza i cieszy się nienaganną reputacją od lat. Nasi uczniowie znajdują świetne zatrudnienie po ukończeniu edukacji w naszej wymagającej aczkolwiek najzacniejszej szkole. Nasi nauczyciele są najlepszymi z najlepszych. Nasi uczniowie mają stuprocentową pewność, że zdadzą egzaminy pod koniec szkoły i dostaną się do wymarzonych szkół wyższych. Oxford, Harvard, MIT... wszędzie tam znajdziesz naszych absolwentów. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na zniszczenie naszej wielopokoleniowej pracy i reputacji. Rozumiesz, do czego zmierzam? - rzekł, a ja przełknęłam głośno ślinę. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie... Wiedziałam, że po tym wszystkim nie będę mogła normalnie żyć... Wiedziałam, że moje powiązania rodzinne zniszczą wszystko co tylko udało mi się osiągnąć i do reszty mnie pogrążą...

-Jestem zawieszona, prawda? - westchnęłam.

-Przykro mi. Twoje wyniki w nauce w ciągu ostatnich kilku tygodni były imponujące biorąc pod uwagę twoją poprzednią edukację. Zrobiłaś spory postęp, możesz być z siebie dumna. - odparł, a ja zacisnęłam zęby. Miałam ochotę jednocześnie krzyczeć, śmiać się, płakać i rozerwać na strzępy dyrekcję oraz Jokera. To wszystko przez niego... Czułam się jak dziecko, które jest obwiniane za błędy kogoś innego i dostaje niesłuszną karę. Zacisnęłam dłonie w pięści.

-Żegnam w takim razie. Pewnie się już nie zobaczymy. - odpowiedziałam gorzko i obróciłam się do wyjścia. Za nim jednak pociągnęłam za klamkę nie odwracając się dorzuciłam. - Chyba, że wybiorą się państwo kiedyś do Arkham Asylum.

Szłam coraz szybciej i szybciej, a moje buty stukały z każdym krokiem przypominając mi o tym co utraciłam. Nie wróciłam do klasy po moje rzeczy. I tak nie było wśród nich niczego ważnego czy wartościowego. Nigdy czegoś takiego nie posiadałam... Poza tym nie miałam najmniejszego zamiaru pogrążać się jeszcze bardziej. Policja miała mnie odwieźć do domu dopiero za kilka godzin. Kilku policjantów obserwowało szkołę na wszelki wypadek. Wyszłam więc tylnym wyjściem i z wściekłością rzuciłam tymi durnymi butami w pobliską ławkę, po czym wrzasnęłam osuwając się na kolana. Miałam nadzieję wykrzyczeć z siebie choć trochę tych okropnych uczuć, które rozrywały mnie od środka niczym tuzin ostrych brzytw, ale wciąż nie potrafiłam się tego pozbyć. Byłam kompletnie bezsilna. Walnęłam pięścią w bruk. Kilkukrotnie nie zwracając uwagi na ból i krew cieknącą ze świeżych ran w miejscach, gdzie moja skóra pękła. Byłam zdruzgotana. Po raz pierwszy w życiu na czymś mi zależało. Po raz pierwszy w życiu się starałam. Po raz pierwszy w życiu osiągnęłam coś z czego mogłam być dumna. I utraciłam to bezpowrotnie. Przez niego... Wszystko przez niego!

-Lucy? - usłyszałam czyjś zaskoczony głos z nutą przerażenia. Wszędzie bym go poznałam. Akurat w tym momencie musiał pojawić się jeszcze on! Do jasnej cholery! Obróciłam się z wściekłością w jego stronę.

-Odwal się Damian! Możesz sobie teraz iść do tej pieprzonej dyrekcji i odebrać te cholerne pieniądze! - wrzasnęłam. Damian zmrużył oczy.

-O czym ty mówisz? - zapytał nie rozumiejąc. Walnęłam po raz kolejny pięścią w bruk dorabiając się nowej rany, z której wyciekła szkarłatna krew.

-O tym pieprzonym stypendium, które załatwił mi twój ojciec!

-Nie rozumiem... - zaczął wpatrując się w moje zakrwawione dłonie.

-Widzisz twój ojciec załatwił mi przyjęcie do tej pieprzonej szkoły, a mój wyrzucenie z niej! - warknęłam z sarkazmem. Damian nie zareagował. I wtedy do mnie dotarło, że doskonale przewidział taki obrót sprawy. Obrzuciłam go morderczym spojrzeniem wstając.

-Wiedziałeś, że to się tak skończy! - wydarłam się ze złością celując w niego pięścią. Uchylił się przed ciosem. Wymierzyłam kolejny, przechwycił moją pięść. Kopnęłam go, obrócił mnie tak, że moja noga uderzyła w powietrze. Wpatrywał się we mnie z kompletną obojętnością blokując każdy mój cios. Od razu można było rozpoznać w nim wojownika. Ktoś musiał go solidnie wytrenować... Ale kto, dlaczego i po co temu bogatemu chłopakowi takie umiejętności... i tajemnice? Wrzasnęłam wyrywając ręce z jego uścisku, którym skutecznie blokował moje pięści i łokcie od zadawania mu ciosów. I tak wszystkie przechwytywał...

-Po co?! Po jaką cholerę to zrobiłeś?! Sprawiło ci radość danie mi szansy, którą i tak wiedziałeś, że zniszczą?! - krzyknęłam czując gotujące się we mnie emocje i nienawiść do chłopaka przede mną rosnącą coraz bardziej z każdą pojedynczą sekundą.

-Przykro mi Lucy. - odparł. Roześmiałam się.

-Gówno prawda! Jesteś tylko egoistycznym, wścibskim, bogatym dzieciakiem, który nie ma pojęcia o życiu poza swoim złotym pałacem i kochającą rodziną, a dla rozrywki gnębi innych! Nienawidzę cię i mam nadzieję, że spłoniesz w piekle w tym swoim pieprzonym garniturze z tą swoją wieczną cholerną powagą wymalowaną na twarzy! - wydarłam się na niego patrząc mu w oczy.

-Gdybyś wiedziała o mnie więcej nie powiedziałabyś tego. - powiedział spokojnie. Chwyciłam pierwszy lepszy kamień i rzuciłam nim w niego. Oczywiście uchylił się i skała trafiła w jakąś rabatkę z kwiatkami.

-Wątpię. Poza tym skoro jesteś taki biedny księciuniu to może zdradzisz choć trochę swoich pieprzonych sekrecików! O mnie wiesz wszystko, ha! Całe Gotham to wie! - wrzasnęłam w odpowiedzi ze śmiechem, którego nie potrafiłam powstrzymać. To wszystko wina Jokera! Cholerny Damian tylko pogłębił efekt poczynań mojego ojca i rodziny... Oczywiście chłopak milczał. Nie wiem, czego oczekiwałam, że się przede mną otworzy? Że powie gdzie nauczył się walczyć? Że wyjedzie z jakąś smutną historyjką rodzinną? Prychnęłam i ruszyłam w stronę bramy szkolnej.

Dojrzało mnie kilku funkcjonariuszy policji mierząc mnie przerażonymi spojrzeniami. Pewnie wyglądałam jak miss krwawego szaleństwa.. Zignorowałam ich wypowiedzi i wsiadłam do radiowozu każąc kierowcy zawieść mnie w trybie natychmiastowym na komisariat policji. Oczywiście na miejscu powitało mnie niesamowite zaskoczenie oraz zainteresowanie i policjantów i dziennikarzy czatujących na każdy okruch informacji na mój temat. Cóż teraz dostaną cały tort.

-Lucy... - zaczął komisarz Gordon idący w moją stronę, ale nie dałam mu skończyć.

-Chcę spotkania z tym pieprzonym psychopatą. Chcę spotkania z Jokerem. - zażądałam stanowczym tonem nie znoszącym sprzeciwu, a wszyscy ludzie na komisariacie momentalnie wymienili przerażone spojrzenia.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro