Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV

       Minęły trzy tygodnie od mojego porwania. Czarna Maska i ta część jego mafii, z którą był tamtej nocy została aresztowana i czeka na wyroki. Media coraz częściej mówią, że teraz mafią Gotham włada Red Hood. Może to i lepiej. Ten przynajmniej ma jakieś skrupuły. Nikt nie mówi o tym kogo właściwie wtedy porwali. Policja milczy na mój temat. Ale dziennikarze niczym hieny rzucają się na każdy strzępek informacji na temat tamtej nocy. W internecie mówi się o porwaniu członka policji czy rządu. Ale istnieje znacznie więcej teorii. Jedna mówi o nastolatce. Nie ma zbyt wielu zwolenników, bo właściwie nie istnieje do niej jakiś sensowny motyw. Ale skoro przestępczy półświatek Gotham City wie o mnie, to prawdopodobnie już niedługo któryś ze wścibskich dziennikarzy dotrze do prawdy. Nie wiem co mnie bardziej przeraża. Myśl, że cały świat będzie zawsze kojarzył mnie z nim, czy, że on dowie się o mnie... Policja mnie obserwuje. Mówią, że to dla mojego bezpieczeństwa, ale wiem, że to kłamstwo. Podobnie jak moja rodzina boją się, że stanę się taka jak on. Teraz wszyscy z mojego najbliższego otoczenia postrzegają mnie przez pryzmat Jokera i Harley. Jakby tego jeszcze było mało jestem zmuszona chodzić do szkoły i znosić tą całą ''normalność'' rówieśników dookoła. Gdybym chociaż miała jakiś przyjaciół... Ale nigdy ich nie miałam. Dlaczego? Nie byłam do końca pewna. Chyba kiedyś posiadałam jakiś znajomych, ale czułam się wśród nich inna. Oni mówili o nowych filmach, nowinkach ze świata technicznego, o rodzinie... O czymś tak do bólu zwyczajnym. O czymś czego nigdy nie miałam... Cieszyli się życiem, śmiali się, uśmiechali, kochali, płakali, wściekali... Ja nie potrafiłam płakać. Bawiły mnie inne rzeczy. Rzeczy, które ich przerażały czy nawet obrzydzały i frustrowały. Właściwie to nikogo nie kochałam czy nawet lubiłam. Jeśli się zastanowić to właściwie nie licząc Axela  nikt się dla mnie nie liczył. Nikogo nie kochałam. Nikt nie kochał mnie. Dlatego nauczona życia na marginesie w rodzinie mojej ciotki, żyłam na uboczu wszędzie indziej. Byłam outsiderką.

-Numer trzynasty do odpowiedzi. - wyrwał mnie z zamyślenia głos nauczycielki geografii. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja mam numer trzynasty. Pech chyba bardzo chce mi towarzyszyć przez resztę mojego popieprzonego życia.

Wstałam z ławki i podeszłam do tablicy. Oczywiście spojrzenia mojej klasy były utkwione we mnie. Jednak obserwowana przez policję dziewczyna, której nikt właściwie nie zna i, której nie było w szkole kilka miesięcy wzbudza wielkie zainteresowanie nastolatków. Westchnęłam.

-Oblicz przyrost naturalny w Starling City, a następnie podaj jego współrzędne geograficzne oraz wymień gleby występujące na terenie tego miasta. -odezwała się nauczycielka ze znudzeniem nawet nie racząc na mnie spojrzeć. Oczywiście nie miałam pojęcia jakie gleby występują w Starling City czy jakie jest jego położenie. Jedyne co wiedziałam o tym mieście to to, że na jego "straży" stoi Green Arrow i Black Canary. Ale byłam prawie pewna, że nie o taką odpowiedź chodziło pani Querre.

-Ale ja byłam nieobecna przez prawie trzy miesiące. - odparłam z zakłopotaniem. Nauczycielka obróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie niezbyt ciepło znad swoich okrągłych okularków. Wzrok każdej osoby w tej klasie był skierowany w moją stronę oczekując z zapartym tchem dalszego ciągu wydarzeń. Dobrze, że Amanda kupiła mi nowy szampon.

-Nie zauważyłam. - odparła szyderczym tonem pani Querre, po czym dodała. - Poza tym to jest materiał z poprzednich klas, a teraz mamy powtórki.

-No, tak.. ale według statutu po tak długiej nieobecności mam miesiąc na odrobienie zaległości. - odrzekłam zaciskając pięści. Jakim cudem potyczka z jakąś durną podstarzałą nauczycielką jest trudniejszy niż walka wręcz z mafią?

-To dotyczy uczniów ciężko chorych w szpitalu. A ty zrobiłaś sobie wakacje w poprawczaku, więc posłuchaj uważnie, bo nie powtórzę. Zdasz wszystko z tych miesięcy do końca tygodnia, albo cię obleję, jasne? - odpowiedziała pani Querre szorstkim tonem, w którym pobrzmiewała wyraźna nuta satysfakcji. Zacisnęłam zęby. W poprawczaku?! Co ta suka sobie myśli?! Materiał z trzech miesięcy w jeden tydzień?! A podobno to w moich żyłach płynie szaleństwo..

-W poprawczaku? Sądzi pani, że te trzy miesiące spędziłam właśnie tam? Że jestem kryminalistką? - zapytałam ledwo nad sobą panując. Wyobraziłam sobie, jak sięgam po jej nożyczki na biurku i wbijam je w jej tętnicę szyjną, a jej plugawa krew brudzi mapy. Jej jeszcze ciepły trup pada na ziemię, a ja zaczynam się śmiać pytając ''Skąd ta powaga?"...

-Och, czyli teraz policja pilnuje świętych? Nie sądzę, że jesteś młodocianym przestępcą, ja jestem tego pewna. Nie wiem dokładnie co robisz. Sprzedajesz narkotyki, szmuglujesz dla mafii czy jesteś fanką Deadshota.. Ale drwisz sobie z prawa, które ja traktuję bardzo poważnie.  - odpowiedziała z mieszanką powagi i pogardy. Zazgrzytałam zębami i zacisnęłam mocniej pięści.

-Nie jestem kryminalistką, nie byłam w poprawczaku, a pani nie ma prawa mnie osądzać! - syknęłam. Nauczycielka wstała i zmierzyła mnie wzrokiem.

-Dobrze. W takim razie odwołam wszystko jeśli podasz mi sensowne wytłumaczenie twojej nieobecności i tego, że obserwuje cię policja. -odrzekła spokojnie, a ja przełknęłam głośno ślinę. Nie istniało sensowne kłamstwo na określenie tej sytuacji. Istniała tylko prawda. Prawda, która była znacznie gorsza. Zacisnęłam zęby i wróciłam do ławki. Na twarzy pani Querre zobaczyłam szyderczy uśmieszek i satysfakcję. Była z siebie dumna. Zdawała sobie doskonale sprawę ze swojego zwycięstwa i mojej przegranej. Rzuciłam jej mordercze spojrzenie. Może wygrała bitwę, ale na pewno nie wygra wojny.


Kilkanaście okropnych minut później zadzwonił dzwonek. Wyszłam z sali jak najszybciej unikając czyjegokolwiek wzroku. Jakże chciałam się stąd ewakuować..  Ale nie mogłam. Policja wciąż mnie obserwowała. Musiałam dotrwać do końca. Ruszyłam korytarzem w stronę następnej klasy. Usiadłam na ziemi wsłuchując się we własne bicie serca. Wciąż byłam wściekła, a do tego sfrustrowana i zdezorientowana całą tą cholernie popapraną sytuacją, w której się znalazłam. Jak niby miałam ''normalnie'' funkcjonować skoro każdy naklejał mi z góry ''łatkę''.

-Hej, Lucy, prawda? - zwrócił się ktoś do mnie. Podniosłam głowę. Tak jak się można było spodziewać otaczała mnie grupka ciekawskich nastolatków. Niektórzy nawet nie należeli do mojej klasy. Świetnie! Teraz z cichego szeptania o mnie po kątach przerzucili się na dręczenie samego źródła plotek. Westchnęłam.

-Nie, Lucyferia Genowefa Grażyna I. - rzuciłam z sarkazmem. Zbiłam ich trochę z tropu, ale ich dezorientacja trwała tylko kilka sekund.

-To prawda co gadała o tobie stara okularnica? - zapytał brunet, którego imienia nie pamiętałam, ale na facebooku był chyba jakimś fejmem. Ciekawe czy Harleen ma facebooka...

-Jasne, w wolnym czasie dileruję latając na moim różowym pegazie, a Batman goni mnie na swoim zielonym bat-norożcu. -odparłam nie ukrywając sarkazmu i szyderstwa w moim głosie. Kilka osób roześmiało się cicho na te stwierdzenie. Fejmowski brunet z włosami ułożonymi do góry taką ilością żelu jaką można by unieruchomić słonia, westchnął. 

-Co robiłaś w ciągu tych miesięcy? - zapytał nie dając za wygraną. Wzruszyłam ramionami.

-A co cię to obchodzi? - odwróciłam kota ogonem. Brunet zazgrzytał zębami.

-Wszyscy jesteśmy ciekawi Lucy. Można powiedzieć, że stałaś się naprawdę popularna. -odparł wykrzywiając usta w uśmieszku. Otaczający go ludzie także unieśli kąciki swoich ust w nieznacznym dziwnym uśmieszku. Zmrużyłam oczy.

-Wielka szkoda. Ja tak bardzo mam gdzieś wasze zdanie. - odrzekłam z drwiną w głosie. Z twarzy nastolatków znikły uśmieszki. Brunet, który prawdopodobnie był jakimś popularnym ''władcą szkoły'' i królem balu zbliżył się do mnie.

-Na twoim miejscu uważałbym na słowa i to do kogo je kierujesz Lucy. - syknął tak cicho, że nikt oprócz mnie go nie usłyszał. Nie mogąc się powstrzymać wybuchłam śmiechem. Brunet i jego świta spojrzeli na mnie nic nie rozumiejąc.

-Nie mogę! Czy ty... ty mi grozisz?! Nie wierzę! - odparłam wciąż się śmiejąc. Ten koleś z toną żelu na łbie mi grozi! Komiczne!

-Co cię tak bawi kretynko?! - warknął. Przestałam się śmiać, ale na mojej twarzy pozostał drwiący uśmieszek.

-Ty i ta cała twoja świta ''władców szkoły''! To przekomiczne! A twoje groźby! Istna komedia!

-Na twoim miejscu błagałbym o wybaczenie idiotko. - syknął ze złością. Uśmiechnęłam się wesoło.

-Wiesz, twoje groźby są porównywalne z mrówką grożącą tygrysowi. - odparłam z rozbawieniem. Chłopak podszedł do mnie tak blisko, że byłam w stanie policzyć jego rzęsy.

-Możesz sobie myśleć co chcesz w tym swoim porąbanym łbie, ale jedno ci mogę obiecać zniszczę cię. - powiedział złowrogim szeptem. Mogłoby to naprawdę przerazić część ludzi, ale na mnie nie robiło najmniejszego wrażenia. Zwyczajnie było to dla mnie zabawne.

-Och, żelusiu ty nawet sobie nie wyobrażasz co się dzieje w moim umyśle. - odpowiedziałam upiornym tonem, po czym zarzuciłam sobie plecak na ramię i najzwyczajniej w świecie odeszłam z szaleńczym uśmiechem na ustach. Ci ludzie nie mają pojęcia z kim zadarli. Ale niedługo się dowiedzą...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro