Rozdział XXXIX
Od tygodnia siedziałam w swojej norze w dzielnicy uciekinierów. Była to niezbyt ładna i bezpieczna okolica, ale na tyle nieznana zwykłym obywatelom by nikt tu nie zaglądał. Ukrywałam się tu już znacznie wcześniej, jeszcze za czasów Amandy i Jacka, jeszcze za czasów gdy żyłam we względnie miłej niewiedzy... Niemożliwe jest to w jak krótkim czasie to wszystko uległo diametralnej zmianie. Wpadłam z deszczu prosto pod rynnę. I po co mi były te poszukiwania tego cholernego powodu?! Obecnie byłam drugą najbardziej poszukiwaną osobą w mieście. Pierwszą był on... Koszmar, który wypełzł ze swego piekła. Krwawy potwór o zwodniczym groteskowym uśmiechu. Mroczny cierń przeszłości Harleen i całego Gotham City... Joker... mój ojciec. Na każdą myśl przechodziły mnie dreszcze i odruchowo chowałam zielone pasma moich włosów pod granatową czapkę. Właściwie to nie powinnam była uciekać z Arkham. Nie byłam więźniem, byłam celem. Przyszłą ofiarą klauna-sadysty... Powinnam była w obstawie policji grzecznie wrócić do mojego ''domu'' i wraz z przerażoną Harleen oczekiwać upiornej przyszłości pod ochroną policji, służb specjalnych oraz najpewniej Mrocznego Rycerza lub któregoś z jego pupilków... ale ja jak ostatnia idiotka postanowiłam posłuchać mojego pochrzanionego umysłu i zdać się na siebie wymykając tylnymi drzwiami w ogromnym zamieszaniu. Ale nie potrafiłam siedzieć w miejscu i czekać na najgorsze. Nie potrafiłam liczyć na ratunek od bohaterów, policji czy SWATu. Nie potrafiłam nikomu zaufać i patrzeć jak świadomość o Jokerze na wolności na nowo niszczy moją matkę...Byłam jednak wariatką zaszywając się sama sobie w rozwalającym się mieszkaniu na trzecim piętrze, gdzie ochronić mogły mnie jedynie tłuste szczury i ohydne karaluchy przemykające co jakiś czas pod meblami. Stary spleśniały dywan zakrywał krew na skrzypiących nierównych deskach drewnianej podłogi. W rogu po ścianie piął się okazały grzyb, ale meble były niezłe. O ile można użyć tego określenia w stosunku do rozpadającej się dębowej szafy, małego koślawego stolika w rogu i łóżka ze sterczącymi z materaca sprężynami... Kuchnię stanowiła mała żeliwna kuchenka, która była pokryta spalenizną w tak wielkim stopniu, że jej górna część przypominała rozsypany węgiel. Nie było lodówki, a za cały aneks służyła jedna mała szafka stojąca, w której znajdowała się szuflada na sztućce. Co ciekawe była pełna. Lecz nie było tam widelców i łyżek. Tylko noże. Jedne dłuższe, inne krótsze, ostrzejsze i mniej ostre, zakrwawione i niezakrwawione... Pełen asortyment, który dostałam w gratisie z tym ''apartamentem''. Właściwie to nawet nie płaciłam czynszu, jedynie zastraszyłam jakiegoś uciekiniera, który wykupił tą cudowną lokację i zabrałam mu klucze. Czułam się wtedy taka dorosła...Woda była tylko zimna, w tej dzielnicy nikt za nic nie płacił, chyba, że za życie, ale zwykle i tak był zabijany dla marnych paru centów... Prądu nie było, jedyne źródło światła stanowiło kilka świeczek, których i tak nie zapalałam. Lubiłam ciemność. Oczywiście ogrzewanie nie istniało w takich dzielnicach, a, że była zima to nawet w kilku warstwach ubrań czułam, że zamarzam... Do małej łazienki prowadziły skrzypiące drewniane drzwi przeżarte przez korniki. Sama łazienka nie prezentowała się lepiej. Stary zlew pokryty kamieniem w takim stopniu, że prawdopodobnie pobity został tu rekord Guinessa, połamane brudnoszare kafelki, ubikacja w tym samym odcieniu oraz punkt kulminacyjny wanna z prysznicem, do, której użyłam kwasu by przeżarł kamień i krew kiedy pierwszy raz się tu ukryłam. Kryjówka marzeń! Drzwi wejściowe zakołysały się. Momentalnie sięgnęłam po broń i odbezpieczyłam ją w ciągu kilku sekund. Po moim czole popłynęła kropelka potu. Czy to on po mnie przyszedł?
-Hej, blondi masz parę groszy do pożyczenia? - rozległ się chrapliwy głos po drugiej stronie ciemnych dębowych drzwi, które kilka dekad temu mogły gwarantować jakiekolwiek bezpieczeństwo. Zazgrzytałam zębami odkładając broń i ponownie ją zabezpieczając. Odkąd dowiedziałam się o ucieczce Jokera każdy najdrobniejszy szelest stawiał moje nerwy w stanie najwyższego zagrożenia. Byłam przerażona świadomością, że to on może zakradać się do mnie w mroku nocy... Że to on może czaić się w cieniu... Że to on może stać za mną gdy się odwrócę... Jeszcze trochę, a będę strzelać w karaluchy!
-Odwal się Grunge! Idź pomęczyć kieszonkowców na Browery! - odkrzyknęłam ze złością. Po raz piąty puka do moich drzwi przyprawiając mnie o zawał serca.
-Nie bądź taka! Jesteśmy sąsiadami, powinniśmy być dla siebie uprzejmi! - odparł nie dając za wygraną. Warknęłam wściekle. Grunge był jednym z lokatorów w tym jakże ładniutkim budynku i był zdecydowanie najbardziej wkurzający i upierdliwy. Jak wrzód na tyłku... Uciekł tutaj kryjąc się przed gangiem, który zirytował. Nie dziwiłam się temu gangowi...
-Chcesz uprzejmości?! Idź sobie na Crime Alley, tam na pewno spotkasz jakiegoś obszarpańca, który z uprzejmością cię sprzątnie, a jeśli się ode mnie nie odpieprzysz sama pokażę ci trochę tej uprzejmości! - wrzasnęłam tracąc cierpliwość. Po chwili usłyszałam jego ciężkie kroki na klatce. Wydałam ciche westchnienie ulgi. Nareszcie sobie poszedł.
Nie jadłam od dłuższego czasu. Zmuszałam się do przełknięcia czegokolwiek, pomimo, że przez to wszystko nie byłam w stanie jeść. To było zbyt wiele. Wciąż rozmyślałam na ten temat. Nie potrafiłam się powstrzymać. Z każdym dniem strach zaciskał wokół mojej szyi coraz ciaśniejszą pętle... Byłam tak cholernie bezsilna! Mogłam tylko czekać... To mnie dobijało. Byłam niczym gazela ukryta w trawie czekająca na brutalną śmierć z łap lwa. Jak długo Joker był na wolności? Co planuje? Kiedy zaatakuje? Przycisnęłam zimne trzęsące się dłonie do skroni. Jak długo zamierza się ukrywać? Kiedy mnie znajdzie? Kiedy znajdzie Harleen? Co jej zrobi? Jak straszne będzie to co planuje po piętnastu latach bezczynnego siedzenia w Arkham Asylum? Mój żołądek ścisnął się w supeł. Powinnam coś zjeść. Nie pamiętam kiedy jadłam ostatni posiłek. Ale on... on wciąż tam jest. Wolisz umrzeć tutaj? Śmiercią głodową? Szczury na pewno się ucieszą... - odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Wzdrygnęłam się, po czym sięgnęłam po broń, za pasek włożyłam kilka noży, chwyciłam kilkadziesiąt dolarów, które mi pozostały, naciągnęłam kaptur na głowę i wyszłam w mrok Gotham City...
-Dwadzieścia jeden dolarów pięćdziesiąt centów. - powiedziała godzinę później kelnerka jakiegoś podrzędnego baru z burgerami. Wręczyłam jej trzydzieści banknotów mając nadzieję, że podobnie jak reszcie zbiegów stołujących się tutaj oszczędzi mi problemów. W końcu byłam córką Jokera. Nie lada gratka w tym mieście...
-Reszta dla ciebie. - rzekłam nie patrząc jej w oczy. Zmierzyła mnie podejrzliwym wzrokiem, po czym odeszła.
Narzuciłam na siebie kurtkę i już miałam wychodzić, gdy w telewizji pokazali nagranie sprzed tygodnia... Moje domniemane spotkanie z ojcem... Przeszedł mnie zimny dreszcz, a po plecach spłynęły kropelki zimnego potu. Po kilku sekundach przenieśli się do studia, gdzie młoda kobieta z idealnym makijażem o kasztanowych włosach zwijających się w perfekcyjne loki informowała, że policja wciąż nie chce zdradzić szczegółów spotkania Jokera i jego córki. Wyszłam momentalnie trzaskając drzwiami i idąc coraz szybciej i szybciej. Złość poczynała krążyć w moich żyłach przenoszona z krwią do każdego organu niczym tlen. Zacisnęłam dłonie w pięści. Oni nic nie wiedzieli! Policja wszystko zataiła! Całe Gotham City żyło w przekonaniu, że najgroźniejszy przestępca w dziejach, uśmiechnięty potwór, koszmar nocny nie tylko dzieci, ale i dorosłych wciąż jest zamknięty w swojej klatce w Arkham! Że nic im nie grozi! Nie mieli pojęcia, że on jest na wolności... i może powrócić w każdej chwili, w każdym miejscu i zabić każdego... Nikt nie był bezpieczny...
-Dokąd ci tak śpieszno Lucy Johnson? - odezwał się ktoś metalicznym głosem od którego przeszły mnie ciarki. Byłam zakamuflowana. Skąd wiedział kim jestem?
Spojrzałam w górę i zaniemówiłam. Otaczało mnie kilkanaście postaci wyższych ode mnie przynajmniej o głowę. Wszyscy byli ubrani w jakieś przedziwne zbroje. Wyglądem przypominali spersonifikowane sowy. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem na ten osobliwy widok, ale wszyscy byli uzbrojeni po zęby. I nie była to byle jaka broń ulicy. Wykuwane na zamówienie miecze z wymyślnymi wzorami, ostre noże z pozłacanymi rączkami, shurikeny, srebrne łańcuchy, japońskie tanto i katany, ręcznie robione kusze... To byli doskonale wyszkoleni wojownicy skoro umieli posługiwać się taką bronią... Nie mieli pistoletów, ale coś mi mówiło, że wcale ich nie potrzebowali...
-To raczej nie twoja sprawa. A wy to kto? Kółko miłośników ptactwa? - odwarknęłam wściekle nie żałując sarkastycznej docinki. Postacie wyciągnęły ostrza. Czego do cholery ode mnie chcieli?
-Jesteśmy Talonami. Wojownikami Trybunału Sów. Egzekutorami i katami. - odparł spokojnie tym samym monotonnym głosem Talon, który najwyraźniej im przewodniczył. Ale kim do licha byli Taloni, lepsze pytanie kim do diabła jest Trybunał Sów i czego ode mnie chce?! Osobliwy wojownik kontynuował. - A ty Lucy Johnson, córko Harley Quinn i Jokera jesteś oskarżona.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro