Rozdział XXXII
Siedziałam na kanapie w salonie usiłując doczytać do końca artykuł na temat ''ringu śmierci'' (jaki milusi tytuł!), jednak nie potrafiłam się skupić. Od prawie tygodnia towarzyszyła mi Harleen... Moja prawdziwa matka. Do tego przez cały ten czas mieszkała ze mną w domu, którego tak nienawidziłam. Jednak bez standardowych lokatorów przebywanie w nim właściwie nie było takie złe... jednakże nie zmieniało to faktu, że czułam się dziwnie. Bardzo dziwnie... Mogłam teraz bez tych wiecznie potępiających spojrzeń normalnie jak człowiek usiąść w salonie i obejrzeć telewizję, albo poczytać książkę z niemałej kolekcji Amandy i Jacka... W sumie można powiedzieć, że dzięki temu po raz pierwszy w życiu mogłam czuć się normalna... Tyle, że psuł to jeden drobny szczegół. Moja matka. Po piętnastu latach wróciła... Może nie byłoby to aż tak tragiczne, gdyby rodzina jej siostry traktowała mnie na równi, a ona sama nie byłaby... Harley Quinn... jedną z największych i najbardziej obłąkanych superzłoczyńców płci żeńskiej jacy chodzili po tym świecie. Bardziej szalony był tylko obiekt jej westchnień, a właściwie wciąż jest... na samą myśl, że gdzieś tam w Arkham siedzi sobie z tym swoim makabrycznym uśmiechem na kredowobiałej twarzy przechodzą mnie ciarki... Ale najgorsze jest pytanie, które nurtuje mnie od dnia, gdy przestępczy półświatek Gotham dowiedział się kim jestem. Wgryza mi się w głowę i doprowadza na skraj wytrzymałości... Czy on wie?
-Gorąca czekolada!- przerwał moje rozmyślenia radosny i pełny nadziei głos Harleen. Oderwałam wzrok od artykułu i spojrzałam na kubek parującej cieczy, który postawiła przede mną. Wciąż nie mogłam się temu nadziwić. Harleen wciąż mnie zaskakiwała. Gotowała obiady, piekła ciasteczka i w przeciwieństwie do mojej ciotki i wuja wciąż chciała przebywać w moim towarzystwie... Czy tak właśnie na co dzień zachowują się normalne matki czy Harleen po prostu próbuje w rekordowym tempie nadrobić piętnaście lat nieobecności w moim życiu? Jeśli tak, to za chwilę będzie chciała mnie uczyć jazdy na rowerze...
-Gorąca czekolada? - powtórzyłam z zaskoczeniem, a jednocześnie podejrzliwością w głosie. Harleen spojrzała na mnie, ale szybko odwróciłam wzrok. Nienawidziłam kiedy tak na mnie patrzyła. Miałam wtedy nieodparte wrażenie, że jestem czarnym charakterem i powinnam jej wybaczyć... ale jak wybaczyć Harley Quinn? Ilu niewinnych ludzi zabiła? Ile szczęśliwych rodzin rozbiła? Ile łez polało się z jej powodu? Poza tym wtedy bym jej pewnie zaufała... a nie mogę nikomu ufać. Nikomu poza samą sobą. Tego nauczyłam się na licznych bolesnych przykładach... I nie mam najmniejszego zamiaru powtarzać moich błędów.
-O tej porze roku wszyscy ją piją! Jest pyszna, ciepła, słodka i leczy wszelkie smutki! - odparła wesoło. Kiedy się tak uśmiechała i tak beztrosko mówiła jak gdyby nigdy nic miałam wrażenie, że nie rozmawiam z Harleen, ale Harley... Co prawda nie trzymała wielkiego młotka, ani nie miała obłędu w oczach, ale ten lekki ton świetnie do niej pasował...
-Myślę, że na moje ''smutki'' nie starczy jeden kubek czekolady. - odrzekłam obojętnie nie żałując ironii w głosie. Obiecałam sobie, że skoro muszę jakoś wytrzymywać z Harleen to nie dam się ponieść emocjom. Nie chcę się zachowywać jak obrażone dziecko. Nie chcę się zachowywać jak agresywna nastolatka. Nie chcę się zachowywać jak chora psychicznie morderczyni... którą jestem...
-Mogę zrobić więcej! - zaoferowała się blondynka. Westchnęłam. Od czasu naszego pierwszego spotkania obie unikałyśmy poważniejszych rozmów... Harleen zachowywała się jak matka z jakiegoś filmu na Disney Chanel, a ja byłam obojętna i tak rozmowna jak kamień. Chyba tylko kilka razy rzuciłam jakąś ostrzejszą uwagę, ale tak to byłam niczym skała, a gadanie do mnie przypominało pasjonującą rozmowę ze ścianą, za wyjątkiem tego, że ja czasami potakiwałam, albo krótko odpowiadałam.
-Harleen dobrze wiesz, że to tak nie działa. Tydzień pieczenia ciastek nie zrekompensuje piętnastu lat nieobecności... Chodź i tak prześcignęłaś Amandę, więc gratulacje! - rzekłam trochę ostrzej niż zamierzałam z wyraźnym sarkazmem podkreślając ostatnie zdanie. Nie chciałam się z nią kłócić. Nie miałam siły na poważne rozmowy... Poza tym w końcu powaga mnie strasznie irytuje... Zabawne, bo pewnie odziedziczyłam to w genach... Tak jak i zielone włosy oraz skłonności do brutalnego mordu... Dzięki wielkie pochrzanione DNA!
-Przepraszam Lucy... Ja wiem... wiem, że tak strasznie wszystko zawaliłam... Wiem, że nie cofnę czasu, ale nawet najbardziej zepsute rzeczy da się naprawić.- odparła opadając ze smutkiem na kanapę obok mnie. Odsunęłam się od niej. Nie byłam typem, który przepada za kontaktem fizycznym zwłaszcza, że nawet patrząc na Harleen czułam się winna... Co by więc było gdyby mnie przytuliła? Tak na dobrą sprawę to nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś mnie przytulił... chyba, że liczy się ten raz kiedy ktoś chciał mnie obezwładnić i objął mnie próbując przewrócić... Idąc tym tropem ostatnią osobą, która mnie przytuliła był... Ozyrys... Gladiator, którego zakatowałam łomem na śmierć... Cóż, chyba naprawdę nie byłam typem przytulasa...
-Nie jestem taką niepoprawną optymistką jak ty Harleen. Poza tym nie wszystko da się naprawić. Bądźmy realistkami. Jestem jak uszkodzona pozytywka, której części pogubiły się na przestrzeni lat. Nie da się już mnie poskładać z powrotem. Podobnie jest z naszą relacja, choć ona przypomina raczej jak wiele niszczy kłamstwo i czas... Czas jest złodziejem, a kłamstwo jego kominiarką. - odrzekłam beznamiętnie. Nigdy nie podejrzewałam, że w takiej chwili będę potrafiła zachować ten zimny, obojętny spokój. Dużo bardziej pasowałoby do mnie rzucenie się ze złością na Harleen zakończone opętańczym śmiechem... Co jednak by mi to dało?
-Nie jesteś uszkodzona Lucy, tylko pozbawiona nadziei, radości życia, szczęśliwej rodziny, wsparcia i wzoru do naśladowania. To nie twoja wina, że twoje życie tak wygląda, że sprawy przybrały tak fatalny obrót, że zabiłaś tamtego człowieka. Nie ponosisz za to odpowiedzialności. Ja tak, ja jestem winna, ty jesteś tylko ofiarą moich złych decyzji. Decyzji, których żałuję każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty i każdej sekundy mojego życia. A czas? Czas odbiera, ale i daje, a kłamstwo? Kłamstwo jest rozwiązaniem tchórzy. A ja jestem tchórzem. Uciekłam ze strachu przed... nim, przed tym wszystkim co zrobiłam... przed odpowiedzialnością. Zachowałam się jak dziecko, a nie matka. - odpowiedziała Harleen ze smutkiem i melancholią w głosie. Spojrzałam na nią. W jej oczach dostrzegałam błysk inteligencji, ale i rozpacz, poczucie winy i echo straconych lat. Westchnęłam... Tak bardzo chciałam jej wybaczyć... Tak bardzo chciałam jej zaufać... Tak bardzo chciałam mieć matkę...
-Naprawdę go kochałaś? - zapytałam nie mogąc się powstrzymać. Tyle do tej pory przeczytałam o Harley Quinn. Wszyscy zgodnie twierdzili, że oszalała... z miłości... do Jokera... Ale jak?! Jak tak inteligentna, sympatyczna i pełna optymizmu kobieta mogłaby się w nim zakochać? Jak do cholery ta domniemana ''miłość'' mogła ją tak doszczętnie zniszczyć... Tak zaprzepaścić szansę na moje normalne relacje z matką... której tak bardzo potrzebowałam, ale której nie mogłam wybaczyć i zaufać pomimo jak cudowną kobietą się okazała? Gdyby nie jej krwawa kariera Harley Quinn, gdyby nie Joker... byłaby ideałem. Moim kompletnym przeciwieństwem... Ale skoro ja popełniłam tyle błędów czemu nie potrafię zrozumieć mojej matki? Czy istnieje jakiś wskaźnik? Ile zabójstw można wybaczyć? Ile błędów można zapomnieć? Ile kłamstw można przemilczeć? Cholera! Czemu czuję się z tym tak źle? Przecież to nie ja zabijałam niewinnych... to nie ja jestem czarnym charakterem... Ale w takim razie kto nim jest? Pokorna i pełna poczucia winy Harleen? Cholera! Mam wrażenie, że los siedzi sobie gdzieś w fotelu i śmieje się ze mnie.. A może to tylko głosy w mojej głowie znowu się sprzeczają? Może moją nieracjonalną część umysłu po prostu bawi cała ta sytuacja?
-Tak i to był największy błąd w całym moim usłanym błędami i złymi decyzjami życiu. Zakochałam się uśmiechniętym potworze. - odrzekła po długiej chwili milczenia łamiącym się cichym głosem, a po jej policzku potoczyła się łza. Miałam wielką ochotę ją przytulić, ale nie mogłam... bo los jest pochrzanionym sadystą...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro