Rozdział XXVIII
Tłum wrzeszczał niemiłosiernie. Ozyrys dosłownie warczał zbliżając się powoli do mnie. Przedłużając moment nim zaatakuje w nieskończoność. Rozkoszując się swoją przewagą. Doskonale widziałam okrutne uśmieszki ludzi, którzy zbijali majątek na brutalnej i nieludzkiej śmierci innych. Wszyscy oczekiwali mojej niechybnej śmierci. Pragnęli rozlewu krwi. Byli nienasyceni. Stanęłam w pozycji walki skanując całe najbliższe otoczenie. Szukałam czegoś co mogłoby przechylić szalę zwycięstwa choć minimalnie na moją stronę, albo pomóc mi w ucieczce. Dostrzegłam łom, którym otwierano klatkę. Problem polegał jednak na tym, że na drodze do niego stał mi ''bóg śmierci''...
W chwili, gdy najmniej się tego spodziewałam Ozyrys zaatakował. Cudem schyliłam się unikając jego wielkich, żelaznych pięści. Gladiator warknął wściekle i wykonał kilka okrężnych ciosów pięściami. Mimo, że zwykle nie miałam problemu z blokowaniem tak prostych ataków, tym razem stanowiło to dla mnie wyzwanie. Siła z jaką uderzał niemal zwalała mnie z nóg. Przedramiona, którymi blokowałam ciosy promieniowały bólem i byłam prawie pewna, że jeszcze kilka takich bloków, a moje kości pękną. Dlatego zdecydowałam się na uniki zamiast bloków. Jednak nie mogłam tego robić wiecznie, a Ozyrys na domiar złego wciąż zmieniał kierunki uderzeń. W końcu zamiast uderzyć pięścią kopnął mnie w brzuch, a ja głupia nie potrafiąc tego przewidzieć ledwo utrzymałam się na nogach chwiejąc się na boki. Chwyciłam się odruchowo za brzuch zamiast trzymać pozycję zamkniętą w gardzie. Nie minęło nawet kilka sekund nim Ozyrys bez trudu to wykorzystał. Wpadłam na metalowe pręty klatki przenosząc ręce do policzka, w który oberwałam. Splunęłam krwią. Jakimś cudem moje zęby jeszcze trzymały się na swoich miejscach. Nie zdążyłam się nawet obrócić, gdy gladiator podniósł mnie i bez najmniejszych oporów przerzucił na drugi koniec klatki. Uderzyłam w twarde podłoże ledwo zachowując świadomość. Teraz całe moje ciało promieniowało bólem. Miałam mroczki przed oczami głowa mi ciążyła, moje ciuchy przesiąkały świeżą krwią. Moją krwią. Słyszałam jak przez wodę tłum skandujący wciąż imię mojego przeciwnika, który prawdopodobnie zakończy dziś mój pochrzaniony żywot. On tymczasem napinał mięśnie i podjudzał do wiwatowania na jego cześć widownię tego chorego wydarzenia. Przez metalowe kraty widziałam złośliwy uśmieszek zapowiadacza.
-To przykre, że zielone włosy przechodzą w genach, a umiejętności nie. - powiedział do mnie z drwiną w głosie. Zacisnęłam zęby. Tego było już za wiele. Jednak zapowiadacz nie skończył. Po krótkiej chwili zwrócił się do rozwrzeszczanej publiczności.- Panie i panowie! Córka Jokera skończy tak jak i on powinien skończyć! Na naszych oczach rozerwana na strzępy! - wrzasnął do mikrofonu, a tłumy na trybunach mu zawtórowały.
Ozyrys przestał się wdzięczyć do publiki i ruszył w moją stronę przygotowując się do rozerwania mnie na strzępy. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Coś zagrzechotało w mojej kieszeni. I wtedy to odkryłam. W kieszeni mojej bluzy wciąż tkwił pistolet. Nikt nie wpadł na pomysł przeszukania mnie. Na tym ringu i tak nie było zasad. Ozyrys nie miał broni, bo jej po prostu nie potrzebował. Gladiator był coraz bliżej. Chwyciłam w dłoń pistolet i pociągnęłam za spust nie mając czasu nawet wycelować. Po arenie rozległ się huk wystrzału. Po trybunach potoczyły się dźwięki kompletnego zaskoczenia. Na twarzy zapowiadacza malował się szok. Spojrzałam na Ozyrysa. Trafiłam go brzuch. Był równie zaskoczony co tłumy widzów. Chwycił się za brzuch, z którego zaczęła cieknąć czerwona posoka. Gdyby był normalnym człowiekiem już by leżał na ziemi, przy odrobinie szczęścia wykrwawiając się na śmierć. Ale on stał i przypominał trafione zwierzę, które za chwilę zaatakuje ze zdwojoną siłą. Nacisnęłam spust po raz kolejny, ale tym razem nic się nie wydarzyło. Potrząsnęłam pistoletem. Nacisnęłam spust jeszcze kilka razy, ale broń uparcie nie chciała zrobić tego do czego została stworzona - wystrzelić. Zaklęłam pod nosem. Oczywiście! Musiał się zaciąć! Akurat w tym momencie! Odrzuciłam ze złością pistolet i podczołgałam się błyskawicznie w kierunku łomu. Chwyciłam go wstając i podbiegłam nie zważając na ból i mdłości wywołane poprzednimi ciosami do mojego przeciwnika. Nim zdążył cokolwiek zrobić podskoczyłam najwyżej jak potrafiłam i walnęłam z całej siły łomem w łysą głowę Ozyrysa. Zatoczył się, rozglądając z dezorientacją po wnętrzu klatki. Uderzyłam go łomem w brzuch, a następnie w krocze. Upadł na kolana. Nie zwlekając ani chwili walnęłam po raz kolejny w jego głowę, a potem znowu w krwawiący brzuch. Tym razem nareszcie leżał na ziemi. Każdy kto choć trochę znał się na walce wiedział, że choćby nie wiadomo co się działo nie wolno upaść. Rozciągnęłam usta w uśmiechu. Tłum obserwował zdarzenie z zapartym tchem. Ozyrys splunął krwią i spróbował się podnieść. Uderzyłam łomem po raz kolejny uniemożliwiając mu tego działania. Spróbował po raz kolejny, ale tym razem upadł z powrotem na ziemię bez mojej ''pomocy''. Siłą rzeczy mogłam go teraz zostawić w spokoju. Raczej już nie wstanie, ale w tym momencie w mojej głowie odezwał się pogardliwy głos Warner Może zadzwonię do Arkham żeby tatuś cię odebrał, co?. Wrzasnęłam i ze wściekłością walnęłam łomem bezbronnego już teraz Ozyrysa. Przed moimi oczami ukazała się twarz Amandy Boję się ciebie Lucy! Jesteś nieprzewidywalna, nigdy nie wiadomo jak zareagujesz, twój śmiech przyprawia mnie o dreszcze, gdy się uśmiechasz boję się, że za chwilę chwycisz nóż kuchenny i kogoś zadźgasz. Taka jest prawda Lucy...
-Tak uważasz?! - wrzasnęłam i walnęłam po raz kolejny w gladiatora. Teraz Ozyrys przybrał twarz Jacka, który patrzył na mnie z pogardą. O proszę, proszę! Czy to nie mój wujek, który uważa mnie za potwora? - W tej chwili nie jesteś niczym więcej Lucy.
-Potworem tak?! Chcesz potwora! - wydarłam się nie zważając już na nic prócz mnie i urojonego Jacka. Uklękłam na Jacku i bez chwili wytchnienia zaczęłam go okładać łomem. -To go dostaniesz!
Kilkanaście chwil później przed moimi oczami stanął Andrew i Cecily mierząc mnie szyderczymi spojrzeniami. Och, popatrz Andrew kogo policja nam tu dostarczyła. Postanowiłaś zmienić styl Lucy? Masz w połowie zielone włosy. Z wściekłością wypełniającą mnie zamiast krwi uderzyłam łomem po raz kolejny tym samym rozwiewając tkwiącą mi przed oczami okrutną kuzynkę. Andrew patrzył na mnie z pogardą - Mam tylko jedną siostrę...
-Nawet nie chciałabym cię mieć za brata kretynie! - krzyknęłam do niego w tym samym momencie, w którym walnęłam w niego łomem. Teraz mój przeciwnik przybrał twarz bossa mafii Gotham - Czarnej Maski. Wiesz myślałem, że jesteś blondynką. Zamachnęłam się łomem. Zniknął, a jego miejsce zastąpił pan Samos - mój nauczyciel historii. Proszę! Proszę! A któż to nas zaszczycił swoją obecnością! Panna Johnson we własnej osobie! Po raz kolejny mój łom spotkał się z osobą przede mną. Teraz przed moimi oczami objawiłasię pani Querre ze swoją wyniosłą miną i niezachwianą pewnością siebie. Och, czyli teraz policja pilnuje świętych? Nie sądzę, że jesteś młodocianym przestępcą, ja jestem tego pewna. Nie wiem dokładnie co robisz. Sprzedajesz narkotyki, szmuglujesz dla mafii czy jesteś fanką Deadshota.. Ale drwisz sobie z prawa, które ja traktuję bardzo poważnie. - W takim razie wszystko odwołam jeśli podasz mi sensowne wytłumaczenie twojej nieobecności i tego, że obserwuje cię policja.
-Chcesz sensownego powodu pieprzona suko?! - wydarłam się zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. - Jestem córką Jokera! - wrzasnęłam, po czym bez najmniejszych ludzkich oporów przed biciem starszej pani zaczęłam ją tłuc łomem bez opamiętania. W którymś momencie wybuchłam upiornym śmiechem.
Nagle mój łom zetknął się z czymś równie twardym, co wytrąciło mi go z ręki. Z wściekłością obróciłam się w stronę tego do kogo, owa rzecz należała. Zaniemówiłam, przede mną stał Batman i Robin. Mój łom leżał kilka metrów dalej, a obok niego wbity w podłoże batarang. Dopiero teraz zauważyłam, że po łomie spływała krew brudząc wszystko dookoła. Klatka była otwarta. Wokół niej tłoczyła się policja i SWAT. Aresztowali odpowiedzialnych za to przedsięwzięcie i przesłuchiwali uczestników. Wypuszczali zamkniętych w klatkach ludzi. Na czele stał komisarz, który wraz z tymi, którzy byli najbliżej klatki stał zszokowany wyraźnie nie mogąc uwierzyć w obraz, który fundują mu jego oczy. Zmarszczyłam brwi kierując wzrok tam gdzie wszyscy. Otworzyłam szeroko oczy i wstałam odsuwając się jak najdalej od tego co zobaczyłam. Na środku klatki leżały zakrwawione, posiniaczone szczątki. Nie dało się tego inaczej nazwać. Nie dało się rozpoznać osoby, którą owe szczątki kiedyś były. Zwisająca rozerwana skóra, zapuchnięte oczy, rozpaćkany nos... niewyobrażalna ilość krwi brudzącej wszystko dookoła.. Żołądek podszedł mi do gardła. Zakryłam usta dłonią. Dłonią, która ociekała szkarłatem. Odsunęłam ją od siebie i spojrzałam z przerażeniem na swoje ręce. Wyglądały jak unurzane we krwi. Nie zdążyła nawet wyschnąć. Kapała na wszystkie możliwe strony przy każdym moim ruchu dłońmi. Jeden z kryminalistyków podszedł do zmasakrowanego ciała, które jeszcze przed kilkoma chwilami było groźnym ''bogiem śmierci''. Przyłożył dwa palce do opuchlizny w miejscu, w którym powinna znajdować się szyja i pokręcił głową. Upadłam na kolana. Moje zakrwawione ręce zaczęły się trząść.
-Co ja zrobiłam?- wyszeptałam tonem przepełnionym wypełniającym mnie przerażeniem i dezorientacją. Skąd ta powaga? - rozległ się rozbawiony głos w mojej głowie do złudzenia przypominający mój własny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro